poniedziałek, 29 lutego 2016

78.


"Dziwne, że zmysł dotyku, nieskończenie mniej ceniony przez ludzi niż wzrok, w krytycznych chwilach tworzy główną, jeśli nie jedyną więź między nami a rzeczywistością".

*****

- Tosiu, musimy wychodzić - Piotr najłagodniej jak umiał popędził córeczkę.
- Chcę zostać - sprzeciwiła się słabo, a gorzkie łzy kapały jej na dłonie.
- Rozmawialiśmy już o tym. Nie zostaniesz sama w domu, Hana niedługo skończy dyżur i wrócicie, ale teraz zbierajmy się, bo zaraz spóźnię się do pracy.
Mała wytarła twarz rękawem i powlokła się do przedpokoju, żeby założyć buty. Cieszyła się, że przynajmniej tego dnia ma już za sobą tłumaczenie swojego smutku w szkole.

*

- Naprawdę nie będę ci przeszkadzała? - w głosie dziewczynki Idalia wyczuła niepewność. Nadal nie mogła przywyknąć, że tak silne emocje nie pojawiały się w jej oczach i na twarzy. Im mniej wyrażała postawa dziecka, tym bardziej ona nadrabiała mimiką, nieświadomie chcąc stworzyć równowagę. Dlatego teraz uśmiechnęła się szerzej niż zwykle.
- Przeszkadzała? Taka wspaniała pacjentka? Chyba żartujesz! Z radością zapraszam cię na sok i ciastko. No chyba że ciocia zabrania ci słodyczy, to wtedy rozkładam ręce, bo ja mam ogromną ochotę na szarlotkę.
- Nie - dziewczynka się roześmiała. - Ciocia rzadko mi czegoś zabrania. Co innego było, kiedy była mama... - zawahała się na moment, ale po chwili wróciła do zwykłego, pogodnego tonu. - Ciocia wierzy w mój rozsądek.
- To bardzo dobrze, że ma do ciebie zaufanie.
- Staram się, żeby jej nie zawieść, i oczywiście wujka też, ale nie zawsze niestety mi się to udaje. Czasem robię coś głupiego i wszystkim potem robi się smutno.
- Czyli jak każdy z nas. Człowiek ma wiele wad, które czasami przejmują kontrolę nad naszym życiem. Ale wystarczy nam tego poważnego gadania. Nie dowiedziałam się jeszcze dzisiaj, co słychać u mojej imienniczki, lalki Idalii.
- Wszystko dobrze, nadal cierpliwie słucha moich tajemnic i lubi się przytulać. Pierwsze to zupełnie tak jak ty, a drugie jak ja.
- To wspaniałe wiadomości, teraz już spokojnie możemy iść do bufetu, mamy nie więcej niż pół godziny do przyjazdu cioci Zuzi.
Lekarka wyciągnęła rękę do Kornelii, po czym szybko się zmitygowała i położyła ją na jej dłoni, jednocześnie obejmując dziewczynkę drugim ramieniem. Nela się uśmiechnęła, wyraźnie rozbawiona.
- Od razu widać, że nie znasz się na niewidomych, kompletnie nie masz wprawy - sprawnie ustawiła się przy boku Idy, biorąc ją pod rękę. - Tak według mojej pani nie powinno się chodzić z przewodnikiem, ale mnie jest wygodnie. Zwłaszcza, że jesteś niska.
- Lepiej jest, kiedy ktoś jest wyższy?
- Wyższy ode mnie, ale nie bardzo wysoki. A tak naprawdę, najlepiej, kiedy go lubię, ten warunek spełniasz.


