poniedziałek, 24 listopada 2014

11.

"Dzieci są nadzieją, która rozkwita wciąż na nowo, projektem, który nieustannie się urzeczywistnia, przyszłością, która pozostaje zawsze otwarta."

 *****

- Hej - Wiki weszła do kuchni i z ciężkim sercem usiadła przy stole.
Agata siedziała z głową opartą na splecionych dłoniach. Nie zareagowała na powitanie.
- Co, ty też masz do mnie o coś pretensje? - Wiktoria się zdenerwowała.
- A o co mogę mieć? Daj jakiś powód, to będę, jeśli tak bardzo ci zależy.
Kobiety nie mogły się nie uśmiechnąć.
- Chociaż ty jedna. Ale może dlatego, że dziecko niańczysz i nic nie wiesz.
- A kto coś ma do ciebie?
- A daj spokój, bo braki w zaopatrzeniu, podstawowych rzeczy przecież nie ma. Jakbym ja była winna, dlaczego nikt nie pójdzie do Trettera narzekać, nie ja podpisałam z Leną ugodę, rujnując finansowo szpital. Blok musieliśmy zamknąć i odwołać wszystkie planowe operacje. To jakiś koszmar, szkoda w tym wszystkim tylko tego, że chodzi o Witka, bo gościa po prostu szanuję.
- A Przemek? Wiesz, że Ola się wyprowadziła?
- Zwolniłam go i głównie o to wszystkim chodzi. No nie patrz tak na mnie! Naprawdę, ty też? Nie mogłam zrobić inaczej, Aga, są zasady, których się nie łamie. Przez niego umarłby człowiek, przysięgam, gdyby pielęgniarka nie znalazła tych jednorazowych fartuchów, nie zdążylibyśmy wkroczyć na ostro u pacjenta, a ten sobie operuje naczyniaka na twarzy, bo gość nie może znaleźć pracy! Co ja miałam zrobić? Tolerować łamanie regulaminu, bo jest moim najlepszym kumplem? A, zresztą, myśl co chcesz - Machnęła lekceważąco ręką.
- Nie żebym cię rozumiała. Ja pewnie zrobiłabym to co on - zoperowałabym tego pacjenta mimo braku życiowych wskazań, ale nie znoszę tego u siebie, bo to jest nieprofesjonalne, Podziwiam ludzi, którzy tak jak ty zawsze umieją chwycić się zasad i trzymać. Mimo to zaryzykowałabym. On to zrobił, odpowiada teraz po prostu. Wszystko.
Agata się zamyśliła.
- Ale skoro jednak nikomu nic się nie stało, naprawdę musiałaś go zwolnić?
- Agata, to jest niesubordynacja! Jest wpisany na operacje, nie zjawia się na bloku, szukam za niego zastępstwa, latając jak kot z pęcherzem! Wrzeszczy mi na pacjentów!
- Ale to dobry lekarz. Gdzie znajdziesz kogoś lepszego?
- Też jesteś dobra, a gdybyś odwaliła taką akcję, wywaliłabym cię bez mrugnięcia.
- Okej, nie dogadamy się raczej. Po prostu się jeszcze zastanów. Każdy popełnia błędy, wszystkich nas to spotkało lub spotka, emocje są złym doradcą, ale często ulegamy, taki lajf. Ale żeby było jasne - to nic między nami nie zmienia, bo uważam, że twój pogląd jest racjonalny, a mój, cóż, słuszny.
- Dzięki. Nie ma co. Zrozumienie też sztuka. A ty czemu masz taką grobową minę? Byłyście w końcu u tego psychologa? W ogóle gdzie jest mała?
- Śpi znowu, psycholog powiedział, że to normalne. Odreagowuje stres. Uwierzysz? Poszłam tam z nią, najpierw zostałam, potem wyszłam, a ona nie odezwała się do tej kobiety ani jednym słowem.
- To pomogła, też bym tak umiała.
-No właśnie widzisz, kobieta naprawdę z profesjonalnym podejściem. Przez rysowanie próbowała, przez zabawę, rozmowę na zupełnie odległe tematy, potem nic nie mówiła w nadziei, że dziecko samo zacznie. Nie poskutkowało.
- Widocznie Zosia sama już sobie wybrała psychologa, gratuluję awansu.
- Nawet mnie nie przerażaj, bo i tak już pękam.
Zadzwonił dzwonek do drzwi. Agata zerwała się z miejsca.
- Kurcze, nie mów mi tylko, że to już ta babcia!
*
Hana otworzyła drzwi swojego gabinetu i stanęła jak wryta. Przy jej biurku siedział uśmiechnięty mąż.
- Hej! No tu się ciebie najmniej spodziewałam, coś się stało? - spytała zakładając fartuch.
- A czy musi od razu coś się stać, żebym zobaczył własną żonę? Rano tak nagle wybyłaś.
- Poszłam wyspacerować złość na ciebie - rozpromieniła się.
- Pomogło?
- Poniekąd.
- A gdyby tak tę niewielką część, która została, zlikwidowało ostatecznie to - położył na biurku batonik. - Co wtedy?
- Jeśli byłby czekoladowy - zaświeciły jej się oczy. - To i ja i maleńka mogłybyśmy uznać, że pod warunkiem, że takie stresy nas już co najmniej do porodu nie spotkają - podeszła do męża i mocno się przytuliła. - Zapominamy.
- Piękniejesz mi w tej ciąży - powiedział całując ją. - A już myślałem, że bardziej nie można.
