poniedziałek, 29 grudnia 2014

16.

"Nadzieja pomaga iść naprzód; wytrwałość - stać, a odwaga - wracać".

*****

Natarczywe dzwonienie do drzwi wdarło się w świadomość Hany. Otwierając oczy poczuła gwałtowną złość. Nie mieściło jej się w głowie, że przez problemy i błędy dorosłych cierpiało niewinne dziecko. Przetarła zaspane oczy, przygładziła rozczochrane włosy i roześmiała się w głos na myśl, że w starciu z inną kobietą jej obecny wygląd fizyczny wypadnie raczej blado. Nie miało to jednak dla niej żadnego znaczenia. Niezdarnie wstała z kanapy i powlokła się do drzwi.
- Gdzie jest moje dziecko? - warknęła Magda od progu, próbując przygwoździć lekarkę spojrzeniem do podłogi.
- Hm, dzień dobry - ginekolog uśmiechnęła się przyjaźnie. - Dziecko napojone herbatą śpi w salonie. Dopóki się nie obudzi, proponuję kawę. Trochę ochłoniesz. Dobrze zrobi nam obu.
- Jakim prawem wtrącasz się w moje życie? - kobieta drążyła nadal.
Lekarka westchnęła z rezygnacją.
- Magda, uspokój się, chodź, usiądziemy i spokojnie porozmawiamy. Ja nie robię niczego na twoją niekorzyść, uwierz mi.
Usiadły w kuchni przy stole, Hana wstawiła wodę na kawę i uważnie przyjrzała się matce Tosi. Kobieta miała zaciętą, zmęczoną twarz, zapadnięte policzki i mocno podkrążone oczy. Z pewnością nie sypiała zbyt dobrze. Ginekolog miała też wrażenie, że sporo schudła od ich ostatniego spotkania. Siedziała w bezruchu z zamkniętymi oczami i podpartą na dłoniach głową. Jej twarz stawała się coraz bledsza. W pewnej chwili kobieta lekko się zachwiała.
- W porządku? - lekarka poczuła nagły niepokój.
- Nic takiego.
- Może chcesz coś zjeść?
- Teraz będziesz się nade mną litować? Nie masz mi nic do powiedzenia?
- To zwykła troska. Nie jestem twoim wrogiem.
- Ustalmy jedną rzecz - Piotra mi zabrałaś, córki ci nie oddam.
Goldberg wybuchnęła histerycznym śmiechem. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszała.
- Boże drogi, kobieto, opamiętaj się - wstała i zaczęła nerwowy spacer po kuchni, z trudem nad sobą panowała, w oczach lśniły jej łzy. - Tyle złych cech mi przypisujesz, że jeśli chociaż połowa byłaby prawdą, powinnam się zacząć poważnie o siebie bać. Może wojnę też wywołam za chwilę? Kompletnie się na mnie nakręciłaś.
- Piotr wybrał ciebie, trudno mu się dziwić, ładna dupa, pokrewny zawód, jak już nie będziecie mieć o czym rozmawiać, zawsze pozostanie wam szpital. Poza tym jest honorowy. Złapałaś go na jedną noc i poronienie. Jak mógłby zostawić biedną kobietę po stracie? Prawie każdy porządny facet by się ulitował.
Hana usiadła ciężko.
- Ty specjalnie i z przekonaniem chcesz mnie zranić. Dotknąć do żywego, nie masz żadnych skrupułów, nad tobą należy się litować. Choć pewnie już za późno, bo jesteś po prostu zgorzkniała. Żal mi jest tylko małej. A Piotr mnie kocha, dobrze to wiesz - Mówiła spokojnie, lecz z dojmującym smutkiem w głosie.
- I jaka troskliwa - Magda nie zwracała już uwagi na obecność Hany, zapamiętale wyrzucała z siebie żal. - I dobra, opiekuje się dzieckiem ukochanego, o którym ten się dowiaduje przypadkiem i byle jak. Kochasz ją. Z pewnością. Była ci potrzebna, bo nie umiałaś zrobić sobie własnego bachora. Teraz masz brzuch, zaczniesz ją zapraszać coraz rzadziej, bo będzie ci przeszkadzać. W końcu będzie tu spędzać tylko weekendy z tatusiem, jak sobie o niej przypomni i znajdzie czas pomiędzy niemowlakiem a szpitalem, nie dopuszczę do tego! Nie zranisz mojego dziecka! Nie wyobrażam sobie sytuacji, że jej ciebie tłumaczę! Antosia rozchorowałaby się z żalu!
Od dłuższego czasu lekarka próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła się wtrącić w potok słów. Otwierała tylko coraz szerzej oczy ze zdziwienia.
- Jesteś podła, bezduszna i nie znasz litości. Tosi mogę jedynie współczuć tak egoistycznej matki. Otwórz oczy, nieludzka kobieto, kto na tym cierpi - ja, która mam kochającego męża, spodziewam się dziecka i jestem szczęśliwa, czy twoje dziecko, które nie rozumie, dlaczego mnie tak nienawidzisz, że wolisz, żeby sama w domu przed komputerem siedziała po szkole, ogłupiając się byle czym, kiedy ty pracujesz, niż tu dostała moją troskę, miłość i zorganizowany mądrze czas. Kocham twoją córkę jak własne dziecko, wielokrotnie uratowała mi życie, czy do ciebie to dociera?
Ginekolog zgięła się wpół z bólu. Tym razem Magda próbowała jej przerwać, ale również nie zdołała.
- Nie rób jej tego, jesteś epicentrum jej świata, głupia babo, nie ma dla niej nikogo ważniejszego od matki. To dziecko się martwi, z jakiego powodu jesteś smutna, źle się czujesz, dlaczego mnie nienawidzisz. I doskonale rozumie zarówno moje intencje jak i to, że Piotr cię nie kocha. Na ramiona bierze swoje i twoje problemy, nie za wiele? Powinnaś czasem posłuchać swojego dziecka, jaka jest mądra i dojrzała. Czy twoja do mnie nienawiść i satysfakcja, że mi dowaliłaś jest tego warta? Niespokojnego snu, smutku, zmartwień małej, cudownej dziewczynki? Przemyśl to, zastanów się, a z kontaktu z Tosią nie zrezygnuję. Prędzej padnę trupem! Bo nie jestem w stanie przestać jej kochać!
W tym momencie do mieszkania wszedł Piotr. Zaniepokoił go podniesiony głos żony.
- Co tu się dzieje? Jak Tosia?
- I jeszcze jedno - Hana nie zwróciła uwagi na męża. - Jeśli wojna z tobą będzie kosztowała mnie wcześniaka, nigdy ci tego nie wybaczę. Zamiast rujnować sobie życie, po prostu pozwól nam się odciążyć i pomóc w opiece nad małą, przestań udawać, że świetnie sobie radzisz.
Odwróciła się na pięcie i poszła w stronę sypialni. Piotr natychmiast ruszył za nią. Po policzkach ciekły jej słone łzy.
- Hej, co jest?
- Mam regularne skurcze co 10 minut, Tosia śpi, albo już nie i słucha, jak wrzeszczymy na siebie, ale trzeba to było raz a dobrze wyjaśnić. Zajmij się dzieckiem, ja się muszę uspokoić i spróbować wyciszyć te skurcze.
- Nie denerwuj się, Hana. Napadła na ciebie o to, że ją odebrałaś? Dlaczego płaczesz?
- Nie jestem dzieckiem, umiem się obronić, nieważne, co zrobiła, boli mnie jak cholera.
- Jedziemy do szpitala.
- Nie ma mowy, kładę się i musi przejść. Podróż skurcze nasili, a na fenoterol jeszcze w razie czego mam czas.
Położyła się na lewym boku i próbowała regularnie oddychać. Piotr kojąco głaskał ją po włosach.
- Hej, to jeszcze nie czas, córa, mama ci zafundowała stresy, ale tata zabrania wychodzić, może poczekaj chociaż do wypłaty? Tatuś ma zawsze rację, posłuchaj mnie. Na tym świecie nie łatwo żyć bez pieluszek. A i bez wózka życie jest mało fajne.
Hana słabo się uśmiechnęła.
- Idź do niej. I zajmij się Tośką, na pewno już wstała. Ja dam sobie radę. Ucałuj małą ode mnie, ale tu nie wpuszczaj.
- Okej, ja jak najszybciej wracam, trzymajcie się, moje najdroższe dziewczyny.

*

Idalia spokojnym krokiem weszła do sali Joanny. Kobieta leżała bez ruchu z na wpół przymkniętymi oczami. Lekarka bez słowa przysunęła sobie do łóżka krzesło i usiadła, zachowując tylko niewielki, bezpieczny dystans.

