poniedziałek, 30 maja 2016

91.



"Aby coś zmienić na świecie, najpierw powinniśmy zmienić siebie".

*****

- Jeszcze raz gratuluję, pani doktor, i życzę dużo codziennego szczęścia - pielęgniarka szeroko się uśmiechnęła.
- Dziękuję, pani Kasiu, trudna ta codzienność, ale zobaczymy, co umiemy zrobić w sprawie.
- Niełatwa, fakt, ale jest to wykonalne. My z moim mamy już 10 lat stażu i dwoje wspaniałych.
- To dopiero jest powód do gratulacji - Agata popatrzyła jej w oczy z podziwem.
- Wspominam dlatego, że naprawdę po czasie czuję się zwyczajnie, codziennie szczęśliwa, choć wymaga to ciężkiej pracy i trudnej sztuki kompromisu, warto. Czego i wam, bo na to zasługujecie.
- Każdy zasługuje na szczęście.
- A tu akurat już bym dyskutowała, według mnie jedni bardziej od drugich. Pani swoją codzienną postawą wpisuje się w tę uprzywilejowaną grupę. Jeśli ktoś ciągle pamięta o innych, a dopiero potem o sobie, powinien otrzymać nagrodę od życia.
- Onieśmiela mnie pani przemowa. Dlatego na odprawę iść czas.
- A w tej sprawie też niezłe wieści, mamy całkiem spokojny oddział.
- W takim razie najpierw konsultacja na izbie. Proszę biec odsypiać dyżur.
Pożegnały się uśmiechem i w świetnym nastroju Agata ruszyła do windy. Nagle ktoś zastąpił jej drogę. Na widok Doroty Rogalskiej, byłej żony Marka, która ku jej rozpaczy pozostała przy jego nazwisku i której kariera jako neurochirurga nabierała ostatnio zawrotnego tempa, poczuła się jak zwykle nieswojo. Do tej pory miała ciągle nadzieję, że kobieta okaże klasę i unikną bezsensownej konfrontacji w trakcie przypadkowego spotkania. nie doceniła jej.
- Dopięłaś swego - mocno chwyciła dłoń lekarki, lustrując pierścionek. - Nawet się postarał, ale spokojnie, ode mnie nie doczekasz się gratulacji. Już ja go znam.
W internistkę jakby piorun trzasnął. Poczuła, że pragnie być wszędzie, byle nie tu.
- Nie spodziewam się po pani ani gratulacji, ani kultury osobistej, więc proszę mnie natychmiast puścić i pozwolić wrócić do pracy. Na szczęście do życia nie potrzebne mi ani pani gratulacje, ani ciepłe myśli i o ile pamięć mnie nie myli, nigdy nie byłyśmy na ty, wolałabym, żeby nadal tak pozostało - wzrok Agaty iskrzył. Z trudem nad sobą panowała na taki bezpośredni przejaw bezczelności.
- No proszę, ale się rozszczekała. Sama zobaczysz, jak z nim się żyje, ja cię zniechęcać nie zamierzam. Skoro aż tak się garniesz i wpychasz. Ale ktoś kiedyś mądrze powiedział, że jeśli mężczyzna raz zdradzi, ciągle będzie powtarzał scenariusz, w dodatku coraz bardziej bezkarnie. Przekonamy się za kilka lat, czy miał rację. Ale wtedy będziesz już siedziała po uszy w pieluchach. I rzecz jasna nigdy do porażki się nie przyznasz.
- Nie mam pojęcia, co trzeba mieć zrobione z duszą, żeby mieć w sobie tyle nienawiści i tak źle komuś życzyć. W jednym na pewno jest racja - nieszczęśliwi ludzie po prostu muszą kopać innych, bo nie mogą znieść, że ktoś na swoje dobro codziennie ciężko pracuje, a oni już wszystko przegrali i stracili, zwłaszcza na własne życzenie, proszę tylko uważać, żeby wściekłość na mnie nie obróciła się kiedyś przeciwko pani, bo los naprawdę bywa przewrotny - spojrzała na kobietę ze szczerym smutkiem.
Przez chwilę stały w milczeniu.
- Mimo wszystko życzę szczęścia, pani Doroto. Albo chociaż chęci, żeby spróbować z godnością przyjąć, co niesie los. Ma pani mądrego i wrażliwego syna. Proszę spróbować się nim cieszyć, jak my to robimy.
Szybko wsiadła do windy, zostawiając neurochirurg samą z myślami.

