poniedziałek, 31 sierpnia 2015

51.

"Bo jestem jakby na baterię, na ciepło, na wzrok, na uśmiech, na magię słów".

*****

- Budzimy się, królewno, jesteśmy na miejscu.
Agata z trudem otworzyła oczy, spojrzała nieprzytomnie. Idalia wzięła przyjaciółkę za rękę, grzała jak piec. Przeszył ją dreszcz niepokoju.
- Temperatura nie spada mimo leków. Martwię się o ciebie. Jak się czujesz?
- Coraz gorzej, w głowie mi wiruje. Przekażę tylko pacjentów. Dzięki, że jesteś, nie dałabym rady sama. Coś jest ze mną cholernie nie tak.
- Grypa jest z tobą. Daj spokój - po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłaś w ostatnim czasie, nie mogłabym być gdzie indziej. Chodź, załatwmy to szybko.

*

Internistka szła powoli szpitalnym korytarzem, szukając dyżurującego kolegi. Z kontrolowanego chaosu i bieganiny wywnioskowała, że coś się stało. Natknęła się na Wiktorię.
- Agata, jesteś, dzięki Bogu, był wypadek komunikacyjny i jest masakra. Nie wychodzimy z sali operacyjnej. Na izbie zostawiłam faceta z bólem zamostkowym, jeśli zaraz ktoś się nim nie zajmie, albo zaskarży szpital, albo trafi go szlag, szykuj cierpliwość. Dzięki. Masz u mnie piwo.
- Wiki, ale ja...
Koleżanki już nie było.
- Agata, nie! - zaprotestowała Cichocka.
- Napisz mi to podanie, ja podpiszę, błagam, tylko ten jeden pacjent. Sama widzisz, co tu się dzieje. Kto jak nie ja.
Idalia westchnęła z rezygnacją, postanawiając spełnić prośbę koleżanki.

*

Woźnicka zlała twarz zimną wodą, wypróbowała przed lustrem uprzejmy uśmiech, wyszedł zmęczony, ale od biedy mogło być. Zebrała wszystkie siły.
- Dzień dobry, Agata Woźnicka, internista, zbadam pana, dobrze?
- Nareszcie, człowiek by tu umarł, a nikt by się nie pofatygował.
- Jak się pan nazywa i co panu dolega?
- A ja całe życie na was pracuję, podatki moje to wasze pensje, nigdy nie chodzę do lekarza, a jak raz przyszedłem, bo się czuję parszywie, to mnie traktują jak psa! - pacjent oddychał z trudem.
- Proszę odpowiadać na moje pytania, im szybciej się dowiem, z czym pan przyszedł, tym szybciej panu pomogę - lekarka patrzyła spokojnie, żadne obraźliwe narzekania nie robiły już na niej wrażenia, przyzwyczaiła się dawno temu.
- Mariusz Łęczek, duszno mi i coś mnie tak w klatce gniecie, aż mi tu promieniuje, do ręki. I tak mi serce szybko bije jak nigdy, bo się zdenerwowałem tymi waszymi lekarzami. Nie przechodzi ani trochę. W głowie mi się kręci. Ale to przez tych waszych lekarzy, tak się guzdrzą, czeka człowiek i czeka, jak przyszedłem, nie było jeszcze tak źle!
- Rozpoznano u pana miażdżycę? Zdarzał się już taki ból wcześniej?
- Jakąś tam miażdżycę tak, ale ja nie mam czasu po lekarzach chodzić, boleć mnie tak nie bolało. Myśli pani, że jak człowiek ma rodzinę na utrzymaniu i własną firmę, to ma czas na cackanie się ze sobą?
- Proszę teraz nic nie mówić.
- Tak, nawet odezwać się nie wolno, bo wielka pani doktor! Głupka chce zrobić z przyzwoitego człowieka.
- Chcę pana osłuchać, nie mogę tego zrobić, kiedy pan mówi.
Pacjent zamilkł, Agata podziękowała  za to opatrzności, bo ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, było użeranie się z obrażonym na cały świat mężczyzną.
- Panie Mariuszu, trochę pan u nas zabawi, proszę zostać w takiej półleżącej pozycji, teraz podamy tlen i zrobimy wkłucie, Asia, monitorujemy ciśnienie, podłączamy EKG. Pacjent już się przestaje denerwować, zajmujemy się panem porządnie, wszystko będzie dobrze, umowa stoi?
- No niech będzie, jak już tu pani jest.
- A zaraz będzie mój starszy i mądrzejszy kolega. Jest pan uczulony na aspirynę?
- Nie.
- Asia, proszę cię na chwilę.
Odeszły na bok, pielęgniarka czekała na dalsze instrukcje, internistka musiała usiąść.
- Krew na podstawowe, plus troponiny i CK-MB, nitrogliceryna, aspiryna, beta blokery dożylnie.
- Zawał?
- Nie da się ukryć.
- Ja wydzwonię hemodynamikę, gdzieś go muszą wziąć, a ty poszukaj Witka lub Zuzę, niech go przejmą, mnie przejęła grypa.
- Dużo zdrowia pani doktor.
- Przyda się.

*

- Szefie, dyrektor wybaczy, ale ja się muszę oddelegować - Agata, zataczając się, weszła do gabinetu Trettera. Nic więcej powiedzieć nie zdążyła, nagle poczuła, że osuwa się na podłogę i nie może złapać tchu.