Wiedziała, że Joanna nie śpi, zdradzał ją nierówny oddech i ukradkowo rzucane w stronę Cichockiej spojrzenia spod przymkniętych powiek. Mimo to zbyt wiele się nie działo. Idalia też postanowiła zamknąć oczy, zrelaksować się nieco. Ostatnio sypiała fatalnie, ponadto była pogodozależna, a trwający właśnie tydzień prawie w całości był deszczowy. Czy jest więc lepsza okazja do chwili odpoczynku i niemyślenia o niczym?
W końcu pacjentka nie mogła się już powstrzymać od jakiejś reakcji.
- I co, przyszła pani tu sobie posiedzieć? W gabinecie nie ma krzeseł?
- Są, nawet wygodna sofa, ale nie ma towarzystwa.
- Słucham?
- Rozmawiać i tak przecież nie zamierzamy, chyba że mam nieaktualne informacje?
Joanna się szczerze roześmiała.
- Okej, wygrała pani, wszystkich pani tak podchodzi?
- Idalia - lekarka wyciągnęła rękę, którą Joanna uścisnęła. - Tylko wyjątkowych.
- Aśka.
Patrzyły na siebie z zainteresowaniem.
- Piękne imię, niech zgadnę - rodzice wielbicielami literatury romantycznej?
- Zaledwie mama polonistka - lekarka uśmiechnęła się szeroko.
- Ciekawa sprawa, nieudziwnione, ale imienniczki raczej nie spotkasz nigdy.
- Jeszcze mi się nie zdarzyło. Za to problemu z nim nie mam żadnego, rodzice już małej Idalce wpajali dumę z posiadanego imienia. Kupiłam to. Czasem ludzie mylą z Idą, więc jako zdrobnienie funkcjonuje u mnie na równi.
- Ja miałam w klasie w szkole średniej poza sobą trzy Joanny, dałabym się pociąć wtedy za Idalię, kiedy ktoś ciągle się zwracał nie do mnie.
Cichocka zmarszczyła brwi, dopiero wtedy pacjentka uświadomiła sobie swoje ostatnie słowa.
- No proszę, ciągle o tym myślę, ach ta podświadomość, nawet język potoczny przeciwko mnie - roześmiała się skrępowana. - Z jednym mi nie wyszło, może drugie?
- Możesz mi pomóc coś zrozumieć?
- Kto wie.
- Jakim cudem młoda, piękna, inteligentna i wykształcona kobieta robi taką głupotę? Dlaczego próbowałaś się zabić? Zrobiłaś ruinę ze swojego organizmu.
- Czułaś kiedyś strach?
- Wiele razy.
- To ja cię zapewniam, że jeszcze naprawdę się nie bałaś, skoro nadal tu jesteś i czujesz się względnie szczęśliwa. Prawdziwy strach czuje się wtedy, kiedy nie ma się już siły żyć, łatwiej jest umrzeć, niż wziąć jeszcze choćby jeden oddech.
- Może to rozpacz?
- A czy to nie wszystko jedno? Ida, osiągasz w życiu wszystko, co sobie zaplanowałaś. Sporym nakładem pracy, ale ci się udaje, a nagle jakby ktoś z całej siły zdzielił cię w twarz - w jednej chwili uświadamiasz sobie, że to, co dostałaś od życia jest bezwartościowe. Nie osiągnęłaś niczego cennego.
- A od początku?
- Chcesz tego?
- Ty tego chcesz. Myślę, że jesteś gotowa, żeby o siebie powalczyć. To dobry pretekst, po prostu zatrzasnąć za sobą drzwi. Spróbować od nowa.
Joanna zadrżała, otuliła się kołdrą i zamknęła oczy.
- Dla własnej realizacji zostawiłam na Śląsku chorą matkę i skończyłam zarządzanie z wyróżnieniem. Potem menadżerskie kursy wszelkiego możliwego rodzaju, reklamy, marketingu. Byle wyżej, byle dalej, byle szybciej, pracowałam po 14 godzin na dobę, plus czas, kiedy nie mogłam zasnąć z własnego przemęczenia. Gdzieś między jednym zleceniem i szkoleniem kolejnych pracowników a drugim umarła mi matka. Pojechałam na pogrzeb, rzuciłam wiązankę na grób i wróciłam do biura. Kupiłam mieszkanie i samochód na kredyt, nie angażowałam się w poważne związki, bo poza spotkaniami biznesowymi nie wychodziłam prawie do ludzi. Niezła ze mnie suka i karierowiczka, tak pewnie myślisz - roześmiała się gorzko.
- Nie jestem tu od oceniania, nic nie myślę.
- Powiedzmy, że ci wierzę. I nagle skończyła się dobra passa. Coś mnie podkusiło, pewnie dobro jakieś, bo zła do szpiku kości byłam sama z siebie...
- Traktujesz się niesprawiedliwie.
- Masz mnie słuchać, a nie przerywać mi, za to ci płacą. Może ty jesteś taką samą karierowiczką i dlatego mnie rozgrzeszasz?
Idalia nie skomentowała przytyku.
- W każdym razie zakochałam się w swoim szefie. Już po trzech miesiącach widziałam go całującego się w samochodzie z inną kobietą, ale udawałam, że jestem ślepa i głupia. Taki typowy banał. Ktoś mnie wreszcie obdarzył względami, byłam w stanie dla niego sporo znieść. Kochałam go, minął mi egoizm.
Zamilkła nagle, jakby zbierając się na odwagę, żeby kontynuować.
- No i pewnego dnia zaprosił mnie do gabinetu i położył przede mną wypowiedzenie. Moim klientom, którzy nie chcieli rozmawiać z nikim innym powiedział, że mnie oddelegował do innych obowiązków, w ogóle że wyjechałam z miasta. Powiedział mi, że za to, co ja robię, może komuś dać połowę mniejszą pensję. Rozpłakałam się jak dziecko. Żądałam wyjaśnień. Przekonywałam go, że ja mogę za połowę mniej przecież pracować, że mam kredyt na trzydzieści lat, że z mniejszą pensją, zaczynając gdzie indziej od zera, nie dam rady go spłacić. Wyśmiał mnie tylko.
- Joanna, a prawa pracownika, kodeks pracy?
- Chyba kpisz, nie w tej branży. Gdybym zaczęła dyskutować, poszłaby o mnie fama, mogłabym nie znaleźć roboty w całej Warszawie, a i może też w Polsce, gdyby się ktoś w mojej olbrzymiej korporacji bardziej postarał. Daj spokój. Nie było o czym gadać.
- Wierzyć się nie chce.
- Życie, moja droga, życie. Sama sobie na to ciężko zapracowałam. Zamiast założyć swoją firmę albo zatrudnić się w jakiejś małej, chciałam więcej i więcej. Spotykaliśmy się dalej, ale wszystko powoli gasło.
Zacisnęła drżące niebezpiecznie usta.
- Wzięłam ostatecznie odprawę, umowę dostałam w charakterze zwolnienia za porozumieniem stron. Okres wypowiedzenia mój łaskawca podarował i sobie i mnie. I wiesz - łzy jednak popłynęły. - Wróciłam do domu, usiadłam przy stole i wtedy właśnie to poczułam. Bezsens ponad trzydziestu lat mojego życia. Jedna lekarka mówiła, że o mnie pytał, ale do mnie bezpośrednio się nie odezwał.
- To my nadajemy życiu sens. Nie inni.
- W dupę sobie wsadź takie komunały. Idalia, nie mam dzieci, których mogłabym nauczyć tego, co sama umiem, moje życie sprowadzało się do pogoni za kasą, obwiniałam się o śmierć matki. Przy zatrudnieniu się w jakimkolwiek banku jako doradca finansowy nie zarobiłabym nawet na kredyt. A nade wszystko jestem sama, jak ten pies!
- Ale odebranie życia to nie jest sposób.
- Jeśli próbujesz sobie przypomnieć chociaż trzy rzeczy, które ci się w życiu udały, które zrobiłaś od początku do końca dobrze i nie widzisz ani jednej, co innego możesz zrobić? Wyciągnęłam wszystkie tabletki, jakie były w domu, z żalu nie mogłam oddychać. Kiedy połknęłam, przynajmniej przestałam pamiętać.
Idalia nie odpowiedziała. Wstała i podeszła do łóżka.
- Uważasz, że zmarnowałaś swoje życie. Ale żyjesz, jesteś, dostałaś drugą szansę, pora odwrócić bieg wydarzeń. Dzisiaj zrobiłaś pierwszy krok, położyłaś pierwszą cegłę pod mur, pod fundament, a jak będą cztery ściany, to już prawie jest dom.
- A ty będziesz kierownikiem budowy? - Joanna śmiała się przez łzy.
- Z przyjemnością.
Pacjentka wyciągnęła ręce do lekarki. Bezgłośnie płakała w jej ramionach.
- Wielu ludzi nie uświadamia sobie swoich błędów przez całe życie. Obwiniają wszystkich, tylko nie samych siebie. A to nieuleczalny egoizm zabija naprawdę.
- Znaczy nie ma odwrotu, jakoś przeżyję - Asia otarła łzy.
- Wpadnij do mnie jutro z wypisem, umówimy się na następne spotkanie.
- Tylko z ilością cegieł nie przesadź, bo jak mnie ten wyładunek przywali, to już nie ma dla mnie nadziei, nie przetrwam.
- Przytrzymam.
- Chyba powinnam ci...
- Nie, podziękujesz mi dopiero wtedy, jak znajdzie się ta pierwsza udana rzecz. Będę z niej z tobą dumna. I z twojego nowego świata, od początku jego powstawania do samego końca.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

15.

"Pokaż się swojemu najgłębszemu strachowi; wtedy strach traci swoją moc, kurczy się i znika. A ty jesteś wolny".