*

- Halo, Magda, nie mogę teraz rozmawiać - rzucił Piotr, przełączając telefon na głośnomówiący i ruszając z piskiem opon. Już był spóźniony do szpitala.
- Nic się nie zmieniło. To może nawet dobrze. Nie zabiorę ci dużo czasu, chciałam tylko zapytać, o której kończy Tosia. Chcę jechać po nią do szkoły, właśnie wsiadłam do taksówki na lotnisku.
- Jest w domu z Haną, wymiotowała dzisiaj i nie poszła przez to do szkoły.
- Spakowaliście ją już?
- Nie, bo nigdzie się nie wybiera.
- To się jeszcze okaże - rzuciła wściekle matka Tosi, po czym się rozłączyła.
Piotr zatrzymał samochód na poboczu i poczuł, że zaczyna go boleć głowa. Prędko wybrał numer Wiktorii.
- Wiki, jeden dzień urlopu, błagam, rodzinna sytuacja kryzysowa. Dzięki, jestem ci winien przysługę.

*

- No to co z kolacją, dzieciaki? - zapytała Hana, podnosząc się z kanapy.
- Ja ciem płatki i mleko, cieplutkie - oznajmiła głośno Sara, podskakując w miejscu.
- A ja chciałabym iść na noc do Kornelii. Proszę, proszę.
- Tosiu, rozmawiałyśmy już o tym, wymiotowałaś i nadal boli cię brzuszek, mama Neli jest w ciąży, to niebezpieczne i nie ma nawet mowy. Spotkacie się, kiedy wyzdrowiejesz.
Nagle zachrobotał klucz w zamku.
- Tata, tata! - wrzeszczała Sara, rzucając się ojcu w ramiona.
Tosia i Hana znieruchomiały.
- Spokojnie, nic się nie stało.
Odetchnęły z ulgą.
- Na pewno coś się stało, miałeś być w szpitalu, tatusiu.
- Twoja mama jedzie właśnie z lotniska, pomyślałem, że tu przydam się bardziej.