*


Ostrożnie lawirowała w tłumie, uważnie prowadząc dziewczynkę między stolikami.
- Przed sobą masz krzesło.
- O, jestem z ciebie dumna, ktoś inny by mi je odsunął - powiedziała, sprawnie siadając przy stoliku.
- Szybko się uczę. To na co panienka ma ochotę?
- Na coś pysznego, rzecz jasna. Tylko sok jabłkowy, bo od pomarańczowego mam wysypkę. Ale i tak czasem jem pomarańcze. A ciastko może być z czekoladą.
- Idalia - Piotr dotknął ramienia psychiatry, odwróciła się przestraszona. - Wybacz mi. Mogłabyś przez chwilę spojrzeć na Tosię? Ja jestem już spóźniony, Hana kończy za godzinę. Nie chcę, żeby bez opieki kręciła się po szpitalu.
Brunetka wyraźnie ociągała się z odpowiedzią.
- Kto to jest Tosia? Ma bardzo ładne imię - dziewczynka jak zwykle była wszystkiego ciekawa. Pytanie upewniło Idalię w decyzji.
- Córeczka mojego kolegi chirurga. Mniej więcej w twoim wieku. Siadaj, Antoninko. To jest moja pacjentka, Kornelia. A my z twoim tatą pójdziemy coś zamówić.
- Cześć - rzuciła smutno Tosia, siadając naprzeciwko Kornelii.
- Masz bardzo smutny głos. Nie chce ci się ze mną gadać?
- Nie o to chodzi - dziewczynka poszukała wzrokiem spojrzenia towarzyszki. Zdziwiło ją, że tamta patrzy gdzieś w przestrzeń. - Jestem smutna przez moją mamę.
- To dobrze. To znaczy źle, że jesteś smutna, ale dobrze, że chcesz ze mną siedzieć. Niektórzy się tego wstydzą, że jestem niewidoma.
Oczy dziewczynki zaokrągliły się ze zdziwienia.
- To dziwne.
- Co, że nie widzę?
- Też. Nigdy nie spotkałam nikogo, kto by nie widział, ale w szkole pokazywali nam ten alfabet z kropek. Ty naprawdę potrafisz to czytać? To musi być bardzo trudne. A dziwne jest to, że się wstydzą, zamiast chcieć ci pomóc. Przecież beznadziejnie jest nie móc nic zobaczyć. To po co jeszcze robić ci przykrość?
- Trudne? To tak jak ty czytasz zwykły druk, tylko palcami, nic nadzwyczajnego. A co do przykrości, chyba ich to nie obchodzi, że mi wtedy smutno.
- Mojej mamy też to nie obchodzi,.
- Co zrobiła twoja mama?
- Zostawiła mnie u taty i gdzieś sobie pojechała. A ja bardzo kocham tatę i Hanę, mogę z nimi trochę pomieszkać. Nie ma sprawy. Ale wydawało mi się, że jestem dla mamy najważniejsza. Zawsze mi to mówiła, jak było nam ciężko. No i zawsze o wszystko mnie pytała. A teraz jej nie ma i boję się, że nie wróci. Nie mam pojęcia, co wtedy zrobię. Czuję się tak okropnie, jakby ktoś nałożył mi coś na oczy i nie mogłabym nic zrobić, to zupełnie tak jak ty.
- Pewnie wróci, przecież cię kocha. Każda mama kocha swoje dziecko. Chociaż po mojej tego nie było widać.
- Nie kocha cię?
- Kochała. Na swój sposób. Teraz już nie żyje, A ja nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
- To na pewno źle. Oszalałaś?
- Jakby cię mama zostawiła u wujka i cioci, których nie znasz i wyjechała sobie do stanów, nie byłabyś taka pewna. No i jakbyś była dla mamy tylko problemem. Ty przynajmniej masz tatę. A teraz jak moja mama umarła, mogę iść do domu dziecka, jeśli nie pozwolą mi zostać z wujkiem i ciocią. I też strasznie się boję.
Do stolika wrócili dorośli, dzieci natychmiast zamilkły. Ojciec Tosi pocałował córkę w głowę i pobiegł do obowiązków. Dziewczynki i Ida jadły ciastka, rozmawiając na neutralne tematy. Lekarka wyraźnie widziała, że przerwała im rozmowę, która mogła doprowadzić do koleżeństwa, a na pewno była znacząca.
- Zostawiam was na piętnaście minut, dacie sobie radę?
- Jasne - zapewniły jednocześnie.
- Tosia jest ekstra - dodała Nela z uśmiechem.
Idalia odeszła, szukając dobrego miejsca, z którego mogłaby mieć widok na dziewczynki, pozostając przez Antosię niezauważona.
- Co zrobisz, jak twoja mama nie wróci? - zapytała Kornelia trzeźwo.
- Chyba nigdy nie przestanę płakać. Czasem bardzo mnie denerwuje, na przykład teraz, ale w gruncie rzeczy kocham ją najbardziej na świecie.
- Ja chyba mojej aż tak nie kochałam. To znaczy nie najbardziej na świecie, bo tak kocham teraz ciocię i wujka. Czuję, że oni też mnie kochają, chcieliby, żebym została ich córką. Dbają o mnie i mogę im wszystko powiedzieć. Ale jak pójdę do domu dziecka, już nigdy się do nikogo nie odezwę, bo zawsze już będę sama. I niczyja.
- Ciekawe dlaczego akurat my obie musimy być takie smutne i mieć poważne problemy, a inne dzieci nie - zastanowiła się Tosia.
- Bo jesteśmy wyjątkowe - odpowiedziała dziewczynka z pewnością.
Zadzwonił telefon Kornelii.
- Tak, ciociu? Jestem w bufecie. Ekstra! Musisz kogoś poznać!
Idalia zmaterializowała się obok dziewczynki.
- Idalia, ciocia czeka na mnie na dole. Mogę iść z Tosią?
- Skąd wiedziałaś, że to ja podeszłam, a nie ciocia?
- Tajemnica zawodowa, a oprócz tego masz piękne perfumy.
Lekarka się zaczerwieniła.
- Mogę zaprowadzić Kornelię? Będę szła powoli.
- W porządku, ale później tu do mnie wrócisz i wymyślimy następny punkt programu.
- Zgoda.
Szły wolno szpitalnym korytarzem.
- Idź normalnie, tylko mów kiedy będą schody, albo w ogóle jedźmy windą.
- Nie ma opcji, tata nie pozwala mi jeździć samej.
- Szkoda, następnym razem.
- A jak ty sama chodzisz? Z białą laską?
- Tak, a jeśli znam pomieszczenie to na pamięć. Zresztą nieważne. Wszystko ci opowiem i pokażę, jak do mnie przyjdziesz. Chcesz?
- Jasne, tylko nie wiem, czy twoja ciocia się zgodzi.
- Na co tym razem mam się zgadzać? - spytała z uśmiechem Ostrowska, obejmując Kornelię i uśmiechając się do Tosi.
- Żeby Tosia nas odwiedziła, ciociu, proooszę, jest naprawdę ekstra. I wcale się mnie nie wstydzi, a poza tym ma poważne problemy, zupełnie tak jak ja - powiedziała z dumą w głosie.
Policjantka nie umiała powstrzymać uśmiechu.
- Bez problemów też możesz a nawet powinnaś spotykać się z koleżankami. Zapraszamy cię Tosiu serdecznie, razem z rodzicami.
- Dziękuję - uśmiechnęła się dziewczynka.
Nagle klasnęła w dłonie.
- Już wiem, ale super! Mam napisać do szkoły opowiadanie o jakimś wyjątkowym człowieku, nie miałam pomysłu, a teraz wiem - napiszę o tobie!

poniedziałek, 22 lutego 2016

77.



"Można odejść od swoich bliskich, zaakceptować koniec istnienia, można pożegnać się z życiem, ale najciężej jest pożegnać się z muzyką".

