poniedziałek, 27 lipca 2015

46.



"Kobieta jest najsłabsza, gdy kocha, a najsilniejsza, gdy jest kochana".

*****

- O, hej, kończysz już na dzisiaj? - Wiktoria rozczesywała włosy po dyżurze, próbując je ujarzmić, pozytywnych skutków póki co nie można było zaobserwować.
- Nie, to dopiero początek przygody, nocka - Agata zarzucała na ramiona nieznacznie tylko wymięty fartuch. - Co bym nie robiła, to nigdy nie chce na mnie leżeć. Jakiś koszmar!
- Bo wiesz, poza tobą musi się zmieścić w tym fartuchu jeszcze twoje ego - ironizowała Consalida.
- Jasne - zaśmiała się Agata. - A kwestia rozmiaru to zawsze kwestia sporna. To zacznijmy pracę starym zwyczajem od przerwy, może kawki na koniec dnia?
- Nie, muszę jechać do domu - zgarbiła się, westchnęła. - I tak już robię nadgodziny.
- Domyślam się, tylko dziwić nie przestaję.
- A co cię tak dziwi?
- Że jakoś nie wybiegasz stąd w podskokach, wolność, swoboda, te sprawy. To ja tu mogę spędzać trzy czwarte życia, w moim pokoiku jeszcze nikt stęskniony nie czeka. No dobra, może książki.
- To może wreszcie powinnaś się bardziej postarać, żeby czekał, przyspieszyć bieg wydarzeń, przestać traktować Marka zachowawczo?
Woźnicka natychmiast spoważniała.
- Myślisz, że naprawdę warto się spieszyć, jest do czego? Przed nami całe życie, a ja już nie zamierzam kolejny raz układać go od nowa. Kiepsko, widzisz, znoszę ból, duszy zwłaszcza. I nie lubię rozczarowań. A ty w nagrodę za pośpiech siedzisz tutaj zgnębiona, i?
- I już się nie spieszę.
- Nie wiem, czy chcę pytać. Ale zapytam, bo cię kocham.
- Czasami lepiej nie mówić. Bo od mówienia głupie pomysły przychodzą do głowy.
- Wiesz, gdzie mnie szukać.
- Przede wszystkim powinnam poszukać siebie, i tego, czego naprawdę chcę. Reszta znajdzie się sama, twoje wsparcie też.
- Nie układa się wam? Czy tylko tobie?
- Układa.
- Ale?
- Mimo że go kocham, miewam dni, kiedy czuję, jakby był moim ojcem, najwyżej starszym bratem. I są takie dni, że wolałabym zostać tutaj. A kiedy Adam...
- Nie, nie, nie! - krzyknęła Agata rozpaczliwie, uciszając ją gestem. - Nie chcę wiedzieć, co Adam! Rozumiesz to?
- Przepraszam - Wiktoria wstała, podeszła do drzwi, Agata do niej podbiegła. Mocno chwyciła ją za rękę.
- Bo kiedy powiesz mi co Adam, ja będę musiała powiedzieć, że ostrzegałam. A nawet, że "a nie mówiłam". A tego ci nie powiem, nigdy! Bo żeby to powiedzieć, musiałabym stracić szacunek. A ja Nie pamiętam prawie życia, w którym cię nie znałam. Jesteś mi bliska i dałabym sobie dla ciebie wyrwać kawałek serca. Dlatego nie oczekuj ode mnie, że będziesz mi opowiadać o Adamie, a ja zechce tego słuchać. Patrzeć na to, jak najbliższa osoba się pogrąża i niszczy kolejnym błędem coś, do czego jeszcze nie dawno usilnie mnie przekonywała.
- Agata...
- Wiki, długo rozmawiałyśmy przed ślubem. Ostrzegałam, przekonywałam, tłumaczyłam i analizowałam za ciebie to, co sama w teorii wiesz lepiej. Ale dlatego, że mimo tylu wątpliwości zdecydowałaś się podjąć ryzyko, nigdy nie poprę, że nagle - hop - zwrot akcji - chcesz skrzywdzić niewinnego człowieka, a we mnie szukasz taniego rozgrzeszenia czy prawa do niego. Jeśli kolejny raz namieszasz sobie w głowie, ja nie będę umiała patrzeć na ciebie jak zwykle. A być może też nie będę chciała. Marsz do domu, natychmiast!
Wiktoria objęła Agatę. Mocniej niż by wypadało.
- Wiesz, że jesteś bardzo mądrym misiem?
- Wiesz, że czasem cie nie lubię? - Agata zacisnęła usta, nie odwzajemniła też uścisku.
- I wiesz, za co ja najbardziej cię kocham i szanuję? Za to, że nigdy nie oceniasz, nie paplasz komunałów na prawo i lewo. Patrzysz sobie na to, co cię otacza i siedzisz cichutko, czekasz na rozwój akcji z zawsze wyciągniętą pomocną dłonią. A kiedy już coś powiesz, to bez nagany i dezaprobaty, ale tak, że daje do myślenia aż boli.
- I co wymyśliłaś? - spytała internistka cierpko.
- Że skoro nie mogę ci powiedzieć, że go nie kocham i mi z nim źle, to znaczy że po prostu za mało się znamy.
- To biegnij kłusem go poznawać - lekarka nareszcie się uśmiechnęła. - I pozwól się wreszcie porozpieszczać, za mnie też.
- Przyjazd tu po mnie wpisuje się w konwencję rozpieszczania?
- Jak najbardziej.
- To dzwonię.