*

Tosia i Magda stały naprzeciwko siebie, twardo mierząc się wzrokiem.
- Załatwmy to tak, żeby było dobrze dla wszystkich, bez scen, błagam was, to nikomu nie jest do niczego potrzebne - spróbowała łagodnie Hana.
- Dobrze dla wszystkich oczywiście oznacza, że moje dziecko zostaje z tobą, tak? - warknęła Magda wrogo.
- Ciem jeść mlećko - powiedziała płaczliwie Sara.
- I może to jest najlepsza opcja - ginekolog wzięła córeczkę na ręce. - My pójdziemy zjeść mleczko, a wy spróbujecie jakoś się dogadać. To chyba rzeczywiście nie moja sprawa. Zawołaj, Tosiu, kiedy będziesz mnie potrzebowała.
Szybko wyszła, zabierając dziecko i zamykając drzwi.
- Ja nie chcę tu z wami rozmawiać! Nie pojadę z tobą nigdzie i już! A teraz idę do Hany! - rozhisteryzowała się dziewczynka.
- Ty nie masz nic do gadania, wychowywałam cię całe życie i dopóki nie będziesz pełnoletnia to ja o tobie decyduję, a ja w kraju nie zostanę, pakuj się i to natychmiast! A jeśli macie jakieś co do tego wątpliwości, to prawa rodzicielskie ustali sąd, zobaczymy, kto będzie miał lepsze warunki do wychowywania dziecka, dwoje zajętych lekarzy, czy świetnie zarabiająca matka! - zirytowała się Magda.
- Nienawidzę cię - płakała mała rozpaczliwie.
- Cisza! - Wrzasnął Piotr, doprowadzony do granic wytrzymałości. - Siadać, obydwie! Nie będziemy się tu przepychać jak gówniarzeria!
Tosia usiadła na kolanach ojca, Magda nadal stała bojowo nastawiona.
- Jaka kochana córeczka, kto by pomyślał, już ją przeciągnąłeś na swoją stronę, to jest sprawiedliwość?
- Siadaj - rzucił stanowczo Piotr, już uspokojony. - I złap głęboki oddech. Zastanów się, czy na pewno dobrze dla twojej córki jest robić z jej życia kolejkę górską. Czy teraźniejszym zachowaniem umacniasz w niej miłość do siebie?
- Ja chcę cię kochać, mamo, a ty mnie w ogóle nie słuchasz - chlipało dziecko.
Kobieta spuściła oczy, siedziała bez słowa i ruchu.
- To nie jest wojna, Magda, chodzi o nasze dziecko i jego dobro. Nie możemy ignorować jej zdania.
- To co mądrego wymyśliłeś w tej sytuacji? - spytała Magda już zmęczona.
- Wspólnie musimy coś wymyślić - odparował lekarz.
- Pojadę teraz z tobą, mamo.
Nagłe oświadczenie córki kompletnie zaskoczyło rodziców. Ale dziewczynka raźno kontynuowała.
- Wszystko sobie przemyślałam. Szkoły zostało mi jeszcze tylko kilka tygodni, dobrze się uczę, zaliczyłam już to, co najważniejsze. Mogę pojechać. Zobaczę jak tam jest, spróbuję się przyzwyczaić, ale pod jednym warunkiem, na koniec sierpnia wracam tutaj, do taty i do szkoły. Inaczej nie jadę.
- Nasza córka jest mądrzejsza od nas dwojga razem wziętych. Możemy sobie pogratulować - powiedział Piotr.
Magda wyciągnęła ramiona do córki, dziewczynka chętnie się przytuliła, choć jeszcze nieco niepewnie.
- Jestem z ciebie dumna, kochanie. Uszanuję twoją decyzję. Wrócisz do taty, jeśli tego chcesz. Ale przez ten czas postaram się naprawić wszystkie błędy, które ostatnio popełniłam i za które bardzo cię przepraszam.
- Tata mówi, że wszyscy popełniamy błędy.
- Ale nie każdy ma w sobie tyle dobrych uczuć, żeby je wybaczyć, dlatego też jestem z ciebie dumny - wtrącił się Piotr. - Nie działajcie aż tak w biegu, przebukuj lot, zostań na jakiś czas, Tosia spokojnie się spakuje, poukładamy wszystko ze szkołą.
- Musicie jeszcze o czymś wiedzieć - dodała kobieta cicho. - Marcin poszedł na terapię. I też na ciebie w stanach czeka.
- Nie lubię go, ale postaram się być miła - powiedziała Tosia szczerze.
Dorośli odpowiedzieli uśmiechem.
- Mam nadzieję, Magda, że słowa dotrzymasz i nie spotkamy się w sądzie - skonkretyzował Piotr.
- Wiesz przecież, że ja tak tylko gadam, kiedy czuję się atakowana. Obietnica to obietnica, ale koniec sierpnia, ani tygodnia krócej.
- Będę za tobą tęsknił, malutku, ale umowa to umowa.
- No to jak już was pogodziłam, chodźmy wreszcie zjeść kolację - westchnęła dziewczynka, otwierając drzwi. - Bo przez to wszystko strasznie burczy mi w brzuchu.

poniedziałek, 23 maja 2016

90.





"Wypocząć trzeba
niech światło układa dni
w duchu miłości".

*****

- Ida! - Agata chwyciła przyjaciółkę za ramię. - I co tam?
- Ku dobremu. Niestety znaleziona na razie tylko praca salowego dla pana Pawła, ale nie narzeka. Na tych ulotkach i zasiłku nie mają z czego żyć.
- Wykształcony człowiek... - internistka w zamyśleniu potarła twarz.
- Bywa, życie. I instynkt. Dla samego siebie mógłby jeszcze się wahać. Ale dla niej?
- No tak. A gdzie ona jest?
- Tatuś na rentgenie, a Lenka z Melanią.
- Wow, niańka-pianistka. Odpowiada jej to?
- Dobrze jej zrobi. Zwłaszcza teraz. Znikam, Agu, zobaczymy się później.
Woźnicka zatrzymała ją gestem.
- Co z tapetą do pokoju małego?
- Jeśli pójdziesz ze mną, może być jutro.
- No, i to jest rozmowa - Agata posłała idzie całusa. - Trzymam za słowo!

