czwartek, 15 września 2016

107.



„Jestem za blisko, żeby mu się śnić”

*****

- Przepraszam cię, Agata, rzeczywiście jestem nieogarnięta, ale naprawdę cieszę się twoim szczęściem – Wiktoria upiła spory łyk gorącej kawy.
- To jaki w takim razie jest problem? – Rogalska bynajmniej się nie gniewała, wiedziała z własnego doświadczenia, jak własne problemy mogą zniszczyć radość z powodu dobrze układającego się życia innych.
- Uznasz mnie za kompletną wariatkę –Consalida westchnęła.
- Najpierw daj mi do tego jakiś powód – ciepło uśmiechnęła się lekarka.
Kawa stygła, Wiki milczała, szukając w myślach właściwych słów, być może po raz pierwszy analizowała dogłębnie swoją życiową sytuację.
- Zupełnie nie umiem dogadać się z Blanką. Do tego stopnia, że młoda rujnuje mi życie. Odbiera spokój. I nawet wiem dlaczego, tak to wygląda po latach bycia matką od święta. Ona była z dziadkami, ja tutaj się kształciłam i wszystko było dobrze, z tym że tylko dla mnie.
- Nie bardzo chcę i powinnam się wtrącać, przecież nie mam dzieci –internistka się zamyśliła. – Ale proszę, nie oceniaj się zbyt surowo. Robiłaś dla córki naprawdę wiele, na odległość i kiedy przyjeżdżała tu do ciebie. Prawda – specyficzny to rodzaj macierzyństwa, ale wspólnie uznaliście z rodzicami, że tak będzie dla niej najlepiej… Nie wszystko w życiu da się przewidzieć, idealnie zaplanować, nie da się dokonać dla wszystkich najlepszych wyborów. A mała musi się z pewnymi rzeczami po prostu pogodzić. One się nie zmienią. Ty za to na pewno oszalejesz od tego ciągłego obwiniania się.
- Ty, odpowiedzialna osoba dorosła i moja najlepsza przyjaciółka to rozumiesz, a ona nawet nie próbuje. Staram się jej tłumaczyć, co ja tutaj, sama będąc dzieckiem, a potem studentką bez kasy mogłam jej dać, no powiedz mi, co… a ona teraz robi wszystko, żebym pożałowała swoich wyborów.
- Chce wzbudzić twoje poczucie winy, taki właśnie ma cel. Myślisz, że nie widzę? Chodzi skacowana po szpitalu, warczy na ciebie, kiedy tylko na nią spojrzysz.
- Gdybyś wiedziała, z jakim towarzystwem się zadaje… Przecież to moja córka… Ciągle się za nią wstydzę. A najgorsze, że nie mogę nic z tym zrobić, bo przecież podobno jest dorosła… Adam się o mnie stara, a ja nie umiem tego docenić, myśleć o nim, bo cały czas w mojej głowie jest tylko ona i wszystkie te kretyńskie błędy. Co bym nie robiła, zawsze jest źle.
- Czekasz na moją radę?
- Rozumiem, że nie masz pojęcia, jak wybrnąć z tej idiotycznej sytuacji, ale może chociaż światełko w tunelu?
Rogalska uspokajająco poklepała zgnębioną przyjaciółkę po ramieniu.
- Weź tę twoją cholernie rozpieszczoną córunię na prawdziwą babską rozmowę matki z córką. Taka jest dorosła? Niech to udowodni. Postaw jej twarde granice, odtąd dotąd, i koniecznie się ich trzymaj. A jeśli tak jak teraz będzie przeginać, odbierz jej kasę, przywileje. Jeśli i to nie pomoże, zostaw ją samą sobie. Świat ludzi dorosłych rządzi się określonymi zasadami. I niestety nieubłaganymi konsekwencjami, wszyscy je codziennie ponosimy.
- Bardzo łatwo ci powiedzieć… to moja córka.
- Może i łatwo, ale mam dość patrzenia, jak cię niesłusznie dręczy, jak cię lekceważy, w odpowiedzi na twoje starania. Dopóki Blanka nie wyczuje twojej stanowczości, tego, że nie pozwolisz sobą pomiatać, nic się w tej sprawie nie zmieni. Może nawet będzie jeszcze gorzej. A jeśli dopadną cię wątpliwości, czy to właściwa droga, zorganizuję ci kawę z moim ukochanym mężem. On w ten sposób wychował Radka na naprawdę fajnego faceta, mimo że ani trochę się na to nie zanosiło.
- Agu?
- Tak?
- Nigdy nie sądziłam, że będę mieć tak wspaniałą przyjaciółkę. Dzięki.
Mocno uścisnęły sobie dłonie, pospiesznie myjąc brudne kubki. Do pracy czas był najwyższy.

