poniedziałek, 25 kwietnia 2016

86.



"Jedyny sposób, żeby uwolnić się od pokusy, to jej ulec".

*****

- Co z Anastazją, jak ona się czuje? - przerażony mąż kobiety z trudem nad sobą panował. - Wracam do domu, sąsiadka dopiero mi o wszystkim powiedziała.
- Zapraszam do gabinetu - Woźnicka nawet nie siliła się na uśmiech. Jeśli było coś, czego nienawidziła bardziej od śmierci pacjenta, to właśnie informowania rodziny.
- Mogę ją zobaczyć? - mężczyzna niedbale usiadł na krześle, jak najszybciej chciał przystąpić do działania. Siedzenie i czekanie nie miało dla niego sensu.
Agata nieprofesjonalnie przekładała leżące na biurku dokumenty, nie mogąc wykrztusić słowa. Mimo że robiła to już wielokrotnie, autentyczna troska w oczach tego człowieka ją sparaliżowała. Nie miała pojęcia, jak może zareagować i co ona mogłaby zrobić, żeby złagodzić jego ból. Odetchnęła głęboko i hardo spojrzała mu prosto w oczy.
- We troje lekarzy robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby uratować Anastazję, niestety nie udało nam się tego dokonać. Chcę, żeby pan wiedział, że jest mi naprawdę przykro. Jeśli mogę coś dla pana zrobić, proszę powiedzieć...
I po wszystkim. Teraz zostały już tylko konsekwencje, jakie niesie z sobą rujnowany właśnie spokój. Agata nerwowo czekała na reakcję. Spodziewała się wyrzutów, krzyku, niedowierzania, a nawet poważnych oskarżeń o zaniedbanie. Pomyliła się.
Mężczyzna przez chwilę przyswajał otrzymaną informację, po czym po prostu wybuchnął płaczem. Żałosnym, rozdzierającym serce i ani trochę niemęskim.

*

Martyna mocno przycisnęła palcami powieki. Okropnie rozbolała ją głowa. Zdecydowanie chciała już znaleźć się w domu. Głośna klubowa muzyka bez przerwy tłukąca się po uszach zaczęła ją irytować, a światła kompletnie oślepiały. W hałaśliwym tłumie ludzi nie mogła jednak wypatrzyć Radka. Zauważyła za to znajomych, z którymi tu przyszli oblewać maturę - Klaudię i Szymona, którzy najwyraźniej bawili się świetnie i bynajmniej nie mieli dosyć. Ledwo już trzymając się na nogach, tylko udawali taniec, pospiesznie i coraz śmielej się obmacując.
Martynie zrobiło się niedobrze. Mimo to wlała w siebie duszkiem resztę drinka. Musiała koniecznie ochłonąć, a nade wszystko stąd spadać. Coś szło nie tak. Jeszcze wczoraj Szymon utrzymywał, że jest na zabój zakochany w obecnej zresztą tutaj Julce, której również nigdzie nie widziała.
Nie ma Julii, nie ma Radka, w myślach nastolatki natychmiast pojawił się niepokój. Szybko wyparła podejrzenia, na pewno nakręca się, patrząc na tamtych liżących się już bez obciachu idiotów. Klaudia zawsze była jak chorągiewka na wietrze, przed przyjaźnią z nią Martyna wielokrotnie ostrzegała Julę, ale żeby Szymon? Dziewczyna poczuła, że zaraz zwymiotuje, z trudem przecisnęła się przez napierający na nią tłum, podążając w stronę toalet.