*

- Ale gdyby się coś działo, cokolwiek, natychmiast do mnie zadzwonisz? Albo najlepiej do Hany, bo ona rzadziej operuje, tak? - Piotr ze zbolałą miną patrzył uważnie w oczy Kasi - opiekunki. Dziewczyna siedziała obok Sary na podłodze. Obie w skupieniu układały piankowe klocki. Sara nieustannie zamieniając pokój w plac budowy, Kasia nieprzerwanie do niej mówiąc. Ku radości Hany - ciekawie i sensownie.
Rodzice dziewczynki natomiast stali nad ich głowami mocno zgnębieni. Zostać w domu nie mogli, wyjść za to nijak nie mieli odwagi.
- Tylko koniecznie pamiętaj o godzinach posiłków i snu - wtrąciła stanowczo Hana. - Ona jest do takiego rytmu dnia, jaki ci opisałam mocno przyzwyczajona. Nie powinniśmy zmieniać jej dobrych nawyków.
Kasia wstała, rozkładając ręce w geście bezradności. Sara natychmiast krzyknęła niezadowolona, bo nie godzi się przerywać zabawy w najlepszym momencie.
- Poczekaj, maluszku, koniecznie musimy uspokoić twoich rodziców. Zróbmy tak: - dziewczyna uśmiechnęła się z pobłażaniem do spanikowanych Gawryłów. - W każdej wolnej chwili dzwońcie do nas i pytajcie o wszystko. A my z Sarenką opowiemy wam szczerze jak na spowiedzi, co aktualnie robimy. No i w skrytości ducha będziemy liczyć na to, że kiedyś wam przejdzie ta panika.
- To jest bardzo dobra propozycja - odetchnął Piotr.
- Wspaniały pomysł - wykrzyknęła z ulgą Hana.
- A teraz nie chcę was poganiać, ale z tego co mi mówiliście, zaraz się spóźnicie do pracy.
Piotr spojrzał na zegarek.
- Cholera, Hana, mamy 15 minut!
Jak oparzeni wybiegli do przedpokoju, opiekunka zaś za nimi.
- Kluczyki - podała przedmiot Piotrowi, rozczulona stosunkami, jakie panują w rodzinie jej nowych pracodawców.

*

Hana pierwszy raz od wielu miesięcy weszła do pokoju lekarskiego. Sprawiło jej to niewysłowioną przyjemność. Pędem chciała biec na oddział, żeby zapoznać się z pacjentkami. Nastrój psuła jej tylko myśl o pozostawionej w domu Sarze. Piotr czuł się podobnie. Co jakiś czas rzucał niespokojne spojrzenia na wyświetlacz telefonu.
- To jak, które z nas pierwsze dzwoni? - roześmiała się.
- Jesteśmy nienormalni, musimy wyluzować, bo wychowamy to dziecko na wariata - odrzekł Piotr z westchnieniem.
- Okej, to ty zadzwoń, ale dopiero za godzinę. Już, do pracy, żeby nie myśleć. No i z każdym dniem będzie łatwiej.
W tej chwili w drzwiach stanął Tretter.
- Z ogromną przyjemnością witam panią doktor z powrotem!
Hana uścisnęła szefa serdecznie.
- Ja wracam do was z niemniejszą. Właśnie zamierzałam iść się przywitać.
- Nie chcę oczywiście zadzierać z panem doktorem, dlatego powiem ci tylko, że służy ci macierzyństwo, wyglądasz kwitnąco.
- Nie, szefie - wtrącił się Piotr. - Jej służy małżeństwo.
Roześmiali się wszyscy. W tym momencie do lekarskiego wbiegła Agata, niemal wpadając na Stefana.
- Przepraszam, potrzebuję ginekologa na izbie, a jak zwykle ich nie ma tam, gdzie powinni być, nie widzieliście?
- Do usług - zgłosiła gotowość Hana.
Na widok koleżanki internistka stanęła jak wryta.
- Boże, jak ten czas leci, Hana! - podeszła szybko, żeby uścisnąć lekarkę - Co tam u małej?
- Cześć - powiedziała ginekolog ciepło. - Wyglądasz na bardzo zmęczoną, widać, że mnie tu brakuje, nie ma kto was wyganiać do domu. Mała zdrowa i śliczna.
- Standard, ale niesamowicie się cieszę, że już jesteś, to co, od razu na głębinę, pomożesz mi?
Ginekolog stanowczo kiwnęła głową, odwracając się do wyjścia.
- Agata, a ty już przypadkiem nie skończyłaś dyżuru? - spytał podejrzliwie dyrektor.
- Jednorazowa akcja, szefie.
- Ech, co ja z wami mam, wszyscy się...
- Przepracowujemy, tak, chodźmy, Hana, im szybciej załatwimy sprawę, tym szybciej pójdę spać. Ale wygląda to nie najlepiej.

*

- Pani Kamilo, teraz jest z nami najlepszy ginekolog na świecie, a to znak, że nie ma strachu, wszystko będzie dobrze - Agata pocieszająco uśmiechnęła się do sztywno leżącej na kozetce kobiety. Hana spojrzała prosto w jej przerażone oczy. Spokojnie usiadła na krześle. Woźnicka przeszła do rzeczy.
- Pani Kamila Jagodzka, 27 lat, pierwsza ciąża, trzydziesty drugi tydzień ciąży bliźniaczej. Cztery tygodnie temu była już naszym gościem z silnymi skurczami, pomógł fenoterol.
- A w 24 tygodniu założono mi coś, co ma powstrzymać skurcze szyjki macicy, czy coś takiego - uzupełniła cicho Kamila. Cała drżała, zaciskała dłonie.
Hana usiadła na brzegu kozetki.
- Spokojnie, bardzo dobrze, że to zrobiono. Pessar, to taki krążek, który ma zapobiegać skracaniu się szyjki macicy, a więc zmniejszać prawdopodobieństwo przedwczesnego porodu, czy ciąża poza tym jednym epizodem była powikłana?
- Nie, miałam brać leki rozkurczowe. Było dobrze. A teraz mam skurcze, znowu, silniejsze, co pięć minut. Od rana. Moje córeczki są za małe, żeby przychodzić na świat, mąż jest za granicą... - w oczach Jagodzkiej zalśniły łzy.
Goldberg pospiesznie przeglądała kartę, niecierpliwie szukając jakiejś informacji.
- Pani Kamilo, proszę głęboko oddychać, ja wiem, łatwo się mówi, ale musi się pani uspokoić. Dla dobra dziewczynek, one wyczuwają pani stres. Przede wszystkim zrobimy USG, żeby zobaczyć, jak się mają.
Pielęgniarka ostrożnie pomogła Kamili wstać, w tym momencie, ku rozpaczy wszystkich, gwałtownie odeszły jej wody.

poniedziałek, 20 lipca 2015

45.