*****

Hana z westchnieniem zniechęcenia powiesiła płaszcz w przedpokoju. Była wykończona kilkoma trudnymi porodami i nagłymi cięciami w ciągu dyżuru. Zazdrościła Piotrowi, który odbywał z córkami popołudniowy spacer. Chętnie zajęłaby jego miejsce i wywietrzyła z głowy niechciane myśli. Powinna jak najszybciej przygotować kolację dla mającej wrócić lada chwila rodziny.
Dotychczas nie był to dla niej problem - tym razem jednak chodziło o przygnębiającą obecność Magdy. Smutek tej kobiety niepostrzeżenie otulał szczelnym kokonem mieszkańców domu Hany i ją samą. Gościnność była na stałe wpisana w jej naturę, ale granice zostały wielokrotnie przekroczone. Miała dość panującego w ich życiu chaosu.
Szybko przeszła przez mieszkanie, zostawiając zakupy w kuchni. Następnie mocno zapukała w drzwi pokoju, z którego niemal nie wychodziła Magda.
- Potrzebuję twojej pomocy przy kolacji. Nie daję już rady ciągnąć wszystkiego sama! Pamiętaj, że to jest twoje dziecko! Nigdy o tym nie zapominaj! - wyrzut, jaki usłyszała w swoim głosie, zdziwił nawet ją samą. Nie skarciła się za to jednak.
Odpowiedziała jej cisza, co tylko jeszcze bardziej ją rozzłościło.
Otworzyła drzwi, wkładając w ten ruch całą swoją dotąd tłumioną irytację i stanęła jak wmurowana. Pokój był pusty.
Hanie z wrażenia zrobiło się ciemno przed oczami. Usiadła na łóżku, próbując pozbierać rozszalałe myśli.
Na biurku dostrzegła samoprzylepną karteczkę.
"Przepraszam, jeśli naprawdę kochasz Piotra, zrozumiesz, że musiałam to zrobić".
Cały problem polegał na tym, że Goldberg rozumiała coraz mniej. A myślą, która przerażała ją najbardziej, było pytanie: co takiego musiała zrobić Magda?
Z kieszeni dżinsów wyszarpnęła telefon. W tej samej chwili jej wzrok padł na leżącą na podłodze pustą szkatułkę na biżuterię.
Ból zawiedzionego zaufania, żalu i rozczarowania uderzył jej do głowy. Nie wiedziała, jak przekaże Piotrowi, że poza Magdą zniknęły wszystkie ich kosztowności, często rodzinne pamiątki. Jeszcze mniejsze pojęcie miała o tym, jak w zaistniałej sytuacji powinni rozmawiać z Tosią, żeby zachować w jej świadomości i sercu dobre imię matki, o której miejscu pobytu miała odtąd szybko się nie dowiedzieć.

*

Radek odczekał cierpliwie, aż Agata pójdzie pod prysznic, po czym wszedł do sypialni ojca i cicho zamknął za sobą drzwi.
- Kolejną próbę podejmujemy sami - rzucił po prostu. - Tak będzie najprościej.
Marek wiedział, o czym chłopak wspomina. Wizyta w mieszkaniu Martyny zakończyła się wyłącznie upokorzeniem nastolatki. Mimo że nie zastali nikogo, z kim mogliby porozmawiać, czuła się okropnie, wprowadzając ich do kuchni pełnej pustych, częściowo rozbitych butelek, brudnych naczyń i wielu przedmiotów rozrzuconych bezładnie po wszystkich pomieszczeniach mieszkalnych. Marek zdziwił się, że w ogóle da się żyć w takich warunkach, a zwłaszcza wychowywać dziecko, Radek wściekł się bardziej niż zazwyczaj, a Agata swoją postawą po ludzku Martynie współczuła. Wizyta nie trwała dłużej niż dziesięć minut. Dziewczyna wrzuciła do walizki potrzebne rzeczy i z pośpiechem opuścili mieszkanie. Problem jednak nadal pozostał.
- W porządku, bywałeś tam wcześniej, może masz rację.
- Tato, Agaty to nie dotyczy, a Martynie już wystarczy. Na pewno tam nie wróci, nawet gdyby miała wynajmować gdzieś pokój.
- Zrozumiałe - Marek uważnie przyjrzał się synowi.
- Czemu tak na mnie patrzysz? Ubrudziłem się?
- Nie, dorosłeś i stałeś się odpowiedzialnym facetem. Jakoś tak nagle i niespodziewanie.
Nastolatek się zawstydził.
- Jestem z ciebie zwyczajnie dumny, chłopaku, chociaż jeszcze rok temu na pewno bym tego nie powiedział. Czuwasz nad nią, chronisz, dbasz. Nawet gdybyście mi teraz powiedzieli, że będzie dziecko, byłbym o was spokojny. Dawno nie widziałem u nikogo tak korzystnej zmiany. O zmianie twojego nastawienia do Agaty nawet nie wspomnę.
Młodszy Rogalski zastanawiał się dłuższą chwilę.
- Mam najlepszy przykład, jak należy postępować - wyrzucił z siebie. - Ty nawet patrząc na to, co wyprawia mama, byłeś prawdziwym facetem. Myślisz że dlaczego wolałem zamieszkać z tobą? Mama myśli przede wszystkim o sobie.
Marek nie skomentował ani słowem. Po prostu jak często ostatnio poczuł, że wysiłek wychowania niesfornego syna wart był włożonej energii. Chłopak ciągnął niezrażony, w pośpiechu, chcąc zdążyć przed powrotem Woźnickiej.
- Nigdy w życiu na nikim mi tak nie zależało. Nikim nie chciałem się opiekować, nikogo mi tak nie brakowało i nikt mnie tak nie pociągał. Tata, czy ty myślisz, że to może się udać? Że my już tak możemy na zawsze?
- Mniej więcej w twoim wieku poznałem mamę. I choćby ze względu na ciebie, ani trochę tego nie żałuję.
- A co ja powinienem robić, żeby się udało?
- Kochaj ją, bądź dla niej podporą i chciej jej dobra. To powinno wystarczyć.
- Wam wystarcza?
- Powiem ci to za dwadzieścia lat. Staramy się.
- Spoko z ciebie gość, chociaż trochę upierdliwy. I naprawdę nieźle wybrałeś.
- Nawzajem.
Ze śmiechem przybili sztamę, zbyt widowiskowo, jak to faceci. Ale tym razem jednogłośnie poczuli, że w ich życiu jest naprawdę, mocno i nieodwracalnie okej. Wspólnie zechcieli, żeby jak najdłużej tak pozostało.