*****
Agata stała przed gabinetem doktor Cichockiej i studiowała godziny otwarcia. Zamierzała znaleźć w najbliższych dniach chwilę czasu na rozmowę z nią. Skończyła swoją pracę, zastał ją wieczór i znowu nie zdążyła przyjść. Wzięła więc dokumentację pacjentki i przy okazji skserowania jej poszła sama siebie przekonać, że robi coś w tej sprawie. Nie bardzo chciała wchodzić w interakcję z nową, obawiała się jej, czas jednak mijał, a bez interwencji specjalisty marnie oceniała szanse Joanny.
Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich zaskoczona lekarka, omal nie wypuszczając z rąk kubka.
- Co tu robisz? - zapytały jednocześnie.
Woźnicka szeroko się uśmiechnęła, w oczach nowej pojawił się tylko lekki błysk rozbawienia.
- Cześć, mam sprawę - obronnym gestem wyciągnęła przed siebie teczkę. - Ale raczej dzisiaj cię nie ma. Przynajmniej w teorii jak widać.
Kobieta z wahaniem przepuściła ją w drzwiach.
- Czego się napijesz?
- Herbata, to jest dobry pomysł.
Psychiatra bez słowa wyszła z gabinetu ze swoim kubkiem. Agata rozejrzała się po wnętrzu, żadnych zdjęć czy rzeczy osobistych. Na biurku nieskazitelny porządek. W pierwszym odruchu pomyślała, że wszyscy psychiatrzy to dziwacy i należą im się wyjątkowo wredne dowcipy. Jaki normalny lekarz ma czas na utrzymywanie takiego ładu? Z drugiej strony kto o zdrowych zmysłach wytrzymałby ciągłe obcowanie z chorymi psychicznie? Ale żeby siedzieć w pracy w wolne dni? Na ścianach widniały dyplomy potwierdzające niezliczone kwalifikacje lekarki, przeszło jej przez myśl, że nie ma nawet połowy z tych wyróżnień, a również jest dobrym lekarzem i ma znacznie łatwiejszą specjalizację. Pewnie też spokojniejszy sen.
Kiedy chciała usiąść na sofie, do gabinetu wróciła Idalia, Agata zatrzymała się w pół ruchu i poczuła strasznie nieswojo, jakby przyłapana na przewinieniu. Nowa wstawiła wodę na herbatę, jednocześnie lustrując lekarkę wzrokiem. Internistka miała wrażenie, że gdyby stała przed nią rozebrana, czułaby się tak samo upokorzona jak pod ciężarem tego spojrzenia. Przytłaczała ją osobowość koleżanki.
- Za ten wzrok też ci płacą? - potrząsnęła gwałtownie głową zirytowana.
- Tu u was jakoś mniej, ale da się przeżyć.
Miała pewność, że koleżanka dobrze się bawi jej kosztem, z trudem patrzyła w nieruchomą twarz kobiety, atak odkładając na bardziej sprzyjającą okazję, nowa nieziemsko ją wnerwiała, starcie było nieuniknione.
- Nie masz dzisiaj dyżuru. Działasz charytatywnie? - nie mogła powstrzymać sarkazmu, a przecież nie po to tu przyszła.
- Zaległości - tamta wskazała ręką poukładane równo na biurku teczki. Sztywnym ruchem Strzepnęła z fartucha niewidoczny pyłek.
"Akurat" - Pomyślała Internistka. - "Ale niech ci będzie, bo jak na lekarza zwariowanych szybko się denerwujesz".
- Potrzebuję twojej pomocy, próba samobójcza. Dobrze nie jest - Wyciągnęła w jej stronę dokumenty. - Zapoznaj się, jeszcze tydzień i moja robota będzie skończona, reszta w twoich rękach i na twoim oddziale.
Lekarka otworzyła teczkę i zaczęła szybko przebiegać wzrokiem linijki tekstu. Woźnicka odniosła wrażenie, że znając powód wizyty nowa lekko się rozluźniła. Nie patrzyła już nawet w jej stronę, dlatego teraz ona przyglądała się bez skrępowania, a irytacja w niej wzrastała, choć nie mogłaby wymienić powodu tego stanu.
Niezależnie co ktokolwiek o niej myślał, Idalia była po prostu naturalnie piękną kobietą. Jedną z tych, które nie musiały się starać o zainteresowanie płci przeciwnej, bo mechanicznie przyciągały spojrzenia. Lekki makijaż, figura świetnie eksponująca krągłości we właściwych miejscach, gęste włosy swobodnie opadające na ramiona, podkreślające subtelnie urodziwą twarz, i te przeszywające na wylot szmaragdowozielone oczy. Ze zdziwieniem zarejestrowała brak obrączki, kiedy kobieta harmonijnymi ruchami przewracała kartki.
Psychiatra pracowała metodycznie i spokojnie, lekceważąc resztę świata, w tym poganiające spojrzenia Agaty, która czekała tylko na odpowiedź. Nie mogąc usiedzieć na miejscu wstała i zaczęła spacerować po gabinecie. Nie chciała tego przyznać nawet przed sobą, ale nowa była fascynująca, coś w niej ją pociągało. Dlatego tak denerwował całkowity brak zainteresowania ze strony kobiety, która wzięła do ręki notes i zaczęła w nim coś skrupulatnie zapisywać, Agata tego już nie wytrzymała.
- Nie lubisz nas, co? Nie twoja sfera? - Zaatakowała podniesionym tonem, choć czuła, że to idiotyczne narzucanie się.
Idalia na moment zamknęła oczy. Poza tym nawet nie drgnęła.
- Słucham?
- Czemu udajesz lepszą niż jesteś? Dlaczego wszystkich drażnisz?
- Wszystkich? - przelotnie spojrzała na Agatę dużymi, smutnymi oczami, po czym wróciła do lektury. - Pójdę do niej jutro, chcę się lepiej przygotować, mogę to...
- To jest kopia - powstrzymała ją Woźnicka. - Odpowiedz na moje pytanie i się zmywam.
Idalia położyła teczkę na stercie innych. Wstała, podeszła do okna i zapatrzyła się w dal. Agata stanęła obok.
- Nic do was nie mam. Wyluzuj.
- I przez to nic nie stać cię na więcej poza kiwnięciem głową na powitanie, kiedy nas przypadkiem mijasz? Zignorowałaś wczoraj przy mnie zaproszenie Hany na wspólną kawę w bufecie, Wiktorii na imprezę, nie zabiegasz o kontakt, jakbyśmy nie istnieli - Agata coraz bardziej się nakręcała.
- Chcę pracować w spokoju - odpowiedziała Cichocka.
- A my ci go zakłócamy. Miło.
- A wy śledzicie każdy mój ruch. Bez wstydu się na mnie gapicie.
- Bo jesteś dziwna! Takie to nadzwyczajne? Izolujesz się, odtrącasz przyjazne gesty, pacjenci też podobno za tobą nie przepadają, ale nikt na ciebie nie doniesie do góry, bo jesteś dobra. Niestety.
- Wspaniałe masz źródło informacji, moje gratulacje.
- Idalia, ja jestem po twojej stronie! Dobrze ci radzę, bo też byłam tu kiedyś czarną owcą, zmień nastawienie, inaczej nie będzie ci łatwo. Daj nam chociaż spróbować, nie jesteśmy tacy straszni - spojrzała z nadzieją na koleżankę.
- Muszę wracać do domu - przerwała potok słów tamta.
- Jesteś kompletną idiotką, czy tylko udajesz? Obiecałam sobie, że rozwiązuję natychmiast wszystkie moje problemy, a ty jesteś moim cholernym problemem! Mam cię ochotę udusić! Gadaj natychmiast, co do mnie masz! Wredna i ważna nie jesteś, to widać, więc co? Na większą idiotkę już nie wyjdę na pewno!
Niespodziewanie Idalia zaczęła się śmiać, podeszła do Agaty i mocno ją przytuliła, łzy stanęły jej w oczach. Stała tak dłuższą chwilę z koleżanką w ramionach, z Agaty szybko opadała złość. Chciała coś powiedzieć, ale psychiatra zasłoniła jej usta dłonią.
- Niezła jesteś - odsunęła internistkę na odległość ręki i pierwszy raz spojrzała na nią uważnie. - Dawno mi nikt tak nie nagadał, doktor Woźnicka.
- Zasłużyłaś.
- Na to wygląda, ale ja też mam problem.
- Chcesz o tym porozmawiać? - spytała z ironią.
- Tak dobrze znam naturę ludzką, że aż nie umiem się z nią porozumieć. Choćby to - spojrzała na kubki z herbatą, żaden z nich nie był zalany wodą. - Proszę, przykład masz od ręki.
- Fatalnie z tobą - internistka rozłożyła ręce w geście bezradności. - Za karę jutro należy mi się nie tylko herbata, ale i ciasto, inaczej wszystkim rozgadam, jaki to u ciebie szczyt gościnności.
Agata z trudem powstrzymała uśmiech. Oczy Idalii zrobiły się okrągłe.
- Dobra, umowa stoi, ale nie mów... Bo wtedy to już mogę się zwalniać, wstydu nie wytrzymam.
- Ach, jest próżność.
- Instynkt samozachowawczy.
- No to co? Trochę się zasiedziałaś, mnie też nic nie goni, dasz się przynajmniej odprowadzić do samochodu?
- Skoro nalegasz...
- Nie to chciałam usłyszeć - Agata popatrzyła groźnie.
- Chętnie.
- Już lepiej. Tylko włóż na siebie coś normalnego. Kto cię tam wie, może jeszcze wyrośniesz na człowieka?
*
- Hana - Tosia z płaczem rzuciła się w ramiona lekarki.
- No już, kochanie, zaraz pojedziemy do domu i zrobimy coś, żebyś poczuła się lepiej.
- Ale kolejny raz pani powtarzam - wtrąciła się nauczycielka. - To, że ja panią kojarzę i mała wybiega często do pani przed szkołę, nie upoważnia mnie do wydania chorego dziecka. Musi pojawić się ktoś z jej rodziców.
Hana nerwowymi gestami przeszukiwała mocno wypakowaną torbę, wreszcie znalazła kartkę.
- To jest upoważnienie ojca Tosi, musi pani wystarczyć. Nie jest w stanie na razie wyrwać się ze szpitala. Nawet zdobycie tej kartki kosztowało mnie sporo trudu.
- Ja chcę iść z Haną, ona często mnie odbiera.
- No dobrze - tym razem kobieta wręczyła kartkę lekarce. - Proszę do mnie zadzwonić, kiedy rodzice zajmą się małą, bo nie da mi to spokoju. Wezwę wam taksówkę.
- Dziękuję - lekarka uśmiechnęła się z ulgą.
Kobieta pospiesznie wybrała numer.
Hana czułym gestem przytuliła małą.
- Wytrzymaj jeszcze troszeczkę.
- Teraz już będzie łatwo, bo nie jestem sama.
*
- I jak się czujesz? Chociaż trochę lepiej? - Hana z niepokojem patrzyła w bardzo bladą, napiętą twarz dziewczynki. Odsunęła przyklejone do spoconego czoła kosmyki i położyła na nim rękę.
- Boli mnie brzuch, ale już nie chce mi się wymiotować.
- Mama odebrała?
- Nie, ona rzadko w pracy odbiera ode mnie telefon.
- Cóż, muszę ci wystarczyć ja, może coś pooglądamy? A może chcesz zasnąć? Zrobię gorzkiej herbaty, wiem, że to niedobre, ale dzięki temu się nie odwodnisz.
- Mama też mi zawsze daje, jak wymiotuję.
Kiedy lekarka wróciła do pokoju z herbatą, dziewczynka z umiarkowanym zainteresowaniem oglądała młodzieżowy serial.
- Co oglądasz? Dużo mnie ominęło? - z westchnieniem ulgi ułożyła się obok małej na kanapie. Z intensywnego wysiłku i stresu bolał ją brzuch.
- Takie tam. Violettę, o takiej dziewczynie, co kocha śpiewać, wszystkie dzieci oglądają, ale to trochę głupie. Mama tak mówi, a mnie się nawet podoba.
- Wiesz, seriale niekoniecznie mają być mądre, mają relaksować. Uczyć mogą książki.
- A ty lubisz seriale?
- Pewnie, jak już nie mam siły myśleć i się martwić, bardzo lubię.
- To chyba ja też oglądam na zmartwienia. Ale dzisiaj mi nie pomoże nawet mój ulubiony.
- Niedługo ci przejdzie, to zwykły wirus, takie niestety strasznie męczą.
- Mama będzie zła, że poszłam z tobą. Nie rozumie, że ja cię lubię. Rozgniewa ją to.
- Antosiu, tata naprawdę nie mógł...
- Wiem, ma ważną i odpowiedzialną pracę, rozumiem, nie jestem już dzieckiem. Nie chodzi o tatę. Ja chciałam iść z tobą. Póki jeszcze mogę tu do ciebie przychodzić.
- Nie jesteś - Hana z promiennym uśmiechem dotknęła policzka "nie dziecka". - A Dlaczego potem nie będziesz mogła?
- Będziesz miała swoją córkę, nie będę ci już potrzebna. Mama tak mówi.
Lekarka przysunęła się do Tosi i spojrzała jej w oczy.
- Zawsze mi jesteś potrzebna. I ciągle nie mogę się na ciebie doczekać, to nigdy się nie zmieni. A Sara będzie mieć wspaniałą starszą siostrę. Kto mi pomoże, jeśli nie ty?
- To dlaczego mama tak powiedziała i cię nie lubi? I dlaczego nie rozumie, że ja chcę spędzać z tobą czas? To jest głupie!
- Dorośli są bardzo skomplikowani, czasem za bardzo. Różne rzeczy nam się wydają, przez nie podejmujemy decyzje, których albo potem żałujemy, albo krzywdzą innych. Zwykle tych, których kochamy. Ale nigdy nie robimy tego specjalnie. Naprawdę.
- Ale o tym nie trzeba decydować. to jest proste. Kocham mamę, kocham tatę i kocham ciebie.
Hana zacisnęła powieki, żeby ukryć wzbierające w oczach łzy.
- Bardzo chcę, żebyś tu u nas miała drugi dom. Twoja mama pewnie z czasem to zrozumie. I zawsze mnie pytaj, co myślę, wierz tylko temu, co sama ci powiem, dobrze?
- Mama tego nigdy nie zrozumie. Bo jej chodzi o tatę, nie o mnie i ciebie. Musiałabym chyba uciec z domu! - Tosia z całej siły uderzyła pięścią w łóżko.
- No coś ty! Umarłaby ze strachu. Nawet tak nie myśl.
- Ciągle chodzi zła, a ja przez to, że jest taka, jestem ciągle smutna. Na mnie jest zła, bo cię lubię i często chcę z tobą i tatą być po szkole, na ciebie jest zła, bo zabrałaś jej tatę. A to głupie, bo jeśli ja nie lubię Oliwii, nie muszę się z nią bawić, ale to nie znaczy, że ona nie może mieć innych koleżanek.
- Straszna z ciebie mądrala, Tośka. Wielu dorosłych mogłoby się od ciebie uczyć. Nie zabrałam twojej mamie nikogo, nic nie łączyło jej i taty, kiedy się poznaliśmy. Problem polega na tym, że mamie może ciężko jest samej i dlatego jest taka poirytowana? I jestem z ciebie dumna, że nie jesteś zła na tatę, bo kocha kogoś innego.
- Sama? Ja jej pomagam i taki jeden kolega ją lubi, ale ona ostatnio nie lubi nikogo. Nie gniewaj się na mnie, jak ci powie coś bardzo przykrego, okej?
- Nigdy nie dałaś mi powodu nawet do złości, a co dopiero gniewać się na taką fajną dziewczynkę. Daj spokój.
- Trochę chce mi się spać. A z filmu już i tak nic nie wiemy.
- To zamknij oczka, posiedzę przy tobie.
Ekran telefonu dziewczynki rozświetlił sms.
- Mama będzie tu za godzinę, raczej jest na mnie wściekła.
- Śpij spokojnie - Hana wzięła małą za rękę. - Twoja mama to sprawa moja i taty, porozmawiamy z nią. Twoim zmartwieniem powinno być tylko to, żeby przyśnił ci się jakiś dobry sen.
Uśmiechnęła się, pocałowała dziecko w policzek i okryła kocem. Siedząc na brzegu łóżka patrzyła, jak twarz małej stopniowo się wypogadza, a oddech wyrównuje. Kiedy upewniona, że dziecko śpi wstała, bo ucisk własnej córki na pęcherz był już nie do zniesienia, poczuła, że wraz z Tosią straciłaby coś cennego. Niezależnie od decyzji jej matki będzie walczyć zarówno o kontakt z córką Piotra, jak i to, żeby mała jak najdłużej pozostała dzieckiem. Bez mnóstwa zmartwień dorosłości.
Wróciła z łazienki i ostrożnie położyła się po drugiej stronie łóżka. Nawet nie zauważyła, kiedy zapadła w głęboki sen.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

14.

"Przyjaźń nie potępia w chwilach trudnych, nie odpowiada zimnym rozumowaniem: gdybyś postąpił w ten czy tamten sposób... Otwiera szeroko ramiona i mówi: nie pragnę wiedzieć, nie oceniam, tutaj jest serce, gdzie możesz spocząć".