"Lecz kogo mam przywołać? Z kim mogę się podzielić radością moją smutną, że dane mi jest żyć?”

*****

Ola z wysiłkiem wzięła Franię na ręce, mała wiła się i wyrywała. z trudem ją utrzymując, próbowała wziąć z rąk Przemka ciężką torbę z rzeczami córki. Dziecko z buzią w podkówkę wciąż wyciągało rączki w stronę stojącego na baczność, ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do ust, ojca.
- Jedziesz do mamusi, Franiu, jutro się zobaczymy - Przemek podszedł i pocałował dziecko w czoło.
Mała zaczęła płakać. Mężczyzna odwrócił wzrok. Z wnętrza domu dobiegał śmiech Piotra i Hany, na ten dźwięk Przemka coś zakłuło w sercu, aż musiał wziąć głębszy oddech. Dojmująco boleśnie poczuł, że choćby oddał duszę diabłu, oni nigdy nie będą się tak radośnie śmiali - dla samego faktu śmiechu i radości wspólnego przebywania.
- Przywieź ją jutro wieczorem - powiedział smutno.
- Może ci się to wydać niewiarygodne, ale rozumiem, co się do mnie mówi i wystarczy mi jeden raz. nie trzeba powtarzać.
- Przestań, Ola, rozstaliśmy się po to, żeby skończyły się przepychanki. Nie komplikuj wszystkiego jeszcze bardziej. Obojgu nam nie jest łatwo.
- Rozstaliśmy się, bo nie mogliśmy ze sobą wytrzymać. A to różnica. Poza tym jak na razie najbardziej życie komplikujesz nam ty, zwalając się ze swoją krzywdą i udawanym honorem na głowę Hany.
Do oglądających spokojnie film małżonków docierały tylko podniesione głosy, wypowiadane w złości słowa i spazmatyczny płacz Frani.
- Oszczędziliby chociaż temu dziecku - warknął Gawryło. - Bo zaraz obudzi się nasze. A wtedy trafi mnie szlag.
- Widzisz, Piotr, jak łatwo jest wszystko zrujnować? Błagam cię, nigdy nie doprowadźmy naszego związku do takiego stanu.
- Hana, żeby rujnować, najpierw trzeba coś mieć. A oni nie mieli nic poza dzieckiem. To jest marna podstawa do tworzenia życia. Jakoś nie słyszałem jeszcze o szczęśliwych związkach obcych ludzi. Przecież oni się nigdy nie kochali. Odgrywają teatrzyk i tyle. Nie mam pojęcia, dlaczego nie umieją dać sobie z tym spokoju!
- Racja - lekarka wstała. - Czas najwyższy to zakończyć. Robi się z tego kiepski melodramat.
- Nawet nie próbuj - zaprotestował natychmiast mąż. - Nie masz prawa się w to mieszać. Sami nawarzyli sobie piwa, a teraz po prostu muszą je wypić, życie jest brutalne, kochanie, a oni są dorośli, choć na takich nie wyglądają.
- Nie chcę się mieszać, ale nie będą się kłócić kosztem obojga dzieci. A płaczu tej małej ja dłużej nie wytrzymam. Pęknie mi po prostu serce.
- Jakaś racja w tym jest, w końcu są w naszym domu. Dlaczego zawsze ktoś musi nam zepsuć przyjemny wieczór?
Piotr zatrzymał film, a Hana uśmiechnęła się na myśl o jego pragmatycznym podejściu do wszystkiego, tak przeciwnym do jej emocjonalnego. Wahała się jeszcze, czy wkraczać między młodych.
- Powodzenia - mąż zachęcił ją ironicznie. - A a propos piwa - kiedy już uspokoisz tych siłaczy, zabieram twojego brata na wódkę. Mamy poważnie do pogadania.
- Co proszę? Nigdy nie paliłeś się do wódki z moim bratem i na szczęście rzadko do wódki w ogóle - rozpromieniła się.
- Czasem życie wymusza na nas zmianę przyzwyczajeń.
- A dlaczego nie mogę iść z wami?
- Bo to będzie bardzo męska rozmowa. A ty jesteś delikatną kobietą. Poza tym nie chcę, żebyś zmieniła o mnie swoje dobre zdanie.
- Masz szczęście, że nie jestem feministką - zwichrzyła włosy męża. - I że pytasz mnie o zgodę. Odpowiedź brzmi: tak. Ale, żeby nie było, że jestem żoną bez skazy, jutro poproszę śniadanie do łóżka.
- Podła kobieta! Ja jutro...
- Ty jutro będziesz się raczył przygotowanym przeze mnie za chwilę rosołkiem.
- Zawsze wiedziałem, że dobra żona to skarb.

*

Napięcie ciążyło, wisiało w powietrzu, odbierało tlen. Ola i Przemek mierzyli się wzrokiem pełnym wyrzutu.
- Cześć, Ola, myślałam, że wejdziesz się przywitać - jakby nigdy nic oznajmiła Hana.
- Cześć - mruknęła dziewczyna, spuszczając wzrok.
Mała nie przestawała pochlipywać.
- Słyszałam, że znalazło się dla ciebie miejsce na ginekologii i będziemy razem pracować, gratulacje!
- Tak - nadal nie podejmowała rozmowy.
Paradoks radości, jaka zwykle towarzyszy narodzinom w szpitalu i zapłakanej buzi w ramionach matki gwałtownie wdarł się w myśli Hany, zabolał do głębi.
- Wybacz, Hana, spieszę się trochę - kłamstwo było widoczne jak na dłoni.
Odwróciła się na pięcie i szybko wyszła, nie żegnając się z nikim. Kiedy drzwi się za nią zamknęły, płacz dziecka przybrał na sile. Przemek skrzywił się boleśnie.
- Zbieraj się, idziemy pogadać jak mężczyzna z mężczyzną. Nie martw się - Piotr zwrócił się do żony. - Wezwiemy taksówkę.
- O to akurat martwię się najmniej. Macie być grzeczni i się nie pozabijać.
- Tak jest! - stanęli na baczność, zasalutowali zgodnie.
- Wariaci, i pomyśleć, że do tej pory za sobą nie przepadaliście.
- Życie, moja droga - oświadczył chirurg, czule całując żonę na pożegnanie.