*

- A co trzeba robić, żeby zostać pianistką jak pani? - spytała Lena, przygryzając kredkę.
- Mieć dużo cierpliwości i tyle samo ćwiczyć. No i podobno trzeba mieć talent.
- A co to jest talent?
- Na przykład ty masz talent do rysowania. Przepięknie wyszły ci te księżniczki - powiedziała kobieta szczerze.
- To taki talent jest fajniejszy. Bo do tego nie trzeba mieć dużo cierpliwości. I narysować można wszystko.
Mela się uśmiechnęła.
- Zagrać też. Gdybym miała instrument, pokazałabym ci.
- Naprawdę?
- Tak.
- A jak można zagrać deszcz?
Melania zaczęła delikatnie bębnić palcami po stole, naśladując drobne kropelki deszczu. Dziewczynka ze śmiechem dołączyła się do zabawy.
- Ja tak szybko nie umiem. Mam inny talent.
- To dokończ rysunek, bo już nie mogę się doczekać.
Lena w skupieniu pochyliła się nad kartką.
Melania westchnęła ze smutkiem. Nagle zrobiło jej się niesamowicie przykro. Najprawdopodobniej w jej życiu nigdy nie pojawi się dziewczynka oczekująca od niej odpowiedzi na tysiąc pytań równocześnie. Ale czy coś lub ktoś zajmie jej miejsce, czy może w sercu pewnego dnia pojawi się pustka? Czy muzyka, przyjaciele lub synek siostry są w stanie zagłuszyć w niej instynkt macierzyński? I czy jest sens w ogóle się nad tym zastanawiać? Życie Melanii potoczyło się określonym torem. Czy to sprawił jej świadomy wybór, czy przypadek, nie ma znowu aż tak wielkiego znaczenia. Jest sama i najprawdopodobniej już sama zostanie. A nawet jeśli pojawi się człowiek, którego zechce pokochać, na dzieci będzie już zdecydowanie za późno. Ale jaki sens wtedy nada życiu, co po niej pozostanie, czy dotknie ją świadomość, że nie przekaże nikomu tego, co sama osiągnęła?
Z rozmyślań wyrwał ją podstawiony przed oczy rysunek.
- No pięknie, jaka szczęśliwa rodzina. Ale zaraz, czemu ta pani ma taki sam warkocz i uśmiech jak ja?
- No bo to jest przecież pani! Mama, tata i dziecko. Prawdziwa rodzina. Tata pracuje, mama gotuje obiad dla wszystkich, a dziecko się bawi. Nie chciałaby pani mieć córeczki? Ja nie mam mamy, pani nie ma dziecka, mogłoby być nam razem miło.
Melania kompletnie nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć. Do głowy przychodziły jej wyłącznie banały o miłości i związku. Same dorosłe teorie, kompletnie niejasne dla siedzącej obok niej i wpatrzonej w nią jak w obrazek ufnej sześciolatki.
Z opresji wybawili ją wchodzący do pomieszczenia Agata i Paweł.
- I po wszystkim - szczebiotała radośnie nieświadoma niczego lekarka. - Tatuś niedługo będzie cały i zdrowy. Cieszysz się?
- Tak! - Wykrzyknęła Lena, odkładając rysunek i rzucając się ojcu na szyję.
- Dziękujemy za wszystko, oboje jesteśmy wam bardzo wdzięczni.
Melania się uśmiechnęła. Agata tylko machnęła ręką.
- To moja praca, nie ma o czym mówić.
- No to jedziemy do domu, córciu. Najwyższy czas.
- A zrobimy kotleciki?
Melania wstała, zbierając się na odwagę. Wzięła Lenę na ręce.
- A zaprosisz mnie kiedyś na te kotleciki?
- Może być teraz.
- Dzisiaj nie dam rady, ale niedługo na pewno - pochyliła się nad dzieckiem. - Pilnuj, żeby tatuś o siebie dbał. I zobaczysz, za jakiś czas z pewnością zjawi się mama - wyszeptała do ucha dziewczynki.
Lena mocno wtuliła się w pianistkę.
- Ale rysunek dla pani zostawię.
- Cudownie - postawiła małą na podłodze.
- Trzymaj się dzielnie i zdrowo, nasza mała bohaterko - internistka pogłaskała Lenę po głowie. - I kiedy tylko będziesz mieć jakiś problem, biegnij do cioci Idalii. Kazała mi to przekazać.
- No pewnie. Wszystkich zaprosimy na kotleciki.
Kobiety z ulgą patrzyły na odchodzących, uśmiechniętych i szczęśliwych ojca i córkę. Uśmiech Melanii był jednak lekko łzawy.
- Co tam? Wszystko okej? - zaniepokoiła się lekarka.
- Jasne. Już uciekam - zaczęła zbierać ze stołu kartki i kredki.
- Ja skończyłam, przebiorę się i mogę cię podwieźć, jeśli chcesz.
- Jeżeli to nie problem.
- Kochana, klony naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi - poklepała Melanię pocieszająco po plecach. - Nie martw się. Ja też czasem tęsknię za taką własną dziewczynką. To naturalne.