*****

Agata szła w stronę pokoju przyjaciółki niosąc w rękach dwa pełne po brzegi kubki. Uderzyła lekko butem w drzwi.
- Otwierać, służba medyczna!
Drzwi się otworzyły i wyjrzała z nich uśmiechnięta twarz Wiki.
- Ooo, kakałko! - ucieszyła się, zręcznie wskakując na łóżko i wpełzając z powrotem pod koc.
- To zależy - Agata postawiła kubki na biurku, przybrała poważny ton. - Czy zaistnieje między nami barter.
- Znaczy że co?
- Wymiana towar za towar. Dostaniesz jedno, w zamian za pół kocyka, w innym wypadku oba dla mnie.
- Żmija - Chirurg udała, że bierze zamach, żeby ją uderzyć. - No dobra, właź. Ale następnym razem przynieś sobie własny. Ostatecznie lepszy towar za towar niż za usługę - uśmiechnęła się drwiąco.
- Następnym razem znowu zapomnę. A ty zawsze się dasz czymś przekupić. A skoro nie widać różnicy, to po co przepłacać?
Internistka pociągnęła koc w swoją stronę.
- Nie pozwalaj sobie - Wiki mocno poczochrała jej włosy. - Co jest? Przekupstwo zawsze ma przyczynę.
- Wszystko do dupy.
- Czyli norma. Przebijamy się?
Wiktoria odrzuciła na bok włosy i oparła głowę na ramieniu Agaty, nie wiadomo, czy zależało jej na kojącej bliskości przyjaciółki, czy zajęciu większej części kocyka. Woźnicka tarła dłońmi zmęczone oczy.
- Pacjentka  samobójczyni ma dupka za chłopaka, jeszcze o tym nie wie, a sama raczej sobie nie poradzi. A ja nie dość, że musze jej prędzej czy później powiedzieć i nie wiem jak, to jeszcze dobrze by było ją przekonać, że to życie ma sens. A czasami sama w to nie wierzę. I mam straszny z nią problem. Prywatny, emocjonalny.
- Pacjent umarł mi na stole, tętniak, bez szans. A ja sobie nie daję usprawiedliwienia, dręczę się, że na pewno dało się coś zrobić, tylko ja na to nie wpadłam. Logika jedno, emocje drugie, tyle już wiem, Aga, i ciągle czuję się taka beznadziejna w tej robocie.
Dziewczyny duszkiem wypiły pół kubka gorącego, smacznego napoju.
- No to teraz ja ci powiem: Marek mi ostatnio powiedział, że będzie na mnie czekał dowolnie długo. Aż będę gotowa, rozumiesz to? Nawet w żart nie było jak obrócić, gdzie zwiać! Wika, ja na myśl o dotyku jakiegokolwiek mężczyzny mam odruch wymiotny! A jednocześnie oddychać nie mogę z tęsknoty za Markiem!
- Tomek traktuje mnie poważnie, a ja nie daję rady. Przychodzi, odwiedza, czeka, gotuje obiadki, wysłuchuje, mam stabilizację w związku i kompletnie żadnych emocji z mojej strony.
- Masakra - Agata skryła twarz w dłoniach.
- Ruina - Wiktoria wtuliła się w poduszkę.
Obie kobiety wybuchnęły gwałtownym, zaraźliwym śmiechem. Oczyszczał je i uspokajał.
- A żeby nie było tego, co sobie wmawiamy - Consalida otarła załzawione oczy. - To idź po pomoc do naszej pięknej nowej Idalii. Pacjentką zająć się musi, podzielcie między siebie jej wnętrze. I święto.
-Gdybyś mogła z tym pacjentem coś zrobić, na pewno byś zrobiła. Jeśliby moje życie albo kogoś mi bliskiego zależało od operacji chirurgicznej, to na kolanach bym cię błagała, żebyś była operatorem. Jesteś najlepsza! Ale nie musisz mi wierzyć. Nie usiądziesz na laurach i nie będziesz tak się wywyższać, że cię nie dosięgnę.
Wiktoria przytuliła przyjaciółkę.
- Dzięki.
- A to, że cię pacjent rusza, tylko dobrze o tobie świadczy, jak przestanie, staniesz się fabryką.
- Mareczek, no proszę, wreszcie po rozum do głowy się wybrał. Spokojnie sobie czekaj, zależy ci na nim, od zawsze to widać. Daj mu bez stresu pozbyć się żony. Nie unikaj go przypadkiem. A potem mu koniecznie przy jakiejś okazji wszystko opowiedz. Jeśli jest taki facet, który może umysłem ogarnąć, co się z tobą stało, to tylko on. Spróbuj, ale nie spiesz się, bo na pewno ci nie wyjdzie. I rób to dla siebie, nigdy nie dla niego, pamiętaj. Kocha, poczeka, zrozumie, a w życiu nie ma nic lepszego od seksu z miłości.
- Głupia jakaś jestem, jak sobie tak czasem myślę, że będę wreszcie szczęśliwa, to zaraz potem mam wrażenie, że to na pewno chodzi o kogoś innego.
- Nie ma opcji, jesteś na niego skazana. Czeka cię nudne, stabilne, szczęśliwe życie z gromadką dzieciaków. Zakład?
- Bardzo tego chcę. A ty? Zakop się w robocie, tylko go uprzeć, jak zatęsknisz, znaczy gra jest warta świeczki, jak nie, daj sobie spokój, bo to nie dla ciebie.
- Aż tak?
- A co ci w nim przeszkadza?
- Przewidywalność.
- No to jeśli mimo że jest taki przewidywalny, stabilny, poukładany i nudny nie będziesz mogła bez niego spokojnie zasnąć, to znaczy że trzeba ci tej stabilizacji i masz dość bycia wolnym ptakiem, pani doktor.
- Może coś w tym jest.
- Wróżka Agatha Rozwiążę wszystkie twoje problemy, do usług. No chyba, że wykończą ją własne.
- Chciałabyś - Wiki popatrzyła w prawie pusty kubek. - Gdybyśmy tylko częściej umiały ze sobą gadać.
- Skorupy mamy za twarde. I za ciężką robotę.
- To dziwić się, że nam z facetami nie wychodzi? Nie umiemy być biedne, kruche i potrzebujące. Ale tym razem nam wyjdzie, Agata, tak samo tobie, jak i mnie. Inaczej ta cała miłość to jest bajka dla grzecznych, naiwnych dziewczynek. Bo w czym my jesteśmy od nich gorsze?
- Jesteśmy lepsze nawet, ja na przykład nie jestem grzeczna.
- A ja naiwna - Wiktoria ze śmiechem dopijała czekoladę. - A masz takie jeszcze?
- Chodź, tym razem gratis.
*
- Dzień dobry, pani Joanno - Agata stanęła przy łóżku swojej pacjentki. - Jak tam dzisiaj? Oddech niewspomagany, wątroba podjęła funkcję - powoli wraca pani do nas. Bardzo się cieszę. Mogę coś zrobić? Coś przynieść? No i oczywiście chcę panią zbadać.
Kobieta już po pierwszych słowach lekarki ostentacyjnie odwróciła wzrok. Zacisnęła powieki i szczelnie otuliła się kołdrą.
- Cieszy się pani - ja wręcz przeciwnie, i proszę tylko nie mówić, że wszystko będzie dobrze, bo od razu panią stąd wyrzucę! Wyraźnie mówiłam - macie mnie nie ratować!
- Obowiązuje mnie przysięga, zawsze ratuję każdego. Radziłabym się cieszyć, że tak się to skończyło. Mogła pani być zależna od kogoś do końca życia. Tego nie chce żaden człowiek. gwarantuję.
- Może mam jeszcze dziękować? Paść na kolana?
- Obejdzie się - warknęła lekarka. - Proszę głęboko oddychać - dodała rutynowym tonem.
Była na siebie wściekła za brak profesjonalizmu. Po co wchodzi w jałowe dyskusje? Zamaszystymi ruchami dokonywała zapisów w karcie, niewiele delikatniej przeprowadzała badanie, unikając patrzenia na Joannę. Tak łatwo dawała się wyprowadzić z równowagi. Co się z nią działo?! Z wysiłkiem hamowała odruch potrząśnięcia kobietą. Gdyby była taka możliwość, przekazałaby ją innemu lekarzowi. Tamta zachowywała się zupełnie jak mała, obrażona na los dziewczynka, musiała być zmuszana do każdego ruchu. Ale Agacie nie było wolno jej oceniać i dobrze o tym wiedziała. Tym razem jednak panowanie nad sobą przychodziło jej z największym trudem.
"Za co ja cię tak nie znoszę?" - myślała w popłochu. "Za słabość? Aż tak się boję własnej?"
Nareszcie z pozoru spokojnym i pewnym krokiem lekarka szła w stronę drzwi.
- Pani doktor?
Znienawidzone słowa, wypowiadane zawsze w złym momencie. Odwróciła się jednak posłusznie.
- Mogłaby pani zadzwonić do mojego chłopaka? To dla mnie ważne.
- Jasne - Agata pogrążyła się ostatecznie.
"Przecież ci tego nie powiem, przysięga nie nakazuje kopać leżącego" - złość zastąpił smutek.
Wyszła bogatsza o karteczkę z numerem i worek czarnych myśli.
*
- Ale dobrze cię widzieć - Hana mocno przytuliła Lenę. - A ciebie jeszcze lepiej, słoneczko cioci najdroższe! - z trudem podniosła z ziemi Feliksa.
- Nie podnoś go, kopnie cię przypadkiem.
- Nikt nikogo tu nie zamierza kopać, uważamy na brzuch. Zapraszam was na serniczek, możesz już jeść sernik, królewiczu? Sama upiekłam.
- Co zrobiłaś? No nie wierzę, jaka z ciebie pani domu!
- Śmiej się ze mnie, śmiej, mam męża, dom i życie wewnętrzne! To zobowiązuje.
- A na dodatek pięknie wyglądasz, zadziwia mnie twoja beztroska i spokój. A Piotr?
Kobiety usiadły przy stole, Hana zaproponowała kawę i ciasto, dla Feliksa soczek. Ciasto zaciekawiło go najbardziej, nie dbając o konwenanse zabrał się za nie łapkami.
- Piotr się stara i bardzo mnie kocha, nie wiem, jak on wytrzymuje moje nastroje, lęki, radości i hormony. Voila, Felutku - Hana podała chłopczykowi kilka kartek, kredki i mnóstwo małych samochodzików.
- No, no, nie rozpędzaj się tak, bo będzie chciał to zabrać do domu, po co ci to wszystko?
- Nie ma sprawy, jest jego.
- Naprawdę to dla niego kupiłaś?
- A na co miałam dotąd wydawać pieniądze? Sara ma już wszystko, z czego połowa rzeczy zbędna, oprócz wózka, po to tu jesteś, bo ja już kompletnie nie mam do tego siły. Nie wiedziałam, że to takie skomplikowane. Na tyle rzeczy trzeba zwrócić uwagę.
- Przeginasz.
- Tak, i będę nadopiekuńczą matką, Piotr też tak uważa, ale ja naprawdę nie mogę nad tym zapanować. Liczę, że mną potrząśniecie i to mocno, jak się wymknie spod kontroli. Ale to nie znaczy, że nie podejmuję pewnych działań.
- Felek się chwilę pobawi i wyruszamy, kupimy taki wózek, że się zdziwisz.
- Kochana jesteś, kupmy już jakikolwiek, byle był.
- A jakie działania masz na myśli?
Hana w zamyśleniu stukała łyżeczką w talerzyk, zbierała się na odwagę
- Jutro zanoszę Tretterowi podanie o urlop.
- No, nareszcie! Myślałam, że do końca nie odpuścisz, jestem z ciebie dumna
- Nie mam już siły, Lenka, bolą mnie plecy, brzuch mi się spina, gadam z pacjentką i staram się to rozchodzić, ale zbliża się godzina zero i to wielkimi krokami. Jak mnie czasem Sara rąbnie nóżką pod żebra, nie mogę zapanować nad mimiką.
- Ale dobrze się czujesz? Nic się nie dzieje?
- Tak, wszystko fizjologicznie. Bardziej chodzi o Piotra.
- Nie rozumiem.
Ginekolog długo milczała, zapatrzyła się na jeżdżącego zabawkami po podłodze Felusia.
- On ma do mnie duży żal - westchnęła ze smutkiem. - Chciałby się mną zaopiekować, być za mnie odpowiedzialny, a ja mu ciągle uciekam, udaję, że jestem taka niezależna, silna, że sama ze wszystkim sobie poradzę i do porodu, bo przecież nie ma lepszego miejsca na to niż mój oddział, będę wszystko ciągnąć jak zwykle sama. Przez to, że nie umiem tego pokazać, myśli, że jest mi niepotrzebny, że jakby jego nie było tutaj, żyłabym tak samo, rozumiesz?
- Rozumiem, i trochę mnie dziwi, że ty to widzisz tak późno. Ale lepiej późno niż później, jak to mówią.
- Dlatego teraz przestaję udawać, że ciąża to nic takiego, każę mu masować plecy, będziemy razem chodzić na basen, będzie robił mi śniadanka, a ja wreszcie zamierzam uwierzyć, że nie jestem sama, już nigdy nie muszę nad wszystkim panować.
Hanie zadrżały usta, Lena wstała.
- Małżeństwo to sztuka kompromisu, ty się jej pilnie uczysz, ja Witkowi wybaczyłam, a kosztowało mnie to wiele, pierwszy poziom mamy zaliczony - położyła rękę na brzuchu przyjaciółki. - Odezwij się do mnie, życie wewnętrzne. Masz bardzo rozsądną i mądrą mamę.
Hana wstała i przechadzając się po pokoju lekko potrząsała brzuchem na boki.
- Proszę bardzo.
Lenie z radości łzy stanęły w oczach, kiedy została profesjonalnie "pokopana" przez świeżo rozbudzone życie.
- Magia - wzruszyła się Hana. - Nigdy tego nie zapomnę, bo pewnie nie będzie mi już dane, dla tego uczucia warto znieść niewygody.
- No coś ty, minie roczek i machniecie rodzeństwo. Potem będzie jeszcze fajniej.
- Nie, Lenucha, nie wytrzymam tego czekania jeszcze raz. Tak dobrze to nie ma.
W tym momencie rozdzwonił się telefon ciężarnej.
- Słucham, Hana Goldberg... Tosia? A mama?... Rozumiem, oczywiście, przyjadę, ale będziesz musiała poczekać, bo bez upoważnienia twojego taty mi nie wolno. Dzwoń cały czas do mamy i nie płacz, ja będę jak najszybciej.
Rozłączyła się, ale wciąż trzymała telefon w uniesionej dłoni.
- Hana?
- Nic z mojego wózka. Muszę jechać do szkoły po córkę Piotra, jej matka nie odbiera. Piotr jest na sali operacyjnej. Mała wymiotuje bardzo mocno.
- Przecież ci jej nie pozwolą zabrać, po co się wtrącasz?
- Lena, to jest mała chora dziewczynka, pojadę do szpitala po upoważnienie jakieś, zawieź mnie, proszę cię.
- Pakujesz się w kłopoty, wchodząc między nich, ale widzę, już postanowiłaś, zbieramy się, syneczku.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

13.