- Czaruś. Uważaj, bo się nabiorę - skwapliwie oddała pocałunek. - Stwarzasz mi szkodliwe warunki pracy, patrz jak puls mi przyspiesza - wtuliła szyję w jego policzek.
 - W tym miejscu szczególnie powinno się światu demonstrować, że dzieci są ważne, a ich powoływanie do życia to problem całej ludzkości - Piotr nie wypuszczał żony z objęć, z figlarnym uśmiechem wziął w dłonie jej zarumienioną twarz. - Jeśli natomiast idzie o praktyczną stronę zagadnienia...
- To ty uciekasz do pracy, bo jak ktoś tu zaraz wejdzie, to ja stracę swoją, a sio! - odepchnęła go z udawanym oburzeniem. - Za to wieczorem możemy wrócić do tej nieomówionej części problemu.
*
Agata jak najciszej umiała weszła do pokoju. Dziewczynka siedziała na łóżku zupełnie rozbudzona.
- O, już nie śpisz? Dlaczego do nas nie przyszłaś?
Dziecko milczało. Usiadła obok małej.
- Przyjechała twoja babcia, chyba trzeba się zbierać.
Zosia poderwała się na nogi i z głośnym, spazmatycznym płaczem pobiegła do łazienki. Trzasnęła drzwiami i przekręciła zatrzask.
- Cholera jasna- lekarka potarła twarz. - Opiekunka ze mnie, dupa, dupa, dupa! Życie, szlag by je!
Gwałtownie starła spływającą niespodziewanie pojedynczą łzę. Ochłonąwszy nieco, z udawaną pewnością siebie ruszyła pod drzwi łazienki, zapukała delikatnie.
- Zosia, otwórz.
Odpowiedziała jej cisza.
- Co z moją wnuczką? Zosieńko, jedziemy do domku! - przy drzwiach zmaterializowała się babcia.
- Proszę mi teraz nie przeszkadzać! - internistka ostro ucięła jakiekolwiek dyskusje. Kobieta posłusznie, choć niechętnie wróciła do kuchni.
- Zośka - głos Agaty drżał niebezpiecznie. - Tak sobie nie robimy, jesteś moją kumpelą, a koleżanki nie chcą, żeby tej drugiej było przykro.
Haczyk w drzwiach został przekręcony. Agata weszła do środka. Dziewczynka siedziała na zamkniętej ubikacji, sama przysiadła naprzeciwko na wannie.
- Czemu ci tak smutno?
- Bo chcę tu zostać, z tobą.
- Jesteś moją mądrą małą myszatką - kobieta wyciągnęła ręce do dziewczynki. - I wiesz, że to nie jest możliwe. Ja jestem lekarzem, muszę być w pracy i nie mogę się tobą zająć, chociaż bardzo bym chciała.
Mała usiadła obok lekarki.
- Chciałabyś?
- A co ty myślisz, pewnie. Ale nie zawsze mamy to, co chcemy dostać. Sama o tym wiesz najlepiej.
- Pojedziemy do babci?
- Nie, zostaniesz z babcią w swoim domu. Twoja mama czuje się już lepiej i niedługo wyjdzie ze szpitala.
- Powiedziałaś babci o tym, co zrobiłam?
- Kumpele nie wyjawiają tajemnic.
- Mamie też nie?
- Znasz już odpowiedź. Ale co do mamy wierzę, że sama jej opowiesz. Na pewno zrozumie, bo cię bardzo kocha, nawet jak czasem jej trudno to okazać. A tobie nigdy nie wolno o tym zapominać, choćby nie wiem co.
Przez moment panowała cisza. Obie mierzyły się ze swoimi uczuciami.
- Bardzo cię lubię. Jesteś najlepszym doktorem na świecie.
- Tak? A czy w takim razie mogę liczyć na przytulasy najcudowniejszej dziewczynki jaką znam?
Zosia mocno przylgnęła do Agaty.
- Odwiedzisz mnie kiedyś?
- Jeśli tylko tego chcesz i twoja mama pozwoli.
- Mama też cię lubi. Pokażę ci mój pokój. I moje rysunki, dla ciebie też coś narysuję.
- To koniecznie przyjdę, a dasz mi wtedy jakiś rysunek na pamiątkę?
- Już teraz mogę ci dać.
Mała wyswobodziła się z objęć i pobiegła do pokoju. Ze sterty kartek wyciągnęła jedną. Na rysunku była ona trzymana za rękę przez lekarkę w białym fartuchu i ze stetoskopem na szyi. W drugiej ręce każda trzymała duże, kolorowe lody.
- No, proszę, nie wiedziałam, że jestem taka ładna. A na lody koniecznie musimy iść.
- Jesteś jeszcze ładniejsza, ale mi trochę nie wyszło.
- Pamiętaj, żeby po mamy powrocie szczerze z nią porozmawiać, obiecujesz?
- A na pewno pójdziemy razem na lody?
Agata przytaknęła.
- To obiecuję.
- Rysunki, kredki, co jeszcze zabieramy? Szybciutko, bo babcia już nie może się na ciebie doczekać.
*
Wiktoria leżała na łóżku ze słuchawkami na uszach. Muzyka tłukła się w głowie na pełnej głośności, a po policzkach płynęły jej słone łzy. Wybrała kolejny raz numer Blanki, ale córka nie odbierała. Nagle ekran telefonu rozświetlił sms.
"Mama ma doła, a ja teraz naprawdę nie mogę. I tak samo bardzo mocno cię kocham. Zadzwonię wieczorem, a ty znowu poudajesz, że nic takiego. Mocno tulam!"
Consalida się rozpromieniła. Jednak to życie nie jest takie zupełnie parszywe, dzieci nadają mu jakość nawet wtedy, kiedy zawodzi i wiara, i logika.