*

Światło zgasło, film miał za moment się rozpocząć. Martyna z wyczekiwaniem wpatrywała się w kinowy ekran. Radek odszukał w ciemności dłoń dziewczyny.
- Martynka?
- Cicho, już zaczyna się film!
- A co by było, gdybym już całkiem niedługo zechciał, żebyś ty, wspaniała przyszła lekarka i moja ukochana kobieta, awansowała na stanowisko mojej żony i matki moich przyszłych dzieci?
Martyna uśmiechnęła się w ciemnościach. Z zachwytem popatrzyła na chłopaka, ciesząc się, że aktualnie nie może widzieć jej wzruszenia.
Przez chwilę szukała odpowiednich słów.
- Wyrosłeś duży i mądry, panie informatyku, więc może po prostu spróbuj zaryzykować? – odpowiedziała czule.

*

Adam biegł przed siebie. Miał już zdecydowanie dosyć, ale czuł, że inaczej nie poradzi sobie z miotającymi nim emocjami. Roziskrzonym wzrokiem wpatrywał się w wyświetlacz smartfona.
„Niecierpliwię czekam na nasze wieczorne spotkanie” – głosiły z ekranu słowa Wiki.
- Cierpliwość popłaca – powiedział cicho do siebie, biorąc w biegu kolejny zakręt. – Mądry był ten, kto wymyślił to powiedzenie.
Uskrzydlony wiadomością od kobiety swojego życia, biegł w stronę domu, a z jego warg nie schodził zwycięski uśmiech. Dobrze wiedział, że mają mocne charaktery, dręczą ich częste niezgodności zdań, a jednocześnie ponad wszystko się kochają. Podświadomie czuł, że mimo iż nie będzie wcale lekko, prawdziwa miłość wszystko przetrzyma.

*

Hana bezpardonowo zapukała w drzwi gabinetu młodszej lekarki.
- Powiedziałam, że zawołam, kiedy będzie można wejść – Pietrzak od samego rana była nieprzyjemna.
Goldberg natomiast była zbyt wściekła, żeby trzymać się swoich zwykłych zasad. Z impetem otworzyła drzwi, stając twarzą w twarz z zaskoczoną kobietą.
- Mam do ciebie, Ola, tylko jedno pytanie.
Nie doczekała się żadnej reakcji.
- Czy jesteś pewna, że to właśnie ja mam przez te tygodnie wychowywać w Warszawie twoją uroczą i mądrą córeczkę? Jesteś tego stuprocentowo pewna?
- Tak – odpowiedziała młoda ginekolog stanowczo, z lekko bezczelną miną, siadając na powrót przy biurku, z zamiarem wypełniania dokumentacji marzących o zdrowych dzieciach pacjentek.