"Co nazywamy drogą jest ciągłym wahaniem".

*****

- Wiecie co jest grane tym razem? - Piotr wygodnie rozsiadł się na krześle. - że Tretter zwołał naradę?
Wiki tylko wzruszyła ramionami, Agata pokręciła głową.
- Na wielką rzecz mi to nie wygląda, skoro jest nas tylko czwórka - powiedział Marek, nalewając kawy do kubka.
- Może ktoś coś przeskrobał i mam nadzieję to tym razem nie być ja- wyraziła przypuszczenie Agata.
- I co, dowiemy się o tym wszyscy, taki nowy sposób na integrację? - uśmiechnął się Piotr.
- Stare jak świat i przereklamowane, szantaż się to nazywa, na dodatek zbiorowy - Wiki postawiła sprawę konkretnie.
Lekarze parsknęli śmiechem. W tym momencie wszedł Tretter.
- Moi drodzy, zebraliśmy się tutaj z konkretnego powodu, ale widzę, że go jeszcze nie ma.
Cztery pytające spojrzenia zwróciły się w jego stronę.
- Zauważyliście lub nie, od jakiegoś czasu nie ma z nami Szymona, uciekł nam na zagraniczne stypendium. Od dzisiaj na jego miejsce...
W tym momencie drzwi się otworzyły i do lekarskiego wpadła nieznana nikomu kobieta. Niska, wręcz filigranowa, zielonooka brunetka. Mogła mieć równie dobrze dwadzieścia jak trzydzieści kilka lat. Policzki miała zaczerwienione od biegu, długie włosy niedbale opadały jej na twarz, z trudem wyrównywała oddech. Pewnie patrzyła przed siebie, nie zaszczycając spojrzeniem nikogo konkretnie.
- Przepraszam - rzuciła w przestrzeń, rozglądając się za wolnym miejscem. Jej ton był znudzony, bynajmniej nie przepraszający.
Piotr wstał, chcąc przepuścić ją na wolne krzesło obok siebie, jednak Tretter dał kobiecie gestem znak, aby stanęła przy nim. Niechętnie spełniła polecenie, nadal nie patrząc na zebranych. Stojąc obok szefa wyglądała jak mała dziewczynka, nerwowym ruchem odrzuciła włosy z twarzy.
- No więc - Tretter odchrząknął. - Na jego miejsce została przyjęta doktor Idalia Cichocka. Psychiatra z dużym doświadczeniem i wysokimi kwalifikacjami. Kiedyś już proponowałem jej u nas posadę, wtedy wybrała konkurencję, niespodziewanie po kilku latach zmieniła plany i proszę... jest.
Zapanowała cisza, lekarze patrzyli naprzemiennie na szefa i nową koleżankę, ale nikt nie wiedział, co powiedzieć. Ona też się nie odezwała, Tretter ciągnął więc dalej przerwany wątek.
- Mam nadzieję, że pomożecie się zaaklimatyzować nowej osobie i nie będzie do mnie biegała ciągle pytając: co, gdzie, jak i dlaczego akurat tak. A tobie mam nadzieję będzie się z nami dobrze pracowało. To ja was zostawiam, moja papierologia czeka, zapoznajcie się i do pracy. Aha, i przekażcie reszcie, że ich też obowiązuje pomoc koleżeńska.
Po tych słowach opuścił pomieszczenie.
- Mnie już znacie, ja raczej będę poznawać się bliżej z pacjentami, więc myślę, że po prostu zabierzmy się do pracy - powiedziała Idalia spokojnie.
Energicznym krokiem wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Miło cię poznać - powiedział Marek, zanosząc się śmiechem.
- Znamy się że? - spytała Agata.
- Ale jazda, jeszcze się nawet nie odezwałam, a już mnie nie lubi, tego jeszcze nie było - dodała Wiki.
- Dajcie spokój, fajna dziewczyna, trochę przejęta - Piotr stanął w obronie nowej.
- Chciałeś powiedzieć ładna, na przejętą to ona mi nie wygląda - skonkretyzowała Agata.
- Ale imię ma ładne, trzeba jej przyznać - Marek szukał dobrych stron dziwnej sytuacji.
- Nie ma co gadać, wyrobi się - powiedział Piotr wstając. - Początki zawsze są trudne. Dnia pracy też. Swój gabinet raczej znajdzie, nie?
*
- O czym myślisz? - Hana położyła dłoń na policzku Piotra. Leżeli w łóżku, był późny wieczór. Mimo że całodzienne zmęczenie doskwierało już obojgu, nie umieli przestać ze sobą rozmawiać, żeby zwyczajnie zasnąć.
- O tobie.
- Nie wierzę ci - Hana się rozpromieniła, zaprzeczając swoim słowom.
- Poważnie. Zastanawiam się, jak to możliwe u was kobiet, że tak niewiele potrzebujecie do szczęścia.
- Nie rozumiem.
- Ja się staram o dom, o byt, o wasze samopoczucie... Gonię, miotam się. a ty? Jesteś zwyczajnie szczęśliwa. Tylko i wyłącznie dlatego, że spodziewasz się dziecka. Promieniejesz, zarażasz tym szczęściem, widziałaś Agatę? Pamiętasz, co się z nią ostatnio działo? Teraz nie skacze z radości, ale jest spokojniejsza, wyważona, a na twój widok błyszczą jej oczy. To jest metafizyka, magia, ja tego nie ogarniam.
- Bo szczęście jest magiczne. Pozytywne myślenie stwarza cuda. My mamy nasz prywatny, daj rękę.
Położyła dłoń męża na podskakującym rytmicznie brzuchu, Piotr zacisnął powieki, żeby ukryć wzruszenie.
- Piotr, ja tworzę dla nas ochronny kokon, dla mnie, dla ciebie i dla Sary. Tak bardzo was kocham, że moja miłość może wszystko. Mnie uleczy z żalu za straconym dzieckiem, może kiedyś pozbędę się koszmarów pierwszego małżeństwa. Tobie da spokój ducha, a Sarze szczęśliwe życie z nami. I to wszystko się spełni za wiele lat, a może nawet jutro, właśnie dlatego, że ja w to wierzę.
- Sara, po hebrajsku księżniczka. W sam raz dla mojej córki.
- Nie masz do mnie żalu, że tak? Strasznie mi zależy, żeby miała w sobie mój świat, część mojej kultury, żebyśmy kiedyś tam pojechali, spróbowali soku pomarańczowego, który jest tylko tam. Ja czasami tak bardzo tęsknie, chociaż tu mam dziś dom, prawdziwy. I nie oddam go za nic.
- Żal? No coś ty, będzie naszą Sarenką.
- Chyba niezupełnie takie zdrobnienie - roześmiała się kobieta z czułością.
- Ojciec najlepiej wie, co dla jego córki jest dobre.
- Okej, nie mieszam się już w ojcowskie sprawy - pocałowała go w usta. - Sarenka jest słodka - dodała szeptem, tuląc się do niego gwałtownie.
- Nikt nie ma szans być słodszy od mojej cudownej żony - Piotr schował twarz w jej włosach.
- Ani ohewet otha - wyszeptała Hana między pocałunkami.
- O nie, tak to ty możesz mówić do naszej córki, do mnie mów po naszemu, masz teraz drugą i ostatnią szansę, bo zaraz sprawię, że zabraknie ci tchu.
- Kocham cię - powiedziała Hana stanowczo. - Tak bardzo, bardzo cię kocham.
A po tym wyznaniu Piotr dotrzymał obietnicy.
*
- Słucham pana - Agata podniosła wzrok znad wypełnianej właśnie karty pacjentki. Stał przed nią mocno zirytowany mężczyzna, nerwowo przestępując z nogi na nogę.
- Szukam Aśki, to znaczy Joanny Stawiarskiej, domyślam się, że tu jest, miała mieć podobno niegroźny zabieg? Ale nie napisała mi, w którym szpitalu.
- Tak, to znaczy niezupełnie.
Agata wstała.
- Jest pan kimś z jej rodziny?
- Kolegą, to znaczy pewnie chłopakiem. Przynajmniej ona tak uważa.
- Proszę pana, nie jestem upoważniona do udzielania panu jakichkolwiek informacji, ale mam prośbę, czy mógłby pan zawiadomić o tym, że pacjentka jest tutaj kogoś z jej bliskich?
- Nie bardzo, Aśka nie ma nikogo.
- Jest pan tego pewien?
- Z nikim z rodziny nie utrzymuje kontaktów. Co z nią?
Agata się zamyśliła.
- Proszę pójść za mną.
Poprosiła mężczyznę do gabinetu i zamknęła za nimi drzwi.
- To, co przydarzyło się pani Joannie, nie jest ani planowanym zabiegiem, ani tym bardziej niegroźnym. Aktualnie pacjentka potrzebuje bliskiej osoby, proszę po prostu do niej iść, nie bardzo mogę panu cokolwiek więcej wyjawić. Jedno musi pan wiedzieć, na pewno sama sobie nie poradzi.
- Niech pani już nie będzie taką służbistką! Do Aśki nikt więcej nie przyjdzie, chcę wiedzieć! - coraz bardziej podnosił głos, emanował agresją. - Co jej się stało? Pisze mi smsa parę dni temu, ja wyjechałem ze znajomymi, nie wziąłem komórki. Nikt mi nie będzie przeszkadzał, a tym bardziej jakaś rozhisteryzowana baba, odpoczynek to jest rzecz święta, proszę pani. Ona na samą myśl o moich pasjach dostaje histerii! Wracam, czytam, idę do niej do domu, a tam nikogo, to jaki niegroźny zabieg tyle trwa, co? Zresztą pójdę tam, niech sama mi powie! Nie będę się prosił!
Mierzył Agatę wściekłym, przytłaczającym spojrzeniem.
 - Proszę na mnie nie krzyczeć, to po pierwsze, a po drugie - pani Joanna próbowała popełnić samobójstwo. Na szczęście jej się nie powiodło, ale aktualnie jest nieprzytomna, więc nic panu nie powie, wątroba dopiero powoli podejmuje pracę na nowo, niestety ostra niewydolność nerek póki co nie ustępuje, bardzo możliwe, że będzie dializowana do końca życia. Potrzebuje pana teraz jak pewnie nigdy dotąd, więc zamiast mówić mi co mam robić i kłócić się ze mną, proszę usiąść przy jej łóżku i dać jej nadzieję. Jakąkolwiek.
- Co pani mi próbuje powiedzieć? Co Aśka zrobiła? To są normalnie jakieś żarty! Wypadek pewnie jakiś miała, a wy ją oskarżacie o jakiegoś świra, to się skończy w sądzie, słyszysz?
- Proszę iść do dziewczyny! - Agata nie wytrzymała i również podniosła głos.
Mężczyzna zacisnął pięści i wymachując nimi zbliżył się do lekarki.
- Ona naprawdę próbowała się zabić? Skąd pani to wie?!
- Przykro mi. Trzeba mieć nadzieję, że z tego wyjdzie. Pana dziewczyna jest silna.
- Moja dziewczyna? Pani doktor, ja już nie mam dziewczyny. Moja kobieta była atrakcyjna i niezależna, była świetnie zapowiadającym się doradcą finansowym. A ta, o której pani mówi, to jest wrak człowieka, ja nie zmarnuję życia dla jakiejś kaleki, za kogo pani mnie ma! To że ona postanowiła poświęcić swoje, to nie znaczy, że ja za to będę płacił, niańcząc ją. Może jej pani przekazać, że właśnie się rozstaliśmy.
- Człowieku, ona się bez ciebie nie pozbiera! - internistka gestykulowała gwałtownie.
- Mogła wcześniej o tym myśleć, zamiast wariatkę udawać - nie patrzył już na kobietę. - Żegnam panią!
Trzasnął drzwiami tak mocno, że zatrzęsły się w futrynie.