*

- Adam, na blok, myj się, mamy pacjenta na stole - Wiktoria ze zniecierpliwieniem upominała chirurga.
- Już idę, pani ordynator, to był naprawdę ważny telefon.
- Przestań się bawić w jakieś oficjalne formułki. Poza tym co jest ważniejszego teraz od pacjenta?
- Dzwonił dyrektor kliniki w Bydgoszczy, w której w przyszłym miesiącu zaczynam pracę.
- Co robisz...? - rudowłosa przystanęła.
- Pacjent czeka, nie ma nic ważniejszego od pacjenta - rzucił Adam kpiąco, ruszając na blok. - Dlatego jeszcze pani o tym nie poinformowałem.
Wstrząśnięta Wiktoria powlokła się za nim, zdecydowanie siłą woli.

*

- Marek?
Agata weszła do domu, który wyglądał na kompletnie opustoszały. Zdziwiło ją to. Mimo że w pierwszej kolejności marzyła o prysznicu i kolacji, brak domowników o tej porze był co najmniej niepokojący.
W drodze do łazienki zauważyła zamknięte drzwi do salonu. To było już naprawdę dziwne. Szybko zmieniła zamiar. Otworzyła drzwi i kompletnie oniemiała.
Odświętnie ubrani domownicy stali rządkiem prawie na baczność. Paliły się jedynie świece na stole, na którym była uroczysta kolacja. A jej ukochany mężczyzna padł na kolana (prawie by się o niego potknęła, ku tłumionej radości Radka) i trzęsącymi się z przejęcia dłońmi mocował się z ozdobnym pudełeczkiem.
- Sama widzisz, że nie jestem w tym zbyt dobry - powiedział wzruszony. - Ale nie zmienia to faktów. Kocham cię jak wariat. Od zawszę, na zawsze i chcę, żeby dowiedział się o tym świat. Myślałem o drogich restauracjach, ale to robienie szopki. Przecież wydarzenie jest ważne dla mnie i naszych dzieciaków. To my cię kochamy.
- Tato, do rzeczy, stygnie - Radek również podekscytowany wskazał stół. Martyna położyła mu palec na ustach.
- No to co, mimo moich licznych wad i niewielu zalet, wyjdziesz za mnie?
- Przecież ja jestem w dżinsach i po dyżurze - Agata się rozkleiła, odsuwając z twarzy kosmyki, które wysunęły jej się z kucyka. Rzuciła się na ziemię, wtulając w Marka. - Mój ty najdroższy wariacie i oryginale. Oczywiście że tak, na całe życie tak! Bo po co by mi było dalej żyć bez ciebie!
Martyna otarła łzy, Radek odchrząknął. Stali patrząc na oryginalną parę, wzruszeni i rozbawieni.
- Mało to filmowe - powiedziała w końcu dziewczyna. - Ale to znak, że on naprawdę cię kocha. Na dobre i na złe. Ja się na tym znam.
- Nie żebym jakoś strasznie się upierał, ale jednak nadal stygnie - cicho dodał Radek.
Roześmiali się wszyscy czworo. Marek podniósł Agatę i delikatnie włożył jej na palec pierścionek.
- Przepiękny, naprawdę nie wiem, co powiedzieć.
- To co najważniejsze już usłyszałem.
- Wspólnie wybieraliśmy - zaśmiał się młody Rogalski.
- Chodź tu do mnie, chłopaku - Woźnicka wyciągnęła ramiona do Radka.
Podszedł nieco onieśmielony. Zajrzała mu w oczy.
- Co ty na to wszystko? Niby jesteś już dorosły i wychowany, ale jednak problemy lubią ludzi w każdym wieku.
- Ty już nie jesteś dla mnie problemem. No i nikt nie robi takiej dobrej pizzy - Uśmiechnął się do lekarki.
- Gadanie - wtrąciła Martyna. - To są faceci, oni nie lubią zwierzeń. Za to on bardzo cię lubi i ceni. Często podaje mi ciebie jako przykład.
- Nie gadaj już tyle - Zawstydził się Radek.
- Bo stygnie! - wykrzyknęli jednocześnie świeżo zaręczeni. Po czym wszyscy dziwnie szczęśliwi usiedli do uroczystej kolacji.