*

- Patrz i potępiaj, Martynko.
Ironiczny uśmiech ukochanego chłopaka nieco poprawił nastrój blondynki.
- To się urządziłaś, dziewczyno, nie ma co.
Julka próbowała coś powiedzieć, ale kolejny atak torsji to uniemożliwił. Martyna postanowiła póki co oszczędzić jej szczegółów związanych ze sposobem spędzania czasu, jaki w ten wieczór wybrał jej chłopak. Radek trzymał mocno ciągle wymiotującą koleżankę.
- No powiedz, że jesteś ze mnie dumna, bo tak ładnie ratuję twoją przyjaciółkę.
- Najbardziej podziwiam twoją skromność - posłała mu buziaka.
- Ale obawiam się, że oblewanie matury trochę nam nie wyszło i to koniec imprezy.
- Właściwie się obawiasz. Robi się żałośnie. Trzeba się zmywać póki czas - spojrzała na niego znacząco, zrozumiał.
- To ja idę ich pozbierać, a wy chyba sobie poradzicie.
Pospiesznie, już do granic zirytowany, opuścił damską toaletę.
Julia z trudem trzymała się na nogach, ale wymiotować przestała.
- Mogłabyś się zastanowić, rozumiem Klaudia, ale ty? Uchlewasz się jak pierwszy raz pijąca gimnazjalistka. Wstyd mi za ciebie, Julka.
- Odezwała się święta, tobie się to nigdy nie zdarzyło?
- Wyobraź sobie, że nie! - warknęła Martyna. - Ja przyszłam wypić parę drinków i potańczyć, ale jak widać źle wybrałam towarzystwo.
- Tak, trzeba było iść na dancing dla siedemdziesięciolatków - Julia ponownie schyliła się nad umywalką.
- To znak, że powinnaś się zamknąć, bo pierwszy raz od dawna nie chce mi się z tobą gadać.
Nerwowo wzięła Julię za rękę i podtrzymując mocno, poprowadziła do wyjścia.
Przed klubem Radek i Szymon kłócili się zawzięcie i widowiskowo.
- To, co robisz, człowieku, jest totalnie żałosne, a przynajmniej nie fair - Radek w porę zauważył Julkę, która rezygnując z pomocy Martyny uwiesiła się na Szymonie. Ten skrzywił się znacząco. Klaudia uwiesiła się na nim z drugiej strony, idiotycznie chichocząc. Kiedy Szymon próbował strząsnąć ją z siebie, pocałowała go w usta.
- Hej! Co ty odpierdalasz! - krzyknęła histerycznie Julia.
- Zmieniam jego upodobania, Julcia, ale to miło, że wpadłaś.
Radek w ostatniej chwili chwycił nabuzowaną adrenaliną koleżankę, dzięki czemu Klaudia z miejsca nie zarobiła w twarz.
- Proponuję skończyć tę szopkę, wzywam wszystkim taksówkę! A swoje idiotyczne kwestie przynależności i upodobań wyjaśnijcie z łaski swojej nie przy ludziach i na trzeźwo - Martyna wyraźnie miała dość.
- Odpuściłabyś, gdybym ja zrobiła ci coś takiego? - histeryzowała Julka, z nienawiścią patrząc na uśmiechniętą Klaudię.
- Nie wiem jak wy, ale ja i Klaudia dopiero zaczynamy imprezę i zamierzamy się dzisiaj naprawdę zabawić, tyle miesięcy kucia trzeba nieźle z siebie wytrząsnąć - Szymon, władczo zagarniając dziewczynę, skierował się do czarnego BMW i spektakularnie otworzył zamki pilotem.
- Chyba nie zamierzasz prowadzić, stary! Na mózg ci padło? Ogarniasz w ogóle, ile wódy w siebie wlałeś? - Rogalski tracił cierpliwość.
- Prawdziwy facet, Radeczku, w każdej sytuacji jest w stanie prowadzić swój samochód! Ale ty o tym już zapomniałeś przy tej swojej zakonnicy. Nieźle cię ustawiła. Niedługo polecisz przed ołtarz, koniecznie nietknięty.
- Zwłaszcza, jak to auto ojca! - krzyknęła piskliwie Julka. - A jego kierowca jest zwykłym chujem! - nie wytrzymała, a z jej oczu popłynęły strumienie łez, szybko ją trzeźwiąc.
Podjechała taksówka. Radek dał kierowcy znak ręką, żeby chwilę poczekał. Klaudia i Szymon wsiedli do samochodu, wkładając kluczyki do stacyjki.
- Przestań szpanować, Szymon. Narobisz sobie bydła. Rozwalisz ojcu brykę - Radek spróbował po raz ostatni.
- To chyba już nie jest twoja sprawa, wsiadaj, Jula! Nie traktuj wszystkiego tak serio! Zabawimy się tylko! - włączył radio, podkręcając maksymalnie głośność.
- Byłabyś głupia, jedź z nami - Martyna objęła opiekuńczo koleżankę, wyciągając z torebki chusteczki.
Szymon nie doczekawszy się reakcji ruszył z piskiem opon, otwierając okna.
- Co za palant - Radek zacisnął wojowniczo pięści.
- Odpuść - rzekła Martyna zmęczonym głosem. - Chcą się pozabijać, ich rzecz.
- Tak? A jak się im naprawdę coś stanie, nie będziesz miała wyrzutów sumienia?
- To co, mam na nich nasłać policję? - zirytowała się.
- Dajcie spokój - wtrąciła się Julia. - Czeka na was taksówka. Jedźcie do domu, impreza skończona. Ja zostaję.
- Co? - zdziwili się jednocześnie.
- Muszę odreagować! Upiję się, potańczę z byle kim, a jutro pomyślę! Restart, i to, kurwa, absolutny!
- Zwariowałaś? Przestań, jutro osobiście się z tobą upiję, ale teraz jedź z nami, Jula, wystarczy ci na dzisiaj wrażeń.
- Ja już podjęłam decyzję -Julka odwróciła się i odeszła, nie patrząc na przyjaciół. A Martynie zachciało się płakać.

*

- Nie zachowuj się jak jego niańka, Radek! Przestań do nich wydzwaniać - krzyczała wściekle zmęczona Martyna. - Nie nauczą się ponosić konsekwencji swoich czynów, jak będziesz im ciągle chronił dupę.
- Pewnie, lepiej żebym za kilka dni stał przy ich trumnach! Świat, Martyna, nie jest czarno-biały, a ludzie nie są albo tylko dobrzy i nieomylni, albo z gruntu źli! Nie odbierają.
- Bo pewnie mają teraz do roboty przyjemniejsze rzeczy, a ty zakładasz najgorsze - dziewczyna trochę się uspokoiła.
Agata i Marek, świeżo rozbudzeni, trąc zmęczone oczy, wyszli z sypialni.
- Oj, widzę, że matura poszła lepiej niż jej świętowanie - rzucił zgryźliwie kardiolog.
- Daj dzieciakom spokój, docierają się, ja za to może dotrę po jakąś kawę, skoro już zbiorowo się w tym domu nie śpi.
- Żeby to jeszcze chodziło o nas - powiedziała smutno dziewczyna. - Mam wrażenie, że my jesteśmy z jakiejś innej planety. Bo mamy swoje cele, marzenia i zależy nam na sobie.
- Poważna sprawa znaczy. Trochę się rozbudzimy i opowiadajcie. Może akurat coś poradzimy.
- Tatuś uważa, że na głupotę nie ma lekarstwa i chyba ma rację, chcąc nie chcąc - powiedział chłopak, kolejny raz wybierając numer Szymona.
Nagle w jego dłoniach rozdzwonił się telefon.
- Halo - rzucił nerwowo, widząc obcy numer.
Słowa po drugiej stronie sprawiły, że miał serdecznie dosyć tego dnia.