*

Na OIOM-ie Van Graaf spokojnie regulował respirator Agaty. Kobieta miała oczy szeroko otwarte z przerażenia.
- Agatko, wszystko będzie dobrze, wiesz przecież, jesteś lekarzem. Na początku to zawsze groźnie wygląda, ale już działamy, spokojnie. Odpowiedz "tak" lub "nie", czy oddawałaś dzisiaj mocz?
Pokręciła głową, patrzyła pytająco, niczego nie mogła zrozumieć. Drżały jej usta, dużym wysiłkiem woli powstrzymywała łzy. Anestezjolog dotknął jej dłoni.
- Zaraz wracam, spokojnie.
Na zewnątrz Tretter stał jak sparaliżowany, Idalia trzęsąc się, chodziła tam i z powrotem.
- Wezwijcie kogoś z interny dla potwierdzenia diagnozy. Podajemy płyny. Ostra niewydolność oddechowa. Natychmiast krew na posiew i CRP na cito, mocznik, kreatynina, RTG płuc i gazometria. Podejrzewam też ostrą niewydolność nerek, oddechowo się nie zapowiada nadal, więc zostaje u mnie. Dopóki nie przyjdą wyniki, antybiotyk o szerokim spektrum działania. Módlcie się, żeby nie była lekooporna. No i wkroczyłbym z hemodializą, jeśli te nerki.
W tym momencie podbiegła do nich Zuza.
- Co z Agatą?! Wszyscy byliśmy przy tym cholernym wypadku!
- Radziłbym się opanować, pani doktor - skarcił ją Van Graaf. - Ona jest już tak przerażona, że my koniecznie musimy zachować spokój. Proszę potwierdzić moją diagnozę i wrócić tutaj.
- Ruud, co twoim zdaniem jej jest? - dyrektor nie wytrzymał.
- Grozi jej niewydolność wielonarządowa.

*

Zuza odsłoniła kołdrę Agaty w kompletnej ciszy. Kiedy zobaczyła na jej rękach i tułowiu mocno zaczerwienioną wysypkę, głośno wciągnęła powietrze. Agata się rozpłakała.
Zuzie zabrakło słów, szybko wybiegła z sali.
- Posocznica - bardziej stwierdził niż zapytał anestezjolog.
- Tak, sepsa, badania to ostatecznie potwierdzą - odpowiedziała cicho. Idalia się rozszlochała, Tretter opiekuńczym gestem objął ją ramieniem.
- Boże, to wyglądało na zwykłą infekcję, przecież bym zareagowała - psychiatra była wstrząśnięta.
- Często na początku tak wygląda - powiedziała Zuza.
- Ale skąd to u niej?
- Wystarczy, że jakiś pacjent na nią kichnął - uzupełnił anestezjolog. - Przeniosło się drogą kropelkową, a układ odpornościowy tym razem sobie nie poradził i doszło do ogólnego zakażenia organizmu, w szpitalu to mogło się przytrafić każdemu z nas. Czekamy na wyniki, tyle możemy. Potrzeba jej teraz dużo siły i naszych dobrych myśli.
Wszyscy stali przez chwilę w ciszy, analizując jego słowa, pierwsza działać postanowiła Idalia.

*

- Malutkie moje stworzonko - głaskała wystraszoną Agatę po rozpalonej twarzy. - Wiesz, że jesteś bardzo silna? Niczym się nie przejmuj, Marek już jedzie, a ty ze wszystkim sobie poradzisz. Przecież mnie tak nie zostawisz, skoro już mnie masz, co?
Agata z trudem się uśmiechnęła.
W tej chwili do sali jak wicher wpadła Consalida, natychmiast, mimo kabli, zagarniając przyjaciółkę w ramiona.
- Gówniarzu mój najdroższy, kochany - mocno tuliła ją do siebie, trzęsły jej się ręce. - Co ty mi wyprawiasz? Przecież wiesz, że ja cholernie nie lubię niespodzianek.
Oddychała szybko. Tak bardzo, niewyobrażalnie chciało jej się płakać. Agata uspokajająco dotknęła jej włosów. Opanowała się z największym trudem.
- Pamiętaj, że umowa ze studiów nadal aktualna, nigdy, choćby nie wiem co, się nie poddajemy, a to jest tylko kolejna runda, tak?
Zamiast odpowiedzi zapiszczała aparatura. Agacie gwałtownie spadła saturacja. Van Graaf natychmiast zmaterializował się przy łóżku, oszczędnym gestem każąc wyjść obu kobietom.

*

Psychiatra opadła na krzesło śmiertelnie zmęczona, Wiktoria nie dała jej odetchnąć.
- Ja tego nie jestem w stanie zrozumieć! Kobieto, byłaś z nią od rana i nie zauważyłaś, że cholernie źle się dzieje? Jak to jest możliwe! - nie była w stanie dłużej nad sobą panować.
- Nie, to przecież ja wrzuciłam jej pacjenta, kiedy tylko pojawiła mi się przed oczami, mimo że przyszła do szpitala tylko po to, żeby zawiadomić o swojej chorobie.
Consalida szybko opadła z sił.
- Sorry, Ida, poniosło mnie - Wiki objęła się ramionami. - Ja po prostu znam ją tak długo, że nie wyobrażam sobie bez niej życia. Jej zwyczajowy uśmiech i mądra, dystansująca ironia często ratują mnie przed kompletną katastrofą.
- Mnie też - odpowiedziała Ida cicho, a po policzkach spłynęły jej łzy. - Jeszcze jakiś czas temu gdyby nie ona, dałabym się życiu nieodwracalnie pokonać.
Wstała stanowczo, wzięła Wiki za rękę.
- Nie stracimy jej, rozumiesz? Ja już w życiu tak wiele straciłam, że jej mi los nie odbierze, to by było za bardzo niesprawiedliwe.
Przebiegający pędem obok Rogalski nawet ich nie zauważył.
- Kochanie moje, jak ja mogłem tego nie zauważyć, zostawić cię samą - z oczu Marka popłynęły łzy. - ale już przy tobie jestem i nie zostaniesz sama ani na chwilę, słyszysz mnie? Wszystko będzie dobrze. Razem z tym wygramy.
Agata nie odpowiedziała, nie otworzyła oczu, nie zareagowała w żaden widoczny sposób.
- Od niedawna jest nieprzytomna. Stan krytyczny, najbliższe godziny zdecydują - poinformował profesjonalnym tonem Van Graaf. - Należy być dobrej myśli.
Marek spojrzał na niego nieprzytomnie.
- Nic nie należy. Bo to ja należę do niej. Jeśli jej się coś stanie, moje dalsze życie straci sens. Rozumiesz to? Kochałeś kogoś tak kiedyś?
Ruud jak zwykle powściągliwy nie odpowiedział. Zawstydzony tym wyznaniem zapatrzył się na parametry.
Marek głaskał mokre od potu włosy kobiety.
- Na nic nie nalegam, bądź jaka chcesz i gdzie masz ochotę, tylko bądź, o to cię proszę.
Jedyną reakcją na jego słowa był monotonny szum respiratora

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

50.