poniedziałek, 16 maja 2016

89.



"Rodzicielstwo to kraina czarów, w której każdy dziecięcy uśmiech to cud i nagroda".

*****

- Hej, czemu jesteś taka smutna? - Piotr uważnie patrzył na córkę, siedzącą obok niego w samochodzie na miejscu pasażera.
- Nie wyspałam się.
- Zła odpowiedź. Na szczęście nie umiesz jeszcze kłamać. Masz drugą szansę - uśmiechnął się do niej, z otuchą głaszcząc po włosach.
- Boję się, że mama jednak zabierze mnie do stanów - odpowiedziała dziewczynka szeptem.
- Niepotrzebnie się zadręczasz, mała. Nigdy do tego nie dopuszczę. Jestem twoim ojcem i mam takie samo prawo do decydowania o twoim życiu. A ja chcę, żebyś była tam, gdzie sama zechcesz być. To jest bardzo prosta sprawa.
- A jeśli mama cię przekona?
- Tylko ty, Tosieńko, możesz mnie przekonać. Nie jesteś już małą dziewczynką i uważam, że możesz wypowiadać się na swój temat. Mama musi to uszanować, że wolisz zostać z nami. Bo z nami czujesz się lepiej.
- Na pewno tak jest?
- Słowo honoru! I nie smuć się już, bo bezsensownie zepsujesz sobie dzień.
Zatrzymali się na szkolnym parkingu.
Piotr wyciągnął z portfela pięć złotych.
- Na poprawę nastroju. Kup sobie coś dobrego.
- Kocham cię, tato. Wszystkich was kocham i nigdy nie pojadę do mamy. Chociaż tam podobno mam lepszą szkołę i mama ma więcej pieniędzy. Ale nie miałabym was! Mama nie miałaby dla mnie czasu.
Dziewczynka dotknęła klamki, chcąc wyjść. Chirurg zatrzymał ją, chwytając za ramię.
- Nie chodzi o to, kto bardziej, kto lepiej. Możesz przecież mieszkać z nami, a wakacje spędzać w stanach. To zupełnie inny świat, pewnie by ci się spodobało i nikt nie miałby nic przeciwko temu, nie ma w tym niczego złego, kochanie. Chodzi o to, żeby żadne z nas dorosłych nie postępowało wbrew twojej woli. Właśnie dlatego, że cię kochamy i powinniśmy chcieć twojego dobra. A nie bić się o ciebie jak dzieci.
- A czego mama chce?
- Też twojego dobra, problem tylko polega na tym, że każde z nas to dobro inaczej postrzega. I musimy dojść do porozumienia. Mama na razie zachwyciła się tamtym światem. Poza tym zakochała się, co też nie jest bez znaczenia. Chciałaby pokazać ci to wszystko, co podoba jej się w nowym życiu, nie może tylko zrozumieć, że zrobi to dopiero wtedy, kiedy ty będziesz gotowa.
Zapadła cisza.
- Nie chcę być dorosła, tato. To jest bardzo trudne.
- Masz rację, to skomplikowane. Ale i tobie nie jest lekko, kiedy stawiamy cię między sobą. Naprawdę świetnie sobie radzisz.
- Jak kupię sobie żelki, na pewno poradzę sobie jeszcze lepiej - uśmiechnęła się zawadiacko, wycierając dzielnie pojedynczą łzę.
- Wspaniały pomysł - pocałował córkę w czoło, mocno tuląc ją  na pożegnanie. - Miłego dnia, maluchu. I nie myśl już o tym.
Patrzył przez chwilę, jak dziewczynka, podskakując radośnie, wbiega do szkoły. Wściekłość na Magdę niepohamowanie w nim narastała.
Telefon zadzwonił, kiedy lekarz wycofywał samochód.
- Piotr - w głosie Hany brzmiała nuta niepokoju.
- Co tym razem się stało?
- Magda przylatuje po Tosię. I co my teraz zrobimy?
Piotr westchnął znacząco.
- A co mamy robić? Pofatyguje się na darmo.