*

- czemu mi się tak przyglądasz, ubrudziłam się? – Idalia mrugnęła do Wiktora, odwracając twarz od gotującej się zupy.
Mężczyzna poprawił synka w ramionach.
- Nie, jesteś piękna, a ja byłem straszliwym durniem i chyba cud mnie uchronił przed zmarnowaniem sobie życia i utratą ciebie na zawsze…
- Po co do tego wracać? – spytała łagodnie.
- Żeby doceniać każdą wspólną chwilę i nie zapominać, jak łatwo można wszystko stracić.
Przemieszała zupę, odwracając twarz, żeby ukryć wzruszenie.
- Wiktor, ja też byłam winna. Dbałam tylko o własny żal, który i tak nie przynosił mi ukojenia. Ciebie w ogóle nie dostrzegając. Święty by stracił cierpliwość.
- Ja straciłem ją zbyt szybko, przeżywaliśmy tragedię, Ida, nie usprawiedliwiaj mnie. Czy jeśli teraz przydarzyłoby się nam coś złego, miał bym tak samo wiać, gdzie pieprz rośnie?
- Dajmy spokój tym bezsensownym analizom – pocałowała przeciągającego się w ramionach taty Jeremiego w policzek. – Jedzmy obiad i chodźmy na zwyczajny spacer. Potem wróćmy i z godziny na godzinę, z dnia na dzień, żyjmy, zwyczajnie, szczęśliwie i burzowo. Akceptujmy, co nam przynosi los, starając się dbać o siebie i o niego, nasz największy skarb.
- Piękna i mądra – pocałował żonę w usta. Czule mu się odwzajemniła.
- Tak mi po prostu teraz beztrosko i dobrze, że nie chciałbym niczego zniszczyć – Westchnął Wiktor.
- Nie martw się, to nie potrwa długo, już życie się o to postara. Po prostu cieszmy się chwilą. Nie wiadomo, kiedy doczekamy się następnej.
Jeremi zapłakał cichutko.
- O, jemu już doskwiera życie – roześmiała się Idalia. - Głodny jest jak wilk.
Z rozczuleniem przejęła synka.

*

- Kocham cię, tatusiu!!!! – Frania, skacząc na jednej nodze, z całych sił krzyczała do telefonu.
- Też cię kocham, moja najdroższa córeczko! – Przemek robił wszystko, żeby powstrzymać obezwładniający ból.
- Kiedy po mnie przyjedziesz?
- To jeszcze trochę potrwa, kochanie, mam nadzieję, że dobrze ci u cioci i wujka.
Odpowiedź przerwało jej nawoływanie Sary.
- Super, Sara też jest fajna, właśnie mnie woła, ale bardzo chciałabym już być z tobą w naszym domu.
- Musisz być cierpliwa, ja też strasznie za tobą tęsknię. Za kilka tygodni na pewno mnie stąd wypuszczą, bo czuję się coraz lepiej.
- Czekam na ciebie, tatusiu.
Po tych wzajemnych zapewnieniach dziewczynka oddała telefon Piotrowi, a sama pędem pobiegła do dalszej zabawy.

*

- Hej, jestem, gotowa do wyjścia? – wrzasnął Marek w przestrzenie pustego domu.
- Przedłużyło mi się na izbie, ale jeszcze najwyżej piętnaście minut, o ile wyprasujesz mi sukienkę, w zamian za to przy następnym kinie ty wybierasz film. Ja kończę makijaż. Żelazko w kuchni na stole, dziękuję- z wnętrza łazienki posłała mu całusa, którego nie mógł zobaczyć.
Uśmiechnął się na samą myśl o niej. Zastanawiał się czasem, jak będzie wyglądało ich życie za na przykład dziesięć lat… Czy nadal będzie tak oszałamiała jego zmysły, czy będzie wszystko w niej wielbił – urodę, inteligencję, spokój i cierpliwość. Czy ona będzie ufała mu tak jak teraz i nie będzie wyobrażała sobie życia bez niego. Czy nadal będą umieli kochać się i rozmawiać aż do świtu. Czy będą jak teraz chcieli słuchać, co ma do powiedzenia drugie, często wbrew swoim racjom. I czy w każdym konflikcie znajdzie się godny zaakceptowania dla obu stron kompromis…
Zamyślony wszedł do kuchni, w rozgardiaszu na stole (gdzie faktycznie stało Żelasko) zauważając kopertę ze swoim nazwiskiem.
- Co to przyszło i czemu bez znaczka? Sprawdzałaś?
- Nie wiem! – odkrzyknęła, a on podświadomie wyczuł, że mija się z prawdą. Ucieszyło go i zdumiało, jak dobrze ją zna.
Otworzył kopertę i zamarł w bezruchu. Zupełnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Znajdował się w niej tylko jeden przedmiot – pozytywny test ciążowy. Wzruszenie ścisnęło go za gardło. Drugi raz w swoim życiu będzie ojcem, ale tym razem zrobi wszystko, żeby nie popełnić dawnych błędów, bo towarzyszyć mu w tej drodze będzie najwspanialsza kobieta świata.
Wpadł do łazienki jak na skrzydłach, w uniesieniu porywając ją w ramiona. Całował jej włosy, twarz, szyję, ręce… Nawet nie zauważył, że po jego policzkach płyną łzy.
- Dziękuję ci, dziękuję, po prostu dziękuję…
Agata Rogalska również płakała, rozmazując po twarzy tak starannie jeszcze przed chwilą nakładany tusz do rzęs. Rozpoczynał się właśnie w ich życiu zupełnie nowy i nieznany jej dotąd etap. Bardzo chciała podzielić się swoją radością z Wiktorią, podczas ich ostatniej rozmowy, ale słusznie zdecydowała, że najpierw o wszystkim musi dowiedzieć się Marek. Wybrała niekonwencjonalny sposób. Była faktem ciąży podekscytowana, ale też mocno wystraszona, wiedziała, że jej życie w każdym aspekcie teraz się odmieni, a ona jeszcze niedawno wcale nie chciała być matką. Los nieco dopomógł jej z decyzją, jak i zaangażowanie i pewność męża. Postanowiła od teraz zrobić wszystko, żeby nowy człowiek, kimkolwiek się w życiu nie stanie, zawsze mógł liczyć na swoich rodziców.
- To co – wytarła chusteczką twarz, konstatując, że bez profesjonalnego zmywania makijażu się nie obejdzie. – Nic chyba nie wyjdzie z naszego kina?
- Owszem, z kina nic, zapraszam cię na romantyczną kolację, musimy uczcić taką nowinę.
- A będzie rybka? Mam nieprzepartą ochotę…
- Rybka, mięsko, makaronik, co tylko zechcesz… Kobiecie w ciąży się nie odmawia.