poniedziałek, 17 listopada 2014

10.

"Kiedy płaczesz, i ja płaczę, a gdy ty cierpisz, ja też cierpię. I wspólnie spróbujemy powstrzymać potoki łez i zwątpienie, by dalej brnąć po wyboistych ścieżkach życia."

*****

Piotr, proszę cię, odbierz ten telefon" - myślała Hana, niespokojnie przechadzając się przed szpitalem. "Odbierz, odbierz, odbierz".
Niestety po drugiej stronie nikt nie podnosił słuchawki. Usiadła więc na pobliskiej ławce i zalała się niekontrolowanym potokiem łez. Tak żałosny widok  spostrzegła wychodząca ze szpitala Wiki. Natychmiast podbiegła do koleżanki z przerażeniem w oczach.
- Boże, Hana, co jest, jak ci pomóc?
Hana kręciła tylko głową, nie mogąc dojść do siebie ani wykrztusić słowa. W końcu jednak udało jej się wziąć głębszy oddech.
- Nic, Wiki, nic, koszmarne hormony. Teraz one rządzą moim życiem.
- No tak - stwierdziła chirurg wątpiąco. - Tak jak i ten telefon, który w niedźwiedzim uścisku zaraz pożegna się z istnieniem.
Po policzkach ginekolog znowu popłynęły łzy.
- Bo faceci to idioci, wszyscy bez wyjątku - ukryła twarz w chusteczce. - A jak spotkasz Piotra, to sama go zabij, zanim ja to zrobię, bo u mnie śmierć będzie powolna i w męczarniach. Nie przejmuj się mną, naprawdę. Dla mnie teraz każde nieporozumienie to trzecia wojna światowa. Jutro będę pytać, o co mi właściwie chodziło - z trudem upozorowała uśmiech.
- Nie przekonałaś mnie, ale jak chcesz, w każdym razie - uważaj na siebie, a jak spotkam tego złego faceta... - wykonała dłonią gest strzału z pistoletu.
Hana tak samo gwałtownie jak przedtem płakać, teraz zaczęła się śmiać.
 - Okej, okej, wierzę w hormony - Wiki bezradnie rozłożyła ręce, odchodząc roześmiana i machając koleżance na pożegnanie.
*
- Hana - do lekarki podeszła zdyszana Agata. - Co z tym psychologiem? Dzisiaj wieczorem po Zosię przyjeżdża babcia...
- Nie teraz! - odwarknęła kobieta.
- No dobra - internistkę mocno zdziwił ton koleżanki, ale wzruszyła tylko bezradnie ramionami.
- Zadzwoń... potem.
Hana wyminęła ją nie zaszczycając ani jednym spojrzeniem. Szybkim krokiem szła na ginekologię.
*
- Jesteś nareszcie. Myślałem, że od rana będziesz warować pod drzwiami, a tu piętnaście minut spóźnienia. Nie wierzę.
 - Darek, poczekajmy jeszcze chwilę, proszę - ton Hany był błagalny, z rozpaczą zerkała ciągle na telefon, dłonie ze stresu miała mokre od potu.
 - Coś nie tak?
- Nie, po prostu poczekajmy.
- A, rozumiem, nie ma pana taty. Korki?
- Szczerze mówiąc - nie odbiera.
- Zróbmy tak: umówmy się, że przedłużymy badanie, jeśli przyjdzie. To wszystko będzie długo trwać, więc zacznijmy, zdąży.
Hana westchnęła zrezygnowana i przystąpili do badania.
- Dokonaj wszystkich pomiarów, płeć zostawmy na koniec, dla taty. Przesuwaj mi obraz, nie chcę wiedzieć bez niego.
- Zrozumiałe. Wydarzenie na skalę życiową, że go tu jeszcze nie ma to dziwne.
- Nie, nie mogę po prostu wytrzymać, czemu jego nie ma, kiedy mógłby patrzeć, jak jego... dziecko ziewa. Moje maleńkie szczęście!
- Już pani wie, pani doktor, nic się przed panią nie da ukryć. Taki los ginekologa. Ale ja jestem pod wrażeniem, pani córka już w życiu płodowym jest małą kokietką, o, proszę, jak urzekająco ssie palec.
- Moja cudowna dziewczynka! Boże, Darek, to jest jakiś trzeci wymiar, takie szczęście dla wybranych. I że właśnie ja je mam.
- Zasługujesz jak mało kto. Bardzo się cieszę razem z tobą, przecież mnie znasz. Powoli kończymy, wszystko gra, reszta to nasze zachwyty, Piotr może żałować. Główka poprzecznie i obwód w porządku, kręgosłup, przepona, narządy wewnętrzne, kość udowa zmierzona, nie będziesz mieć kolosa, łatwo ci będzie ją urodzić. Nie powinna przy porodzie przekroczyć 3500 g.
- Plus granica błędu USG 500 g, to cztery kilo, co to jest dla mnie, mały pikuś.
- śmiej się, śmiej, jak do trzech i pół mała dobije, masz u mnie własnoręcznie upieczone ciasto. Słowo ginekologa.
- Córcia, rośniemy, rośniemy, nie możesz mi tego zrobić, obie bardzo chcemy spróbować ciasta pana doktora. Własnoręcznego.
- Zobaczymy, co powiesz przy porodzie, jak ci tak rzeczywiście urośnie. 
- Cóż ja mogę - lekarka poczerwieniała. - Wskoczyło, to i wyjść jakoś musi. Dziękuję ci za wszystko, dzisiaj mam wolne, uciekam, wstąpię jeszcze tylko dać Agacie numer do psychologa dziecięcego, bo odkładam i odkładam...
- Hana - Wójcik zatrzymał ją w pół słowa. - Może mu coś wypadło, takie rzeczy się zdarzają. Wszystko ci wyjaśni.
- Dareczku, ty go w ramach męskiej solidarności nie tłumacz. Dyżuru dzisiaj nie ma, kiedy ja wychodziłam, już go nie było i nawet nie może odebrać telefonu, dzisiaj mieliśmy poznać jej płeć, on może być tylko tutaj, jestem tak wściekła, tak niesamowicie rozżalona, że mnie roznosi. Tym razem nie hormony są tego przyczyną.
- Nie zapominaj, my jesteśmy tylko facetami.
- Będzie ciężko, chyba nie da rady, spokojnego oddziału - uścisnęła lekarza na pożegnanie.
*
Piotr bębnił wściekle palcami w deskę rozdzielczą. Wszechobecne warszawskie korki doprowadzały go do szału, a już i tak był zirytowany. W połowie drogi do Tosi uświadomił sobie, że telefon został w kuchni na stole, przez co gdyby z Haną coś było nie tak, nawet nie zdoła się dowiedzieć. Minęła dziewiętnasta, a w domu powinien być już od kilku godzin. Chciał zabrać córeczkę do kina, ale oczywiście kiedy przyszedł mała nie była gotowa. Potem Magda zasypała go stosem swoich zwykłych zarzutów. Nie liczył już nawet na fakt, że kiedyś pogodzi się z jego nowym małżeństwem i spróbuje ułożyć swoje życie. Ostatecznie zorganizował dziecku wypad na plac zabaw i wizytę w McDonald's. Wprost wymarzona i niezwykle wychowawcza forma spędzania czasu. Na szczęście mała nie wyglądała na rozczarowaną. Potem Magda siłą wymusiła na nich, że skoro już wrócili później niż mieli, a Piotr nie ma dyżuru, to nie zrobi mu różnicy, jeśli pójdzie z małą do sklepu i zrobią zakupy, które następnie pomoże jej przynieść do domu, bo ona wszystkiego jako matka nie będzie robić sama. Ustąpił tym razem - dla świętego spokoju. Podejrzewał jednak, że żona jest już jego nieobecnością mocno zaniepokojona. Z ulgą wysiadł z auta ciesząc się w duchu, że ten ciężki dzień wreszcie dobiega końca.