"Walcz do końca. Nawet wtedy, gdy od początku stoisz na straconej pozycji".

*****

- No i jesteśmy w sądzie, jak mówiłem - przed czasem - Marek zatrzymał samochód na parkingu. - Gdzie Idalia?
- Pewnie już w środku - Agata gwałtownie zadrżała, objęła się ramionami.
- Prosiłem cię, odwołaj dyżur, zdecydowanie coś cię bierze. Blado wyglądasz.
- Daj spokój, po prostu boli mnie gardło, wyjdziemy stąd, to wezmę jakieś prochy przeciw grypie i będzie po sprawie. Nie mam czasu na chorowanie.
- A zrobisz coś jeszcze, kiedy stąd wyjdziesz?
Agata spojrzała pytająco, nieco zaszklonym wzrokiem. Potarła czerwone oczy, czuła, że ma gorączkę, westchnęła zrezygnowana.
- Wyduś to z siebie. Nie mam siły na zagadki.
- Zastanowisz się jeszcze raz spokojnie nad moją propozycją?
- Marek, proszę cię, nie wracajmy do tego. Nie chcę jeszcze z tobą mieszkać, czy to tak trudno zrozumieć? Chcę być blisko ciebie, ale tak jak teraz jest dobrze.
Chwyciła butelkę z wodą i wypiła jej zawartość duszkiem.
- Nie chcę i boję się to nie jest to samo.
Oparła się o zagłówek i zamknęła oczy. Była zirytowana, choć za wszelką cenę próbowała zachować spokój. Nie chciała mówić o tym, co dla niej oczywiste. Nie miała ochoty wszystkiego tłumaczyć, w tej konkretnej chwili bardzo żałowała, że mężczyzna nie zna jej myśli lub że nie może po prostu zostawić jej w spokoju.
- Ja już mieszkałam ze swoim mężem. Powiem więcej - byłam z nim bardzo szczęśliwa. I wszystko miało skończyć się bajkowo, więc ciekawe dlaczego teraz nie żyjemy długo i szczęśliwie? Czy to na pewno nie przez pośpiech? Ciekawe dlaczego Wiktoria ma ciągle wątpliwości w swoim związku. Może dlatego, że nie umieli dać sobie więcej czasu, sprawdzić się? Zaczekać na to swoje razem na wieki?
Policzki kobiety płonęły. Lekarz nie wiedział, czy przez gorączkę, czy gniew. Ujął w dłonie jej rozpaloną twarz. Pogładził wyschnięte usta.
- Agatko, a ja chcę się przy tobie budzić i zasypiać, przynosić ci śniadanie do łóżka, dzielić wspólną, zwykłą codzienność. Czy to tak trudno zrozumieć, czy to tak wiele?
- To na mnie poczekaj.
- Tylko że tobie nie pomoże czas. Tobie strach uniemożliwia zrobienie kolejnego kroku w nasze wspólne życie.
- To co mam według ciebie zrobić, specjalisto od moich emocji? - gniewnie uderzyła dłońmi w kolana.
- Spróbować mi w końcu zaufać, uwierzyć, że ja nie zrobię ci krzywdy. I rozmawiać ze mną wreszcie, przestać zamykać się w sobie.
- Marek... ja...
- Wiem, ty musisz iść.
Objęła go ramionami.
- Pozwól mi pomyśleć.
Uspokajająco, delikatnie głaskał ją po plecach.
- Nie myśl, skup się na uczuciach, posłuchaj, co mówi do ciebie twoje serce.
Trwali przez chwilę w uścisku, w końcu kardiolog się odsunął.
- A ja dla odmiany posłucham rozsądku i dam ci jakieś leki przeciwgorączkowe. Powinno coś być w samochodowej apteczce.

*

- Proszę wstać, sąd idzie!
Idalia stała sztywno ze spuszczonym wzrokiem. Agacie przyszło na myśl, że wygląda, jakby to ona była winowajczynią. Spróbowała spotkać spojrzenie przyjaciółki. Na próżno. Popatrzyła więc prosto w oczy niezawisłego sądu. Były mądrymi i ciepłymi oczami kobiety. Odetchnęła z ulgą, siadając.
- Otwieram rozprawę przed Sądem Rejonowym, będzie rozpoznana sprawa Adama Łapińskiego, w związku z trwałym uszkodzeniem ciała, nękaniem i prześladowaniem Idalii Cichockiej...
Psychiatra spojrzała na zdenerwowanego, sztywno siedzącego Wiktora, potem nieco nieprzytomnie na Woźnicką. Miała nieodparte wrażenie, że to wszystko dotyczy kogoś innego, a ona jest tu tylko przypadkiem. Ciepły uśmiech przyjaciółki nieco ją rozluźnił, jednak na oskarżonego popatrzeć nie miała odwagi.
- Stawili się oskarżony Adam Łapiński wraz z obrońcą z urzędu - Tomaszem Filczarem oraz pokrzywdzona Idalia Cichocka wraz z prokuratorem - Jackiem Dumiczem. Otwieram przewód sądowy i udzielam głosu panu prokuratorowi.

