poniedziałek, 12 września 2016

106.

„W moim życiu największymi dobroczyńcami okazały się podróże i sny”.

*****

Gawryło jechał zdecydowanie zbyt szybko, Goldberg trzęsącymi się rękami przykrywała kocykiem zasypiającą w foteliku córkę.
- Opowiedz jeszcze raz, co tam się stało – poprosił chirurg cicho.
Hana odetchnęła głęboko, starając się chociaż trochę uspokoić.
- Właściwie nic nie wiem. Zadzwoniła lekarka, Przemek miał wypadek, nie mogą dodzwonić się do Oli. Znaleźli mój numer, jako siostry. Wszystko wyjaśnią na miejscu. Kazali przyjechać, bo nie ma kto zaopiekować się dzieckiem. Inaczej Frania trafi do pogotowia opiekuńczego.
- Ale co z nimi? – dopytywał lekarz niecierpliwie.
- Nie mam pojęcia, nic mi nie chcieli powiedzieć – w oczach ginekolog zalśniły łzy.
Po wleczących się niemiłosiernie godzinach wjechali do Krakowa. Gawryło bardzo chciał zabrać kiedyś rodzinę do tego pięknego miasta. Pokazać Hanie Wawel, pospacerować plantami. W dzieciństwie spędził tu z rodzicami wiele pięknych chwil. Goldberg chciała zobaczyć żydowską dzielnicę Kazimierz, na nic takiego jednak nie było teraz czasu.
Na odpowiedni szpitalny oddział prawie biegli, chirurg ze śpiącym dzieckiem w ramionach.
Starszy lekarz, w którego gabinecie w końcu się znaleźli, minę miał raczej znudzoną, a ton obojętny.
Szybko wyjaśnili, kim są, wyczekując niecierpliwie jakichkolwiek wieści.
- Pacjent znajduje się na OIOM-ie. Stan jest ciężki, ale stabilny, utrzymujemy go w śpiączce farmakologicznej. Obrażenia narządów wewnętrznych spowodowały konieczność operacji, która się powiodła. Ale na pewno przez kilka tygodni pozostanie w szpitalu. W związku z tym właśnie zadzwoniliśmy do państwa.
- Co właściwie się stało? – spytał Piotr przytomnie.
- Kierowca innego pojazdu stracił panowanie nad samochodem, zajechał drogę mojemu pacjentowi, oba pojazdy znalazły się na drzewie. Nic więcej mi nie wiadomo.
Hana z uwagą patrzyła na nieruchomą twarz lekarza. Drażnił ją. Obojętną postawą, oficjalnym tonem, brakiem jakiejkolwiek empatycznej reakcji. Przyrzekła sobie w duchu nigdy nie stać się tego typu lekarzem.
- Co z dzieckiem? – dopytywał dalej Gawryło, wyciągając z lekarza siłą każde słowo.
- Dziewczynkę uratował fotelik. Została dokładnie przebadana, ma tylko złamaną rękę, zaopatrzyliśmy już złamanie. Mogę teraz państwa do niej zaprowadzić, wzywają mnie obowiązki, nie mam już zbyt wiele czasu. Co do pacjenta – zalecam nie spieszyć się z odwiedzinami, a jeśli już – to bardzo krótkie wizyty.
Wstał i bez słowa ruszył do drzwi, posłusznie poszli za nim.
Frania siedziała sama na szpitalnym łóżku, wyraźnie przestraszona. Hana natychmiast porwała ją w ramiona, mocno przytulając.
- Chcę iść do taty – powiedziała dziewczynka cicho.
- Na razie to niemożliwe, dlatego my tutaj jesteśmy. Wszystko będzie dobrze, kochanie.
- Ciociu, ale nie oddasz mnie mamie? Ona mnie nie chce. I ja też nie chcę z nią mieszkać.
Hana z trudem pohamowała zdziwienie.
- Oczywiście, że nie, jeśli nie będziesz tego chciała. Bardzo boli cię rączka?
- Już nie tak bardzo. Chce mi się tylko spać.
- Załatwimy wypis i wracamy do domu.
Pierwszy szok minął, dlatego przez całą drogę Frania w ramionach Hany płakała rozdzierająco. Lekarka tylko mocno tuliła dziecko do serca, sama mając w oczach łzy. Bardzo się starała zrozumieć matkę dziewczynki, ale na samą myśl o nieodbierającej wciąż telefonu Pietrzak ogarniała ją złość.
- Wujek Piotr kupi teraz mleko, zrobimy pyszne kakao, a może i kanapki z Nutellą, co ty na to?
Frania wycierała piąstkami płynące jeszcze z oczu łzy. Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Tatuś mówi, że Nutellę jemy tylko od święta. Czy dzisiaj jest święto?
- Oczywiście – Piotr pogłaskał ją po głowie. - Świętujemy, że nic ci się nie stało, tato niedługo wyjdzie z tego bez szwanku, a my wreszcie możemy cię zobaczyć, mała królewno.
Hana poczuła wdzięczność, zrozumiała, że co by się nie działo w ich życiu, zawsze pokona trudności ze swoim wspaniałym, empatycznym mężem.