*

Kiedy kelner przyniósł drinki i pospiesznie się oddalił, Piotr niespodziewanie dla samego siebie od razu przeszedł do rzeczy.
- No, to powiedz mi, stary, co zamierzasz teraz zrobić?
- Postaram się wynieść od was jak najszybciej. Nie myśl, że dla mnie ta sytuacja jest komfortowa - odrzekł Zapała ponuro.
- Dla nas też nie jest idealna, ale bliscy Hany są moimi bliskimi, mamy takie rzeczy przerobione. Dlatego źle mnie zrozumiałeś. Pytam, jakie masz plany na dalsze życie. Chyba nie myślisz, że macie prawo fundować traumę waszemu, bądź co bądź, coraz starszemu dziecku?
Nastała cisza.
- Rozmawiałem wczoraj z Tretterem - rzekł głucho Przemek. - Nie sprzeciwi się decyzji Wiktorii, bo nie ma do niej zastrzeżeń.
- To akurat jest oczywiste. Zawaliłeś, chłopie, Wiktoria jest dobra w rządzeniu, wie, co robi. Obowiązki to są obowiązki. Gdyby wszyscy nie stosowali się do reguł, trzeba by było zamykać szpital. Szczerze mówiąc dziwi mnie, że w ogóle miałeś nadzieję na powrót do nas. To dla ciebie zamknięty rozdział. Na izbie też nikogo nie potrzebują, poza tym byś się marnował - nie oszukujmy się.
Opróżnili szklaneczki do połowy. Piotrowi dodało to odwagi.
- A teraz twoim obowiązkiem jest stać się nareszcie mężczyzną. Wziąć życie we własne ręce, a nie czekać, aż coś przyjdzie samo.
- A ty oczywiście uważasz, że nie biorę?
- Właśnie tak uważam, ale że sam też kiedyś nie wziąłem, na czym niestety ucierpiała twoja siostra, dla której wtedy byłeś ogromnym wsparciem, chcę się teraz odwdzięczyć i ci pomóc.
Położył na stoliku wizytówkę.
- To numer do mojego znajomego, szuka chirurga na etat w szpitalu klinicznym. Spiesz się.
- Stary, nie wiem, jak ci dziękować!
- Stań się mężczyzną i rozwiąż wreszcie sprawę dziecka. Ja też nie żyję z Magdą, ale nie fundujemy Tośce piekła niepewności i braku stabilizacji. Jasne, że widzę swoje dziecko 4 dni w miesiącu, ale prawda jest taka, że moja córka jest bardziej związana z matką i tego już nie jestem w stanie zmienić. A kiedy jest tutaj ze mną, poświęcam jej te dni w całości. Czasem w życiu od ilości ważniejsza jest jakość, uwierz mi na słowo. Stworzyłem z nią naprawdę ciepłą i bliską relację mimo przeciwności. Wszystko jest kwestią chęci.
Przemek słuchał uważnie, analizował.
- Widać, jak bardzo macie dość. Warczycie na siebie jak wściekłe psy. Dziecko kiedy ma cię opuścić zanosi się płaczem. Ola zabiera ją dla zasady, zostawia z Klaudią i leci na wezwanie do szpitala. Nie patrz tak na mnie, wszyscy o tym wiedzą! I skoro oboje wiecie, że mała bardziej związana jest z tobą, a Ola ma dla niej ciągle za mało czasu, może warto ustabilizować jej życie, a nie ciągnąć na dzień do ciebie, dwa u matki, potem znowu trzy u ciebie i tak dalej? Pomyślałeś, czy chciałbyś tak żyć?
- Ola się na to nigdy nie zgodzi, choćby dla zasady.
- To będziesz jednym z nielicznych ojców, którzy wygrają sprawę o dziecko w sądzie. Wszyscy pójdziemy zeznać, jak jest. Bo wszyscy widzimy, kto Franię kocha, troszczy się o nią i martwi najbardziej. Kogo stać na poświęcenie dla niej, a kto tak bardzo zachłysnął się medycyną i płynącymi z niej możliwościami, że nijak nie umie ani wyhamować, ani trochę odpuścić. I nie mów mi, że jest młoda i dziecko diametralnie zmieniło jej życiowe plany, bo twoje też zmieniło.
Przemek zbierał się w sobie, bo zwierzenia nie przychodzą zbyt łatwo.
- Zupełnie nie wiedziałem, jak się zabrać do jakichkolwiek zmian. Wszystko mnie przerosło, wydawało się nie do przeskoczenia, ciągnąłem to życie z dnia na dzień, bez zastanowienia. Gdyby nie ty i Adam, mogłoby tak być jeszcze długo. Dzięki - popatrzył na Piotra poważnie.
- Zmiany w twoim życiu szykują się ogromne, jeśli przyjmiesz propozycję mojego kumpla, bo jest jeszcze coś.
- Nie rozumiem.
- Szpital, w którym proponuję ci pracę jest w Krakowie.

poniedziałek, 13 lipca 2015

44.



"Nie wolno być aż tak logicznym, żeby sądzić wyłącznie po następstwach. Człowiekowi bardziej przystoi sądzić po intencjach".