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

85.



"A gdybyśmy tak mogli przeżywać nasze życie raz za razem, żeby wreszcie zrobić to jak należy? Czy to nie byłoby wspaniałe?"

*****

Siedziały sztywno przy stole, chłodno mierząc się wzrokiem, każda dotknięta do żywego, przepełniona swoimi racjami.
W końcu napięcia nie wytrzymał Wiktor. Wszedł do kuchni z mocnym postanowieniem rozwiązania konfliktu.
- Moje panie, tak dalej być nie może. Porozmawiajcie wreszcie ze sobą albo niech każda z was zajmie się swoim życiem, jeśli was na to nie stać.
Nadal panowała złowroga cisza. Tym razem jednak kobiety wspólnym frontem oskarżycielsko spojrzały na mężczyznę, nie chcąc, żeby mieszał się w ich sprawy.
- Melania, Idalia spodziewa się dziecka i zabraniam jej się denerwować. Rozumiesz to? Stres teraz szkodzi jej najbardziej. I jeśli natychmiast czegoś z tą sytuacją nie zrobicie, będę zmuszony cię wyprosić. choć nie ukrywam, z przykrością. Równie nieprzyjemnie jest patrzeć, jak rozwiązujecie problemy dorosłych ludzi w przedszkolny sposób.
Pianistka otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Na chwilę w jej wzroku pojawiła się kierowana do Idalii czułość, trwało to jednak tylko moment.
- Idalia, Melania przyjechała do ciebie po wsparcie i ty jako kochająca siostra powinnaś jej go po prostu udzielić, a nie zachowywać się swoją drogą skandalicznie.
- Ona nie przyjechała po moje wsparcie, Wiktor - rzuciła gniewnie Ida.
- A skąd wiesz, zapytałaś mnie o to? - oburzyła się siostra.
- Jesteście na dobrej drodze - westchnął Cichocki. - Powodzenia.
Niepewny, czy kobiety powinny zostać same, a jednocześnie przekonany, że inaczej ta sprawa nigdy się nie wyjaśni, wyszedł z pomieszczenia, zabierając swoją kawę.

*

- Melania - moja odpowiedź na twoje niezadane pytanie brzmi nie. Po prostu nie. Nie pojadę do twojej matki...
- Naszej matki, Ida, naszej. Możesz się oszukiwać, ile chcesz, ale to zawsze będzie twoja matka. Żywa lub też martwa.
Psychiatra ukryła twarz w dłoniach.
- Dlaczego ty mi to robisz? - jęknęła zawiedziona.
- Dla twojego dobra, siostrzyczko. Nie masz żadnej pewności, że to nie jest ostatnia okazja do waszego spotkania.
Idalia zdenerwowała się na nowo.
- Mela, a czy tobie chociaż raz przyszło do głowy, że ona nie chce mojego wybaczenia? Czy pomyślałaś o tym, że ma totalnie gdzieś mój ból, mój żal? Czy pomyślałaś choćby raz, że żeby komuś coś wybaczać, trzeba najpierw o wybaczenie poprosić, trzeba przeprosić, a nade wszystko trzeba żałować?
Melania westchnęła.
- Ty się z nią nigdy nie spotkasz...
Idalia nie potwierdziła ani nie zaprzeczyła, dla niej sprawa była oczywista.
Nowicka jednak próbowała dalej.
- Dlaczego nie chcesz być do końca w porządku? Dlaczego nie chcesz po prostu do niej podejść i powiedzieć, że było - minęło.
- Ja jestem nie w porządku? Tylko dlatego że mam żal? W dodatku mam do niego prawo, bo traktowała mnie całe życie gorzej niż psa lub służącą! Nie rozśmieszaj mnie, siostrzyczko!
- Co zrobisz ze swoim żalem, kiedy ona umrze?
- Nie umrze, spokojnie, złego diabli nie biorą.
Pianistka się skrzywiła, a w jej oczach pojawiły się łzy.
Idalia nie wytrzymała łez. Szybko wstała i mocno, z całego serca objęła siostrę.
- Kocham cię, głupolu, i przepraszam za to, co powiedziałam, było nie na miejscu. Nie zdążyłam nad sobą zapanować. Spróbuj zrozumieć, Melutka, że ona jest tylko tobie bliska. Ciebie ceniła, wychowała i kochała. Dla mnie jest już w zasadzie obcym człowiekiem. Nawet teraz, na myśl, że jako pediatra prowadziła samochód po pijanemu robi mi się niedobrze. Gdybym tam z tobą pojechała, nawet przywitanie byłoby nieszczere. A przecież nie o to ci chodzi.
- Ale chociaż spróbuj, żebyś nie żałowała, proszę cię.
- Mogę zawieźć tam ciebie. Pomóc ci uporać się jakoś ze strachem o nią. Ale to wszystko, nie stać mnie na nic więcej. I najlepsze co możesz teraz zrobić, to nigdy więcej nie podejmować tematu.
- A jeśli ona będzie chciała cię zobaczyć?
- Zapewniam cię, nie będzie, ja dla niej nie istnieję. Im wcześniej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie.
- A jeśli?
- To wtedy jeszcze raz się zastanowię.
Melania zrozumiała, że musi jej to wystarczyć. Pogłaskała siostrę po twarzy.
- Nie chciałam cię uderzyć, przepraszam.
- Nie ma sprawy.
- Jak się czujesz?
- Bywało lepiej, ale z każdym tygodniem do przodu.
- Chciałabym już go zobaczyć.
- Jego?
- Będziesz miała synka.
- Hej, czy ty chcesz mi powiedzieć, że jesteś poza wszystkim jeszcze wróżką?
- Nazwijmy to intuicją siostry bliźniaczki. To co, zawieziesz mnie do niej?
- Jasne, akurat mam kilka spraw do załatwienia w tamtej okolicy.