- Pierdolony, samolubny egoista - Agata uderzyła z całej siły pięścią w biurko. - A idź do wszystkich diabłów! Za takiego cię mam!

poniedziałek, 1 grudnia 2014

12.

"Nawet dzień smutku, to przecież dzień życia."

*****

- Aga, widziałaś Wikę? Konsultacji chirurgicznej potrzebuję, nie mogę jej nigdzie znaleźć.
Kobieta nie zareagowała, siedziała w pokoju lekarskim wpatrzona w ekran komputera.
- Co tam jest ciekawszego od mojej wybitnej osoby? - Marek dotknął jej ramienia.
- Cześć - odwróciła do niego twarz i uśmiechnęła się na powitanie. - Nikogo nie widziałam, nic nie wiem.
- Lgniesz po prostu do ludzi dzisiaj.
Agata wstała i przeciągnęła się, żeby rozruszać zastane stawy. Pospiesznie wyłączyła komputer i pstryknęła czajnik.
- Tu jej w każdym razie nie znajdziesz.
- Co u ciebie? Dawno nie gadaliśmy, lepiej wyglądasz.
- O nie, tylko nie komentuj mojego wyglądu. Ja mam słabe nerwy. Kawy?
Marek zacisnął usta i głęboko odetchnął.
- I czemu się bronisz przed troską? Jestem twoim przyjacielem, dlaczego udajesz, że nie jesteś dla mnie ważna, kiedy ja tak nie myślę? Wiecznie się będziesz zgrywać? Tak dobrze ci z tym? Unikasz mnie - słowa leciały z niego jak z karabinu, jednym tchem.
- Lepiej mi - spojrzała mu w oczy. - Napij się ze mną kawy.
Mężczyzna wziął z pułki dwa kubki.
- Widzę, lepiej śpisz, masz mniej podkrążone oczy, no i nawet przypominasz sobie czasem, gdzie zostawiłaś uśmiech. Dobrze cię znowu widzieć swoją.
- Ty naprawdę to wszystko widzisz? - na twarzy Agaty odmalowało się szczere zdziwienie.
- Od zawsze traktuję cię poważnie, to ty uciekasz.
Kobieta postawiła przed nimi kubki, na siłę próbowała zająć ręce, w popłochu uciekała wzrokiem przed stanowczym spojrzeniem Marka.
- To są wielkie słowa. Nie powinieneś tak paplać.
- Rozwodzimy się z Dorotą. Już była pierwsza rozprawa. Nic nie zmieni mojej decyzji. I nie robię tego dla ciebie, co mi zaraz zarzucisz.
- Po co to mówisz?
- Bo chcę, żebyś wiedziała, że dla mnie to zamykanie rozdziału.
- Dla twojego syna też? - spytała z ironią.
- On nie ma pięciu lat, zaraz dorośnie. Ojcem jestem niezależnie od wszystkiego. Nie jest dzieckiem, jak próbowaliśmy się zejść dla niego, kazał nam sam przestać odstawiać cyrk. Czasem jest mądrzejszy ode mnie.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, Marek uważnie obserwował Agatę, ona patrzyła w swój kubek. Mężczyzna dotknął jej dłoni. Nie cofnęła ręki.
- Co jest nie tak? Od wielu tygodni o to pytam, zapytam znowu.
Łzy zaszkliły oczy lekarki, stanowczo wyrwała rękę z uścisku. Wbiła wzrok w twarz kolegi.
- Proszę cię!
- Nie wiem o co.
- Podobno tyle o mnie wiesz.
- Sporo, nie wszystko. I tylko to, co sam zauważę.
- Potrzebuje czasu - powiedziała przez ściśnięte gardło. - Wszystko się zmieniło.
Spuściła wzrok. Kardiolog wstał i delikatnie uniósł jej twarz. Spojrzał jej głęboko w oczy z ogromną czułością. Taką, jakiej nie wyrazi żadne słowo.
- Poczekam na ciebie.
- Długo musiałbyś czekać.
- Ile będzie trzeba.
- Jasne - roześmiała się histerycznie. - Bo ty taki dobry i cierpliwy jesteś.
- Nie jestem ani dobry, ani cierpliwy, ale jeśli dzięki temu nam się uda, postaram się być. Nagroda jest tego warta.
- I ty tak naprawdę, poważnie?
Przytaknął.
- Nie mogłeś gorzej wybrać - powiedziała internistka cicho.
- Nie mogłem wybrać lepiej.
- Nie wytrzymasz czekania, odpuścisz góra za pół roku.
- Raz mi nie wyszło, na kolejny mogę czekać. Może zrozumiem w tym czasie, co zrobiłem źle?
- Nie, ty mówisz serio! Hej, no proszę cię!
- To ja cię proszę, Agata.
Spojrzała na niego pytająco.
- Daj nam szansę.
Po tych słowach duszkiem dopił kawę i skierował się do wyjścia. W drzwiach wpadł na Wiktorię.
- Au, no halo!
- Sorry, pani ordynator.
- Zbierać się, moi mili, mamy ostrą jazdę, samobójczynię niedoszłą nam karetka wiezie. Będzie się działo.
- Nienawidzę samobójców - jęknęła Agata.
- No pięknie - westchnął marek.
- Ciekawe, czy by się tak chętnie zabijali, gdyby wiedzieli, ile kosztuje ich odtruwanie - dodała Wiki chłodno.
- Podła jesteś, pani doktor - skwitował kardiolog.
- Tylko praktyczna.
*
Ratownicy energicznie weszli z pacjentką na izbę.
- Joanna Stawiarska, trzydzieści dwa lata. Nałykała się tabletek, mamy opakowanie. Oddamy do laboratorium. Życie jej uratował pies, szczekał i drapał w drzwi jak opętany, sąsiedzi wyważyli, gdyby nie oni, nie miałaby żadnych szans.
- Jaki stan? - spytała Woźnicka podchodząc do kobiety.
- Reanimowaliśmy w karetce, zatrzymała się. Zaintubowana, puls słabo wyczuwalny, bradykardia. Jedyne, co powiedziała, jeszcze w domu, to żeby jej nie ratować.
- Na pewno posłuchamy - skomentowała Wiki cierpko.
Agata zmierzyła ją groźnym spojrzeniem.
- Płukanie żołądka natychmiast, Marek - pomożesz mi z sercem? Poza tym krew na badania podstawowe,  próby wątrobowe, mocznik i kreatynina. Reszta potem. Interna jak nic, znaczy jest moja, ale bez was się za to nie biorę.
- Dobra, dziewczyno - Wiki i ratownicy sprawnie przełożyli poszkodowaną na szpitalne łóżko. - Sprawdzimy, do jakiego stopnia załatwiłaś sobie wątrobę i nerki.
*
- I jak tam? - Agata stanęła nad swoją pacjentką i wyczekująco patrzyła na Marka.
- Nieprzytomna nadal, a serce jej wariuje, trudno się zresztą dziwić po tym syfie. Nie ma jak nawet próbować jej rozintubować. Zwalnia mi granicznie i przyspiesza ciągle. Ja od tego zejdę po trzydziestu godzinach na nogach. A u ciebie?
- Z wątrobą i nerkami niestety byle jak. Hemodializa i detoksykacja wątroby jest konieczna, słowa Wiki się potwierdziły. Co ci strzeliło do głowy, dziewczyno! Całą resztę życia będziesz mieć problem.
- Hemodializa mówisz, znaczy będzie krwawa zabawa.
Agata głośno się roześmiała.
- Głupol - popukała palcem w czoło. - Ciebie to bawi?
- Nie, chciałem rozśmieszyć ciebie.
- Dobra, krew monitorujemy cały czas - spojrzała na pielęgniarkę. - Bierzemy się do roboty całościowo i trzymajcie za nią kciuki, żeby wątroba dała znać po albuminach.
- Młoda jest, wątroba w dobrym stanie, zregeneruje się - pocieszył wszystkich Marek.
- Oby, a ja i tak  po prostu nie ogarniam.
- Desperacji? Powodu?
- Głupoty. Szansa, że laikowi się uda zabić tabletkami jest marna, a spieprzyła na długi czas zdrowie. Co mi powiesz, jak wątroba nie ruszy albo będzie musiała być do końca życia dializowana?
- Że wybrała, sama.
- Pewnie. I teraz ja mam jej wybierać psychiatrę? Powód pewnie też miała nie warty funta kłaków, ludzie!
- Tego akurat nie możesz wiedzieć, taka decyzja wymaga sporego samozaparcia.
- Samozaparcia to wymaga zmierzenie się z problemem.
- Nie każdy ma twoją siłę - powiedział Marek ciepło.
- Ale każdy ma życie do przeżycia. Warto tak po prostu z niego rezygnować?
- Według ciebie nie ma problemu, z którym nie można sobie poradzić, tak?
- Nie ja tu leżę - ucięła Agata.
- Zaczęłaś, to skończ.
- Według mnie, tylko cholerny egoista nie umie poprosić o pomoc. Taki, co to jedynie na to go stać, żeby być dla kogoś ciężarem.
Po tych słowach odłożyła kartę pacjentki i szybko wyszła.
*
- Agata - Hana gestem zatrzymała koleżankę.
- Cześć.
- Miałaś do mnie przyjść. Bardzo już dawno temu.
- No tak. Nie złożyło się.
- Obiecałaś. Kontrolowanie to jest podstawa, tobie mam to mówić? No zlituj się nade mną!
- Przyjdę.
- Pacjentka mi wypadła, choć teraz.
- Wiesz co... - zawahała się. - Albo dobra, może być teraz.
Idąc zmierzyła Hanę przeciągłym spojrzeniem. Zatrzymała wzrok na jej mocno już zaokrąglonym brzuchu.
- I jak, pani doktor, łatwo było połknąć piłkę plażową?
Hana się uśmiechnęła. Puściła oczko do Agaty.
- Piłkę? No coś ty, z tej desperacji, że nie przyszłaś na umówioną kontrolę, zjadłam arbuza razem z pestkami, i masz teraz - udała, że chwieje się pod ciężarem.
- Wygrałaś - Agata zachichotała. - A serio, bardzo ci do twarzy.
- Powiedz mi to za dwa miesiące. Coraz ciężej jest, ale ma to i dobre strony.
- A z innej beczki, wiesz co z Szymonem? Dawno go nie widziałam, a potrzebuję psychiatry.
Hana spojrzała na nią uważnie.
- Dla pacjentki oczywiście - sprostowała Agata szybko.
- Nie, a dlaczego ja miałabym o nim coś wiedzieć?
- Bo działasz na niego.
Hana otworzyła usta w gwałtownym proteście.
- Kojąco. No weź, nie widziałaś, jak się wokół ciebie kręcił?
- Dziękuję, postoję - powiedziała stanowczo. - Urlopu nie ma, bo mieliśmy w podobnym czasie, raczej się wylał lub został wylany.
- Uuuu, nieźle.
- Nieźle to mam nadzieję ma się twoje wnętrze, choć tu, zaczynamy tortury.

poniedziałek, 24 listopada 2014

11.

"Dzieci są nadzieją, która rozkwita wciąż na nowo, projektem, który nieustannie się urzeczywistnia, przyszłością, która pozostaje zawsze otwarta."