*
W domu panowała cisza. Zmartwił się trochę, że żona znowu tak wcześnie zasnęła mimo piątego już miesiąca ciąży. Ostatnio było dobrze, żadnego powodu do niepokoju czy strachu, ciąża przebiegała zupełnie fizjologicznie. Wczesny wieczór to jeszcze nie jej pora na odpoczynek. ostrożnie zajrzał do sypialni. Hana leżała na łóżku przykryta kocem po samą szyję, oczy miała otwarte, nie zamierzała spać, twarz zaczerwienioną od płaczu.
- Hej - pocałował ją w rozpalony policzek. - Już jestem, przepraszam za ten telefon, rano wszystko w biegu, następnego razu nie będzie. Płakałaś? No coś ty! Jest okej!
Hana się nie odezwała, nawet na niego nie spojrzała.
- Obrażalska moja, dasz spokój?
- Idź do kuchni i spójrz w kalendarz - jej ton był lodowaty do tego stopnia, że Piotr nie oponował.
Na kartce przedstawiającej kończący się właśnie dzień czerwonym długopisem kobieta napisała swoim wyraźnym, kaligraficznym pismem dwa słowa: USG połówkowe. Mężczyzna złapał się za głowę z wrażenia.
- Możesz nie uwierzyć, ale byłem przekonany, że to jutro, ja nie wiem, jak to możliwe. Pomyliłem po prostu dni w tym codziennym zakręceniu. Strasznie cię przepraszam. Jak było?
- Od tygodnia nie gadamy o niczym innym.
- No właśnie dlatego, przecież nie wyszło tak specjalnie, hej, chciałem tam być.
- Nic do mnie teraz nie mów.
- Ale daj sobie wytłumaczyć coś! Potem Magda mnie zatrzymała.
To wyprowadziło lekarkę z równowagi ostatecznie. Gwałtownie poderwała się na nogi, nie umiała już nad sobą zapanować.
- Co ty do mnie mówisz, człowieku! Nie ma takiej rzeczy, takiego wyjaśnienia! Nic nie mogło cię powstrzymać przed pójściem tam ze mną. Wiesz dobrze, jak bardzo się boję o nie, jak uważam na wszystko co robię i w pracy i w domu. Jak bardzo chcę już mieć tę ciążę za sobą. Jak mogłeś mi to zrobić! - głos kobiety histerycznie falował.
- Każdemu się może zdarzyć, Hana, opanuj się. Wiele kobiet chodzi w pojedynkę na takie badania. Poza tym mogłaś przełożyć na jutro i byłoby po sprawie, a nie teraz wrzeszczysz na mnie, czasu nie cofnę, tak?
Kobieta opadła z sił.
- Nie mogłam. Ale ty mnie w ogóle nie rozumiesz. Kompletnie.
- Mam na głowie szpital, córkę, ciebie, pomagam ci w domu. Przesadzasz trochę, nakręcasz to.
- Mnie masz na głowie? A nie uważasz, że powinieneś mieć nas?
- O co ci znowu chodzi? Na litość boską...
- O zaufanie - Hana była już spokojna, jej ton zrezygnowany, rozpaczliwie smutny. - Zawiodłeś mnie Piotr, pozwoliłeś, żeby zawładnął mną strach, żebym została sama bez żadnego ważnego powodu. W tej chwili cię po prostu nienawidzę. Może jutro mi przejdzie, ale dzisiaj tak jest. Nie nosisz telefonu, nie wracasz na czas, a ja usiłuję nie zwariować, przypominając sobie czas, kiedy James nie wracał do domu na noce. Potem dziwisz się, że mam koszmary. Narażasz moje kruche poczucie bezpieczeństwa, to że od roku przekonuje siebie mniej lub bardziej skutecznie, że to wszystko, co przeszłam, to zamknięty rozdział. Że ty nade mną czuwasz i nie jestem już ze wszystkim sama. Mogę być spokojna, szczęśliwa,  Co masz twoim zdaniem zrobić, zdradzić mnie, żeby się liczyło? Żeby stało się na tyle ważną sprawą, na którą nie wystarczy przepraszam? Kiedy zwrócisz uwagę? Kiedy przestanę według ciebie przesadzać?
- Nie rozumiem cię. Wyolbrzymiasz, wzbudzasz we mnie poczucie winy, jakbym zrobił ci straszne świństwo. A to jest tylko pomyłka, nic więcej. Niezamierzona w dodatku.
- Właśnie to jest największy problem naszego małżeństwa, że ty mnie nie rozumiesz. Dla ciebie to tylko badanie, ja, gdyby coś nie poszło w jego trakcie, rozsypałabym się na kawałki. Chciałam trzymać cię za rękę, chciałam, żebyś razem ze mną poznał płeć twojego dziecka, chciałam zobaczyć, jak śmieją ci się oczy, kazałam Wójcikowi czekać na ciebie, chciałam, żebyś się wzruszył jak ostatnim razem. Był przy mnie, a nie ciągle obok mnie.
łzy popłynęły z oczu kobiety. Wysiąkała nos, zmęczona opadła na łóżko.
- Nie tłumacz się już, po prostu zastanów, przemyśl i broń Boże nic do mnie już dzisiaj nie mów. Może jutro, może za tydzień będę skłonna do wybaczenia tego, zapomnienia i do przemyślenia twoich racji. Dzisiaj chcę zostać sama, pójść spać, jutro iść do pracy i za tobą zatęsknić.
Mężczyzna położył się obok żony i ostrożnie dotknął jej ramienia.
- Nie wiedziałem, że to dla ciebie jest aż takie ważne. Porozmawiamy jak ochłoniemy, w tym akurat masz rację. Tylko się znowu nie zamykaj, wolę jak na mnie krzyczysz, nawet aż tak bardzo.
Odsłonił koszulkę Hany i pocałował brzuch.
- To kim jesteś, moje maleństwo?
Hana leżała milcząca, z zamkniętymi oczami. W końcu jednak nie wytrzymała.  Dłoń Piotra głaszcząca jej zaokrąglony brzuch działała na nią kojąco.
- Dziewczynką - odpowiedziała po prostu.
- Moja maleńka księżniczka. Tata nie pozwoli, żeby tobie i mamie stała się odtąd jakakolwiek krzywda. Przekonaj o tym mamę - ostatnie słowa wypowiedział szeptem.
Potem wstał i wyszedł do łazienki. Zasypiając, zmęczona wrażeniami dnia i płaczem Hana słyszała już tylko cichy szum prysznica.