*

Agata zlewała zimną wodą zmęczoną twarz.
- Rozmawiałaś z Wiki? - zapytał Adam bez wstępów.
- Nie rozmawiałam i nie porozmawiam! W ogóle nie zamierzam się mieszać w wasze sprawy. Jesteście dorosłymi ludźmi, radźcie sobie sami. Byle szybko, bo nie idzie z wami wytrzymać.
- Co ja?
- A czy ja mówię, że ty? Wy oboje. Dosłownie na głowy wam padło! Wydawało mi się, że przyjaźnię się z fajnymi, inteligentnymi ludźmi, a tymczasem po ciebie do szpitala przyjeżdża co dzień inna laska, panie amancie, a ona wraca nieprzytomna z jakiejś imprezy dla nastolatków i jeszcze do mnie wydzwania. Czas zmądrzeć, najwyższy. A może po prostu idźcie do łóżka!
- Agata!
- Agata przyjęła chyba ze dwadzieścia osób na izbie i nadal nie widać końca tej nocy. Jeśli nie pozwolisz mi się na chwilę położyć, to chyba zaraz się przewrócę.
- Hej, prosiłaś o konsultację? - do gabinetu weszła zaspana Hana.
- No widzisz? Przez ciebie, adonisie, zapomniałam! Tak, chodźmy, widzę, że u ciebie lżejsza noc.
- Karetka, szybko! - krzyk ratownika nie pozwolił Hanie odpowiedzieć.
- W sali obserwacji, pielęgniarka ci wyjaśni...
- Ja ją znam, ona wczoraj u mnie była! -wykrzyknęła ginekolog ze zgrozą.
- No to chyba nie spodobała jej się wizyta - spróbował zażartować ratownik. - Połknęła raczej wszystkie tabletki, jakie miała w zasięgu i popiła alkoholem. Przeciwbólowe, nasenne, przeciw grypie, nie mamy pojęcia, co jeszcze. W karetce się zatrzymała.
Nie dokończył relacjonować przypadku.
- Cholera, migotanie komór, zbierać się, raz, raz! Zaczyna ten najmniej wykończony! - komenderowała Agata.
Pierwsza do reanimacji rzuciła się ginekolog. Spektakularny powrót pacjentki mocno nią wstrząsnął.
- Anastazja, nie zrobisz mi tego! - krzyknęła, nie przerywając masażu serca. - W życiu nie ma tak prosto!
- Zaraz cię zmienię - wtrącił Adam.
- Strzelamy, to nic nie da, odsuńcie się - powiedziała smutno Agata. - Na początek dwieście.
Żadnej reakcji. Lekarze ponownie przystąpili do uciskania mostka pacjentki.
- Wrzuć jej adrenalinę, na co czekasz! - zirytowała się najbardziej ze wszystkich przejęta Goldberg.
- Na przykład na to, żeby jej nie zabić, nie wiemy co wzięła - bronił stanowiska Agaty Adam.
- Ładuję 360, bo nie ma zmian, no i tę adrenalinę, nawet zwiększoną - Woźnicka nie włączyła się do sporu, spokojnie robiła swoje. Choć tego aspektu ratowania życia szczerze nienawidziła. To nie były dobre i budujące emocje.
- Odsuńcie się! Strzelam!
Nie zmieniło się nic.
Troje lekarzy na przemian podawało leki, defibrylowało i masowało oporne na ich działania serce.
Nagle powietrze wypełnił pisk urządzenia.
- Asystolia - powiedział zdyszany Adam.
- Nie jestem na pierwszym roku, masuj - warknęła Hana.
Agata otarła pot z czoła. Zachciało jej się płakać. Pacjentka z wyglądu była mniej więcej w jej wieku.
Z jawną rozpaczą spojrzała na Adama, ale jeszcze nie chciała się poddać.
- Do trzydziestu i ja, dajcie jeszcze 360. Może akurat...
- Daj spokój, Agata, co ty, dzisiaj się urodziłaś? - Adam zwątpił jako pierwszy.
- 28, 29, 30 - Hana podniosła się z kolan, rozcierając drżące dłonie. - A tobie by dobrze zrobiło, gdybyś chociaż czasem umiał się zwyczajnie zamknąć - spiorunowała wzrokiem Adama.
Po raz kolejny przystąpiono do defibrylacji.
Agacie ostatecznie omdlały ręce. Chciała już tylko opuścić pomieszczenie.
- Jaki czas zgonu? - spytała przez zaciśnięte usta, powstrzymując łzy.
- Druga dwadzieścia siedem - Odpowiedział Adam bezbarwnym tonem.
- No i czemu ty mi to zrobiłaś, dziewczyno? - Hana płakała bez oporu.
- Strasznie mi przykro, Hana, wiesz jak jest - wykończona Agata podała jej papierowe ręczniki.
Ginekolog jednak wyszła bez słowa. Aktualnie wszystkiego było dla niej za wiele.
Agata spojrzała na defibrylator i kobietę, z całego serca pragnąc rzucić urządzeniem o ścianę. Zacisnęła tylko pięści.
- Zdarza się, nie jesteś bogiem, idź ochłonąć, ja tu dokończę - Adam się zawahał.
- I właśnie dlatego, że się "zdarza", chociaż nie masz na to wpływu, a robisz wszystko, żeby odmienić im los, byłabym bardzo wdzięczna, żeby bliskie mi osoby nie rujnowały chociaż tego, na co wpływ mają. Przemyśl!
Wyszła ciężkim krokiem, a po chwili rzuciła się bez sił na niewygodny, szpitalny tapczan, ale końca dyżuru nie przyspieszyła nawet śmierć.