*

Melania leżała na łóżku, nadal roztrzęsiona i chorobliwie blada. Idalia nerwowo gładziła raz po raz jej włosy i szukała pulsu na nadgarstku, przeglądając się w twarzy siostry jak w lustrze. Na wszystko, co się działo, czuła się kompletnie nieprzygotowana.
Wiktor i Ewa dyskretnie zostawili je same, to spotkanie nie potrzebowało publiczności.
- Na bieżąco szukałam wzmianek o twoich sukcesach. Jesteś naprawdę utalentowana. Dobrze, że to wszystko, co się stało, nie poszło na marne, miało sens.
Po policzkach Meli popłynęły łzy.
- Jeden mój koncert to twój uratowany pacjent. Tylko że w przeciwieństwie do mnie, ty o wszystko walczyłaś sama. Bez wsparcia.
Idalia zacisnęła usta, postanawiając nie płakać, chcąc dać siostrze oparcie, jak to zwykle bywało w dzieciństwie. Melania nie zauważyła jej walki ze łzami. Kontynuowała, nie chcąc się rozmyślić:
- Ciągle śniłaś mi się w nocy. Zwłaszcza przed konkursami. Spotykałam cię w tłumie. Byłam pewna, że zaraz mnie wypatrzysz i się do mnie odwrócisz. Biegłaś, a ja za tobą, nieprzytomnie wrzeszcząc twoje imię. A im głośniej krzyczałam, tym bardziej ty się ode mnie oddalałaś. Budziła mnie obezwładniająca rozpacz. Zbierałam wszystkie siły, żeby zagrać i się nie rozpaść. I wygrywałam. Tyle w tej muzyce było determinacji. Moja muzyka zawsze była tobą. Przyzywała cię.
Idalii brakło słów. Z trudem wzięła głęboki oddech, żeby zadać pytanie.
- Czemu mnie nie szukałaś?
- Bo gdybyś mnie odtrąciła, do czego masz święte prawo po moim zjednoczeniu z matką i odrzuceniu ciebie, nie mogłabym dalej żyć. Byłam przekonana, że nie chcesz mnie znać. Spakowałaś się i wyjechałaś bez słowa, podjęłaś decyzję, jasną tylko dla mnie.
- To właściwe przekonanie. Przez pierwszych kilka lat byłam wściekła i rozżalona - zniszczyłaś nasz sojusz. Zapomniałaś o wszystkim, co nas łączyło. Poświęciłaś moją miłość dla niepewnej kariery. Coraz bardziej się na ciebie złościłam, użalałam się nad sobą, nakręcałam się, żeby tylko nie tęsknić. Ale serca nie da się oszukać, ciągle o tobie myślałam, im bardziej starałam się zapomnieć, wyszukiwać sobie coraz to nowe zajęcia, poświęcać się specjalizacji, tym mocniejszą czułam pustkę. W końcu opuściła mnie złość. Ale wtedy poznałam Wiktora, urodziłam i pochowałam dziecko, życie zaczęło się o mnie upominać.
- Idalia, co my teraz zrobimy?
- Będziemy dalej żyć. Niedługo wracam do pracy - objęła się ramionami w obronnym geście. - Na każdą z nas czeka życie i obowiązki.
- Posłuchaj. Jestem zaproszona przez Instytut Fryderyka Chopina. Przez dwa tygodnie będę grać w Warszawie i nie tylko.
- Melka, co ja mam z tym wspólnego?
Pianistka się zawahała, po czym powiedziała cicho:
- Spróbujmy coś odbudować. Bardzo chciałabym cię poznać.
- Chcesz próbować nadrobić 15 lat?
- Zrobiłaś pierwszy krok. Teraz moja kolej na inicjatywę.
Idalia wstała.
- W porządku, Melania, nie musisz martwić się o hotel, ale chcę, żebyś wiedziała, że ja nie wierzę w bajki. I mam kota.
- A w szczęśliwe zakończenia?
- Już lepiej.
Melania wstała i serdecznie uścisnęła swoją niepewną kopię.
- Nie mogę uwierzyć w to, że tu jesteś. Boję się, że zaraz znikniesz i znowu pozostanie mi tylko wspominać.
Ida uśmiechnęła się mimo woli.
- Nadal dla odprężenia grasz po kolei Sceny dziecięce Schumanna? - spytała bez związku, biorąc w dłonie silne ręce siostry. - Zawsze zastanawiałam się, jak to się dzieje, że za pomocą takich jak moje, zwyczajnych rąk stajesz się czarodziejką, zmieniasz świat. Do dzisiaj nie mogę tego wyjaśnić.
Melania się zaczerwieniła. Zignorowała oczywiste komplementy.
- Odpowiedź brzmi: tak. Ale odkąd zniknęłaś mi z oczu, dokładam jeszcze sonatę g-moll - wybuchnęła śmiechem. - Bo uporządkowanie mojego świata bez ciebie zajmuje znacznie więcej czasu. Nawet Schumannowi. W mojej duszy jest chaos naszego życia. Dlatego kocham Schumanna.
- Odkąd się poznaliśmy, Wiktor próbował ze mnie wyciągnąć, skąd tak dobrze znam się na muzyce klasycznej i bez pomyłek rozpoznaję jego ukochane utwory. Nadszedł czas, żebyś odpowiedziała mu na to pytanie.
- Z wielką chęcią. Oddamy głos Schumannowi?
- Zasypiałam przy tym od dzieciństwa. Znam na pamięć.
Kiedy na Wezwanie Wiktor wszedł do salonu, zobaczył wpatrzone w siebie nawzajem promienne oczy sióstr. Ich spojrzenia przepełnione były ciekawością. Zachłannie szukały w sobie podobieństw i różnic, poczynionych w nich przez życie zmian. Chwila wydawała się tak intymna, że poczuł się nie na miejscu. Ale mimo to stał w bezruchu, zapatrzony w przepełnioną miłością twarz żony. Widok, który miał okazję obserwować dopiero drugi raz - pierwsze takie spojrzenie zarezerwowane było dla ich nowo narodzonej córeczki.

poniedziałek, 15 lutego 2016

76.