*****

I żyli wszyscy nadal, razem i osobno, z prądem i pod prąd, w radościach i smutkach. Każdy swoim życiem i ze swoim losem, a życia i losy jak i teraz się czasem ze sobą krzyżowały.
Być może, kto to wie, jeszcze kiedyś spotkasz ich na swojej drodze, przypomnisz sobie o nich i uśmiechniesz się na tę myśl, a może skorzystasz z ich błędów i rad lub na ich życiowym doświadczeniu zbudujesz własne szczęście…
Co by się nie działo – wszyscy mocno trzymają za ciebie kciuki i ze swoich literackich serc życzą ci POWODZENIA!
NAJWIERNIEJSZY, NIEZAWODNY CZYTELNIKU!
Za tę wspólną przygodę dziękuje Ci również autorka – bo gdyby nie Twoje powroty do tego miejsca, ta historia nigdy by nie powstała!
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś, w innym miejscu, czasie i tekście się spotkamy.
Ellana

poniedziałek, 12 września 2016

106.

„W moim życiu największymi dobroczyńcami okazały się podróże i sny”.

*****

Gawryło jechał zdecydowanie zbyt szybko, Goldberg trzęsącymi się rękami przykrywała kocykiem zasypiającą w foteliku córkę.
- Opowiedz jeszcze raz, co tam się stało – poprosił chirurg cicho.
Hana odetchnęła głęboko, starając się chociaż trochę uspokoić.
- Właściwie nic nie wiem. Zadzwoniła lekarka, Przemek miał wypadek, nie mogą dodzwonić się do Oli. Znaleźli mój numer, jako siostry. Wszystko wyjaśnią na miejscu. Kazali przyjechać, bo nie ma kto zaopiekować się dzieckiem. Inaczej Frania trafi do pogotowia opiekuńczego.
- Ale co z nimi? – dopytywał lekarz niecierpliwie.
- Nie mam pojęcia, nic mi nie chcieli powiedzieć – w oczach ginekolog zalśniły łzy.
Po wleczących się niemiłosiernie godzinach wjechali do Krakowa. Gawryło bardzo chciał zabrać kiedyś rodzinę do tego pięknego miasta. Pokazać Hanie Wawel, pospacerować plantami. W dzieciństwie spędził tu z rodzicami wiele pięknych chwil. Goldberg chciała zobaczyć żydowską dzielnicę Kazimierz, na nic takiego jednak nie było teraz czasu.
Na odpowiedni szpitalny oddział prawie biegli, chirurg ze śpiącym dzieckiem w ramionach.
Starszy lekarz, w którego gabinecie w końcu się znaleźli, minę miał raczej znudzoną, a ton obojętny.
Szybko wyjaśnili, kim są, wyczekując niecierpliwie jakichkolwiek wieści.
- Pacjent znajduje się na OIOM-ie. Stan jest ciężki, ale stabilny, utrzymujemy go w śpiączce farmakologicznej. Obrażenia narządów wewnętrznych spowodowały konieczność operacji, która się powiodła. Ale na pewno przez kilka tygodni pozostanie w szpitalu. W związku z tym właśnie zadzwoniliśmy do państwa.
- Co właściwie się stało? – spytał Piotr przytomnie.
- Kierowca innego pojazdu stracił panowanie nad samochodem, zajechał drogę mojemu pacjentowi, oba pojazdy znalazły się na drzewie. Nic więcej mi nie wiadomo.
Hana z uwagą patrzyła na nieruchomą twarz lekarza. Drażnił ją. Obojętną postawą, oficjalnym tonem, brakiem jakiejkolwiek empatycznej reakcji. Przyrzekła sobie w duchu nigdy nie stać się tego typu lekarzem.
- Co z dzieckiem? – dopytywał dalej Gawryło, wyciągając z lekarza siłą każde słowo.
- Dziewczynkę uratował fotelik. Została dokładnie przebadana, ma tylko złamaną rękę, zaopatrzyliśmy już złamanie. Mogę teraz państwa do niej zaprowadzić, wzywają mnie obowiązki, nie mam już zbyt wiele czasu. Co do pacjenta – zalecam nie spieszyć się z odwiedzinami, a jeśli już – to bardzo krótkie wizyty.
Wstał i bez słowa ruszył do drzwi, posłusznie poszli za nim.
Frania siedziała sama na szpitalnym łóżku, wyraźnie przestraszona. Hana natychmiast porwała ją w ramiona, mocno przytulając.
- Chcę iść do taty – powiedziała dziewczynka cicho.
- Na razie to niemożliwe, dlatego my tutaj jesteśmy. Wszystko będzie dobrze, kochanie.
- Ciociu, ale nie oddasz mnie mamie? Ona mnie nie chce. I ja też nie chcę z nią mieszkać.
Hana z trudem pohamowała zdziwienie.
- Oczywiście, że nie, jeśli nie będziesz tego chciała. Bardzo boli cię rączka?
- Już nie tak bardzo. Chce mi się tylko spać.
- Załatwimy wypis i wracamy do domu.
Pierwszy szok minął, dlatego przez całą drogę Frania w ramionach Hany płakała rozdzierająco. Lekarka tylko mocno tuliła dziecko do serca, sama mając w oczach łzy. Bardzo się starała zrozumieć matkę dziewczynki, ale na samą myśl o nieodbierającej wciąż telefonu Pietrzak ogarniała ją złość.
- Wujek Piotr kupi teraz mleko, zrobimy pyszne kakao, a może i kanapki z Nutellą, co ty na to?
Frania wycierała piąstkami płynące jeszcze z oczu łzy. Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Tatuś mówi, że Nutellę jemy tylko od święta. Czy dzisiaj jest święto?
- Oczywiście – Piotr pogłaskał ją po głowie. - Świętujemy, że nic ci się nie stało, tato niedługo wyjdzie z tego bez szwanku, a my wreszcie możemy cię zobaczyć, mała królewno.
Hana poczuła wdzięczność, zrozumiała, że co by się nie działo w ich życiu, zawsze pokona trudności ze swoim wspaniałym, empatycznym mężem.