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

84.



"Czuję, że biorę oddech za oddechem.
Jednym z tych oddechów jesteś ty".

*****

- No widzisz Szczepanku, znowu siedzimy sami. Pan w pracy, a nam smutno.
Kot spojrzał na Idalię mądrym wzrokiem i zwinnie wskoczył na jej kolana.
- Pieszczot się zachciało, co? Bo micha od dawna już pełna - pogłaskała z czułością mruczące zwierzątko. - Jak ja mogłam bez ciebie żyć, strasznie się przyzwyczaiłam. Kawę przynajmniej jest z kim wypić z rana - napiła się gorącego napoju. - No i porozmawiać oczywiście.
Zwierzak zwinął się w kłębek i ułożył wygodnie do snu, przymykając zielone oczy.
Ida westchnęła, nagle dziwnie spokojna. Uśmiechnęła się do siebie i kota.
- Tyle u nas ostatnio dobrego, futrzaste moje kochanie, że aż się boję, że jeśli runie, to z niezłym hukiem.
Kot nie odpowiedział, nie uważając tego za stosowne. Czarne myśli jego pani na przemian pojawiały się i znikały - norma.
- Wiktor jest mężem na medal, mam nadzieję, że i ja żoną. Melutka codziennie dzwoni w przerwach od zapracowywania się na śmierć. Swoją drogą, kocie, ciekawi mnie, czy to wpływ matki czy samotność. Ale może kiedyś się dowiem. No i w naszym życiu niebawem zaistnieje ktoś jeszcze, to znaczy już istnieje, tylko bardzo nieśmiało. A ja taka jestem głupia, że nie umiem się na razie mocno związać z tą myślą. Dobrze by było, gdybyś się nim opiekował.
Futrzak wyciągnął się na długość kolan psychiatry, układając łeb na przednich łapach w lwiej pozie.
- Rozumiem, że jesteśmy umówieni - z uśmiechem podrapała go za uchem. - No to teraz musisz mi wybaczyć przymusowy transport na własne legowisko, ale kawy został ostatni łyk i pacjenci czekają.
Idąc do łazienki, zobaczyła jeszcze odprowadzający ją tęskny wzrok ponownie zasypiającego przyjaciela.

*

- Agata! - Idalia zawołała jak zwykle gdzieś pędzącą koleżankę.
- Nie mogę tak bardzo jak chcę!
- Minuta, powiedz mi tylko, co z tym maluchem, co z Radwanem o niego walczycie?
- Wypisany, przyszli rodzice co dzień go odwiedzają, a nieubłagane procedury trwają.
- Czyli ku dobremu, bardzo mnie to cieszy.
- Muszą to wygrać. A teraz ja naprawdę muszę biec.
- Idalia - tym razem wzywającą stała się Hana, co nieco zdziwiło Cichocką. Nie miała z koleżanką szczególnie zażyłych stosunków. Zdecydowanie częściej rozmawiała z jej mężem.
- Co tam? - spytała dosyć niepewnie. Nadal trudno podejmowało jej się rozmowy z dalszymi znajomymi.
- Serdecznie, z całego serca ci gratuluję.
Psychiatra oblała się rumieńcem.
- Przecież nic nie widać.
- To zależy, jak kto patrzy. Ja ciążę rozpoznaję instynktownie. A ty instynktownie chronisz brzuch. Wypatrujesz potencjalnego zagrożenia.
- Być może - spięła się Ida.
Hana dotknęła ramienia kobiety w uspokajającym geście.
- Wszystko będzie dobrze. Nie bój się, na początek podaruj mu swój spokój. Piękny początek. Wiem, że to niełatwe, ale bardzo ważne.
Idalii zakręciło się w głowie, w oczach stanęły łzy. Hana delikatnie posadziła ją na krześle.
- Tylko że ja to wszystko już przeszłam, nawet więcej, dwa piękne lata, a potem był koniec. I jeśli teraz...
- Nic się teraz nie stanie. Takie tragedie nie dotykają dwa razy. Tylko musisz w to uwierzyć - podała jej chusteczki. - Ono czuje twój stres, on jest zagrożeniem.
- Wybacz - zawstydziła się.
- Rozumiem i hormony i strach. Ciąża z Sarą była dla mnie drogą przez mękę po wcześniejszym poronieniu. Dlatego przykro mi, że twój strach potrwa dłużej. I dlatego tak obcesowo mieszam się w twoje sprawy.
- Hana, a jeśli ja się nie nadaję? Ja o nim nawet nie myślę, łapię się na wyrzucaniu go z głowy, boję się oswoić, przywiązać - wyrzuciła niespodziewanie dla samej siebie.
- Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. Pozwól działać czasowi. Idalia, najpierw zobaczysz je na USG, potem poczujesz jego ruchy, a potem z każdym dniem będziesz zakochiwać się bez pamięci, aż minie ten graniczny czas. Może już wtedy wcale tego nie zauważysz.
Jednocześnie zadzwonił telefon Idalii i pielęgniarka poprosiła Hanę na izbę. Obie zignorowały wezwania.
- Dziękuję ci, postaram się. Nastawienie to podobno połowa sukcesu.
- I wszystko siedzi w naszej głowie, nikt nie wie tego lepiej od ciebie.
Odeszły, nieśmiało uśmiechając się do siebie. Idalia w jednej chwili zrozumiała, dlaczego mądry i ambitny Piotr wybrał na żonę akurat niepozorną ginekolog.