*****

- Nie ma mowy, Idalia, nigdzie nie idziesz! Jesteś na urlopie zdrowotnym! - oczy Wiktora rzucały iskry.
- To jest naprawdę wyjątkowa sytuacja - odpowiedziała kobieta spokojnie, próbując się podnieść z kanapy. Szczepan pokazując, że podziela zdanie bruneta, wbił się łapkami w jej koszulkę. - Ałć, faceci, wszyscy jesteście tacy sami! Ale ciebie, kocioł, przynajmniej mam czym przekupić.
Biorąc kotka na ręce i przerzucając sobie przez ramię, chwiejnym krokiem poszła do kuchni, żeby napić się wody i przemyć zaczerwienioną z bólu twarz. Oraz przekupić.
- Będziesz się boczył, czy mnie zawieziesz? - przyjaźnie poklepała bruneta po plecach.
- Popełniasz błąd - wstał.
Poirytowana usiadła na krześle.
- Czy gdybyś spotkał na ulicy rodzącą pacjentkę, odmówiłbyś jej pomocy z powodu gorszego samopoczucia?
- Oczywiście, że nie, ale to jest zupełnie inna sprawa.
- To jest taka sama sytuacja. A ty się czepiasz tylko dlatego, że dotyczy mnie, a nie ciebie. Dzwoni do mnie moja depresyjna pacjentka, Klaudia, nastolatka samotnie wychowująca synka. Ustabilizowana dotychczas i przekazana innemu terapeucie na czas mojego urlopu. Dziewczyna, która naprawdę dobrze sobie ostatnio radziła dzwoni i płacze tak, że nie jestem w stanie niczego zrozumieć. Wie, że mam problemy ze zdrowiem, a mimo to dzwoni właśnie do mnie. O czym to twoim zdaniem świadczy?
- Wyłącznie o tym, że jesteś nieuleczalną pracoholiczką, w dodatku za dobrą. Chodź, skoro musisz, ale czekam na ciebie w samochodzie. A kiedy skończysz, masz wreszcie odpocząć, obiecaj!
- O tym, że to naprawdę jest ważne, ale z chęcią przyjmuję warunki - uśmiechnęła się krzywo, odkładając uśpione zwierzątko na kocyk. Tym razem, choć niechętnie, skorzystała z pomocy kul.

*

Pod drzwiami mieszkania Klaudii stała wysoka kobieta w średnim wieku. W pierwszej chwili jej obecność zdziwiła psychiatrę, ale zaraz potem dostrzegła uderzające podobieństwo rysów twarzy.
- Idalia Cichocka, jestem lekarzem córki, co tu się wydarzyło? - wyciągnęła rękę. Uścisk był pospieszny, niedbały i nieznajoma się nie przedstawiła.
Starała się za to nie okazać zdziwienia, że została rozpoznana, Idalia instynktownie wyczuła, że słowo "psychiatra" tym razem należy sobie podarować. Z postawy rozmówczyni wręcz biła defensywa. Lekarka uświadomiła sobie w jednej chwili, że czeka ją naprawdę niełatwe zadanie.
- A co ma się dziać, najpierw wydziwia, a potem nie chce mnie wpuścić - oskarżycielsko, agresywnie machnęła pięścią w stronę drzwi. Cierpliwość nie była jej mocną stroną.
- Tylko same z nią kłopoty - perorowała kobieta na tyle głośno, że wszyscy sąsiedzi dookoła znali już problem nastolatki. Brunetce zrobiło się żal pacjentki. - I sama się naprasza, mnie tam do przyjazdu wcale nie było śpieszno, kiedy szykuje kolejny.
Idalia, znacząco kładąc palec na ustach, stanowczo zapukała w drzwi. Słysząc płacz dziecka, poczuła lekki dreszcz niepokoju.
- Świruje i świruje, zawsze taka była, byle wszystko po jej myśli! Histeryczka, kombinatorka! - matka nie dawała za wygraną, ale głos trząsł jej się z niepokoju, nie oburzenia.
Idalia spojrzała na nią uważnie.
- A może po prostu córka, która tęskni za matką? Potrzebuje jej wsparcia?
Spodziewała się gwałtownej riposty, kobieta jednak nie odpowiedziała nic. Nadal stała tylko z zaciętą miną, czekając na dalszy rozwój wypadków.
- Klaudia, otwórz mi - powiedziała Ida łagodnie. - Chcę pogadać.
- Z nią pogadaj - dziewczyna za drzwiami głośno wysiąkała nos. - Jeśli nawet ciebie nie zrozumie, to wszystko jest bez sensu. Ja już tego ciągnąć nie mam siły - głos zadrżał jej niebezpiecznie.
- Ale przyjechałam do ciebie. Chcę wiedzieć, czy wszystko w porządku.
- Jasne, że w porządku. Maks wrzeszczy, bo nie chcę mu dać swojej komórki. Jest zmęczony i nie może zasnąć. Zrobisz to dla mnie?
Ida się zastanowiła.
- Klaudia, to ty najlepiej wiesz, co czujesz i co chcesz mamie powiedzieć, porozmawiajmy we trzy.
- Chyba żartujesz! To co ja mówię spływa po niej od zawsze. Proszę cię.
- No dobrze, niech tak będzie - odpowiedziała. - Chodźmy - zwróciła się do matki dziewczyny.

