poniedziałek, 27 czerwca 2016

95.



"Kiedy trzymamy się drugiego człowieka, jesteśmy silni. Kiedy Jesteśmy z ludźmi, nie można nas złamać".

*****

- A mówiłem, panie, mówiłem, że tak to się skończy, tylko kto by starych słuchał! - grzmiał zaczerwieniony z wściekłości emeryt, który podobnie jak Piotr stał się świadkiem koszmarnego w skutkach wypadku. - Pisałem do tych urzędasów pisma, że trzeba tu koniecznie sygnalizację zrobić i co? - teatralnie zawiesił głos, szczerze przejęty i oburzony zajściem.
Piotr nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ zobaczył biegnącą w ich stronę, zdenerwowaną Hanę.
- Najgorsze to, że dzieciątko nie przeżyło - kontynuował staruszek niezrażony, na co wzdrygnęli się rodzice Sary. - Ale jak niby miałoby coś takiego przeżyć. To się w głowie nie mieści, tak wypaść!
Hana nieco za długo i za mocno trzymała przy sobie córkę, drugim ramieniem obejmując męża.
- Tak dobrze, że nic wam nie jest - wyszeptała Gawryle do ucha, czując ogromną ulgę.
- Jak oni, panie, będą z tym teraz żyć! - mężczyzna nie dawał za wygraną.
Piotr odsunął się od żony, czując, że dłużej tej sytuacji nie jest w stanie znieść.
- Najlepiej zrobimy, jak wszyscy pójdziemy teraz do domów. A co do skrzyżowania i sygnalizacji - niedbale machnął ręką w stronę fotografujących miejsce zdarzenia dziennikarzy. - Ich urzędnicy posłuchają. Pewnie już jutro zacznie się tu remont.
- Obyś pan miał rację, zanim znowu zginą niewinni - dodał jeszcze na odchodne zmęczonym tonem.
Piotr odetchnął. Sara spokojnie zasnęła na rękach matki.
- Jesteś pewien, że to dziecko nie przeżyje? - spytała smutno ginekolog.
- Hana, ono wyleciało przez szybę, najprawdopodobniej w samochodzie w ogóle nie było fotelika.
- Drogi Boże... jedźmy już do domu - dotknęła ramienia męża.
- Jedźcie z małą, ona cię teraz potrzebuje. Ja pojadę na chwilę do szpitala, sprawdzę, co z tym człowiekiem, bo inaczej nie da mi to spokoju.

*

- Ludzie są po prostu koszmarnie nieodpowiedzialni! - zdenerwowany Radwan chodził po pokoju lekarskim. - Najpierw się człowiek dwoi i troi, żeby ciąże przebiegały bezpiecznie, potem, żeby te ich dzieci szczęśliwie witały świat, a nie daj Boże, że coś pójdzie nie tak, to bez pytania o przebieg zdarzenia zgnijesz w więzieniu. Mija trochę czasu i masz, co oni robią?
- Mówię wam, jak szmaciana lalka - Piotr duszkiem wypił kilka łyków gorącej herbaty. - Po prostu nie miał szans, chciałem tam za nim skoczyć, ale w ostatniej chwili rozsądek mi wrócił, bo to przecież nie ma żadnego sensu. Wiki, co z tym ojcem?
- Odzyskał przytomność, usunęliśmy śledzionę i jest mocno połamany, ale przy odrobinie szczęścia wróci do pełni sprawności.
- Już wie?
- A nie wie, bo Wiktoria jest taktowna, ale powinien się dowiedzieć i to szybko - wyraził swoje zdanie Krzysztof.
- Nie tak łatwo mu to powiedzieć - Consalida posmutniała.
- Ale któreś z was powinno to zrobić, najlepiej zaraz. Nie tylko dlatego, że pewnie pyta o syna i wyrzuty sumienia nie dadzą mu do końca życia już spokoju, ale dlatego, że matka ma prawo wiedzieć. I jej mi jest żal najbardziej, bo w tym nie uczestniczyła. Nie widziała, jak ty i lekarze z karetki zrobiliście wszystko, co się dało, żeby uratować jej dziecko. Ciągle będzie myślała, że można było zrobić więcej.
- Tej matce skończy się zaraz świat - Gawryło wstał, gotowy do wyjścia. - Jakoś musisz sobie poradzić, jesteś lekarzem prowadzącym, wybacz, Wiktoria, ale mnie wystarczy na dzisiaj sam widok, nie pomogę ci tym razem. Mam po kokardę. Idę przytulić swoje pisklę. Mam nadzieję, że ona dosyć szybko to zdarzenie zapomni.
Chirurg jakby go nie usłyszała. Kontynuowała, wpatrzona w akwarium z rybkami:
- A wiecie co dla mnie jest w tej sytuacji najtragiczniejsze? Że gość po przebudzeniu zaraz powiedział, że on z tym małym Filipkiem wyjechał tylko na dziesięć minut do sklepu, dlatego nie wzięli fotelika, spieszyli się.
- Idiotą jest! - zagrzmiał Radwan. - Wiktoria, on z powodu dziesięciu minut zabił syna! Czy było warto tak ryzykować? Powiedz mi, co trzeba tym ludziom zrobić, żeby do nich nareszcie dotarła powaga sytuacji.
- Ale przecież to nie on był sprawcą wypadku - oponowała Consalida.
- Ale to jego głupiej głowie nie chciało się przypiąć fotelika. Nieważne na ile. Nie jesteś w stanie przewidzieć, co zrobi inny kierowca i ze swojej strony masz obowiązek zrobić, co się da, żeby twoje dziecko było bezpieczne. Wierz mi na słowo, że kierowcy są bezwzględni. Każdemu się spieszy. A ja tę ich bezwzględność odczuwam do dzisiaj. Tylko że w moim przypadku nie pomógłby nawet cud.
- Wiesz, że bardzo mi przykro.
- Wiem i zupełnie nie do tego zmierzam. Widziałaś tragiczne filmiki propagujące foteliki albo ich testy w ekstremalnych sytuacjach? Ja nie mogę na to patrzeć, bo dobro dzieci jest u mnie priorytetem, wszystkich. A ludzie to widzą i mimo to masz teraz tego człowieka na oddziale.
- Mimo wszystko nie będę go upominać, zapłacił już najwyższą cenę swojej głupoty. Zaraz się dowie, jak wysoką.