*

Goldberg nie pamiętała nawet, kiedy zasnęła, dlatego z trudem docierał do niej szept męża, z całych sił powstrzymującego wybuch wściekłości.
- Ola, czy ty rozumiesz, co ja do ciebie w ogóle mówię? Twoje dziecko cię potrzebuje, Przemek jest w ciężkim stanie, długo jeszcze nie będzie mógł się nią zająć, a my, odkąd zamieszkali w Krakowie, jesteśmy dla Franki prawie obcymi ludźmi!
Spojrzała na Piotra, jego twarz była nieprzenikniona. W tle słyszała protekcjonalny ton lekarki. Chirurg nie wytrzymał, przerwał połączenie.
- Idiotka – warknął, z trudem nad sobą panując. – Nie wiem, co ten Przemek w niej widział.
- Nic nie widział, chwila zapomnienia, nie pamiętasz?
- Ty jesteś w stanie pojąć fakt, że ona w ogóle nie ma instynktu macierzyńskiego? Stwarza pozory, robi dobrą minę do złej gry, wymyśla setki wymówek. A prawda jest taka, że zarówno nie chce przyjechać do córki, jak i po prostu nie wyobraża sobie, że my przywieziemy do niej jej własne dziecko. Ona ani trochę nie chce być matką…
Szeptali, nie chcąc, żeby śpiąca nieopodal dziewczynka usłyszała choćby słowo.
- Wiem, Piotr… - Hana posmutniała. – Rozmawialiśmy o jej braku instynktu z Przemkiem godzinami. Między innymi dlatego przeprowadził się tak daleko – jeszcze bardziej ściszyła głos. – Sama mu to doradzałam. Najgorsze, co mogłoby w tej sytuacji się stać, to żeby dziecko wyczuło niechęć matki. Ona jest coraz starsza, a Przemo naprawdę ją kocha, jest wspaniałym ojcem.
Piotr westchnął z ulgą.
- Przewrotny los, ten wypadek rozwiązał nasze rodzinne problemy. Teraz nie ma się nad czym zastanawiać. Musimy wziąć małą do domu i zwyczajnie się nią zająć.
Frania poruszyła się na sąsiednim łóżku, jakby czytając w ich myślach.
- Dziękuję, ciociu, dziękuję, wujku, co ja bym zrobiła sama, gdybyście nie przyjechali. Przecież moja mama mnie nie kocha. Ja też kocham tylko tatusia i teraz was.

*

- No i ona do mnie wtedy mówi, że… - Agata powstrzymała własny potok wymowy, patrząc na nieobecny wyraz twarzy przyjaciółki. – Wiki, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Nie dostała odpowiedzi.
Pomachała przechodzącemu Radwanowi, rozpromienionemu jak rzadko kiedy. Zaraźliwe to szczęście zakochanych – pomyślała przelotnie.
- Nie słuchasz mnie – powróciła do Wiktorii.
- Co, mówiłaś coś?
- Kawa, do porozumienia konieczna jest nam teraz wyłącznie kawa.
- Agu, dyżur.
- Dyżur dyżurem, a życie życiem. Chodź!
Pociągnęła przyjaciółkę za rękę, szybko idąc w stronę lekarskiego.
 

poniedziałek, 5 września 2016

105.



„Najgorszy jest lęk przed czymś, czego nie można nazwać”.