*

- Chciałam ci bardzo podziękować - Magda z powagą spojrzała na Hanę.
- Mnie? A za co? - spytała zdziwiona ginekolog.
- Tosiu, nie huśtaj Sary tak wysoko - zamiast odpowiedzieć, upomniała córkę. Mała posłuchała natychmiast, zwalniając znacznie huśtawkę.
- Jak to za co! Nie udawaj, że to takie nic, bo niejedna kobieta miałaby problem. Ale chcę, żebyś wiedziała, że bardzo doceniam, bo dla mnie i dla Antosi to wiele znaczy. Trochę żałuję, że nie dostałam urlopu, ale może tak lepiej, nie będzie miała tego, czego mieć na co dzień nie może ani przez chwilę. Po co robić jakąś chorą namiastkę.
Posmutniała zamyślona.
- Cóż, życie jest życiem. Cieszę się po prostu, że trafiłyśmy w nowym życiu Piotra akurat na ciebie. Nigdy nie brakowało ci wyrozumiałości. I jeszcze raz dziękuję.
Hana patrzyła na kobietę nic nie rozumiejącym wzrokiem. Kiedy chciała zadać pytanie, wyjaśnić sytuację, podbiegła do nich Kasia-opiekunka.
- Już jestem, przepraszam za spóźnienie.
Goldberg szybko otrząsnęła się z odrętwienia.
- Dzisiaj podnosimy poprzeczkę - przywitała się z dziewczyną. - Mój łobuziak plus dziesięcioletnia siostrzyczka. Co ty na to?
- A ja na to jak na lody, biorę - Kasia pokazała w uśmiechu białe zęby.
- Postaram się wszystko załatwić w ciągu dwóch godzin, bardzo pani dziękuję - odezwała się Magda, cmokając Hanę pośpiesznie w policzek. - Lecę, zadzwonię niedługo.
- Pa - odpowiedziała Hana, wyciągając telefon z torebki. Kiedy wybierała numer męża, jej zaskoczenie stopniowo przeradzało się w złość.

*

- Wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej - sąd rejonowy po rozpoznaniu sprawy Adama Łapińskiego uznaje go za winnego dokonania zarzucanego mu czynu i wymierza karę pięciu lat pozbawienia wolności.
Cisza, która zapadła po tych słowach na sali, pozwoliła wszystkim usłyszeć oddech ulgi pokrzywdzonej. Rozprawa się skończyła, obecni ruszyli do drzwi. Uradowana Agata szła w stronę Idy, ściskającej właśnie dłoń prokuratora, spokojnej i uśmiechniętej. Nagle spojrzenia Idalii i Adama spotkały się. Internistka stanęła na środku jak wmurowana. Lekarka z triumfem i bez strachu patrzyła w jego puste oczy. Nagle zbladła. Woźnicka natychmiast znalazła się przy niej.
- Co jest? - spytała szeptem, pochylając się nad Idą.
- Powiedz, że mi się to tylko przywidziało. Widziałaś, co on powiedział? Zrozumiałaś?
Agata zmarszczyła brwi.
- Nie ma znaczenia, chodźmy.
Jakby umówione spojrzały jednak mimo woli na oskarżonego, wyprowadzanego już do aresztu. Tym razem poruszył wargami wyraźniej, żeby i Agata zrozumiała krótki przekaz: jeszcze się spotkamy.

*

- Hej Adam, widziałeś może Piotra? - Hana zaczepiła przechodzącego chirurga.
- Jest na bloku. Jakiś wypadek komunikacyjny, wkroczyli z Wiki na ostro. Ja czekam na kolejnych poszkodowanych.
- Nic to, sprawa, jaką do niego mam, będzie musiała poczekać.
- Szkoda, że nie masz do mnie jakiejś ciekawej sprawy.
- Chciałbyś - uśmiechnęła się do niego lekko.
- A kto by nie chciał. Za to ja mam do ciebie, jesteś mi potrzebna, wśród poszkodowanych jedzie ciężarna.

*

Idąc na parking lekarki zerkały na siebie badawczo. Nic jednak nie powiedziały. Zamiast tego słuchały radosnej paplaniny Wiktora.
- Wiedziałem, mówiłem, że wszystko skończy się dobrze. Wielka szkoda tylko, że to musiało tak długo trwać. Skurwiel dostał zasłużoną karę. Mam nadzieję, że będą go tam tłukli tak mocno, jak on bił ciebie. Zrozumie nareszcie, co się stało.
- Przestań, Wiktor - rzuciła Ida ostro. - Nie chcę więcej o tym mówić, jasne? Skrzywdził mnie, poniósł karę. Koniec tematu. A ty nie bądź niepotrzebnie okrutny.
Cichocki spojrzał na żonę z urazą, uśmiech znikł z jego twarzy.
- Dajcie spokój - Agata się rozkaszlała, jej oczy wypełniły się łzami. - Żadnych kłótni, zrozumiano? Korzystny wyrok jest powodem do świętowania, a nie do wzajemnych pretensji. Przeprosić się i uciekać świętować.
- Nie gniewaj się, już nic nie mówię - ginekolog przytulił żonę. - I niestety mam dyżur, świętowanie musi poczekać do wieczora. Dawaj buziaka i już mnie tu nie ma.
Kiedy odjechał, Idalia uważnie przyjrzała się Agacie, która z trudem trzymała się na nogach
- Co z tobą? Fatalnie wyglądasz - dotknęła policzków i czoła lekarki. - Masz wysoką gorączkę.
- Mam dyżur.
- Chyba zwariowałaś!
- Podwieziesz mnie? Zostawię podanie o urlop u Trettera. Zabije mnie, że nie dałam znać wcześniej, ale rano jeszcze nie było tak źle. Jakieś dziwne cholerstwo.
- Załatwisz to szybko, a potem osobiście zapakuję cię do łóżka z herbatką. Wsiadaj, po tobie spodziewałabym się większej odpowiedzialności. Ciesz się, że mam wolne.
Psychiatra nie zdążyła dokończyć reprymendy, bo Woźnicka niemal natychmiast zasnęła.

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

49.