*

- Co się dzieje? Pacjentka przełożyła spotkanie, dlatego nie ma mnie na oddziale - Cichocka zwróciła się do pielęgniarki.
- W gabinecie czeka na panią doktor siostra, wnioskując z jej nastroju, to coś poważnego.
Idalia zbladła. Zapomniała o podziękowaniu. Biegnąc rozpaczliwie korytarzem, w głowie miała wszelkie koszmary świata.
- Melania! - nic więcej nie zdołała wykrztusić.
Pianistka tarła oczy przemoczoną chusteczką, która nie była już w stanie wchłonąć ani jednej łzy.
- No powiedz! - krzyknęła Ida panicznie.
- Matka miała wypadek. Prowadziła po pijanemu. Ja nie wiem dlaczego. Idalia, ona jest nieprzytomna. Podejrzewają jakiegoś krwiaka, czy coś, ja nie wiem, co mam robić.
Psychiatra przez chwilę stała w bezruchu z nieruchomą twarzą. Później nie mogła zrozumieć, dlaczego nie udało jej się nad sobą zapanować. Przecież była w tym mistrzynią.
- Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy - powiedziała bezbarwnym tonem.
A w następnej chwili Melania z całej siły uderzyła ją otwartą dłonią w twarz.

*

- Idioci! Mordercy! Konowały! Zróbcie coś! Bo umrę tutaj, ale stracicie prawo do wykonywania zawodu! - Hana stała w drzwiach gabinetu, z każdym słowem czerwonej z wściekłości pacjentki szerzej otwierając oczy ze zdziwienia.
- Dzień dobry, Hana Goldberg...
- Wszyscy jesteście niedouczeni!
- Ola, wyjdźmy, proszę zostać z panią - zwróciła się do nieźle wystraszonej pielęgniarki.
Spanikowana doktor Pietrzak posłusznie wykonała polecenie.
- O co chodzi, konkrety.
- Hana, ja naprawdę.
- Konkrety!
- Wbiegła tu. Nie z karetki, z ulicy. Krwawiła z dróg rodnych. Narobiła zamieszania, że poronienie. Ósmy tydzień. Wszyscy zareagowali.
- Co dalej?
- Zbadałam ją natychmiast. I nie ma mowy o ciąży. I wtedy wpadła w szał, rzuciła się na mnie.
- Jesteś pewna?
- Jak najbardziej tak, macica nawet nie jest rozpulchniona, ani śladu pęcherzyka. A krwawi torbiel na jajniku. Chciałam przystąpić do leczenia. Ale ona mi wmawia, że ciąża i macha przed nosem pozytywnym testem.
- Wiesz, że w takiej sytuacji wychodzi test fałszywie pozytywny.
- To dlaczego ludzie je robią? Dlaczego nie idą do lekarza lub chociaż kontrolują przyrost gonadotropiny...
- Ola, samej ciężko byłoby ci uwierzyć, że pozytywny test nie oznacza ciąży. Że to nie dziecko, a hormony mieszają. Porozmawiam z nią, ale boję się, że nie obejdzie się bez Trettera. A ty zanim zaczniesz oceniać, czasem spróbuj postawić się na czyimś miejscu. To bardzo nieprzyjaźnie się nazywa, ale ma ogromny sens. A mam na myśli czynnik ludzki.

*

- No co, pani też? Pani też będzie mi wmawiać? - pacjentka tarła zapłakane oczy, nie mogąc jeszcze wybrać pomiędzy rozpaczą a wściekłością.
- Pani Anastazjo, mnie jest po prostu bardzo przykro, to wszystko. Tak jak pani byłabym bardzo rozczarowana. Niestety takie sytuacje się zdarzają.
- Zdarzają! Wy się po prostu pomyliliście! Ja mam test - wybuchając płaczem, po raz kolejny zasłoniła się przedmiotem jak tarczą.
- Powalczymy o tę wymarzoną ciążę razem, ale najpierw leczenie - powiedziała ciepło. - Chciałabym panią zbadać po raz drugi, podać leki. Zapanować nad krwawieniem.
- Jakie leczenie! Ja robiłam wszystkie możliwe badania prywatnie! Nic mi nie jest! Od pięciu lat się staramy! Ja wzięłam kredyt, rozumie pani? Bo mnie nie stać na to wszystko, ja w sklepie tylko sprzedaję. Męża namówiłam na badania, jest zdrowy, to ze mną jest coś nie tak, a wy lekarze nic nie chcecie zrobić. Ja chcę mieć jedno zdrowe dziecko, tylko tyle!
Gwałtownie podniosła koszulkę, pokazując Hanie pokryty bliznami od igieł brzuch.
- Wie pani ile było tych zastrzyków? Wytrzymałaby to pani? A teraz mówicie, że to nie była ciąża! Już od momentu każdej owulacji, bo po teście byłoby za późno na reakcję, za późno dla mojego dziecka!
- Proszę mnie posłuchać, przynieść wszystkie wyniki.
- Ja pójdę do innego lekarza, do prawdziwego szpitala! A was oskarżę, że przez wasze niedopatrzenie straciłam dziecko.
Hana usiadła i przestała przekonywać, spokojnie czekała, aż pacjentka trochę ochłonie.
Ku jej zdziwieniu wszystko nie odbyło się standardowo. Pacjentka wytarła nos, szybko pozbierała swoje rzeczy i lekko się zataczając wyszła, mocno trzaskając drzwiami zamiast pożegnania.
Goldberg ukryła twarz w dłoniach. Aż do końca dnia niepokoiło ją złe przeczucie. Nie umiała wyrzucić z myśli pełnych obłędu oczu kobiety nawet kładąc się spać.