 *****

- Hej - Wiki weszła do kuchni i z ciężkim sercem usiadła przy stole.
Agata siedziała z głową opartą na splecionych dłoniach. Nie zareagowała na powitanie.
- Co, ty też masz do mnie o coś pretensje? - Wiktoria się zdenerwowała.
- A o co mogę mieć? Daj jakiś powód, to będę, jeśli tak bardzo ci zależy.
Kobiety nie mogły się nie uśmiechnąć.
- Chociaż ty jedna. Ale może dlatego, że dziecko niańczysz i nic nie wiesz.
- A kto coś ma do ciebie?
- A daj spokój, bo braki w zaopatrzeniu, podstawowych rzeczy przecież nie ma. Jakbym ja była winna, dlaczego nikt nie pójdzie do Trettera narzekać, nie ja podpisałam z Leną ugodę, rujnując finansowo szpital. Blok musieliśmy zamknąć i odwołać wszystkie planowe operacje. To jakiś koszmar, szkoda w tym wszystkim tylko tego, że chodzi o Witka, bo gościa po prostu szanuję.
- A Przemek? Wiesz, że Ola się wyprowadziła?
- Zwolniłam go i głównie o to wszystkim chodzi. No nie patrz tak na mnie! Naprawdę, ty też? Nie mogłam zrobić inaczej, Aga, są zasady, których się nie łamie. Przez niego umarłby człowiek, przysięgam, gdyby pielęgniarka nie znalazła tych jednorazowych fartuchów, nie zdążylibyśmy wkroczyć na ostro u pacjenta, a ten sobie operuje naczyniaka na twarzy, bo gość nie może znaleźć pracy! Co ja miałam zrobić? Tolerować łamanie regulaminu, bo jest moim najlepszym kumplem? A, zresztą, myśl co chcesz - Machnęła lekceważąco ręką.
- Nie żebym cię rozumiała. Ja pewnie zrobiłabym to co on - zoperowałabym tego pacjenta mimo braku życiowych wskazań, ale nie znoszę tego u siebie, bo to jest nieprofesjonalne, Podziwiam ludzi, którzy tak jak ty zawsze umieją chwycić się zasad i trzymać. Mimo to zaryzykowałabym. On to zrobił, odpowiada teraz po prostu. Wszystko.
Agata się zamyśliła.
- Ale skoro jednak nikomu nic się nie stało, naprawdę musiałaś go zwolnić?
- Agata, to jest niesubordynacja! Jest wpisany na operacje, nie zjawia się na bloku, szukam za niego zastępstwa, latając jak kot z pęcherzem! Wrzeszczy mi na pacjentów!
- Ale to dobry lekarz. Gdzie znajdziesz kogoś lepszego?
- Też jesteś dobra, a gdybyś odwaliła taką akcję, wywaliłabym cię bez mrugnięcia.
- Okej, nie dogadamy się raczej. Po prostu się jeszcze zastanów. Każdy popełnia błędy, wszystkich nas to spotkało lub spotka, emocje są złym doradcą, ale często ulegamy, taki lajf. Ale żeby było jasne - to nic między nami nie zmienia, bo uważam, że twój pogląd jest racjonalny, a mój, cóż, słuszny.
- Dzięki. Nie ma co. Zrozumienie też sztuka. A ty czemu masz taką grobową minę? Byłyście w końcu u tego psychologa? W ogóle gdzie jest mała?
- Śpi znowu, psycholog powiedział, że to normalne. Odreagowuje stres. Uwierzysz? Poszłam tam z nią, najpierw zostałam, potem wyszłam, a ona nie odezwała się do tej kobiety ani jednym słowem.
- To pomogła, też bym tak umiała.
-No właśnie widzisz, kobieta naprawdę z profesjonalnym podejściem. Przez rysowanie próbowała, przez zabawę, rozmowę na zupełnie odległe tematy, potem nic nie mówiła w nadziei, że dziecko samo zacznie. Nie poskutkowało.
- Widocznie Zosia sama już sobie wybrała psychologa, gratuluję awansu.
- Nawet mnie nie przerażaj, bo i tak już pękam.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Agata zerwała się z miejsca.
- Kurcze, nie mów mi tylko, że to już ta babcia!
*
Hana otworzyła drzwi swojego gabinetu i stanęła jak wryta. Przy jej biurku siedział uśmiechnięty mąż.
- Hej! No tu się ciebie najmniej spodziewałam, coś się stało? - spytała zakładając fartuch.
- A czy musi od razu coś się stać, żebym zobaczył własną żonę? Rano tak nagle wybyłaś.
- Poszłam wyspacerować złość na ciebie - rozpromieniła się.
- Pomogło?
- Poniekąd.
- A gdyby tak tę niewielką część, która została, zlikwidowało ostatecznie to - położył na biurku batonik. - Co wtedy?
- Jeśli byłby czekoladowy - zaświeciły jej się oczy. - To i ja i maleńka mogłybyśmy uznać, że pod warunkiem, że takie stresy nas już co najmniej do porodu nie spotkają - podeszła do męża i mocno się przytuliła. - Zapominamy.
- Piękniejesz mi w tej ciąży - powiedział całując ją. - A już myślałem, że bardziej nie można.
- Czaruś. Uważaj, bo się nabiorę - skwapliwie oddała pocałunek. - Stwarzasz mi szkodliwe warunki pracy, patrz jak puls mi przyspiesza - wtuliła szyję w jego policzek.
 - W tym miejscu szczególnie powinno się światu demonstrować, że dzieci są ważne, a ich powoływanie do życia to problem całej ludzkości - Piotr nie wypuszczał żony z objęć, z figlarnym uśmiechem wziął w dłonie jej zarumienioną twarz. - Jeśli natomiast idzie o praktyczną stronę zagadnienia...
- To ty uciekasz do pracy, bo jak ktoś tu zaraz wejdzie, to ja stracę swoją, a sio! - odepchnęła go z udawanym oburzeniem. - Za to wieczorem możemy wrócić do tej nieomówionej części problemu.
*
Agata jak najciszej umiała weszła do pokoju. Dziewczynka siedziała na łóżku zupełnie rozbudzona.
- O, już nie śpisz? Dlaczego do nas nie przyszłaś?
Dziecko milczało. Usiadła obok małej.
- Przyjechała twoja babcia, chyba trzeba się zbierać.
Zosia poderwała się na nogi i z głośnym, spazmatycznym płaczem pobiegła do łazienki. Trzasnęła drzwiami i przekręciła zatrzask.
- Cholera jasna- lekarka potarła twarz. - Opiekunka ze mnie, dupa, dupa, dupa! Życie, szlag by je!
Gwałtownie starła spływającą niespodziewanie pojedynczą łzę. Ochłonąwszy nieco, z udawaną pewnością siebie ruszyła pod drzwi łazienki, zapukała delikatnie.
- Zosia, otwórz.
Odpowiedziała jej cisza.
- Co z moją wnuczką? Zosieńko, jedziemy do domku! - przy drzwiach zmaterializowała się babcia.
- Proszę mi teraz nie przeszkadzać! - internistka ostro ucięła jakiekolwiek dyskusje. Kobieta posłusznie, choć niechętnie wróciła do kuchni.
- Zośka - głos Agaty drżał niebezpiecznie. - Tak sobie nie robimy, jesteś moją kumpelą, a koleżanki nie chcą, żeby tej drugiej było przykro.
Haczyk w drzwiach został przekręcony. Agata weszła do środka. Dziewczynka siedziała na zamkniętej ubikacji, sama przysiadła naprzeciwko na wannie.
- Czemu ci tak smutno?
- Bo chcę tu zostać, z tobą.
- Jesteś moją mądrą małą myszatką - kobieta wyciągnęła ręce do dziewczynki. - I wiesz, że to nie jest możliwe. Ja jestem lekarzem, muszę być w pracy i nie mogę się tobą zająć, chociaż bardzo bym chciała.
Mała usiadła obok lekarki.
- Chciałabyś?
- A co ty myślisz, pewnie. Ale nie zawsze mamy to, co chcemy dostać. Sama o tym wiesz najlepiej.
- Pojedziemy do babci?
- Nie, zostaniesz z babcią w swoim domu. Twoja mama czuje się już lepiej i niedługo wyjdzie ze szpitala.
- Powiedziałaś babci o tym, co zrobiłam?
- Kumpele nie wyjawiają tajemnic.
- Mamie też nie?
- Znasz już odpowiedź. Ale co do mamy wierzę, że sama jej opowiesz. Na pewno zrozumie, bo cię bardzo kocha, nawet jak czasem jej trudno to okazać. A tobie nigdy nie wolno o tym zapominać, choćby nie wiem co.
Przez moment panowała cisza. Obie mierzyły się ze swoimi uczuciami.
- Bardzo cię lubię. Jesteś najlepszym doktorem na świecie.
- Tak? A czy w takim razie mogę liczyć na przytulasy najcudowniejszej dziewczynki jaką znam?
Zosia mocno przylgnęła do Agaty.
- Odwiedzisz mnie kiedyś?
- Jeśli tylko tego chcesz i twoja mama pozwoli.
- Mama też cię lubi. Pokażę ci mój pokój. I moje rysunki, dla ciebie też coś narysuję.
- To koniecznie przyjdę, a dasz mi wtedy jakiś rysunek na pamiątkę?
- Już teraz mogę ci dać.
Mała wyswobodziła się z objęć i pobiegła do pokoju. Ze sterty kartek wyciągnęła jedną. Na rysunku była ona trzymana za rękę przez lekarkę w białym fartuchu i ze stetoskopem na szyi. W drugiej ręce każda trzymała duże, kolorowe lody.
- No, proszę, nie wiedziałam, że jestem taka ładna. A na lody koniecznie musimy iść.
- Jesteś jeszcze ładniejsza, ale mi trochę nie wyszło.
- Pamiętaj, żeby po mamy powrocie szczerze z nią porozmawiać, obiecujesz?
- A na pewno pójdziemy razem na lody?
Agata przytaknęła.
- To obiecuję.
- Rysunki, kredki, co jeszcze zabieramy? Szybciutko, bo babcia już nie może się na ciebie doczekać.
*
Wiktoria leżała na łóżku ze słuchawkami na uszach. Muzyka tłukła się w głowie na pełnej głośności, a po policzkach płynęły jej słone łzy. Wybrała kolejny raz numer Blanki, ale córka nie odbierała. Nagle ekran telefonu rozświetlił sms.
"Mama ma doła, a ja teraz naprawdę nie mogę. I tak samo bardzo mocno cię kocham. Zadzwonię wieczorem, a ty znowu poudajesz, że nic takiego. Mocno tulam!"
Consalida się rozpromieniła. Jednak to życie nie jest takie zupełnie parszywe, dzieci nadają mu jakość nawet wtedy, kiedy zawodzi i wiara, i logika.

poniedziałek, 17 listopada 2014

10.

"Kiedy płaczesz, i ja płaczę, a gdy ty cierpisz, ja też cierpię. I wspólnie spróbujemy powstrzymać potoki łez i zwątpienie, by dalej brnąć po wyboistych ścieżkach życia."