poniedziałek, 10 listopada 2014

9.



"Trzy rzeczy zostały z raju: gwiazdy, kwiaty i oczy dziecka."
*****

- O, jak tu coś pięknie pachnie - Przemek wszedł do kuchni rezydentów z promiennym uśmiechem na ustach. Od razu porwał ze stojącego na stole słoika konserwowego ogórka, po czym schrupał go natychmiast.
- Hej - pisnęła stojąca przy gotującym się jedzeniu Agata - Skoro już i tak zjesz połowę mojego obiadu, to chociaż nie podjadaj przed, bo oberwiesz.
Przemek mimo gróźb sięgnął po następne warzywo.
- No, zabieraj Te łapy!
- Co tu się dzieje? -  do kuchni weszła Wiki. - O, obiadek.
- O, nie - krzyknęli jednocześnie Przemo i Aga.
- Nie dostanę obiadku? - wygięła usta w podkówkę.
Agata Zrobiła nieprzejednaną minę.
- Oczywiście, że dostaniesz, ty akurat zasłużyłaś, ale przestańcie mi wszyscy przeszkadzać i dajcie skończyć.
- Ja przeszkadzam? Mnie tu nie ma - chirurg po raz kolejny wyciągnął rękę w stronę słoika.
- Wika, zrób mu coś!
- Facecie, ogarnij się. Kiedy kobieta stoi przy garach, nie należy jej dekoncentrować, im szybciej się tego nauczysz, tym lepiej dla ciebie. No i tym większa szansa, że też dostaniesz obiad.
- Aga, świetnie wyglądasz przy garach, jak to możliwe, że żaden gość tego jeszcze nie docenia, co? - pociągnął ją za kucyka.
- A ty będziesz świetnie wyglądał przy zmywaniu, skoro już dzisiaj działa tu stołówka  - odparowała internistka.
Zdziwienie w oczach Przemka rozśmieszyło kobiety.
- Ma rację, mistrzu wyszukanych komplementów - zaśmiała się Wiki.
- Spokojnie, ja jeszcze nie skończyłem, bo do pełni szczęścia brakuje ci tego - Przemek podszedł do odwróconej w stronę kuchenki dziewczyny i opierając się o nią nonszalancko, przewiązał jej w talii fartuszek kuchenny.
Agata nagle odwróciła się w jego stronę, wypuszczając z rąk łyżkę.
- Nie dotykaj mnie!
Zabrzmiało to tak rozpaczliwie, że się zawstydziła. Speszona pochyliła się, żeby podnieść przedmiot z podłogi.
- Hej, no daj spokój, co ja takiego zrobiłem? Naprawdę ładnie wyglądasz. Przecież nie zamierzam cię zgwałcić! Ostatnio nic ci nie można powiedzieć, bo wszystko jest źle, nawet rozbawić się ciebie nie da!
Agata zakryła usta dłonią i pędem wypadła z kuchni. Przyjaciele słyszeli już tylko, jak męczy ją silny i długi atak wymiotów.
- Stary, jak cię lubię! - Wiki zaczęła ratować przypalający się obiad.
- I to oczywiście jest moja wina, nic nie mów Wiki, tylko się nie odzywaj - Przemek uniósł ręce w obronnym geście.
- Nie twoja, przypadek.
- A co, jest w ciąży, Hana rozsiewa wirusa?
- Dobrze by było. A właściwie nie, byłoby cholernie niedobrze. Daj jej po prostu spokój na razie i nie wracajmy do tego, okej?
- Jesteście gorsze niż moja Ola, a naprawdę myślałem, że gorzej trafić się nie da.
- O, czyżby spięcia na damsko-męskiej linii?
- Lepiej nie gadać.
- Nakryj do stołu, chyba gotowe.
- Dla niej też?
- Tak, Dla Agaty też - Wiki nie chciała kryć sarkazmu.
*
- Otwieraj, Aga, nie ma czasu - Wiktoria stała pod drzwiami lekko zirytowana.
W końcu ujrzała w nich trupio bladą twarz koleżanki.
- Nie jestem głodna, nie dociera?
- Jesteś, a jak nawet nie, to będziesz. A potem, kiedy już zjesz, spokojnie, jakby nic nie zaszło wszyscy troje zbierzemy się do pracy.
- Męczysz.
- To był przypadek, nie zapominaj o tym, że zabroniłaś komukolwiek mówić.
- To nie powiedziałaś mu teraz?
- Za kogo ty mnie masz?
- Wiki, jejku, dzięki, zrozum, ja naprawdę nie chcę się tym chwalić. Próbuję normalnie żyć, staram się, ale ciągle coś się pieprzy.
- To teraz my wpieprzymy, pyszny obiadek, no, chodź. A potem robota, dyżurek jest dobry na wszystko - zanuciła rudowłosa na melodię starszych panów.
- Dyżurek to jest klinek na splinek - zawtórowała jej Agata.
-Na brzydki bliźniego uczynek - zaśpiewały już razem.
Do stołu poszły zaśmiewając się tak, jakby naprawdę nic się nie stało. Wieczór dopiero się zaczynał.
*
- Herbatka, proszę bardzo - Przemek postawił kubek przed Agatą. Kobieta złapała jego rękę w locie i przytrzymała kurczowo.
- Przepraszam. Bardzo przepraszam.
- Nie ma sprawy. Zresztą i ja trochę przegiąłem. To był mocno szczeniacki tekst.
- Jest za co, moje życie jest ostatnio totalną porażką, a ja dalej zniechęcam do siebie wszystkich bliskich mi ludzi. Jakbym mało miała samotności i wrogów w tym szpitalu.
- Rozumiem cię, też to kiedyś...
- Ratunku! Pomocy! Moje dziecko! Niech mi ktoś pomoże!
Lekarze równocześnie wybiegli na korytarz. Stała tam ciężarna kobieta i na oko ośmioletnia dziewczynka. Obie zanosiły się od płaczu.
- Spokojnie, co się stało? - Agata starała się powstrzymać panikę. - Co dolega małej?
- Nie, to nie o Zosię chodzi, Mam silne skurcze, a to dopiero trzydziesty tydzień. Co będzie, jak moje dziecko się teraz urodzi, jest takie maleńkie! Niech pani coś zrobi! Błagam! Tak strasznie mnie boli...