"Idę po szczęście swoje. Po ciszę. Do kogo? Którędy? Ach, jak ślepiec! Zwyczajnie - przed siebie".

*****

Idalia wyszła z gabinetu, w objęciach dzierżąc stojące jedno na drugim pudła pełne dokumentów, zaraz za rogiem spotkała kierującą się do wyjścia Agatę.
- Czy ty zupełnie z głupim rozumy zamieniłaś? - spytała internistka ze zgrozą w głosie. - Gdzie to wleczesz? I jak to się ma do faktu, że nie wolno ci dźwigać?!
- Do archiwum, a dźwigać mi wolno, gdybym nie była w pełni sprawna, nie zobaczyłabyś mnie tu dzisiaj. Skupić na pracy mogę się tylko wtedy, kiedy nic nie odwraca mojej uwagi. Na przykład ból.
- Perfekcjonistka. Ty zawsze tak masz? Dawaj, powleczemy na pół.
- Tak, perfekcyjnie na przykład umiem rozwalić sobie życie.
Niosąc nieszczęsne pudła, rzucały w przestrzeń szybkie "przepraszam", wymijały ludzi, gwałtownie schodziły z drogi wózkom, w końcu pod drzwiami archiwum, gdzie rzadko ktoś przechodził, Agata wróciła do rozmowy:
- O, coś mocno nie gra, jesteś zła jak nigdy. Wiem, narażam się teraz, ale co jest?
- Jutro idziemy do sądu. Ty też.
- Wiem to nie od dziś, i co w związku z tym?
Ida wzruszyła ramionami.
- Czuję, że ten... ten... że się wymiga.
- Nie ma opcji, moja droga, mamy chore prawo, ale nie aż tak bardzo. Nie zapominaj, że efekty waszego spotkania leczyłaś do teraz. A biodro będzie ci dawało o sobie znać na każdą zmianę pogody, coś o tym wiem.
- Śniło mi się dzisiaj, że po ogłoszeniu wyroku roześmiał mi się w twarz. Nie mogłam zasnąć do rana.
Internistka położyła rękę na ramieniu przyjaciółki.
- Popatrz na mnie.
Cichocka spojrzała.
- Właśnie po to idziemy tam z tobą zeznawać - ja i Wiktor - żeby się nie miał szansy wymigać, najmniejszej. Ty musisz uwierzyć, że prawda sama się obroni, a sprawiedliwość jednak istnieje. Choć czasem trzeba długo na nią czekać. A poza tym idziemy tam, żebyś się nie bała.
- Co? Ja?
- Dobra, dobra, ja swoje wiem. A ty swoje - na przykład, że będą cię prowokować. Obrońca tego skurwiela zrobi wszystko, żebyś się załamała, wpadła w histerię albo w szał. A kiedy stracisz nad sobą panowanie, udowodni, że podjudziłaś do przemocy stalkera. Dlatego ty nad sobą panowania nie stracisz.
- Spróbuję.
- No i po to tam właśnie będziemy. Jak znajdziesz się na granicy wytrzymałości, to ja się do ciebie uśmiechnę na przykład tak... - Woźnicka zademonstrowała uroczo. - I już będziesz znowu ostoją spokoju.
Idalia się roześmiała.
- Agatka, cudaku, dobrze, że cię spotkałam.
- No, to akurat się jeszcze okaże.
- Dzień dobry - usłyszały głos za sobą.
- Marek! - ucieszyła się Agata.
- Ano ja. Dwa razy o mało was nie zgubiłem, macham rękami, wołam cię, wymijam za wami ludzi, a w końcu i tak mi uciekłyście.
- Życie jest wiecznym labiryntem - wtrąciła Ida filozoficznie. - A ja jestem Idalia. Oddaję ci twoją Ariadnę całą i zdrową. Ostatecznie, jeśli ci bardzo zależy, może być nawet Eurydyka.
Śmiali się głośno.
- Marek, poznaliśmy się, kiedy cię przyjmowali, jeszcze tu pracowałem, ale możesz nie pamiętać. Dużo o tobie słyszałem, a teraz już cię lubię.
- Uważaj, co mówisz - powiedziała Ida scenicznym szeptem. - Bo Minotaur usłyszy.

*

- Fajna ta twoja Idalia - Marek objął Agatę ramieniem. - A zupełnie się na to nie zanosiło, kiedy ją poznałem.
- Pozory mylą. Też będę fajna. Zwłaszcza, jak zgodzisz się, żebyśmy poszli na ciasto marchewkowe.
- Możemy iść nawet na dwa, jeśli chcesz. Spacerek nam dobrze zrobi.
- Nie, drugie jagodowe.

*

Po wyjściu z kawiarni lekarka przeciągnęła się rozmarzona.
- No, teraz mogę zrobić, co zechcesz.
- Nie wiesz, co mówisz - Rogalski uśmiechnął się drwiąco.
Z powrotem zbliżali się do szpitala.
- Zaraz, zaraz, a gdzie jest twój samochód?
- Nadal zrobisz, co zechcę? - zignorował pytanie.
- Że też ja zawsze muszę coś palnąć, teraz będzie, że ci nie ufam, więc tak, zrobię.
- Grzeczna dziewczynka.
- Na litość, to brzmi strasznie - zauważyła ironicznie. - Jak chcesz mnie porwać, to mi powiedz, przygotuję się jakoś. Nie wiem - poprawię makijaż.
Wyjął z kieszeni chustkę i zawiązał jej oczy.
- Okej, makijaż nieaktualny. Ja wiem, że ty wiesz, że ja lubię wiedzieć, otóż lubię też widzieć. Bardzo lubię patrzeć!
Wziął kobietę na ręce i z uśmiechem zadowolenia niósł ku uciesze przechodniów.
- Zmieniam zdanie! Nie chcę widzieć, jak się wszyscy na nas gapią.
Nagle Agata poczuła, że siedzi. Bynajmniej nie na ziemi. Jej oczy zostały odsłonięte, zamrugała mocno.
Siedziała na motorze. Rewelacyjnym motorze. Marek podtrzymywał ją, żeby nie spadła z wrażenia.
- O nie! - Krzyknęła.
- O tak! - odpowiedział.
- To nie jest twoje?
- Jeszcze kolegi, ale już niedługo.
- Nie zgadzam się, żebyś miał motor. To jest bardzo niebezpieczne.
- To co, chcesz zejść?
- Nie ma mowy - oczy jej błyszczały. - Jedziemy. Ale to jest wyjątkowa okazja. Nie zamierzam się martwić, czy żyjesz, kiedy tylko dłużej nie będziesz wracał ze szpitala albo nie odbierzesz telefonu na czas.
- Zakładaj kask, marudo, i trzymaj się mocno. O reszcie pomyślimy później.