*****

Piotr, proszę cię, odbierz ten telefon" - myślała Hana, niespokojnie przechadzając się przed szpitalem. "Odbierz, odbierz, odbierz".
Niestety po drugiej stronie nikt nie podnosił słuchawki. Usiadła więc na pobliskiej ławce i zalała się niekontrolowanym potokiem łez. Tak żałosny widok  spostrzegła wychodząca ze szpitala Wiki. Natychmiast podbiegła do koleżanki z przerażeniem w oczach.
- Boże, Hana, co jest, jak ci pomóc?
Hana kręciła tylko głową, nie mogąc dojść do siebie ani wykrztusić słowa. W końcu jednak udało jej się wziąć głębszy oddech.
- Nic, Wiki, nic, koszmarne hormony. Teraz one rządzą moim życiem.
- No tak - stwierdziła chirurg wątpiąco. - Tak jak i ten telefon, który w niedźwiedzim uścisku zaraz pożegna się z istnieniem.
Po policzkach ginekolog znowu popłynęły łzy.
- Bo faceci to idioci, wszyscy bez wyjątku - ukryła twarz w chusteczce. - A jak spotkasz Piotra, to sama go zabij, zanim ja to zrobię, bo u mnie śmierć będzie powolna i w męczarniach. Nie przejmuj się mną, naprawdę. Dla mnie teraz każde nieporozumienie to trzecia wojna światowa. Jutro będę pytać, o co mi właściwie chodziło - z trudem upozorowała uśmiech.
- Nie przekonałaś mnie, ale jak chcesz, w każdym razie - uważaj na siebie, a jak spotkam tego złego faceta... - wykonała dłonią gest strzału z pistoletu.
Hana tak samo gwałtownie jak przedtem płakać, teraz zaczęła się śmiać.
 - Okej, okej, wierzę w hormony - Wiki bezradnie rozłożyła ręce, odchodząc roześmiana i machając koleżance na pożegnanie.
*
- Hana - do lekarki podeszła zdyszana Agata. - Co z tym psychologiem? Dzisiaj wieczorem po Zosię przyjeżdża babcia...
- Nie teraz! - odwarknęła kobieta.
- No dobra - internistkę mocno zdziwił ton koleżanki, ale wzruszyła tylko bezradnie ramionami.
- Zadzwoń... potem.
Hana wyminęła ją nie zaszczycając ani jednym spojrzeniem. Szybkim krokiem szła na ginekologię.
*
- Jesteś nareszcie. Myślałem, że od rana będziesz warować pod drzwiami, a tu piętnaście minut spóźnienia. Nie wierzę.
 - Darek, poczekajmy jeszcze chwilę, proszę - ton Hany był błagalny, z rozpaczą zerkała ciągle na telefon, dłonie ze stresu miała mokre od potu.
 - Coś nie tak?
- Nie, po prostu poczekajmy.
- A, rozumiem, nie ma pana taty. Korki?
- Szczerze mówiąc - nie odbiera.
- Zróbmy tak: umówmy się, że przedłużymy badanie, jeśli przyjdzie. To wszystko będzie długo trwać, więc zacznijmy, zdąży.
Hana westchnęła zrezygnowana i przystąpili do badania.
- Dokonaj wszystkich pomiarów, płeć zostawmy na koniec, dla taty. Przesuwaj mi obraz, nie chcę wiedzieć bez niego.
- Zrozumiałe. Wydarzenie na skalę życiową, że go tu jeszcze nie ma to dziwne.
- Nie, nie mogę po prostu wytrzymać, czemu jego nie ma, kiedy mógłby patrzeć, jak jego... dziecko ziewa. Moje maleńkie szczęście!
- Już pani wie, pani doktor, nic się przed panią nie da ukryć. Taki los ginekologa. Ale ja jestem pod wrażeniem, pani córka już w życiu płodowym jest małą kokietką, o, proszę, jak urzekająco ssie palec.
- Moja cudowna dziewczynka! Boże, Darek, to jest jakiś trzeci wymiar, takie szczęście dla wybranych. I że właśnie ja je mam.
- Zasługujesz jak mało kto. Bardzo się cieszę razem z tobą, przecież mnie znasz. Powoli kończymy, wszystko gra, reszta to nasze zachwyty, Piotr może żałować. Główka poprzecznie i obwód w porządku, kręgosłup, przepona, narządy wewnętrzne, kość udowa zmierzona, nie będziesz mieć kolosa, łatwo ci będzie ją urodzić. Nie powinna przy porodzie przekroczyć 3500 g.
- Plus granica błędu USG 500 g, to cztery kilo, co to jest dla mnie, mały pikuś.
- śmiej się, śmiej, jak do trzech i pół mała dobije, masz u mnie własnoręcznie upieczone ciasto. Słowo ginekologa.
- Córcia, rośniemy, rośniemy, nie możesz mi tego zrobić, obie bardzo chcemy spróbować ciasta pana doktora. Własnoręcznego.
- Zobaczymy, co powiesz przy porodzie, jak ci tak rzeczywiście urośnie. 
- Cóż ja mogę - lekarka poczerwieniała. - Wskoczyło, to i wyjść jakoś musi. Dziękuję ci za wszystko, dzisiaj mam wolne, uciekam, wstąpię jeszcze tylko dać Agacie numer do psychologa dziecięcego, bo odkładam i odkładam...
- Hana - Wójcik zatrzymał ją w pół słowa. - Może mu coś wypadło, takie rzeczy się zdarzają. Wszystko ci wyjaśni.
- Dareczku, ty go w ramach męskiej solidarności nie tłumacz. Dyżuru dzisiaj nie ma, kiedy ja wychodziłam, już go nie było i nawet nie może odebrać telefonu, dzisiaj mieliśmy poznać jej płeć, on może być tylko tutaj, jestem tak wściekła, tak niesamowicie rozżalona, że mnie roznosi. Tym razem nie hormony są tego przyczyną.
- Nie zapominaj, my jesteśmy tylko facetami.
- Będzie ciężko, chyba nie da rady, spokojnego oddziału - uścisnęła lekarza na pożegnanie.
*
Piotr bębnił wściekle palcami w deskę rozdzielczą. Wszechobecne warszawskie korki doprowadzały go do szału, a już i tak był zirytowany. W połowie drogi do Tosi uświadomił sobie, że telefon został w kuchni na stole, przez co gdyby z Haną coś było nie tak, nawet nie zdoła się dowiedzieć. Minęła dziewiętnasta, a w domu powinien być już od kilku godzin. Chciał zabrać córeczkę do kina, ale oczywiście kiedy przyszedł mała nie była gotowa. Potem Magda zasypała go stosem swoich zwykłych zarzutów. Nie liczył już nawet na fakt, że kiedyś pogodzi się z jego nowym małżeństwem i spróbuje ułożyć swoje życie. Ostatecznie zorganizował dziecku wypad na plac zabaw i wizytę w McDonald's. Wprost wymarzona i niezwykle wychowawcza forma spędzania czasu. Na szczęście mała nie wyglądała na rozczarowaną. Potem Magda siłą wymusiła na nich, że skoro już wrócili później niż mieli, a Piotr nie ma dyżuru, to nie zrobi mu różnicy, jeśli pójdzie z małą do sklepu i zrobią zakupy, które następnie pomoże jej przynieść do domu, bo ona wszystkiego jako matka nie będzie robić sama. Ustąpił tym razem - dla świętego spokoju. Podejrzewał jednak, że żona jest już jego nieobecnością mocno zaniepokojona. Z ulgą wysiadł z auta ciesząc się w duchu, że ten ciężki dzień wreszcie dobiega końca.
*
W domu panowała cisza. Zmartwił się trochę, że żona znowu tak wcześnie zasnęła mimo piątego już miesiąca ciąży. Ostatnio było dobrze, żadnego powodu do niepokoju czy strachu, ciąża przebiegała zupełnie fizjologicznie. Wczesny wieczór to jeszcze nie jej pora na odpoczynek. ostrożnie zajrzał do sypialni. Hana leżała na łóżku przykryta kocem po samą szyję, oczy miała otwarte, nie zamierzała spać, twarz zaczerwienioną od płaczu.
- Hej - pocałował ją w rozpalony policzek. - Już jestem, przepraszam za ten telefon, rano wszystko w biegu, następnego razu nie będzie. Płakałaś? No coś ty! Jest okej!
Hana się nie odezwała, nawet na niego nie spojrzała.
- Obrażalska moja, dasz spokój?
- Idź do kuchni i spójrz w kalendarz - jej ton był lodowaty do tego stopnia, że Piotr nie oponował.
Na kartce przedstawiającej kończący się właśnie dzień czerwonym długopisem kobieta napisała swoim wyraźnym, kaligraficznym pismem dwa słowa: USG połówkowe. Mężczyzna złapał się za głowę z wrażenia.
- Możesz nie uwierzyć, ale byłem przekonany, że to jutro, ja nie wiem, jak to możliwe. Pomyliłem po prostu dni w tym codziennym zakręceniu. Strasznie cię przepraszam. Jak było?
- Od tygodnia nie gadamy o niczym innym.
- No właśnie dlatego, przecież nie wyszło tak specjalnie, hej, chciałem tam być.
- Nic do mnie teraz nie mów.
- Ale daj sobie wytłumaczyć coś! Potem Magda mnie zatrzymała.
To wyprowadziło lekarkę z równowagi ostatecznie. Gwałtownie poderwała się na nogi, nie umiała już nad sobą zapanować.
- Co ty do mnie mówisz, człowieku! Nie ma takiej rzeczy, takiego wyjaśnienia! Nic nie mogło cię powstrzymać przed pójściem tam ze mną. Wiesz dobrze, jak bardzo się boję o nie, jak uważam na wszystko co robię i w pracy i w domu. Jak bardzo chcę już mieć tę ciążę za sobą. Jak mogłeś mi to zrobić! - głos kobiety histerycznie falował.
- Każdemu się może zdarzyć, Hana, opanuj się. Wiele kobiet chodzi w pojedynkę na takie badania. Poza tym mogłaś przełożyć na jutro i byłoby po sprawie, a nie teraz wrzeszczysz na mnie, czasu nie cofnę, tak?
Kobieta opadła z sił.
- Nie mogłam. Ale ty mnie w ogóle nie rozumiesz. Kompletnie.
- Mam na głowie szpital, córkę, ciebie, pomagam ci w domu. Przesadzasz trochę, nakręcasz to.
- Mnie masz na głowie? A nie uważasz, że powinieneś mieć nas?
- O co ci znowu chodzi? Na litość boską...
- O zaufanie - Hana była już spokojna, jej ton zrezygnowany, rozpaczliwie smutny. - Zawiodłeś mnie Piotr, pozwoliłeś, żeby zawładnął mną strach, żebym została sama bez żadnego ważnego powodu. W tej chwili cię po prostu nienawidzę. Może jutro mi przejdzie, ale dzisiaj tak jest. Nie nosisz telefonu, nie wracasz na czas, a ja usiłuję nie zwariować, przypominając sobie czas, kiedy James nie wracał do domu na noce. Potem dziwisz się, że mam koszmary. Narażasz moje kruche poczucie bezpieczeństwa, to że od roku przekonuje siebie mniej lub bardziej skutecznie, że to wszystko, co przeszłam, to zamknięty rozdział. Że ty nade mną czuwasz i nie jestem już ze wszystkim sama. Mogę być spokojna, szczęśliwa,  Co masz twoim zdaniem zrobić, zdradzić mnie, żeby się liczyło? Żeby stało się na tyle ważną sprawą, na którą nie wystarczy przepraszam? Kiedy zwrócisz uwagę? Kiedy przestanę według ciebie przesadzać?
- Nie rozumiem cię. Wyolbrzymiasz, wzbudzasz we mnie poczucie winy, jakbym zrobił ci straszne świństwo. A to jest tylko pomyłka, nic więcej. Niezamierzona w dodatku.
- Właśnie to jest największy problem naszego małżeństwa, że ty mnie nie rozumiesz. Dla ciebie to tylko badanie, ja, gdyby coś nie poszło w jego trakcie, rozsypałabym się na kawałki. Chciałam trzymać cię za rękę, chciałam, żebyś razem ze mną poznał płeć twojego dziecka, chciałam zobaczyć, jak śmieją ci się oczy, kazałam Wójcikowi czekać na ciebie, chciałam, żebyś się wzruszył jak ostatnim razem. Był przy mnie, a nie ciągle obok mnie.
łzy popłynęły z oczu kobiety. Wysiąkała nos, zmęczona opadła na łóżko.
- Nie tłumacz się już, po prostu zastanów, przemyśl i broń Boże nic do mnie już dzisiaj nie mów. Może jutro, może za tydzień będę skłonna do wybaczenia tego, zapomnienia i do przemyślenia twoich racji. Dzisiaj chcę zostać sama, pójść spać, jutro iść do pracy i za tobą zatęsknić.
Mężczyzna położył się obok żony i ostrożnie dotknął jej ramienia.
- Nie wiedziałem, że to dla ciebie jest aż takie ważne. Porozmawiamy jak ochłoniemy, w tym akurat masz rację. Tylko się znowu nie zamykaj, wolę jak na mnie krzyczysz, nawet aż tak bardzo.
Odsłonił koszulkę Hany i pocałował brzuch.
- To kim jesteś, moje maleństwo?
Hana leżała milcząca, z zamkniętymi oczami. W końcu jednak nie wytrzymała.  Dłoń Piotra głaszcząca jej zaokrąglony brzuch działała na nią kojąco.
- Dziewczynką - odpowiedziała po prostu.
- Moja maleńka księżniczka. Tata nie pozwoli, żeby tobie i mamie stała się odtąd jakakolwiek krzywda. Przekonaj o tym mamę - ostatnie słowa wypowiedział szeptem.
Potem wstał i wyszedł do łazienki. Zasypiając, zmęczona wrażeniami dnia i płaczem Hana słyszała już tylko cichy szum prysznica.