- Wezwij ginekologa, Hana powinna dzisiaj być - rzuciła koledze przez ramię. - A tobie zaraz zorganizujemy jakieś ciekawe zajęcie, ale najpierw zajmiemy się twoją mamą, okej? - Ostatnie słowa skierowała do wystraszonego dziecka.
Mała posłusznie kiwnęła głową i usiadła na krześle. Nerwowo obgryzała paznokcie.
- Zaraz będzie ginekolog, a póki co proszę się położyć i opowiedzieć, co się właściwie stało.
- Czy to ważne? Ratujcie moje dziecko!
Agata zmarszczyła brwi.
- Teraz podłączymy panią pod KTG, proszę w tym czasie zorganizować kogoś do opieki nad dzieckiem. Nie sądzę, żeby udało się wam dzisiaj razem wrócić do domu.
- Zosia nie ma z kim zostać, jesteśmy same. A pani ma mi udzielić pomocy - twarz kobiety wykrzywił grymas bólu.
- Jestem, co się dzieje? - na izbę weszła Hana.
- Trzydziesty tydzień ciąży, silne skurcze, niczego więcej nie udało mi się dowiedzieć - popatrzyła z rezygnacją na siedzące w kącie dziecko - plus dziewczynka, którą nie ma się kto zająć.
- Jak to nie ma kto? A ty? Zbadam matkę, ty zabierz gdzieś małą, póki nie ma tu masakry nocnej izby przyjęć - uśmiechnęła się do lekarki pokrzepiająco.
Internistka kucnęła przy małej. Dziecko siedziało z nisko opuszczoną głową i łzami w oczach.
- Zosiu, twoja mama będzie teraz badana przez tamtą panią, a my nie będziemy im przeszkadzać, chodź ze mną.
Zosia z ociąganiem podreptała za Agatą. Była mocno wystraszona.
- Co będzie z mamy dzidziusiem? Czy on jej umrze?
- Mamy? Z twoim bratem lub siostrą chyba, co? Pewnie będzie dobrze. Jest jeszcze za malutki, żeby przychodzić na świat, ale pani doktor poda twojej mamie leki i one mam nadzieję zatrzymają poród.
- Wolałabym, żeby umarł. Jestem przez to bardzo zła, prawda? Nie polubi mnie pani?
Lekarkę zamurowało.
- Na pewno tak nie myślisz - wykrztusiła z trudem. - Wiesz co? Mam tu schowane coś specjalnego. Jak mam długi, ciężki dyżur, albo jestem bardzo smutna, tak jak ty teraz, to często mi pomaga.
Dziewczynka spojrzała na lekarkę zaciekawiona.
- I pani mi to da?
- Z przyjemnością.
Kobieta otworzyła szufladę biurka i ich oczom ukazały się różne rodzaje saszetek z gorącą czekoladą. Zosia się uśmiechnęła.
- Proszę bardzo, wybieraj.
- A która jest pani ulubiona?
- Wiśniowa albo mleczna. Nigdy nie mogę zdecydować.
- To ja chcę mleczną. Tatuś mi często kupował taką normalną mleczną czekoladę.
- Nie ma sprawy, posiedź tu chwilę, a ja w tym czasie wyczaruję mleko, bo przecież pysznej czekolady nie zalewa się wodą, prawda?
- Nigdy nie piłam prawdziwej czekolady.
- Tym bardziej potrzebujemy mleka - Agata szybko wyszła, a po chwili wróciła z kartonem z lodówki. Niestety do przygotowania go musiała im wystarczyć mikrofalówka.
- No, to zaraz będzie gotowa. Słuchaj Zosiu, może znasz numer telefonu twojego taty? Ktoś musi tutaj po ciebie przyjechać.
- Mój tata umarł.
Agata posmutniała.
- Bardzo mi przykro. Naprawdę.
- Wszystkim jest przykro, mnie też, tylko nie mamie. I to przeze mnie ten dzidziuś umrze, tak jak tata umarł przez niego!
Dziewczynka się rozpłakała.
- Chodź do mnie, kochanie.
Mała wdrapała się internistce na kolana i mocno przytuliła głowę do jej serca. Kobietę ogarnął ten specyficzny rodzaj czułości, jaki umie wywołać tylko uścisk dziecka. Spłynął na nią spokój, już dawno tak dobrze się nie czuła. Wszystkie jej problemy, wątpliwości, cała gorycz i smutek gdzieś zniknęły. Były nieważne wobec dramatu małej dziewczynki.
- Opowiesz mi, co się stało? - odgarnęła dziecku włosy z twarzy i jeszcze mocniej je przytuliła.
- Babcia powiedziała, że tatuś umarł przez dzidziusia - mała wytarła oczy rączkami. - Myśleli, że ja śpię. Ale nie spałam, chciało mi się pić. Wstałam i poszłam do kuchni, to znaczy chciałam iść. Stałam na schodach, stamtąd wszystko słychać, co się dzieje w kuchni, i słyszałam, jak mama płacze, a babcia jest zdenerwowana. Kłóciły się. Nie wiem o co. Chciałam z powrotem iść do łóżka, bo nie chciały na pewno, żebym to słyszała, ale zacięły mi się nogi, bo zrobiło mi się bardzo smutno, mówiły cicho, ale były bardzo na siebie złe. Pewnie jak tatuś nie żyje, już się nie lubią? I to dlatego?
- Na pewno się lubią, po prostu wszystkim jest wam bardzo trudno teraz. Niełatwo jest kogoś stracić, nawet dorosłym.
- No i wtedy babcia powiedziała, że przez tego bachora, tak źli ludzie mówią o dzieciach w telewizji, jej syn umarł, bo jak był wypadek samochodowy, to tatuś osłonił własnym ciałem mamę. I jego już nie ma, a mama jest i głupie dziecko!
Dziewczynka kurczowo objęła Agatę trzęsąc się ze strachu.