"Im większe w człowieku wewnętrzne rozbicie, poczucie własnej słabości, niepewności i lęk, tym większa tęsknota za czymś, co go z powrotem scali, da pewność i wiarę w siebie".

*****

Zaspany i zaniepokojony Wiktor przystanął w drzwiach sypialni, nierozumiejąco patrząc na działania żony.
- Idalia, co ty robisz? - zapytał nerwowo, choć dobrze wiedział. Kobieta klęczała nad walizką, wrzucając do niej bezładnie najpotrzebniejsze rzeczy.
- Wyjeżdżam - odrzekła, nawet na niego nie patrząc.
Wiktor spróbował powstrzymać napływającą do niego panikę, na widok bólu w oczach żony, która wstała, żeby zapiąć bagaż. Powstrzymał również odruch przytulenia jej do siebie z całej siły i nigdy już nie wypuszczenia z uścisku. Gesty znacznie lepiej sprawdzały się w ich związku niż słowa.
Decyzja zapadła w ułamku sekundy, Wiktor jednym szybkim ruchem otworzył szafę. Oczy Idalii zaokrągliło zdziwienie.
- Co to ma znaczyć?
- Jak to co, jadę z tobą - wyciągnął walizkę i równie gwałtownie jak przedtem żona zaczął ją pakować.

*

W pociągu jadącym do Krakowa Cichocki słodził kawę, której jakość bynajmniej nie współgrała z ceną. Podał kobiecie papierowy kubek, po czym drugim ramieniem delikatnie ją objął. I tak siedzieli dłuższy czas bez słowa, zatopieni każde w swoich myślach.
Na ten nieskrywany przejaw czułości ogłuszona muzyką z słuchawek nastolatka tylko wzruszyła ramionami, a siedząca obok Idy starsza kobieta zarazem ciepło i pobłażliwie posłała im uśmiech.
- Zacznij od początku - spróbował mężczyzna.
Pokręciła głową.
- Przepraszam - powiedział szczerze. - Naprawdę chcę wiedzieć.
W jej oczach nie dostrzegł gniewu ani obojętności.
- Nie o to chodzi. Wszystko opowiem ci tam, na miejscu, a może opowiedzą ci one...

*

Stanęli przed najzwyklejszym w świecie blokiem mieszkalnym. Jednak ginekolog był tak zdenerwowany, jakby za moment miało wydarzyć się coś, co zmieni całe ich życie. Psychiatra w zamyśleniu patrzyła w okna.
- To te - wskazała w końcu.
- Chodźmy więc.
- Skoro już tu jesteśmy.
W tym momencie do drzwi klatki podszedł kilkunastoletni chłopak, małżeństwo weszło za nim do środka.
Podążyli na trzecie piętro, po czym mężczyzna bez namysłu zapukał do drzwi, na które popatrzyła Idalia. Nikt nie odpowiedział. Mimo to Wiktor ponowił próbę. Po chwili zapukał jeszcze raz.
Otworzyły się sąsiednie drzwi i na klatkę wyszła kobieta w średnim wieku.
- Melusia, przecież mama...
Kiedy przyjrzała się lepiej, musiała chwycić się futryny.
- Drogi Boże, Idalka...
Idalia bez zastanowienia objęła kobietę i ze łzami w oczach mocno ją uścisnęła.
- To ciocia Ewa - zaprezentowała z uśmiechem. - Moja i Melki dobra wróżka, chociaż właściwie powinnam powiedzieć matka. Wychowywała nas wtedy, kiedy nasza zaharowywała się na śmierć, bo wydawało jej się, że tak jest dobrze. I że robi to dla nas.
Po policzkach pani Ewy płynęły łzy. Odsunęła Idę na odległość ramienia, próbując się jej dokładnie przyjrzeć.
- Boże, dziecko, jak ci się żyje? Tak mi nagle zniknęłaś, tak się o ciebie martwiłam, ciągle mówiłam tej twojej matce, że to się tak skończy...
Zasypywała ich potokiem słów, z którego Wiktor niczego nie rozumiał, a który Ida spokojnie przeczekiwała.
- Wejdziesz chociaż na herbatkę? - kobieta w końcu nieco ochłonęła.
- Chętnie - odpowiedziała lekarka, biorąc męża za rękę.