*

Usiadły na pustej parkowej ławeczce.
- Nie możemy po prostu iść do jakiejś kawiarni? Tyle tu tego macie - burczała kobieta, nieco onieśmielona obecnością psychiatry.
- Tak - jeśli ci bardzo zależy. Ja myślę, że świeże powietrze dobrze nam zrobi, a brak tłumu dookoła sprzyja rozmowie. Zacznijmy od początku. Moje imię już znasz. Mówmy sobie na ty dla uproszczenia. To jedyna okazja, pewnie nigdy więcej się nie spotkamy.
- Iwona - kobieta nie wykazywała większego zainteresowania podtrzymaniem rozmowy.
- Jak myślisz, dlaczego Klaudia poprosiła mnie o rozmowę z tobą? - psychiatra przeszła więc do sedna.
- Bo jest głupia i niczego nie rozumie.
Rutynowo zignorowała agresywny ton.
- Mocne słowa. Spróbujesz opowiedzieć po kolei w czym rzecz? Tylko wtedy będę wstanie pomóc wam się porozumieć.
Idalia z uśmiechem i lekką nostalgią patrzyła na bawiące się dzieci, Iwona odwróciła od nich wzrok.
- Tu nie ma czego tłumaczyć: włożyliśmy z mężem wszystkie siły i mnóstwo pieniędzy, żeby ukryć ten cały wstyd, żeby jej ludzie palcami nie wytykali, a ona tak po prostu chce to wszystko zniszczyć! I przyjeżdża do domu! Co ja zrobiłam źle!
Idalia czekała, wiedziała, że nie należy poganiać rozmówczyni, nie zadawała więc na razie pytań.
- Poszła na dyskotekę, że niby do znanego klubu, niby bezpiecznie i z dużą grupą znajomych. a wróciła z brzuchem! Jak rasowa dziwka! Nawet ojca dziecka nie pamiętała!
- Została zgwałcona? - spytała Ida cicho.
- A skąd ja mam wiedzieć? - oburzyła się. - Czy mnie to wtedy obchodziło?
Okrucieństwo tych słów niespodziewanie uderzyło Idę, podświadomie ujrzała przed oczami wykrzywioną bólem podczas opowieści o własnej traumie twarz Agaty, zachowała jednak kamienny wyraz twarzy, bo Iwona z trudem powstrzymywała łzy.
- Wszystko dla niej robiliśmy, od maleńkiego dziecka. Żeby mogła w życiu robić to, co jej się zamarzy. Żeby nie musiała tak ciężko pracować jak mój mąż i o wszystko walczyć. Ona miała tylko się uczyć, nic więcej nie musiała robić. Ale od zawsze nie lubiła szkoły, zajmowała się bzdurami. Dla niej i dla syna z pracy zrezygnowałam, żeby ich na porządnych ludzi wychować, i mam teraz swoją nagrodę za poświęcone dzieciom życie - jednak się rozpłakała.
Idalia z kieszeni dżinsów wydobyła chusteczki, podała kobiecie całą paczkę.
- Syn wyjechał za granicę pracować na budowie. Dzwoni tylko, jak nie ma nic do roboty, na przykład jedzie autobusem ,a Klaudia... szkoda mówić. Wychowałam dziecko na dziwkę!
- A Klaudia popełniła błąd, który teraz swoją postawą naprawia, ty nigdy nie popełniłaś żadnego błędu, nigdy nie miałaś się czego wstydzić?
Kobieta milczała.
- Wspaniale sobie to wszystko wymyśliliście: idealne dziecko, świetna uczennica, dobry zawód, kariera, a Klaudia się nie wpasowała, poszła swoją, zupełnie do waszej przeciwną drogą. Tylko czy dzieci ma się dlatego, żeby spełniały nasze oczekiwania? Czy wyłącznie dla nich samych?
- Łatwo ci wygadywać komunały, bo nie masz dzieci - zirytowała się nagle Iwona.
Ida wahała się przez chwilę, ostatecznie się decydując, nabrała powietrza więcej, niż to było konieczne.
- Moja córka nie żyje. Więc tak, nie mam dzieci i może łatwo mi mówić. Ale przez to też łatwiej mi przekonywać, że postępujesz niesłusznie. Bo sama zrobiłabym wszystko, żeby ona przy mnie była, istniała w mojej rzeczywistości. Jakakolwiek miałaby być i cokolwiek zrobiłaby z przecież własnym, nie moim, życiem.
Z oczu Iwony popłynęły łzy. Po cichu, bez histerycznego poklasku. Twarz wykrzywił jej brzydki grymas zranionego człowieka. Niespodziewanie dla lekarki chwyciła ją za ramię, jakby musiała się czegoś koniecznie przytrzymać. Idalia się nie cofnęła.
- To mój mąż, on to wymyślił. Żeby wynająć jej mieszkanie, wysyłać pieniądze i nie utrzymywać kontaktu. Ludziom powiedzieć, że do lepszego liceum wyjechała, choć mało kto wierzył. Miało być dla jej dobra, żeby ludzie brzucha nie widzieli. I trochę dla nauczki - niech sobie sama radzi, skoro tak życie zmarnowała. A ja na to, niestety, przystałam.
- Popełniłaś błąd, ale teraz, jak i Klaudia swój, możesz go naprawić, w każdej chwili.
- To nie takie proste.
- Wszystko jest proste. Po prostu idź do twojego dziecka i mu powiedz, co czujesz.
- A jak mi nie uwierzy?
- To zależy, co jej powiesz, czy przyznasz się do błędu, czy będziesz ją oskarżać. Nie masz pojęcia, co wam jeszcze życie szykuje. Zamiast oceniać, po prostu ją kochaj.
- Kocham ją, codziennie o niej myślę i tak strasznie za nią tęsknię - odpowiedziała szczerze.
- No, to znak, że jesteś już gotowa. Teraz zwyczajnie jej to powiedz.
Wstały jednocześnie.
Idalia podała rękę Iwonie, uśmiechnęła się zachęcająco. Czekała. Wiktor wysiadł z samochodu i podszedł do nich, patrząc na Idę pytająco. W końcu lekarka zdecydowała.
- Idziemy! Zanim się rozmyślisz.
Jednak zamiast iść, kobieta rzuciła się lekarce w ramiona, omal jej nie przewracając, dziękowała nieco zbyt wylewnie.
"Jak to mówią - do trzech razy sztuka, a przypadki nie istnieją" - pomyślała wzruszona Idalia, kolejny raz wpadając w znajome ramiona.

poniedziałek, 6 lipca 2015

43.



"Wszyscy popełniamy błędy. Wielcy ludzie próbują naprawiać zło. Tylko to się liczy. Na tym polega wielka miłość".