*

Goldberg nie pamiętała nawet, kiedy zasnęła, dlatego z trudem docierał do niej szept męża, z całych sił powstrzymującego wybuch wściekłości.
- Ola, czy ty rozumiesz, co ja do ciebie w ogóle mówię? Twoje dziecko cię potrzebuje, Przemek jest w ciężkim stanie, długo jeszcze nie będzie mógł się nią zająć, a my, odkąd zamieszkali w Krakowie, jesteśmy dla Franki prawie obcymi ludźmi!
Spojrzała na Piotra, jego twarz była nieprzenikniona. W tle słyszała protekcjonalny ton lekarki. Chirurg nie wytrzymał, przerwał połączenie.
- Idiotka – warknął, z trudem nad sobą panując. – Nie wiem, co ten Przemek w niej widział.
- Nic nie widział, chwila zapomnienia, nie pamiętasz?
- Ty jesteś w stanie pojąć fakt, że ona w ogóle nie ma instynktu macierzyńskiego? Stwarza pozory, robi dobrą minę do złej gry, wymyśla setki wymówek. A prawda jest taka, że zarówno nie chce przyjechać do córki, jak i po prostu nie wyobraża sobie, że my przywieziemy do niej jej własne dziecko. Ona ani trochę nie chce być matką…
Szeptali, nie chcąc, żeby śpiąca nieopodal dziewczynka usłyszała choćby słowo.
- Wiem, Piotr… - Hana posmutniała. – Rozmawialiśmy o jej braku instynktu z Przemkiem godzinami. Między innymi dlatego przeprowadził się tak daleko – jeszcze bardziej ściszyła głos. – Sama mu to doradzałam. Najgorsze, co mogłoby w tej sytuacji się stać, to żeby dziecko wyczuło niechęć matki. Ona jest coraz starsza, a Przemo naprawdę ją kocha, jest wspaniałym ojcem.
Piotr westchnął z ulgą.
- Przewrotny los, ten wypadek rozwiązał nasze rodzinne problemy. Teraz nie ma się nad czym zastanawiać. Musimy wziąć małą do domu i zwyczajnie się nią zająć.
Frania poruszyła się na sąsiednim łóżku, jakby czytając w ich myślach.
- Dziękuję, ciociu, dziękuję, wujku, co ja bym zrobiła sama, gdybyście nie przyjechali. Przecież moja mama mnie nie kocha. Ja też kocham tylko tatusia i teraz was.

*

- No i ona do mnie wtedy mówi, że… - Agata powstrzymała własny potok wymowy, patrząc na nieobecny wyraz twarzy przyjaciółki. – Wiki, czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Nie dostała odpowiedzi.
Pomachała przechodzącemu Radwanowi, rozpromienionemu jak rzadko kiedy. Zaraźliwe to szczęście zakochanych – pomyślała przelotnie.
- Nie słuchasz mnie – powróciła do Wiktorii.
- Co, mówiłaś coś?
- Kawa, do porozumienia konieczna jest nam teraz wyłącznie kawa.
- Agu, dyżur.
- Dyżur dyżurem, a życie życiem. Chodź!
Pociągnęła przyjaciółkę za rękę, szybko idąc w stronę lekarskiego.
 

2 komentarze:

  1. Lubisz kończyć w taki sposób, że ja mam potem problem, czy czytać, czy komentować :)
    Rozpromieniony Radwan - lubię to (dobra, już się uspokajam) wszak nie on bohaterem (a szkoda)
    Skomplikowałaś Hanie i Piotrowi, ale mnie zaskoczyłaś. Olki nigdy nie lubiłam, ani w serialu, ani w opowiadaniu. Kiepska z niej aktorka, kiepska bohaterka, rozmemłana jak dziecko, jakaś taka nijaka i wiecznie jęcząca...
    Okropne jest to, że ma dziecko a o nim nie myśli, to już Frania mądrzejsza od własnej matki i więcej rozumie.
    Ale się porobiło, Sara straciła Tosie, ale zyska Franię (Przemka nie lubię, niechaj tam w tym szpitalu zamieszka)
    Pędzę czytać o Agacie i wiki

    OdpowiedzUsuń