*

Wiatr rozwiewał blond włosy lekarki. W miarę jak nabierali prędkości - powietrze wypełniało każdą komórkę jej ciała. Siedziała mocno wtulona w Marka, czując, że świat jest piękny i zachwycający. Że trwająca chwila mogłaby nigdy się nie kończyć, liczy się tu i teraz, wszystko inne traci znaczenie, a ona mogłaby nawet zginąć, bo przecież ukochany jest obok, a przy nim nic jej nie grozi.

*

Do domu Marka szli zadyszani. Agacie płonęły policzki. Posmutniała, kiedy usłyszała śmiechy chłopaków z pokoju jego syna. Ale szybko się zmitygowała.
- Tak, było fajnie, nawet było bosko, ale i tak się nie zgadzam - powiedziała stanowczo. - A nawet właśnie dlatego.
- Nie rozumiem.
- W pędzie wyrzucasz adrenalinę, tracisz poczucie rzeczywistości i zagrożenia, wydaje ci się, że możesz szybciej i szybciej. Aż do ostatniej jazdy. Zbyt często widziałam, jak to się kończy. Nie.
- W porządku - westchnął Rogalski. - Umarłabyś ze strachu.
- Jesteś kochany. Ale od czasu do czasu kolega nam pożyczy i pojeździmy razem. Wtedy to zupełnie co innego.
- Bo wtedy zabijemy się razem na tym niebezpiecznym motorze?
- Nie kpij. Bo wtedy nie zostanę sama.
Położyła się na łóżku. Mężczyzna przysiadł obok niej.
- Boisz się zostać beze mnie?
- Jakbyś zgadł. I chcę mieć bardzo nudne życie.
- A co byś powiedziała, żeby tu ze mną zostać na stałe?
Woźnicka milczała, długo, zbyt długo.
- Ach, te niedobre ciastka. Chyba zostawiają na ustach jagody - Marek delikatnie pocałował Agatę w usta, które były najzupełniej czyste. - Dużo jagód.
- Wariat. Mogą być nawet jagody. Tylko żadnych deklaracji. Słowa potrafią zmienić wszystko.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, lekarka szybko usiadła, rumieniąc się mocno. Marek popchnął ją z powrotem na poduszkę, nie dała się.
- Uspokój się, jesteś u siebie, proszę!
- Tak chciałem tylko zapytać - Radek ledwie zauważalnie się speszył. Nie spodziewał się kobiety ojca. - Ale może nie będę przeszkadzał.
- Najpierw to dzień dobry - odezwał się ojciec.
- Siema - burknął.
- No, ostatecznie może być. Co tam?
- Hej - uśmiechnęła się Agata. - Nie przeszkadzasz nam.
- No bo zejdzie nam z chłopakami, gramy ćwierćfinałowy mecz.
- Co robicie? - dopytywał kardiolog.
- Grają w Fifę - wyjaśniła Agata.
Radek spojrzał na nią z szacunkiem. Pierwszy raz w życiu. Miała nadzieję, że nie ostatni.
- Agatko, nie poznaję cię - zdziwił się lekarz.
- Mam brata. On spędza tak większość wolnego czasu.
- No. I dlatego zamawiamy pizzę, może też chcecie? - popatrzył z pytaniem na lekarkę. - Spoko Pizzeria, warto.
- Puste kalorie i dużo tłuszczu - zaoponował kardiolog.
- Nie wiem, jak twój tata, ale ja umieram z głodu.
Podał jej ulotkę.
- Ma pani szansę go przekonać. Mnie się prawie zawsze udaje.
- Przyjmuję wyzwanie. Zastanowimy się i zaraz damy ci znać.
Wstała, wyciągnęła pięść, żeby przybić z nim żółwika.
- Agata, nie pani.
- Radek.
Ku ogromnemu zdziwieniu Marka żółwika przybili. Chłopak uderzył mocno, Agata nawet się nie skrzywiła. Nastolatek uśmiechnął się do niej lekko.
- I w sumie sorry za tamto, wiesz. Tata ma rację, to, że jakoś nam nie szło, nie znaczy, że muszę być od razu świnią.
- W sumie nie jesteś.
Tym razem przybili piątkę. I kolejny raz nie po kobiecemu.
- Synu, takie staropolskie słowo istnieje - przepraszam - westchnął lekarz.
- Daj spokój - powiedzieli jednocześnie Radek i Agata.
- Chodź, lepiej wybierzemy pizzę - spojrzała na mężczyznę.  - Jestem pewna, że z moimi argumentami nie masz żadnych szans.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

48.



"Cudownie jest tak długo, długo patrzeć sobie w oczy, gdy ma się prawo patrzeć i nie trzeba odwracać wzroku".