*****

- Co ty ciekawego kombinujesz, maluchu? Przypominam ci, gdybyś przypadkiem zapomniała, że jeszcze nie umiesz chodzić - Piotr pocałował w główkę swoją dziewczynkę, która bynajmniej nie zamierzała z nauki nowej umiejętności rezygnować, ponieważ z uporem godnym lepszej sprawy wspinała się na tatusia. Tenże bardzo chciał usiąść na kuchennym krześle, jednak córka skutecznie mu to uniemożliwiała, stanowczo ciągnąc za nogawkę spodni i próbując w ten sposób utrzymać się na chwiejnych nóżkach. Stojąc więc bezradnie na środku kuchni patrzył, jak żona obiera ziemniaki i śmieje się z jego niezdarnych poczynań.
- Nie podtrzymuj jej, jak będzie dostatecznie silna, to sama wstanie na nogi.
- I ja mam tutaj tak stać do tego czasu?
- No wiesz, miłość rodzicielska różnie się objawia, ale zawsze wymaga poświęcenia - Hana starała się przybrać poważny ton, jednak w jej oczach widniało rozbawienie.
- Bardzo śmieszne, to samo ci powiem w nocy, kiedy zacznie płakać i trzeba będzie do niej wstać.
- A ja wtedy nie zaprzeczę, z prawdą nie wygram - stwierdziła po prostu.
W tym momencie zmęczona wyczynem Sara klapnęła na pupę. Na jej buzi odmalowało się szczere zdziwienie takim obrotem sprawy.
- Nie martw się, malutka, zdarza się najlepszym, od czegoś trzeba zacząć, chodź do tatusia - wziął córkę na ręce i podrzucił do góry. Dziewczynka zaśmiała się w głos z radości, a rodzice spontanicznie jej zawtórowali.
- Świetnie wam idzie, dacie sobie radę, to ja lecę - lekarka szybko wstała, podchodząc do zlewu, żeby opłukać dłonie.
- Zaraz, zaraz, a gdzie ty idziesz?
- Mówiłam ci co najmniej kilka razy: chcę pogadać z Tretterem, rozważyć moje nowe warunki pracy. Chyba nie myślisz, że dam radę ciągnąć dwunastki z roczniakiem w domu i tobą ciągle przy stole operacyjnym.
- No tak, ale czy to musi być dzisiaj, kiedy mam wolne? - brunet westchnął.
- Co za różnica kiedy, co się dzieje, Piotr?
- Co ma się dziać - posadził dziecko na podłodze, unikając wzroku żony. - Jest okej.
- Co ci nie odpowiada? Przecież widzę, że coś nie gra.
- Chcesz szczerości? Najchętniej siedziałbym tutaj z nią w domu, ale niestety jest to niemożliwe, bo cały urlop wykorzystałem po jej urodzeniu. I uważam, że nie powinnaś wracać do pracy, skoro nie najgorzej nam się żyje z jednej pensji.
- I co ty mi chcesz w związku z tym powiedzieć?
- Że nie wyobrażam sobie obcej kobiety w moim domu z moim dzieckiem tam, gdzie od zawsze powinna być jej mama.
Hana usiadła bez słowa, uśmiech dawno zniknął z jej twarzy.
- Naprawdę chcesz mi zasugerować, że nie powinnam wracać do pracy?
- To jest twoja decyzja.
- Której nie akceptujesz.
- Bo ja widzę, jaka ona jest jeszcze malutka, jak cię potrzebuje, nie możesz posiedzieć w domu jeszcze chociaż jakiś czas? To nasze jedyne dziecko! Potem pójdzie do żłobka, złapie kontakt z rówieśnikami i zajmie się nią wykwalifikowana kadra, a nie obca baba, która nie wiadomo co będzie robiła z Sarą przez cały długi dzień. Hana, proszę, przemyśl to.
- Nie obca baba, tylko opiekunka polecona mi przez Lenę. Chyba sobie nie wyobrażasz, że zostawię moje dziecko z byle kim? - nieświadomie podniosła głos. Sara spojrzała na nią wystraszona, Hana natychmiast wykrzywiła usta w uśmiechu, ale w oczach zalśniły jej łzy.
- Nie o to chodzi - mężczyzna objął kobietę i przytulił do siebie. - Nie kłóćmy się. To nic nie da. Posiedź w domu jeszcze przez pół roku, potem wrócisz do pracy i do ludzi, ja wiem, że ci tego brakuje, ale tyle przecież możesz zrobić, postaram ci się więcej pomagać. Tak będzie najlepiej, kochanie.
Hana odsunęła się urażona.
- Za pół roku nie będę tam miała czego szukać, Tretter potrzebuje dyspozycyjnego ginekologa, kończy mi się urlop, albo wracam do swoich obowiązków, albo wylatuję. Prosta sprawa! I nie wzbudzaj we mnie jeszcze większego niż mam poczucia winy. To nie ty gadasz od roku tylko z dzieckiem, zmieniasz pieluchy, gotujesz zupki i śpiewasz piosenki. Nie masz na sprawę pełnego poglądu, chociaż rozumiem, że się o Sarenkę troszczysz. To oczywiście jest wspaniałe, siedzieć w domu z własnym dzieckiem, ale bywa też cholernie monotonne. Ja kocham swoją pracę dokładnie tak samo jak ty swoją. A ty nie zostałeś odsunięty od niej na rok, niezależnie z jak ważnego powodu.
- Wiem. Przepraszam cię, tak by po prostu było nam najprościej.
- Dla kogo najprościej? Mówisz, jakby dla mnie to było łatwe, zostawić ją, nie wiedzieć, czy wszystko zjadła, czy nie płacze i w co się bawi. Ale ja nie jestem tylko matką!
Piotr wstał, uznając rozmowę za zakończoną.
Hana szybko do niego podeszła, kładąc mu ręce na ramionach i zadzierając głowę, żeby spojrzeć w jego oczy.
- Masz rację, nie kłóćmy się. Jesteś wspaniałym ojcem. Obiecuję, że na próbę opiekunka przyjdzie wtedy, kiedy będziesz w domu. Sprawdzimy ją jak tylko się da. Może być?
- Jest to jakiś argument, ale obiecaj mi, że jeszcze raz spokojnie się nad wszystkim zastanowisz.
Hana stała przez chwilę w milczeniu.
- Pół etatu?
- Byłoby wspaniale! - Piotr się rozpromienił.
- Postaram się wynegocjować.
Pocałowali się czule, uspokojeni opcją, która była do przyjęcia dla obu stron. Spojrzeli na Sarę, próbującą w skupieniu odgryźć ucho gumowego dinozaura.
- Masz rację, córeczko, dinozaury wyginęły - roześmiał się chirurg.
Popatrzył na szykującą się do wyjścia Hanę.
- Gniewasz się na mnie? - spytał ponuro.
- Nie da się na ciebie gniewać. Jesteś wspaniałym i troskliwym mężem i tatusiem.
- Bardzo trudno jest mieć taką mądrą i niezależną żonę.
- Dobra, dobra, bo jeszcze zacznę żałować, zjedzcie obiadek i idźcie na spacer. Niedługo jestem z powrotem.
W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Zdumiona Hana pospiesznie otworzyła.
- Przemek! - natychmiast wyciągnęła ramiona do brata. Zawahała się nagle, widząc walizkę. - Co się stało?
- Wiem, siostrzyczko, że to duży kłopot, ale czy moglibyśmy tutaj na jakiś czas zostać?
Zaskoczona kobieta nie umiała wykrztusić ani słowa. Stała tylko bez ruchu, wpatrzona w płaczącą histerycznie córkę brata.