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

83.



"Szukaj przyjaciół między takimi, którzy mają więcej pracy aniżeli sławy i zysków; to są naprawdę użyteczni, dla nich warto poświęcać się i tylko oni cię zrozumieją".

*****

Tatiana i Łukasz stali nad łóżeczkiem Krzysia. Oboje po czterdziestce, oboje mocno poruszeni. Ona płakała, on delikatnie, dwoma palcami, głaskał płaczącego chłopca. Bardzo chciał wziąć go na ręce, niestety póki co było to niemożliwe.
- Proszę to robić całą dłonią - poprawił ginekolog. - Maluch nie jest ze szkła. Nic mu nie będzie, a to ważne, żeby poczuł pana dotyk, ciepło dłoni.
Agata i Krzysztof stali obok uśmiechnięci, zadowoleni i nieco bardziej o malucha spokojni. Nie spodziewali się po reportażu aż tak szybkiego i zdecydowanego odzewu.
- Nie wiem, czy przeżyła pani kiedyś coś takiego, taką obezwładniającą pewność - Tatiana patrzyła w oczy Agacie. - Ja tak miałam z tym dzieckiem. Zobaczyłam go w telewizji i to mną kompletnie wstrząsnęło, poczułam, że to musi być mój syn. Mój albo niczyj. Nie dlatego, że nikt inny go nie zechce, ale dlatego, że ja tak bardzo, aż do bólu chcę go kochać.
- To niesamowite oczywiście - wtrącił się Radwan. - Tylko czynnik emocjonalny może być chwilowy... Poza tym o wszystkim ostatecznie zdecyduje sąd, nie państwo ani my. Postarajmy się rozumować w miarę racjonalnie.
- To nie jest czynnik emocjonalny, panie doktorze, Krzyś, chcę już Myśleć: nasz Krzyś, jest taki jak moja Tania. Ona była dokładnie identyczna - przez nikogo niechciana, niedoceniana i zawsze odrzucana. Dwadzieścia lat próbuję ją przekonać, ile jest warta. I nadal czasem ma wątpliwości.
- Bo ja jestem z Ukrainy. Dopiero w Polsce poczułam, co to jest życie. W domu była bieda i wódka, na przemian. Jak była wódka, jakoś się żyło, a jak bieda, było jeszcze bicie, bo nie było wódki. Rodzice nawet nie pamiętali naszych imion. W końcu nie dało się już dalej żyć i trafiliśmy do domu dziecka. Całą piątką. Do adopcji doszło tylko w moim przypadku. Miałam wtedy już dziesięć lat. Moi adopcyjni rodzice zrobili dokładnie to, co ja chcę zrobić teraz. Zaadoptowali dziecko obcego pochodzenia, w dodatku z wadą serca. Zbieg okoliczności, przeznaczenie, los czy Bóg? Całe życie czekałam, żeby się odwdzięczyć. I to nie jest tak, że teraz trafiła się okazja. Jeździliśmy już po domach dziecka, szukaliśmy go. Ale to nigdy nie było to, nigdy do żadnego dziecka nie zabiło mi serce. Teraz to czujemy. W dodatku oboje i na pewno. Teraz możemy mieć go przy sobie jak najszybciej, bez długich lat czekania, kiedy zamiast leczenia będzie zaniedbywany w jakimś przytułku. To tak jak z miłością, pojawia się i nie da się jej pozbyć, byliście kiedyś naprawdę zakochani?
Tym razem zaoponowała Agata:
- W porządku, ale musicie pamiętać, że on może rozwijać się nieprawidłowo. Nie jesteśmy w stanie teraz określić do jakiego stopnia. Może mieć wady fizyczne, problemy z koncentracją, a może być po prostu upośledzony. Może nigdy się nie usamodzielnić i ciągle wymagać waszej pomocy i opieki. Do końca waszego życia, a nie tylko do przysłowiowej osiemnastki. Czy wy zdajecie sobie z tego sprawę?
- Pani doktor. My jesteśmy prości, wiejscy ludzie. Ja jestem pracownikiem budowlanym, Tanieczka dba o dom. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko dziecka. Mogę zarobić na opiekę dla niego po naszej śmierci. Znam życie. Wiem jak jest. Nie byłoby nas tu, gdybyśmy tego nie przemyśleli.
- Mój mąż zarobi tyle, żeby wystarczyło na jego leczenie. Niczego mu u nas nie braknie. A ja nie pracuję, moim życiowym powołaniem jest dbać o męża i dom. Nie mam wyższych studiów i nie będę się upierać, żeby mój synek je kończył. Chcę, żeby był kochany i umiał kochać. To wszystko. Jego miłość wystarczy mi za tytuły naukowe. Nie wstydzę się, że pracuje na mnie mąż, że mam w domu nieskazitelny porządek, a mój mąż wyprasowane koszule i pyszne obiady. Nie mogłam dać mu tylko syna, teraz może się to odmienić.
Agata skapitulowała.
- Adopcja ze wskazaniem? - z namysłem spojrzała na kolegę.
- Jeśli przekonamy matkę, ma szansę się powieść.
- Najpierw musimy ją odnaleźć.
- Cóż, pozostaje spróbować. Zaraz po moim dyżurze pod szpitalem.
Spojrzała na kandydatów na rodziców.
- Bądźmy w kontakcie. Zrobimy, co w naszej mocy. Jak dla nas zdaliście egzamin