*

- Spróbuj - Ida wskazała oszołomionemu Wiktorowi talerz pełen ciasta. - Ciocia Ewa jest w tym niezrównana. Będziecie się śmiać, ale kiedy byłam w ciąży z Agatką, jej sernik śnił mi się nocami.
Roześmiali się.
- A więc masz córeczkę?
- Zawsze jest w moim sercu. Niestety zmarła na białaczkę. Może dlatego potrzebowałam aż tyle czasu, żeby uświadomić sobie swoje błędy.
- Ty, błędy? A jakie ty popełniłaś błędy, Idalia, to twoja matka wszystko...
Brunetka uniosła dłoń, żeby sąsiadka nie kontynuowała.
- Co najmniej dwa, ciociu. Pierwszy taki, że straciłam Melanię. I być może nigdy już nie uda mi się jej odzyskać. A drugi, że zawiodłam ciebie, nie dając znaku życia przez tyle lat.
- Ja rozumiem, kochanie - przez stół położyła uspokajająco rękę na dłoni Idalii. - Na twoim miejscu byłabym równie zrozpaczona.
- Wiktor o niczym nie wie. Dlatego tu przyjechałam. Chciałam prosić Melcię, żeby to ona wszystko mu opowiedziała. Ale pewnie to dla niej byłoby za dużo... Bardzo chcę, żeby ktoś zrobił to w miarę obiektywnie, żeby Wiktor miał pełny obraz sytuacji, skoro musiał na niego czekać aż tyle lat. Ja nie umiem. We mnie jest tylko żal...
- Przede wszystkim twój mąż musi wiedzieć, że ma wspaniałą i niezwykle dzielną żonę, którą codziennie powinien obsypywać kwiatami.
- To już wiem - rozjaśnił się Cichocki, gładząc czule plecy ukochanej.
- Czyli nic się nie zmieniłaś. Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności, powiedz mi, co z twoim życiem. Jak ci się ułożyło?
- No dobrze, to umówmy się, że tylko fakty - z każdej strony.
- Umowa to umowa.
- Nie ma tego dużo. Ogólnie można powiedzieć, że mam za sobą trochę przejść. A poza tym mam Wiktora i dyplom z psychiatrii. Chyba się udało.
- Moja dziewczynka! Udało ci się z tą medycyną, wiedziałam, że dopniesz swego! I jeszcze taka trudna specjalizacja.
- Wydawało mi się, że może kiedy zajmę się ludzką głową, trochę więcej zrozumiem. A prawda okazała się zwyczajna - im więcej wiem, tym rozumiem mniej.
- Rzecz w tym, że ona naprawdę kocha to, co robi. Nade wszystko - rzekł stanowczo Wiktor.
Idalia trochę smutno przytaknęła.
- Co z Melanią? - zapytała zaciskając dłonie na kubku.
- Może od początku?
Skinęła głową.
Ewa uważnie popatrzyła na mężczyznę, a potem zastanowiła się, jakich użyć słów.
- Cały problem stanowiło od zawsze tylko to, że ich było dwie. A ona chciała mieć jedną.
- I wybrała Melanię - uzupełniła lekarka cicho.
Ewa skinęła głową.
- Kiedy miały rok, mąż zdradził ją i wyjechał na północ kraju. Tym samym zostawiając dzieci i nie uczestnicząc w ich wychowaniu. A ona zaczęła odreagowywać, pracując po 12 godzin. W szpitalu to nie problem. Jest pediatrą. Co bardziej podłe sąsiadki często mawiały, że ma tak dużo do czynienia z obcymi dziećmi, że na własne nie starcza jej energii. Resztę czasu poświęcała na zachwyty talentem Melanii. Na Idalię brakło jej doby.
Psychiatra się rozpłakała. Niechętnie, po dziecinnemu ścierała z policzków dowody słabości.
- Płacz, malutka. Kiedyś musisz to wypłakać - sąsiadka wyciągnęła w jej stronę paczkę chusteczek. A później kontynuowała neutralnym tonem:
- Obie kochałam jak swoje. Gotowałam im, pielęgnowałam razem ze swoim synem i córką. Moje dzieci bawiły się ich wspaniałymi wtedy zabawkami, których Ida i Mela często nawet nie otwierały. Podziwiałam talent i upór Melanii. Została naprawdę świetną pianistką, rzadko bywa w domu. Ciągle jeździ z recitalami po całym świecie. Koniecznie musisz posłuchać swojej siostry. Ale ona była od zawsze poważna, smutna i niedostępna. Im bardziej matka chwaliła się jej talentem przed ludźmi, tym ona mówiła mniej. Idalia była inna. Ona swój upór wykorzystywała na inne cele. Otwarta, radosna i uśmiechnięta. Wspaniale się uczyła, pomagała innym, robiła, co miało być zrobione. Przewidywała potrzeby wszystkich wokół. Obie były w swoich wysiłkach niezmordowane. Idalia, żeby się przypodobać matce, Alicja, żeby jej nie dostrzegać. A Melcia stała się kołem ratunkowym, łączącym niebo z ziemią, jakie istniały pod jednym dachem.
Ida nadal płakała.
- No i pewnie żyłyby tak do dzisiaj.
- Ale matka poznała pewnego człowieka i straciła dla niego resztki rozumu. Razem złamali Melanię. Zrobili z niej swoją maskotkę. Wpychali ją wszędzie, a ona się poddała, jak marionetka. Bo jeśli było coś, co kochała bardziej ode mnie, to była to muzyka. szukali dla niej najlepszych nauczycieli, grała z liczącymi się muzykami w najważniejszych salach koncertowych w kraju i za granicą. Nie widziałam Meli tygodniami. Wspólny front, który trzymałyśmy latami nie tyle przeciwko matce, ale żeby nie oszaleć, przestał istnieć. I wtedy przyszedł list od ojca. Matka rzuciła mi go pod nos, jakby to była moja wina.
- A Idalia zrobiła to, co robiła zwykle. Wybaczyła ojcu wszystko - zwłaszcza brak zainteresowania i miłości. Poczuła, że może się przydać, więc nie wzięła pod uwagę ani zysków, ani strat.
- Byłam po prostu sama. Ze wszystkim sama, więc postanowiłam się poświęcić, nie ma w tym niczego chwalebnego. Odebrałam wyniki matury i pojechałam do ojca. Zdałam na medycynę. A resztę w zasadzie już znasz. Pielęgnowałam go, jednocześnie próbując zachłannie nadrobić stracony czas, dopóki rak nie odebrał mu życia. Jego nowa rodzina nawet nie pofatygowała się na pogrzeb.
Wiktor kompletnie nie wiedział, co ma powiedzieć. Podziwiał hart ducha ukochanej, ale pierwszym uczuciem, jakie usilnie pchało się do jego serca, było współczucie. Doskonale wiedział, że ona tego uczucia nie znosi. Więc nie zrobił ani nie powiedział nic. Tymczasem usłyszeli chrobot klucza w zamku w mieszkaniu obok. Idalia omal nie wypuściła z rąk kubka.
- To Melania - Ewa rozwiała ich wątpliwości. Wstała i ruszyła do drzwi.
- Nie, nie teraz, jeszcze nie - zaprotestowała lekarka, w panice łapiąc płytki oddech.
Ewa nie usłyszała protestu. Wkrótce dobiegła ich cicha rozmowa. Wiktor objął trzęsącą się Idalię. Szepcząc jej do ucha uspokajające słowa.
Kiedy bliźniaczka weszła do pokoju, uderzyło go podobieństwo obu kobiet. Były niemal identyczne, co przy spotkaniu znacznie bardziej niż na zdjęciu rzucało się w oczy. Ich twarze z upływem czasu zmieniały się równomiernie. Z przerażeniem pomyślał, że mógłby je zwyczajnie pomylić.
Kiedy Melania zobaczyła siostrę, przerwała w pół słowa. Krew odpłynęła jej z twarzy. Panicznie wyciągnęła przed siebie ręce i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, osunęła się na ziemię.

poniedziałek, 8 lutego 2016

75.