*

Agata stanęła w drzwiach pokoju i z wrażenia chwyciła się za głowę.
- Ida, czy ty oszalałaś? To ma być pokój dziecinny? Przecież tutaj nic nie jest przygotowane.
- No ale będzie, jest jeszcze bardzo dużo czasu.
- No nie mam siły! Tu trzeba pomalować, trzeba wszystko kupić. Kiedy chcesz to robić, jak nie będziesz już miała siły chodzić po sklepach i niczego wybierać? Powinnaś się tym cieszyć, a nie odkładać w nieskończoność.
- To samo jej powtarzam, ale mnie nie słucha, może ty coś zdziałasz - wtrąciła Melania.
- Uparłyście się jak te osły, naprawdę jest jeszcze czas.
- Nie ma czasu, teraz praca, a potem zaawansowana ciąża. Kończymy kawę i bierzemy się do planowania - zdecydowała Agata. - Uruchom lepiej wyobraźnię, droga pani, jak chcesz, żeby to wyglądało.
Nagle kobiety usłyszały głośny płacz dziecka i walenie w drzwi.
Idalia natychmiast ruszyła do przedpokoju. Na progu ujrzała zapuchniętą od płaczu Lenę.
- Niech pani pomoże, mój tatuś! - dziecko zaniosło się szlochem.
Psychiatra zapominając o własnej ciąży wzięła małą na ręce.
- Uspokój się, kochanie, powiedz mi, co się dzieje tatusiowi? - instynktownie tuliła dziecko do siebie.
- On nie może oddychać - histeryzowała sześciolatka. - I on umrze, tak jak moja mamusia umarła. A ja mam tylko tatusia!
- Agata, w łazience jest apteczka, tam też powinien być inhalator, no i mam nadzieję, że, cholera, fenoterol, albo inny lek rozkurczowy, inaczej mamy poważny problem.
- Ach - rzekła Agata do Melanii, przeszukując szafki przyjaciółki. - Stare czasy, czuję się jak w karetce.