*****

Melania z rozpaczą w oczach stała nad otwartą walizką. Taki widok zastała Idalia, kiedy weszła do pokoju z dzieckiem w ramionach.
- Odbijamy, Jeremku, szczęście ty moje, bo mamusia ma tylko jeden kręgosłup i to pozostawiający wiele do życzenia.
Zmierzyła siostrę karcącym spojrzeniem.
- Melka, a ty co, na pogrzeb się wybierasz, że prawie płaczesz nad tymi ciuchami?
- Nie no, do Krzysia, tylko ja nie wiem czy to wszystko jest możliwe, nie wiem już nic…
- Melucie, włożyć co twoje, zamknąć, wyjść i żyć szczęśliwie. Całkiem możliwe, a nawet proste.
- Nie zgrywaj się, Iduś.
- No to co jest takie niemożliwe? Słucham – Ida prychnęła po kociemu.
- Bo czy to warto…
- A! Tu cię mam, to już zupełnie inna kwestia – Jeremi odbił po obfitym mlecznym posiłku, rozglądając się ciekawie dookoła. Ida poprawiła syna na rękach, spacerując w zamyśleniu na niewielkiej przestrzeni.
- Nigdy do końca nie wiesz, czy warto – uśmiechnęła się blado do Melanii.
- To skąd ty wiedziałaś? Że Wiktor to na pewno ten, że powinnaś w to iść na całość, bo się opłaca?
- Nie wiedziałam, nawet teraz nie wiem.
Melania bezradnie rozłożyła ręce.
- Jeśli go kochasz, wchodź w to, na całość i bez zastanowienia. Tylko wtedy przekonasz się, czy warto. Wiktor wiele razy mnie zawiódł, ale i wspomógł tyle samo, dlatego nadal tego chcę i o to dbam. Ale dla ciebie to jeszcze za wcześnie.
- To znaczy?
- Wszystkie ważne, wiążące decyzje. Przyjdzie na nie czas. Teraz sobie pomieszkajcie, wyczujcie się bez obowiązku. Zawsze zresztą możesz się wyprowadzić. Jesteś dorosła.
- To prawda – Melania odetchnęła nieco.
- No i druga rzecz – macie klapki na oczach, jesteście sobą zauroczeni. Nie ma się do czego spieszyć, jak poznacie swoje charaktery, czas wam wszystko zweryfikuje, czy chcecie w to brnąć dalej. Teraz po prostu żyj, ciesz się tym, na wątpliwości przyjdzie jeszcze pora, wierz mi.
- Jesteś tą wybitną kopią, zawsze to mówiłam. I strasznie cię kocham – Melania przytuliła siostrę czule, jednocześnie całując śpiącego noworodka w główkę.
- Następnym razem po prostu powiedz, że chcesz pogadać, będzie prościej, no, zamykaj tę walizkę! –Ida uśmiechnęła się pobłażliwie.
- Wiesz, może ty masz rację… – ożywiła się pianistka.
- Z czym tym razem?
- Może to naprawdę mój czas na szczęście. Zaryzykuję, inaczej przecież nie mogę się o tym przekonać. A do stracenia w obu wypadkach mam wiele.
Podniosła się, stanowczym ruchem zapinając walizkę.

*

Ewa leżała na łóżku, próbując czytać. Jednak łzy w oczach zamazywały jej litery. Zamiast Słowa pisanego w świadomości miała tylko dwa wyrazy z własnych myśli – rak i wyrok.
Do Sali weszła pielęgniarka.
- Pani Ewo, na korytarzu czeka narzeczony, może…
- Ile razy mam powtarzać, że nie chcę nikogo widzieć… żebyście wreszcie zrozumieli…
Pielęgniarka chciała spróbować zaprotestować, ale rozmyśliła się. Skinęła głową i szybko wyszła, żeby przekazać przejętemu chłopakowi smutną wieść.