- Zosieńko, twoja babcia nie miała racji. Ja jestem lekarzem i wiem o tym na pewno. Samochodem pewnie kierował twój tatuś, a mama siedziała na miejscu pasażera. Zwykle jest tak, że kiedy auto wpada w poślizg, najbardziej poszkodowany jest kierowca. Pasażerowi grozi mniejsze niebezpieczeństwo. Rzadko jest inaczej.
- Wolałabym, żeby umarła mama. Ona teraz kocha tylko tamto dziecko! Mnie już nie chce. Albo żebym ja umarła zamiast taty.
- Dlaczego tak myślisz? To na pewno nie jest prawda!
- Kupuje mu łóżeczko, wózek, ubrania i wszystko, a mnie już nie potrzebuje.
- Maluszku - oczy lekarki zaszły mgłą. - jeśli na świat ma przyjść dziecko, wszyscy się tak zachowują. Musi mieć małe ubranka, bo urodzi się za małe na inne. Musi mieć gdzie spać, w czym chodzić na spacer. Niebezpiecznie byłoby, kiedy małe dziecko spałoby w dużym łóżku, a na spacer nie może chodzić tylko na rękach, bo twoja mamusia nie mogłaby go tyle dźwigać.
- Przeze mnie się to wszystko stało. Teraz mama już na pewno zawiezie mnie na wakacje do babci i już nigdy po mnie nie wróci. A pani nie chciałaby mieć córeczki? Może mogłaby mnie pani wziąć od mamy? Ja już będę grzeczna, obiecuję! Tylko mama jak się dowie, że ja to wszystko wiem i dlatego tak zrobiłam, będzie wściekła.
- Dlaczego przez ciebie? - kobieta była wstrząśnięta i zła na matkę dziewczynki. Nie mogła pojąć, jak ona mogła doprowadzić własne dziecko do tak silnego poczucia winy i odpowiedzialności.
- Bo mieliśmy jechać na cmentarz, do nowego domu taty. Kupiłam już nawet kwiaty dla niego, ale najpierw mama chciała jechać do lekarza, żeby zobaczyć, co u tego dzidziusia. I jak już byłam ubrana, miałyśmy wychodzić, to mama stojąc w drzwiach mojego pokoju powiedziała, że jutro pojedziemy do taty, bo ona się źle czuje i nie może dzisiaj. I ja wtedy zrobiłam się wściekła! Podbiegłam do mamy i mocno ją popchnęłam i z całej siły uderzyłam ją głową w brzuch. Nie spadła ze schodów, ale uderzyła się o podłogę, bo się przewróciła.
Agata była blada jak ściana.
- Źle zrobiłaś, ale twoja mama też nie jest bez winy. Wiedziała, jak bardzo ci na tym zależy.
- Głupia jestem. Ale chciałam tak strasznie dać kwiaty tacie. A tak naprawdę mamę też kocham i nie chciałam tego zrobić, wierzy mi pani, prawda?
- Napij się czekolady, ciepła jest najlepsza. Pomyślimy, co zrobić, żeby to wszystko jakoś naprawić.
W tym momencie bez pukania weszła Hana.
- O, przepraszam, to ja wam nie będę przeszkadzać w przytulasach - uśmiechnęła się ciepło do małej. - Przytulajcie się mocno, to jest wam obu teraz potrzebne.
-  Dlaczego obu? - spytała Zosia.
- Zostań - zezwoliła Agata - My też cię potrzebujemy.
Hana przysunęła do nich swoje krzesło.
- Dlatego - wyjaśniła Agata - Bo mnie też ktoś skrzywdził i też teraz jestem taka zagubiona i smutna jak ty. Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomogłaś.
- To ja cię mogę tak długo przytulać, aż zapomnisz - Zosia objęła lekarkę za szyję.
- No widzisz? Nie masz wyjścia, musisz zapomnieć raz-dwa - Hana się roześmiała.
- Pani też będzie mieć dziecko - stwierdziła pewnie mała.
- Tak, będę - Hana się zarumieniła.
- I Hana też dla niego wszystko kupuje, żeby niczego mu nie brakowało na tym naszym skomplikowanym świecie - wtrąciła się Agata. - Pij czekoladę do końca, a my sobie z panią doktor pójdziemy porozmawiać, o tym jak czuje się twoja mama, dobra? Zaraz do ciebie tu wracam.
Wyszły, zamykając za sobą drzwi i oddalając się z zasięgu słuchu dziecka.
- Niedobrze, Hana, co z tą matką?
- Podałam jej kroplówkę z Fenoterolem, Kilka razy w ciągu nocy będę robić KTG. Po dziecko musi ktoś przyjechać, szybko jej nie wypuszczę. Na razie skurcze osłabły, ale wszystko może się zmienić z chwili na chwilę. Rano coś więcej ci powiem.
- Nie wiem, czy to dla ciebie ważne, ale to mała uderzyła ją głową w brzuch. Kobieta się przewróciła.
- Nic mi nie powiedziała - Hana była mocno zaskoczona.
- Chroniła dziecko, co byś ty zrobiła na jej miejscu? Umarł jej mąż, miały jechać na cmentarz, matka się źle poczuła i odmówiła jej tego. Mała się wkurzyła i masz. Potrzebuję namiary na jakiegoś dobrego psychologa dziecięcego. To nie jest normalne. Poza tym dziecko ma silne poczucie winy przez kogoś wkręcone.
- No dobra, znajdę kogoś. I pogadam z tą matką. Dzieciak musi przechodzić piekło. Ale nie wiem, chyba trzeba wezwać pogotowie opiekuńcze. Kobieta mówi, że nikogo tu w mieście nie mają. Jej matka oddalona o 200 kilometrów, druga matka jeszcze dalej. Zadzwoni do nich, ale nie ma co z nią zrobić dzisiaj.
- Wezmę ją do nas. Jeśli matka wyrazi zgodę, młoda mnie lubi, przekona ją.
- Naprawdę tego chcesz?
- Jasne, to fajny dzieciak. Poza tym to ja więcej jej zawdzięczam jak dotychczas.
- Okej, to do pracy. Wiesz, że ja też bym ją wzięła. Ale tym razem do ciebie należy ten zaszczyt. Zastąpię cię na izbie.