„Człowiek, który umie na dobre obracać swoje porażki, jest większy niż ten, co na złe używa swego powodzenia".

*****

- I co, rozmawiałeś z nią? - Hana spojrzała na męża nagląco. Przez gorączkujące dziecko była zmęczona i sfrustrowana.
Piotr wzruszył ramionami.
- Myślisz, że to takie proste? Próbowałem - mężczyzna westchnął, kładąc się obok żony.
W tym momencie usłyszeli, jak Tosia w łazience po raz kolejny tego dnia opróżnia nos z kataru.
Hana wsparła się na łokciu, unosząc do pozycji półleżącej. Spojrzała na męża z silną determinacją.
- Piotr, to nie może dłużej tak wyglądać, i tu nie chodzi o nas.
- Wiem to i bez ciebie - machnął niecierpliwie ręką. - Jeśli umiesz zmusić ją do reakcji, proszę, działaj, droga wolna - zdenerwował się.
Hana zmieniła ton na łagodniejszy.
- Ale co ci powiedziała?
- Niezbyt wiele. To cud, że dała się tutaj przywieźć. Tylko tyle, że zabrał jej kartę i pin, po czym opróżnił konto. Później zapadł się jak kamień w wodę. Wystarczyło jej rozsądku, żeby zgłosić ten fakt policji.
- A teraz?
- Co teraz. Leży, nic nie mówi, nie zwraca uwagi nawet na Tosię.
- Rozmawiałeś z Idalią?
- Nie przesadzasz odrobinę?
- Jeżeli to, że kobieta nie zajmuje się własnym dzieckiem, nie je i wstaje z łóżka tylko w drodze wyjątku uważasz za przesadę...
Gawryło podniósł ręce w obronnym geście, przerywając żonie.
- Hana. Przeżyła szok, znowu się na kimś zawiodła, daj jej się pozbierać.
Lekarka się zdenerwowała.
- Piotr, ona jest dorosła i odpowiedzialna. Nie wiem czy widzisz, ale rujnuje zdrowie twojej córki! Tośka cały czas płacze, nie udaje mi się jej niczym zająć, nie chce jeść i obwinia się o zaistniałą sytuację, to skrajna paranoja. I jeśli nie Magdzie, to zaraz Antosi będzie potrzebna pomoc Idalii.
Usłyszeli ciche pukanie do drzwi. Niechętnie przerwali rozmowę, mimo iż zmierzała w złym kierunku.
- Chodź do nas - powiedziała ciepło Hana.
- Nie mogę zasnąć - rzekła cicho dziewczynka.
Kiedy Piotr spojrzał w zapuchnięte oczy córeczki, przestał zważać na cokolwiek.
- Wskakuj - odsunął kołdrę.
Mała chwilę się wahała, po czym położyła się między nimi, mocno tuląc się do obojga.
Przez chwilę leżeli w milczeniu, uspokajając wzburzone nastroje.
- Czy mama zachorowała? - spytała Tosia poważnie. - Co będzie dalej?
- Mamy z tatą nadzieję, że będzie dobrze - odpowiedziała szczerze Goldberg.
- A kiedy będziemy to wiedzieć?
- Mama potrzebuje czasu, musimy jej go dać - uciął mężczyzna.
Małżonkowie uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.
- Dobrze, że mam jeszcze was - odetchnęło dziecko.
- Zawsze możesz na nas liczyć - zapewnił Piotr.
- Dorośli też czasem nie wiedzą, jak powinni dalej żyć - usprawiedliwiła Magdę Hana.
- Skoro ja mam prosić o pomoc dorosłych, to wy chyba innych dorosłych - skwitowała mała.
W tym momencie z pokoju dziecinnego rozległo się donośne "tata".
- Mała zdrajczyni - Hana mrugnęła do męża. - No proszę, wykaż się.
- Czy to znaczy, że dzisiaj śpimy wszyscy razem? - Piotr westchnął zgnębiony.
- Wszystko zależy od siły twojej perswazji, "tato" - śmiała się Hana, tuląc do siebie Tosię i wygodnie układając się do snu.