*****

- Cześć, mała, co słychać?
Idalia przykucnęła przy grobie córeczki. W dłoni trzymała mały bukiecik stokrotek. Niewielki nagrobek zdobiły kwiaty i rozświetlały zapalone znicze. Wiedziała, że jak zwykle przychodzą tu z Wiktorem naprzemiennie. Zgodnie z potrzebą, z przekonaniem o słuszności i choć osobno, to razem. Czuwają, bardziej nad sobą niż Agatką, dbają i chronią tamten piękny i trudny czas, czerpią garściami spokój tego miejsca, wypatrują motywacji i celu dla jakiegoś jutra. Wszystko to dobrze wiedziała, jednak dzisiaj szczególnie ją ujmowało.
Trudno się żyje wspomnieniami, usiłując dogonić ciągle wymykający nam się z rąk czas, mając jednocześnie pełną świadomość, że nie zbliżamy się do niego ani o krok. Poczuła się opuszczona i oszukana. Czas nie dawał się cofnąć, życie trwało, a ból nie znikał. Ciągle ich określał i więził, każde inaczej. Czasem tylko przycichał nieco, przyczajał się gdzieś na krótką chwilę, żeby niedługo potem, kiedy złapali głębszy oddech, wybuchnąć ze zdwojoną siłą, zaatakować z całą mocą, bez ostrzeżenia.
Dlatego teraz przygnieciona bólem Idalia zgięła się wpół i ukryła twarz w dłoniach. Łzy ciekły jej między palcami, a oddech sprawiał ogromny problem.
- Dzisiaj mama się nie spisała, wybaczysz? - po dziecięcemu rozcierała łzy po twarzy.
Który to już raz od śmierci dziecka otarła zapuchnięte oczy, oddychała głęboko, usiłując nie dać się zwyciężyć obezwładniającej rozpaczy.
- Wiesz, chciałabym dożyć dnia, w którym przyjdę do ciebie tak po prostu uśmiechnięta i szczęśliwa. Pewna siebie, radosna i przekonana, że jesteś ze mnie dumna. Podekscytowana opowiem ci co u mnie, wiedząc, że ty i tak przecież już wszystko wiesz.
W roztargnieniu przesunęła dłonią po twarzy.
- Poczułabym się spokojniejsza, gdybyś mogła mnie zapewnić, że tam ci jest lepiej. Że ktoś czule otula cię do snu, nie fałszuje kołysanek tak jak ja, że nigdy nie przypala dla ciebie mleka na kakao i nie zasypia ze zmęczenia podczas czytania bajki, przy której to ty miałaś zasnąć.
Uśmiechnęła się z trudem, patrząc na promieniejącą twarz Agatki.
- Dzisiaj nie przyszłam tak po prostu - zapatrzyła się na fotografię córki, kolejny raz uderzyło ją podobieństwo małej do Wiktora. - Mam do ciebie sprawę.
Wstała, zawstydzona pochyliła głowę, spojrzała na zdjęcie z powagą.
- Nie wiem, skarbie, co mam robić. Twój tato bardzo mnie zranił, a ja nadal go kocham. Nie mogę o nim zapomnieć i strasznie mi go brakuje. Ciągle o nim myślę. Ciągle się łapię na zastanawianiu, co on by zrobił, co by powiedział, czy zaakceptowałby lub skrytykował jakąś moją decyzję.
Zamyśliła się na chwilę.
- Z jednej strony tęsknię za nim każdej nocy i wiem, że skoro nie mamy już ciebie, musimy nawzajem oswoić nasz ból, pozwolić się drugiemu na sobie wesprzeć. Wiem, że bez niego jestem sama, prędzej czy później się poddam, praca i pośpiech mnie zabiją, nie przeżyję dobrze czasu, który mi pozostał. Z drugiej strony przez niego przeżyłam najgorsze chwile życia, zaraz po tych, kiedy ciebie mi zabrakło.
Westchnęła zgnębiona.
- Twoja dorosła i odpowiedzialna mama nie umie podjąć tej decyzji, Agatko, i nie chodzi tu o czas. Za rok tak samo przyszłabym do ciebie z pytaniem. Tak samo będę się bać, że mnie znowu zrani tak, że już nie zdołam się pozbierać, a jednocześnie tak samo będę go potrzebować. Czy ja umiem mu wybaczyć? Czy tak dobrze znając ludzką naturę, powinnam uwierzyć, że ludzie się zmieniają? Że mu na mnie naprawdę zależy, a nie chodzi tylko o to, żeby nie wracać do pustego domu albo naprawić życiowy błąd?
Wbiła stanowczy wzrok w twarz dziecka.
- Tak, wiem, to głupie i niestosowne, ale mimo to proszę cię, daj mi jakiś znak. Tylko ty znasz go lepiej ode mnie. Tylko z twoją akceptacją dam mu szansę.
Podniosła z ziemi torbę.
- Spokojnie, mnie się nie spieszy, będę czekać - dodała szeptem.
Wyjęła z torby własny znicz. Kiedy grzebała w jej czeluściach w poszukiwaniu zapałek, zadzwonił telefon.
Na Widok numeru Wiktora znicz wypadł jej z ręki i roztrzaskał się na drobne kawałki. Nie odebrała połączenia.
Drżącymi wargami, z czułością ucałowała zdjęcie Agatki. Pośpiesznie zaczęła sprzątać zrobiony przez siebie bałagan.
- Dziękuję, mała. Skoro tak mówisz, tobie wierzę. A świeczka będzie jutro, nasza wspólna, bo nadal masz mamę niezdarę. W tej kwestii akurat nic się nie zmieniło.
Powoli idąc do samochodu, oddzwoniła do męża.
- Idalka, gdzie jesteś, nie odbierasz domowego, martwię się.
- Wszystko w porządku.
- Płakałaś.
- Pozory mylą - uśmiechnęła się delikatnie. - Na twoim miejscu pomartwiłabym się o coś innego.
- Co się stało?
- Sporo. Ja niedługo zaczynam szykować pyszną kolację, a w domu nie ma ani kropli wina.
- Da się zrobić - w jego głosie wyczuła z trudem tłumioną radość.
- Jeszcze coś. Obawiam się, że mamy poważny problem.
- Jaki?
- Nadal cię kocham. Co gorzej - jak jasna cholera.