*

- Trochę się boję, a jak ona się na nas rzuci? - internistka wahała się do końca.
- To ja cię z chęcią obronię, obejmę silnymi ramionami.
- Tak, jasne, śmiej się, śmiej.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo mówię serio.
Zapukali do drzwi.
- Chyba nikogo nie ma, nic z tego - Agata posmutniała. - I co dalej?
- Jest, jest, ciąg alkoholowy, spokojnie, w stanie, w jakim zapewne mamuśka się znajduje, może długo iść do drzwi. Wytrwałości, piękna koleżanko.
- Weź ty przestań, bo tu trzeba powagi.
- I odwagi.
Agata uśmiechnęła się mimowolnie.
- Tak jest, znawco, a z tym ciągiem czyżby z praktyki?
Ginekolog nie skomentował.
Po kilku minutach uporczywego dobijania się drzwi istotnie stanęły przed nimi otworem.
- Czego, do kurwy nędzy?! Nachodzić mnie będą! Macie gówniarza! To czego jeszcze!
- Dzień dobry, przede wszystkim, o niczyjej nędzy nic nam nie wiadomo - skrzywił się Radwan.
- Wpadliśmy pogadać, wpuścisz nas? - spytała Agata ugodowo.
- Włazić, tylko niech ten twój lalusiowaty kolega mnie nie drażni, bo inaczej pogadamy.
Weszli do obskurnej kawalerki. Jako że nie bardzo było na czym usiąść, szybko przeszli do rzeczy. Jak najprościej i najdokładniej wyjaśnili kobiecie ideę adopcji ze wskazaniem.
Milczała przez długą chwilę, zastanawiając się nad tym, co usłyszała.
- I co, niby mam oddać tym ludziom swojego dzieciaka, a jak mu co złego zrobią? Skąd mam wiedzieć, czy to dla niego lepiej?
Agata nadal nie umiała przejść obojętnie obok sposobu rozróżniania dobra i zła niektórych swoich pacjentów. Nie mogła wprost uwierzyć w to, że ta zniszczona przez alkohol, nieszczęśliwa kobieta najpierw całą ciążę krzywdziła synka codziennymi porcjami trucizny, a dzisiaj martwi się, że gotowi go pokochać ludzie mogą zrobić mu krzywdę. Westchnęła, spokojnie przekonując dalej:
- Ci ludzie zostaną dokładnie sprawdzeni przez upoważnione do tego osoby i sędziów. Różnica polega na tym, że to ty wybierasz mu rodziców, bo to twój synek. I jeśli się na to zgodzisz, szybciej dostanie dom, nie będzie musiał iść do sierocińca. To naprawdę wyłącznie dla jego dobra. Mamy co robić, gdyby nie chodziło o małego, nie przyjechalibyśmy do ciebie.
Radwan nagle stracił cierpliwość.
- Jesteś mu coś winna, nie zapominaj o tym. Pierwszy raz w życiu możesz zrobić coś naprawdę dobrego, nie zmarnuj tej okazji. On może mieć dobre życie, lepsze niż twoje. Za to dzięki tobie, właśnie przez jedną, ważną decyzję, tylko twoją.
Agata odchrząknęła.
- To co przydarzyło się twojej córce to wypadek. Teraz zadecydujesz świadomie, jestem pewna, że od tego poczujesz się lepiej.
- Okej, okej, dajcie mi już spokój, podpiszę to. Ale chcę zobaczyć tych ludzi. Muszą być dobrzy dla mojego dzieciaka i ma mu nie brakować nawet ptasiego mleka. Bo ja tak mówię! No, dawać ten papier!
- Spokojnie, wytrzeźwiej i przyjdź jutro do szpitala. Rozpoczniemy całą procedurę. To nie takie proste. Ale to już pierwszy krok. Wspaniała decyzja.
Woźnicka postanowiła drążyć dalej, nie mając pojęcia dlaczego, instynktownie.
- Ja mówiłam poważnie z tym wypadkiem. Przecież wiem, że nie chciałaś, żeby tak się stało z córką. Przyjdź do szpitala także po pomoc dla siebie. Mamy wspaniałą specjalistkę. Wszystko w twoim życiu jeszcze może być dobrze.
- Dobra, dobra, matko Tereso, nie rozpędzaj się tak, załatwiliście dla dzieciaka, co chcieliście, a teraz wypad. Do mojego życia się nie mieszaj.
- Gdybyś zmieniła zdanie...
- Wypad, powiedziałam! Czego nie zrozumiałaś?
Wyszli posłusznie, internistka mocno rozczarowana.
- Ja tego nie rozumiem. Przecież ona jest w moim wieku, całe życie przed nią. Gdyby pozwoliła sobie pomóc, mogłaby wyzdrowieć, być kiedyś dobrą matką! Przestać się dręczyć.
- Idealistka z ciebie. Agu, ona prędzej zejdzie na niewydolność wątroby niż pozwoli leczyć swój alkoholizm. Żeby coś leczyć, trzeba sobie zdać sprawę z choroby. I tu jest pies pogrzebany.
- Ale czy mamy przestać próbować? Kto, jeśli nie my?
- Nie przestaliśmy, spróbowałaś. I możesz przyjść tu jeszcze raz. Tylko niestety nie da się pomóc wszystkim. Nawet, jeśli się bardzo chce.
- Najważniejsze zrobiliśmy - powiedziała trochę bez przekonania.
- A skoro już tyle zrobiliśmy i byłem dla pani doktor takim dzielnym obrońcą i wsparciem, czy przyjmie pani teraz zaproszenie na kebaba?
Woźnicka parsknęła śmiechem.
- Ty naprawdę jesteś wariat, Radwanku, jedź, umieram z głodu.