*

Agata zatrzasnęła drzwiczki samochodu i podeszła do Marka, żeby pomóc mu wyjąć zakupy z bagażnika.
- Jestem wykończony tym dniem - powiedział smutno. - Chcę wracać do cioci. Najlepiej natychmiast. Dwudziestoletnia pacjentka najprawdopodobniej nie doczeka przeszczepu. Do niczego jest ten mój dyplom.
- A mnie się o wszystko dzisiaj czepiali. Najlepiej byłoby gdybym miała z sześć par rąk i umiała być w co najmniej trzech miejscach naraz. Porażka.
- Dobrze wracać do domu - Rogalski spojrzał na nią ciepło.
- Nieważne gdzie, byle do ciebie - uśmiechnęła się.
W milczeniu zataszczyli siatki do mieszkania.
- Synu, ukaż się moim oczom! - krzyknął Marek od progu.
- Też się cieszę, że cię widzę - rzucił chłopak kpiąco. - Pozwoli pani, madame - odebrał lżejsze siatki z rąk Woźnickiej.
- Jeszcze mademoiselle, ale już niedługo - powiedział dumnie Rogalski - Rozpakowałbyś.
- Bym, a dasz na buty?
- Znowu takie za pół mojej wypłaty?
- Zmieszczę się w jednej trzeciej. Chyba.
- A mama?
- Mama nie da na buty.
Marek zacisnął usta, kolejny raz żałując przeszłych decyzji.
- Dobry wieczór - uśmiechnęła się Martyna, wychodząc z łazienki.
- Martynka, dziecko, czemu ten człowiek rozmawia ze mną tylko wtedy, kiedy albo informuje mnie, że właśnie wychodzi, albo zamierza wyciągnąć ode mnie kasę?
- Taki wiek, to przejściowe. Podobno.
- To jemu już strasznie długo przechodzi - rozłożył ręce Marek. - Ale niech ostatecznie będzie.
- Zawsze wiedziałem, że facet z facetem prędzej czy później dojdą do porozumienia - ucieszył się Radek.
- W zamian za porozumienie robisz dzisiaj kolację. Dla wszystkich - rzekł ojciec triumfalnie.
- I to jest błąd, w dodatku wychowawczy - roześmiała się Martyna. - Zamówiliśmy pizzę. Dla was też, wystarczy odgrzać.
- I masz - rozbawiona Agata pogłaskała ukochanego po policzku. - Przespałeś piękny czas kształtowania jego osobowości.
- Czego jego, przepraszam?
- Czy ty mnie chcesz obrazić? - zaprotestował nastolatek.
- To wy tu się powychowujcie, a ja pójdę odgrzać tę kolację.
- Pomogę ci - zgłosiła się Martyna.
Rogalski przyjaźnie trzasnął syna w plecy.
- Chodź, piranio stworzona moimi genami, wybierzesz nam przynajmniej jakiś dobry film na wieczór.

*

- No to słucham, co jest? - spytała Woźnicka, wkładając talerz do mikrofalówki.
Martyna spojrzała na nią zaskoczona.
- Oczywiście poza tym, że od kilku dni próbujesz nam coś powiedzieć i ukradkiem wieczorami pierzesz swoje ciuchy.
Dziewczyna gwałtownie się zaczerwieniła. Agata kontynuowała:
- Możesz tutaj zostać, jak długo będziesz chciała. Marek nie będzie miał nic przeciwko temu. Widzi, jak dobrze wpływasz na Radka. Ale to nie rozwiąże twojego problemu.
- Ojciec wyrzucił mnie z domu. Nie mam dokąd iść.
- Co zrobił? - internistka zamarła w pół ruchu. - Tak po prostu wyrzucił cię z domu?
- Zmywałam naczynia. Radek mnie pocałował, a mój ojciec wszedł wtedy do kuchni. Uderzył mnie i kazał się wynosić jak stałam. Niewiele brakowało, a zaczęliby się tłuc. Matka, jak zwykle zresztą, nie zrobiła nic.
- Co na to młody?
- Kazał mi zostać u was i obiecał, że pogada ze swoim ojcem, jak ten będzie mniej skonany.
- W tej robocie rzadko jesteśmy mniej skonani. Porozmawiamy przy kolacji.
Przerażona nastolatka omal nie wypuściła z rąk nakładanego na talerze jedzenia.
- Gdybyś była w ciąży albo coś byście nawywijali, byłoby się czego bać, ale to zupełnie inna sytuacja. Wyluzuj, dziewczyno.

*

- Martyna do domu nie wróci, nie będzie jej idiota upokarzał! - rzekł kategorycznie Radek. - Nikt nie będzie mojej dziewczyny nazywał dziwką.
- Poszukam pracy - dodała dziewczyna.
- Słusznie, dzieciaki, słusznie, ale nie można tego tak zostawić - Marek się zamyślił. - Musisz zabrać z mieszkania swoje rzeczy. Coś zrobić z problemem.
- Poza tym jest jeszcze w tym wszystkim matka - wtrąciła Agata.
- Która sama jest sobie winna - Radek spojrzał na nią hardo. - Nie przerwała tego, kiedy był czas. Nigdy nie broniła Martyny, a wszystko od niej zależało.
- Jest w tym trochę racji - odezwał się kardiolog.
- Czyli co, człowiek kobietę zastrasza i nią pomiata, a wy chcecie to tak zostawić tylko dlatego, że córce przy nas już nic nie zagraża? To jest twoja matka - Agata nie mogła zrozumieć.
- Matka wszystko odrzuca - prawdę, możliwe rozwiązania i wszelką pomoc.
- Nie ma o czym dyskutować - rozsądził Rogalski. - Jutro po szkole tam jedziemy. Ty spakujesz swoje rzeczy, a ja porozmawiam z twoimi rodzicami. To dłużej tak trwać nie może.
- Naprawdę nie będzie to problem, jeśli zostanę?
- Dziewczyno, dzięki tobie dogadałem się z synem. Nawet kiedy on już nie będzie o tobie pamiętał, ja nigdy ci tego nie zapomnę.

*

Siedzieli przy stole w ciężkim milczeniu. Osaczająca, groźna, przytłaczająca cisza plątała ich myśli, pozbawiała tchu, spowalniała gesty podnoszonych do ust sztućców.
- Chciałeś wiedzieć - ton Idalii był wyprany z emocji. - A teraz nie chcesz słuchać. Nie pozwalasz mi wyjaśnić.
Wiktor spojrzał na nią z żalem, szybko wstając od stołu. Psychiatra popatrzyła na jego w połowie pełny talerz.
- Ale kolacja - zaprotestowała, próbując koniecznie się czegoś uchwycić.
- Dziękuję - odpowiedział ostro, a to jedno słowo nabrzmiało mnogością znaczeń.
Szybko nałożył buty i kurtkę. Wychodząc z mieszkania w chłodny wieczór, cicho zamknął za sobą drzwi.
Idalia zastygła w niemym bólu nad jeszcze ciepłymi talerzami.