*

Idalia wlokła się z największym trudem, noga za nogą, mocno utykając. Źle oceniła swoje siły postanawiając, że spacer będzie dobrym pomysłem. Owszem - był, ale nie tak długi. Widząc własny blok poczuła, że to najwyższy czas, bo jeszcze kilka metrów, a przewróci się i już nie podniesie.
W tej właśnie chwili spostrzegła siedzącego na ławeczce Wiktora, który najwyraźniej na nią czekał. Wkładając w to resztę sił, starała się iść pewnie i przybrać obojętny wyraz twarzy. Nie dał się jednak nabrać.
- Idalia, ty ledwie idziesz, miałaś oszczędzać nogę. Jesteś totalnie nieodpowiedzialna! Nie można cię nawet na chwilę spuścić z oka. Bardzo boli?
Zupełnie wyczerpana kobieta ostatecznie straciła równowagę. Starając się usiąść na ławce, wpadła wprost w oczekujące na nią ramiona Wiktora.
- Nie zadało sobie trudu zapytać mnie o zdanie i boli niestety. Wybacz, to nie było zamierzone - zaczerwieniła się po uszy.
- Co ty możesz wiedzieć o moich zamiarach - mrugnął do niej zawadiacko. - Powariowałaś?
- Nie bardziej niż zwykle. Wracam do formy, tylko trochę za szybko. Duszę się bezruchem i pomieszczeniami.
Spróbowała odzyskać równowagę, koniecznie chciała przestać wspierać się na ramieniu byłego męża. Nie udało się.
Spojrzała przepraszająco.
- Wybacz, że do ciebie przywieram, możesz wierzyć na słowo - wolałabym móc utrzymać się na własnych nogach.
- A ja wolałbym, żebyś przywarła do mnie na całą resztę życia.
Idalia próbowała zagadać zażenowanie.
- Czy byłbyś uprzejmy posadzić mnie na ławce? Zaraz mi przejdzie, trochę przegięłam, Rafał miał rację, powinnam brać ze sobą kule.
- Powinnaś poszukać kluczy - oznajmił ubawiony sytuacją Wiktor.
Po tych słowach wziął Idalię na ręce i skierował się w stronę właściwej klatki. Kilkoro siedzących na trzepaku nastolatków zagwizdało znacząco.
- Drugi raz w tym miesiącu robimy widowisko. To jest jakaś porażka.
- Porażką jest to, że nie mogę cię teraz pocałować, bo najprawdopodobniej otrzymam w dziób. Masz, bądź co bądź, koszmarny charakter.
- Opanuj się! Będą gadać! - pisnęła Ida.
Wiktor z gracją obrócił się kilka razy z kobietą w ramionach. Otworzył usta, chcąc coś wykrzyknąć, ale Ida natychmiast zasłoniła je obiema dłońmi. Dzieciaki zaczęły chichotać i klaskać. Rozpromieniony brunet dziarskim krokiem ruszył do mieszkania.
Delikatnie położył byłą żonę na kanapie, skrzywiła twarz z bólu.
- Założę się, że jesteś okropnie głodna, ale spokojnie, ja jak zwykle myślę...
- Czekaj, czekaj! - powstrzymała gestem wychodzącego bruneta.
Usiadł obok niej. Dotknęła jego dłoni, nie uśmiechała się, w oczach miała lodowiec.
- Ty się dobrze bawisz, a ja mam zamęt w głowie. Nie ułatwiasz mi, Wiktor. Ja nie umiem ci tak po prostu zaufać. Zawiodłeś mnie w najtrudniejszym czasie. Takich rzeczy się nie zapomina.
Wytrzymał jej wzrok, również przestał się uśmiechać.
- A może po prostu spróbuj? Pozwól mi być, daj sobie trochę czasu. Czy masz obecnie coś do stracenia?
Nabrała powietrza, żeby wysypać z siebie całą moc argumentów, ale w tym momencie zadzwoniła jej komórka. Podskoczyła przerażona, zesztywniała. Zacisnęła oczy.
- Już jest po wszystkim, jest w porządku - powiedział Wiktor łagodnie, dotykając jej ramienia.
Idalia powoli się otrząsnęła, wzięła głęboki oddech, biorąc telefon z jego rąk, uśmiechnęła się z wdzięcznością. I pierwszy raz od dawna podziękowała niebiosom, że znowu przy niej jest. Nie ktokolwiek, ale właśnie on, który znał ją jak nikt inny na całym świecie. I chociaż zgubili coś istotnego, nadal wywoływał uśmiech, rozczulał i koił jej skołatane nerwy.