Pani Aniela nigdy nie miała zwyczaju wtrącania się w cudze sprawy, ale zawsze musi być ten pierwszy raz – pomyślała nagle, sama zaskoczona własną decyzją.
Rozkaszlała się gwałtownie. Dziewczyna natychmiast wstała, podchodząc do niej wystraszona.
- Może ja zawołam lekarza? Albo jakoś pomogę?
Pani Aniela nie przestawała kaszleć.
- Chcesz pomóc, dziecko?
- Oczywiście!
- To przysuń sobie krzesło i usiądź.
Dziewczyna patrzyła na staruszkę zdziwiona. Niepewnie spełniła prośbę.
- Nic mi nie jest. Jak mawia mój wnuk Antek – ściemniam.
- Aha – uśmiechnęła się mimowolnie.
- Nie mam zwyczaju wtrącać się do czyjegoś losu ani wkładać kija w mrowisko. W młodości miałam do tego dosyć okazji. Powstanie, później komuna. Znudziło mi się, bardzo lubię moje spokojne życie. Ale to nie znaczy, że pozwolę pięknej młodej kobiecie zmarnować swoje.
- Chce mnie pani przekonywać, że warto walczyć? – spytała znudzona.
- A po co ja mam cię przekonywać, przecież ty to sama wiesz… masz tylko lekki kryzys.
Dziewczyna się rozpłakała.
- Tak pani myśli?
- Jestem pewna. Piękna i młoda kobieta, pozwolisz, że się powtórzę. W moim wieku już można. A za drzwiami czeka na ciebie osoba, która chce wiązać z tobą przyszłość mimo tego, jak sobie teraz myślisz, wyroku. Wniosek nasuwa się sam, to mądry młody człowiek i naprawdę cię kocha. Czy to nie dostateczny powód, żeby trochę się postarać?
Dziewczyna wycierała gwałtownie spływające po policzkach łzy
- Ale jaką ja będę kobietą bez piersi…
- Zupełnie zwyczajną. Inne kobiety, które przez to przeszły, skierują cię do najlepszych specjalistów z dziedziny protetyki piersi, a gromadkę waszych przyszłych dzieciaków wykarmisz butelką, od tego jeszcze nikt nie umarł. Ja od powstania żyję bez nogi, a mój Jasio mnie chciał, i to jak jeszcze, mimo że wtedy nie było takich wspaniałych i wygodnych protez, a kobiet czekających na dobrego męża aż nadto.
Ewa uśmiechnęła się nieśmiało.
- Ale najpierw to ty sama we własnej głowie i sercu musisz się przekonać, że kochasz swoje życie i na tę całą przyszłość sobie pozwolić. Bo przecież nikt nie dał nam gwarancji, że zawsze będzie łatwo, prawda?
- Nie wiem, co powiedzieć…
- To najlepiej nic nie mów, połóż się, porządnie wyśpij i wszystko przemyśl.
Dziewczyna wstała.
- Aha, no i powiedz temu twojemu umiłowanemu, że potrzebujesz trochę czasu, jak każdy człowiek w twojej sytuacji, ale to nie zmienia faktu, że jest dla ciebie najważniejszy.
- To mogę zrobić – powiedziała cicho. – A co do tej walki…
- Nie nakazuj sobie niczego. Po prostu się zastanów.
- Zawsze wiedziałam, że moja nieżyjąca już babcia była z niezwykle mądrego pokolenia – rzuciła Ewa z wdzięcznością, przykrywając się szczelnie cienką szpitalną kołdrą. – Chciałabym bardzo…
- Podziękujesz mi, jak to moje gadanie się na coś przyda.
Ewa nie zdążyła zaprotestować, ponieważ do Sali weszła hałaśliwa i roześmiana gromadka dzieci i wnuków pani Anieli.