*

- No, to skoro już jest mama i tatuś, możemy dokonać prezentacji - rozpromienieni Hana i Krzysztof stali nad Kamilą i Pawłem - rodzicami bliźniaczek. Oni z kolei siedzieli na bujanych fotelach z położonymi na sobie skóra do skóry dziećmi, które z dumą kangurowali. Dziewczynki mimo wspomagania oddechu CPAP równo oddychały, śpiąc zupełnie spokojnie.
- Przyszliśmy przedstawić wam stan dzieci - odezwał się Radwan.
- Ale najpierw chciałabym o coś zapytać - przerwała mu Kamila.
Spojrzał pytająco.
- Czy to, że nie rozpoznaję własnych dzieci podchodzi już pod patologię? - wszyscy wybuchnęli z trudem powstrzymywanym śmiechem.
- To proste. Wszystko jest kwestią śpioszków - powiedział pewnie ojciec. - Liliana ma z misiem, Matylda bez.
- Odwrotnie! - wykrzyknęła Kamila.
Paweł spojrzał po obecnych zdezorientowany.
- Żartowałam.
- A załóżmy, że zdejmujemy śpioszki? Co wtedy? - śmiała się Hana.
- Jeśli zdejmiemy, to ja też się poddaję - westchnął Paweł. - Jedna ma pieprzyk na lewej stopie, chyba Matysia, ale nie mam pewności. Zapisałem w telefonie - wyjął urządzenie z kieszeni. Goldberg i Radwan mrugnęli do siebie znacząco - mocno rozbawieni.
- Problem jest nie lada - Radwan starał się zachować powagę. - Proponuję nie zdejmować dzieciom szpitalnych bransoletek, dopóki czegoś nie wymyślicie.
- Spokojnie - wtrąciła sceptycznie Kamila. - Nie grozi nam to przed pierwszymi urodzinami na pewno.
- To ty czy ja? - spytała Hana kolegę.
- Kobiety mają pierwszeństwo.
- Matylda Jagodzka, 1700 gram, od porodu przytyła 300 gram, wspaniale jej idzie, kangurowanie działa cuda. Inkubator zamieniliśmy z zamkniętego na otwarty, tzw. podgrzewane łóżeczko. Jest tam razem z siostrą. Możecie wykonywać przy niej wszystkie czynności pielęgnacyjne, ale pod kontrolą naszych pielęgniarek. Jeśli na coś nie pozwolą, słuchajcie ich. Naprawdę wiedzą, co mówią. Wspaniale, że ruszyła u pani na całego laktacja, bo Matylka ma apetyt jak małe smoczątko.
- Lilianka Jagodzka - zaczął Krzysztof. - Niestety ma mniejsze szczęście, ale wszystko przed nami. Przebyła ciężkie zapalenie płuc. Na razie nie ma mowy o próbach odłączania jej od CPAP, ale urządzenie tylko pomaga jej oddychać, najtrudniejszą robotę wykonuje sama. Słabo przybiera, jednak po przebytej infekcji to zupełnie normalne. Odkąd kangurujecie, jest z małą dużo lepiej. O to, co możecie przy niej zrobić, również pytajcie pielęgniarek. Dajcie jej jeszcze kilka dni, a wszystko wróci do normy, może nawet już dogoni siostrę.
- To wszystko nie ma żadnego znaczenia - Kamila znowu przerwała lekarzowi. - Ważne, że żyją i będą zdrowe, tylko to się liczy.
Nastała cisza, Hana szybko ją przerwała.
- Jedno jest pewne. Wyjdziecie ze szpitala najwyżej sześć tygodni po narodzinach dzieci. Nie przewidujemy już żadnych poważniejszych komplikacji, wszystko idzie ku dobremu, najgorsze za wami i waszymi ślicznymi kruszynkami.
Rodzice z wdzięcznością spojrzeli na lekarzy.
- Nie mamy pojęcia, jak wam podziękować, gdyby nie wy, nawet nie chcę myśleć, jak by się to skończyło - Paweł patrzył poważnie.
Zawstydzeni ginekolodzy wbili wzrok w podłogę.
- Przyjdźcie do nas za jakiś czas - powiedział ginekolog. - Pokażcie nam, jak rosną.
- To bardzo motywuje nas do pracy - dodała Hana. - Mamy żywe i zdrowe dowody na to, że warto się tutaj dla nich poświęcać.
- Potrzebne nam to zwłaszcza wtedy, kiedy niestety nie kończy się szczęśliwie - wyjaśnił Radwan.
- Ach, rodzina padnie z zachwytu - cieszyła się Kamila.
- Ale nas będą robić w konia - Paweł zmarszczył brwi.
- To co, na koniec mogę pogadać? - zapytał Krzysztof.
Wszyscy kiwnęli głowami.
- Wyobraźcie sobie, że jesteście wiecznym tandemem. Nikt was nie odróżnia. Dostajecie na śniadanie płatki, które lubi siostra, bo się rodzicom znowu pomyliło. I do tego nikt nie ma pojęcia, czemu się wkurzacie.
- Chyba rozumiemy - rzekli zgodnie.
- Zdrowy rozsądek, tylko to was może uratować. Ubierajcie je różnie. Ja wiem, że to słodko wygląda, kiedy bliźnięta mają takie same ubranka, ale wierzcie mi na słowo, na pewno niełatwo mieć własnego klona, to pozwoli podkreślić ich odrębność. Trzymajcie ich rzeczy w oddzielnych szafkach, niech każda ma swoje ubrania, zabawki i rzeczy osobiste, jak normalne rodzeństwo. Zwracajcie się do nich oddzielnie, do każdej jej własnym imieniem, a nie per "dziewczynki". Wtedy na pewno dacie sobie radę!
- Okej, zaczynamy od teraz trenować konkretne zwracanie się do siebie - Kamili zawadiacko błyszczały oczy. - To co, Pawełku, przyniesiesz Kamilce obiadek? Ale musi być własnej roboty i żeby ci się nie pomyliło - koniecznie taki jak lubię.