poniedziałek, 3 listopada 2014

8.



"Nadzieja uczy czekać pomaleńku".
*****

Piotr w środku nocy zerwał się z głębokiego snu. Przetarł oczy i cicho, żeby nie obudzić żony zapalił nocną lampkę. Delikatny snob światła rzucony na twarz kobiety sprawił, że posmutniał. Znowu śniła koszmary. Niespokojnie rzucając się po łóżku, wymachiwała rękami na wszystkie strony, co przerwało jego odpoczynek. Przez sen coś niewyraźnie krzyczała, powieki drgały jej niespokojnie. Mokre od potu włosy lepiły się do twarzy.
Usiadł na brzegu łóżka i wziął rękę lekarki w swoje dłonie.
- Hana, obudź się.
Natychmiast otworzyła oczy, wodząc rozbieganym wzrokiem dookoła.
- Miałaś koszmary – dotknął delikatnie jej policzka. – W takiej sytuacji nie odpoczywasz. Lepiej zasnąć jeszcze raz.
Drżała na całym ciele.
- Dzięki za pobudkę na czas – spróbowała się uśmiechnąć.
- Hej, musimy coś z tym zrobić, to mnie niepokoi i zdarza się za często.
- Mógłbyś mi przynieść szklankę wody? – zignorowała troskę.
- Jasne – Piotr odpuścił i tym razem. – Ale to z pewnością nie rozwiązuje twojego problemu.
Poszedł do kuchni i napełnił szklankę zimną wodą. W tym momencie w nocną ciszę wdarł się natarczywy dźwięk dzwonka do drzwi. Rozdzwonił się nieprzerwanie, irytująco, raz po raz przez kogoś wciskany.
- Piotr, co się dzieje? – Hana była wyraźnie zaniepokojona.
- Diabli wiedzą – podał jej wodę – zostań tutaj, ja zaraz wracam.
Jednym szarpnięciem otworzył drzwi. Gdyby do tej pory oparta o nie Agata w ostatniej chwili nie chwyciła się kurczowo jego ramienia, runęłaby do środka jak długa. Ledwo trzymając się na nogach stała teraz wsparta o futrynę. Bił od niej mocny zapach wypitego niedawno alkoholu.
- Nie, ja nie wierzę, kobieto, po prostu nie wierzę! Co ty, do kurwy nędzy, wyrabiasz!
- Przyszłam do Hany. Pogadać.
- Zapomnij! Idź wytrzeźwiej! Spójrz w ogóle na siebie, jak ty wyglądasz!
- A co, przerwałam piekielnie dobry seks? To już po zabawie, wpuść mnie, albo zacznę wrzeszczeć. Mogę to zrobić.
- Nie ma już chyba rzeczy, której nie możesz zrobić, a jedna będzie bardziej żałosna od drugiej.
- Nigdy nie poszłabym z tobą do łóżka. Kompletnie nie masz jaj. W przeciwieństwie do twojej żony, której zaczynam współczuć – ostatnie słowo wypowiedziała z niemałym trudem.
- Agata – oczy Hany zaokrągliło zdziwienie. – Wejdź, proszę.
- Będziesz jej musiała pomóc, kochanie, pani doktor z trudem walczy z grawitacją. A jutro ma rozpisany dyżur na izbie. To jest jakieś kompletne nieporozumienie - Piotr przeszywał Agatę wściekłym spojrzeniem.
- Uspokój się, nie komplikuj, nie krzycz, proszę cię – Hana położyła rękę na ramieniu męża. – Zaraz do ciebie przyjdę.
- Uspokój? Czy ty wiesz, która jest godzina? Oboje jutro idziemy do pracy! I taki nieistotny detal, jesteś w ciąży!
Mężczyzna ciskając z oczu błyskawice ruszył do sypialni. Hana wstawiła wodę na kawę i pełna obaw wróciła do internistki.
- Chodź, zrobię ci kawę, trochę przesunie szale zwycięstwa na twoją stronę.
Podtrzymując Agatę ramieniem zaprowadziła ją do salonu i posadziła na kanapie.
- No, widzę, że akcja pod kryptonimem: zapominanie. Nieźle się urządziłaś. I jak, wychodzi?
- Nie bardzo.
- Dojdziesz trochę do siebie i porozmawiamy. Już i tak nie będę w stanie zasnąć. Pogadam tylko z Piotrem, a ty może znajdź na jutro zastępstwo, co?
- Pierdolę dyżur.
- Ale on cię potrzebuje.
Przez twarz Agaty przebiegł cień uśmiechu.
- Dobra, pani doktor poprawna, jak chcesz, dzwoń do Wiki, ja mam gdzieś, raz mnie wylali z roboty, mogą i drugi.
- Trochę się jej obawiam.
- Spoko, gryzie tylko jak się ją budzi w środku nocy i wciska dodatkowy dyżur, kiedy dopiero skończyła swój własny.
- Uwielbiam panią, pani doktor.
Hana chyłkiem wślizgnęła się do sypialni.
- Proszę, daj mi numer Wiktorii.
Mąż nie zareagował. Kobieta mocno się do niego przytuliła.
- No daj spokój. Pomóż mi, to ważne
- Hana, jesteś niepoważna – powiedział chłodno.
Ułożyła się tak, że policzkiem dotykała jego serca. Spojrzała mu głęboko w oczy z ogromną czułością.
- Jeśli ci powiem, że gdyby mnie spotkała taka krzywda jak ją, nigdy bym tego nie przeżyła, to ci wystarczy? Naprawdę nie mogę nic więcej, tajemnica lekarska.
Piotr wziął do ręki telefon i wybrał numer.
- Weź ze sobą koc i wracaj szybko.
- Dobry wieczór, Wiktoria, mówi Hana Goldberg... Gawryło, zresztą wszystko jedno – mówiła zakłopotana.
W słuchawce rozległ się śmiech Consalidy.
- Ani wieczór, ani Goldberg. Co jest?
- Agata jest ze mną. Chcę, żebyś się nie martwiła.
- Nie chcesz, żebym się martwiła.
Hana się zarumieniła.
- Nie wiem, co z nią jest, już jadę. Będę jak najszybciej.
- Nie. Zostanie tutaj. Potrzebuje tego. Tylko weź za nią jutro dyżur, raczej nie będzie zdolna do pracy.
- Stawiam, że i do egzystencji niespecjalnie. Niech wam będzie. Cokolwiek się stało, trochę ją znam i wiem, że alkohol ją obezwładnia. Przepraszam cię w jej imieniu, ona to zrobi jak się ogarnie. Zapewniam. To fajna dziewczyna. Ostatnio dzieje się z nią coś niedobrego. Ale nigdy nie ma czasu pogadać. Czyżbym dała ciała na przyjacielskiej linii?
- Wierzę, że niedługo się dowiesz od niej.
- Załatwione – Wiki się rozłączyła.
Agata leżała na kanapie zapuchnięta od płaczu. Hana okryła ją kocem i usiadła ostrożnie obok.
- Opowiedz mi wszystko.
- Co, jak stałam się dziwką?
- Agata. Ja wiem, że to jest trudne, ale nie przeciągaj struny, jestem po twojej stronie. A dziwki robią to dobrowolnie. Nie myśl tak o sobie.
- Oblewaliśmy mój egzamin specjalizacyjny. Taka standardowa, kurewsko błaha historia. Rozdzieliliśmy się w klubie, każdy kogoś poznał. Poprosiłam jedną pannę, żeby mi popilnowała drinka. Musiałam iść do łazienki. Jaka byłam głupia – z oczu Woźnickiej trysnęły łzy.
- Ktoś ci czegoś dosypał? – Hana otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
- Nie mam pojęcia. Obudziłam się zamknięta w ubikacji. Nawet nie wiem, kto mnie przerżnął. Tylko krew pamiętam. I ból. A teraz nie mogę na siebie patrzeć! Nie mogę z tym żyć! Mam ochotę raz na zawsze z tym skończyć! Nie chce mi się wstawać z łóżka.
Hana objęła koleżankę i uspokajająco poklepywała ją po plecach. Ginekolog nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Internistka cicho płakała.
- Naprawdę nie wiem, co mogłabym ci powiedzieć. Przeżyłaś prawdziwy koszmar. Porozmawiaj z Wiktorią. Kiedy straciłam moje pierwsze dziecko, Lena bardzo mi pomogła. Chociaż tego nie przeżyła. Mogłam milczeć, gadać, płakać, tłuc ją pięściami.
- Wiki oddałaby mi mocniej – Agata wyswobodziła się z uścisku.
- Nie zrobi tego, na pewno.
- A jak mnie wyśmieje? Powie, że sama się prosiłam? Albo się upiłam i teraz nie pamiętam, co się stało i robię z siebie ofiarę?
- Wiktoria cię zrozumie. Zawiodła cię kiedyś w ważnej sprawie?
- Niby nie.
- To się dłużej nie zastanawiaj. A teraz myć się do łazienki, a ja ci pościelę łóżko, idziemy wreszcie wszyscy spać, trzeba przywitać nowy dzień, a ten posłać do diabła.
- No coś ty, pójdę już.
- Nie ma takiej możliwości. A jak nie masz co robić, to nastaw w kuchni mleko. Umrę, jeśli w ciągu pół godziny nie dostanę dużego kubka kakao.