*

Hana zaparkowała samochód przed blokiem, ale wysiąść nie miała siły. Oparła dłonie i czoło na kierownicy i gorzko się rozpłakała. Dręczyła ją własna niemoc, te wszystkie ambitne plany, nieporozumienia z mężem i cała masa innych trosk dnia codziennego. Z jednej strony chciała żyć spokojnie i szczęśliwie, z drugiej – bolało nieprzejednanie Piotra, a jej bardzo trudno było przyjąć porażkę własnej kariery zawodowej i poświęcić się dla rodziny.
Niespodziewanie ktoś zapukał w szybę samochodu.
Podniosła załzawioną twarz, a jej wzrok natychmiast napotkał oczy Piotra.
Mężczyzna usiadł na miejscu pasażera z córeczką na kolanach.
- Mama, karmiliśmy kaczki! – ekscytowała się Sara, nie zauważając jeszcze napięcia rodziców.
- Bardzo się cieszę, kruszynko – przełożyła córkę na własne kolana i mocno do siebie przytuliła, czerpiąc otuchę z obecności dziecka.
- Nie płacz, mamusiu, bo ja też będę płakała.
Proste i wzruszające wyznanie ukochanej trzylatki pozwoliło jej złapać oddech. Spojrzała na męża odważniej.
- Dajmy temu spokój, proszę. Wolę nic nie zmieniać, skoro mamy patrzeć na siebie wilkiem i prawie nie rozmawiać.
- Długo myślałem – westchnął Gawryło.
- Nie zgadzasz się, przecież wiem, Piotr.
- Nie przerywaj, to nie jest dla mnie łatwe.
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Zabierz Sarę i wyjedźcie beze mnie. Ja spróbuję pozamykać tu trochę spraw, może na odległość poszukam tam u was pracy, bez żadnej protekcji. Jeśli szczęście nam dopisze, przyjadę, jeśli nie, jakoś przetrwam ten staż bez was.
- Piotr… ale przecież ja…
Rozdzwoniła się komórka lekarki, dając jej czas na pozbieranie myśli.
- Tak, słucham?
Bladła coraz bardziej z każdym usłyszanym słowem. Nie wiedziała jeszcze, że całą jej rodzinę czeka drastyczna zmiana postanowień i planów.