*

Widok, jaki zastały, nie napawał optymizmem. Spocony, siny mężczyzna z trudem nabierał powietrza. Świszczące oddechy były coraz płytsze i bardziej rozpaczliwe.
- Lena, jak tatuś ma na imię? - spytała Idalia, pochylając się nad chorym.
- Tatuś Pawełek, to proste.
- Ale się pan doigrał, panie Pawle, astma?
Mężczyzna pokręcił głową. Odpowiedziała za niego Agata.
- Jaka tam astma. Trzeszczenia w płucach wskazują ewidentnie na zapalenie płuc, oddech jest tak charakterystyczny, że osłuchanie pana to tylko formalność. Agata Woźnicka, internista, proszę pozwolić sobie pomóc. Zaraz po inhalacjach będzie łatwiej. Mela, otwórz okno, a ty Ida się przyznaj, skąd masz w apteczce fenoterol. Oddychamy panie Pawle, spokojnie i głęboko. Z każdym oddechem będzie prościej. Słowo.
- Wiesz, jak to jest, ciąża, opcja skurczów, takie tam.
- Czyli standard, lekarzu, lecz się sam. Powinnam lecieć na skargę do Radwana, wstydź się.
- To było na wszelki wypadek, ty właśnie wykorzystujesz.
- Upiekło ci się, no, nasz pacjent nabiera kolorów. Znacznie lepiej, to teraz pana osłuchamy.
- Wyjdź, córeczko - wykrztusił Paweł między oddechami.
- Nie chcę, bo ty wtedy umrzesz, jak mama! Nie idę!
- Nie ma tak łatwo, malutka. Z twoim tatą zostanie Agata, to jest moja przyjaciółka, jest bardzo dobrym lekarzem właśnie od takich chorób, jaka przydarzyła się tatusiowi. Zaopiekuje się nim najlepiej, jak tylko można.
- Obiecuję, Lena - Agata czule spojrzała na małą bohaterkę.
- No a u nas w domu jest mnóstwo czekolady, na pewno same tego nie zjemy i się zmarnuje, pomożesz? - dodała Melania kusząco.
Dziewczynka popatrzyła na ojca. Skinął głową przyzwalająco.
- Dziękuję, tato, obiecuję, że potem umyję zęby. Dwa razy.
W sercu Idalii rozlała się fala ciepła. Czekała cierpliwie, aż przyjaciółka zbada pacjenta. Nie miała pojęcia, jak zacząć rozmowę, w końcu spróbowała po prostu.
- Panie Pawle, jak mogę wam pomóc?
- Na pewno pomówić z sąsiadem o rozsądku. Powikłanie po grypie. Wypiszę antybiotyk, ale prześwietlenie płuc to konieczność. I miejmy nadzieję, że jakoś pana z tego wyciągnę.
- Wszystko, pani doktor, tylko nie szpital, ja nie mam z kim zostawić córki.
- Czasu na dbanie o siebie też pan nie ma. Jaki to przykład dla dziecka?
Mężczyzna poczerwieniał.
- Moja żona umarła... - powiedział cicho.
- Tym bardziej, jeśli córeczka ma tylko pana. Trzeba o siebie dbać, gotować pożywne obiady. Chociaż domyślam się, ile ma pan teraz na głowie.
Niespodziewanie mężczyzna się rozpłakał.
- Spokojnie, spokojnie - zareagowała natychmiast Woźnicka. - Niepotrzebny panu drugi atak duszności.
Idalia usiadła naprzeciwko niego.
- Ponawiam pytanie, jak wam pomóc?
- Ja już nie mam siły, pani doktor, jak tak dalej pójdzie, zabiorą mi dziecko.
Internistka usiadła obok przyjaciółki, czekając w napięciu na dalszy ciąg opowieści.
- Zawsze myślałem, że jeśli żyje się uczciwie, nie robi nikomu nic złego, ciężko pracuje na rodzinę, to można żyć w miarę spokojnie. Ale nasza rodzina jest chyba przeklęta.
- To wielkie słowa, nie nadużywajmy takich słów - żachnęła się Idalia.
- Łatwo pani mówić. Najpierw Lena od szóstego tygodnia życia musiała być rehabilitowana, groziło nam, że nie stanie nigdy na własnych nóżkach. Codzienna ciężka praca, myśli pani, że za pieniądze funduszu zdrowia? Pracowała pani kiedyś po osiemnaście godzin na dobę z myślą, że jeśli pani straci siły i nie znajdzie tych pieniędzy, pani córka nigdy nie będzie sprawna?
Kobiety milczały.
- Przepraszam - powiedziały w końcu jednocześnie.
- Nie macie panie za co przepraszać. Być może uratowałyście mi życie. Ja nie mogłem tego zrobić dla mojej żony. Złośliwy nowotwór piersi, walczyła dzielnie trzy lata, dla mnie i małej. Nie udało się. Ale takie rzeczy się zdarzają, próbowaliśmy wszystkiego. Włącznie z terapiami eksperymentalnymi. A tydzień po pogrzebie szef zwolnił mnie za porozumieniem stron, bo nie wypełniałem powierzanych mi obowiązków. Od tego czasu rozdaję ulotki w innej dzielnicy miasta, bo się wstydzę. I nie mam zbyt wiele czasu ani na szukanie pracy, ani na pracę w ogóle, bo muszę w południe odbierać małą z przedszkola. Z trudem wiążemy koniec z końcem, jeśli ktoś by się o tym dowiedział...
- Przecież mógł mi pan powiedzieć...
- A pani by poszła chwalić się obcym ludziom, że nie ma pani na obiad dla córki?
- Dajmy spokój gdybaniu - zirytowała się Agata. - Znajdę panu coś w szpitalu, a kiedy będzie pan pracował, jakoś przechowamy Lenę. Z dziećmi lekarzy jakoś przechodziło.
- Mogę robić cokolwiek. Nawet sprzątać.
- To ja zadzwonię - Idalia wstała. - Dokończ, Agatko, a potem chodźmy wszyscy razem uspokoić małą. Jej dobro jest priorytetem. Za dużo już oboje przeszliście, teraz musi się odwrócić.