*

- W porządku, chodźmy, skoro ta matka już przyjechała - Idalia wstała, poprawiając kitel.
- Ty powiesz czy ja? - spytała Wiktoria spłoszona.
- Ty w mojej obecności. Ja nie znam bezpośredniej przyczyny śmierci, ale póki co szczegóły podaruj. I weź ze trzy pielęgniarki.
-  Po co?
- Może być gorąco.
- Nie rozumiem?
Ida się zdenerwowała.
- Czy jeśli dowiedziałabyś się, że mąż zabił ci dziecko, stałabyś spokojnie, z uśmiechem dziękując za informację? Same ich nie utrzymamy - wskazała swój zaokrąglony brzuch.
- A czy ty jesteś pewna? - Wiki również popatrzyła na brzuch.
- To mój obowiązek, być przy takich sytuacjach. Inaczej powinnam rozpocząć urlop. Ale tak, tym razem jestem. Bo jedynym uczuciem, które we mnie dominuje jest wściekłość. Przez bezmyślnego człowieka zginął niewinny. Wiem, co zaraz poczuje ta matka, największemu wrogowi bym tego nie życzyła.

*

- Co z Filipkiem? Pani doktor, proszę mi powiedzieć. Wolę już najgorszą prawdę niż to ciągłe czekanie.
"Zaraz zmienisz zdanie" - pomyślała zrozpaczona Idalia. "Nawet nie wiesz, jak cię dobrze rozumiem. A może właśnie nie rozumiem? Ty nawet nie możesz się na to przygotować".
Jedno Idalia mogła stwierdzić na pewno, Wiktoria poradziła sobie wspaniale. Starała się być opanowana, wręcz ciepła, co na co dzień u koleżanki nieczęsto widywała. Ale w końcu słowa padły i żadna empatia nie była w stanie ich złagodzić. Wszyscy czekali w napięciu, wstrzymując oddech.
Weronika Siejak, matka bez dziecka, najpierw zaczęła płakać. Jeszcze w pełni nie przetworzyła otrzymanych informacji, jeszcze niezupełnie do niej dotarło. Wiktorii w oczach stanęły łzy, Idalia bezszelestnie stanęła za kobietą.
Nagle Weronice na moment zabrakło tchu. A potem z jej obolałej, roztrzaskanej duszy wydarł się świdrujący, rozpaczliwy, przerażający krzyk. Który kiedy już wybrzmiał, nie mógł się zakończyć. Kobieta rzuciła się w histerii na podłogę, szaleńczo uderzając głową o płytki, w tym momencie Idalia zrozumiała, że to najlepszy moment na wkroczenie, bo tej rozpaczy inaczej nie uda się aktualnie powstrzymać.
Ubiegła ją pielęgniarka. Błyskawicznie padła na kolana, przygważdżając pacjentkę do podłogi. Idalii nie pozostało już nic innego, tylko wbić jej igłę w ramię.

*

Cichocka czuła, że dawno powinna iść do domu. Była zmęczona, bolały ją plecy i brzuch przechowujący aktualnie synka, ale nie była w stanie tego zrobić. Obezwładniało ją współczucie dla cierpienia matki.
Kobieta rzucała się po łóżku w niespokojnym, chemicznym śnie. Lekarka z bólem serca patrzyła na jej zapuchnięte jeszcze od płaczu oczy, drżące panicznie powieki, nienaturalnie ułożone usta. Patrzyła na nią, a widziała siebie w pierwszych tygodniach rozpaczy. Kiedy była wściekła na słońce, że może świecić i ogrzewać, podczas kiedy ona zupełnie traci grunt, rozpada się i chwieje. Kiedy jej umysł odmawiał posłuszeństwa, bo słyszy płaczące dzieci w pustym mieszkaniu, chce odpychać kobiety, wyrywać z ich rąk małe rączki kilkulatków i biec, gnać, uciekać, choćby na koniec świata, byle przerwać to nieustające pasmo bólu.
Otrząsnęła się z zamyślenia, wiedziała, że musi. W ostatnim przebłysku zrozumienia dotknęła ręki Weroniki. I pochylając się, jakby mogła ją usłyszeć, wyszeptała:
- Z każdym dniem będzie bolało o cząstkę mniej, Krok po kroku, minuta po minucie, oddech po oddechu. Ale jest i zła wiadomość, nigdy, przenigdy nie przestanie.
A po tych słowach stanowczo wstała. Wychodząc, cicho zamknęła za sobą drzwi.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

94.



"Jakże często droga prosta wiedzie po podpalonych mostach".

*****

- Dzień dobry - Agata, ziewając i przecierając oczy, uśmiechnęła się do narzeczonego. - Ooo, co ja widzę, czy ja już może jestem w niebie?
- Śniadanko i pyszna kawa dla mojej ukochanej, prosto do łóżka. Tydzień przed ślubem to wręcz wypada. Nie uważasz?
- Wiesz, na czym polega twoja największa zaleta? - dotknęła czule jego policzka. - Że ty taki jesteś i miesiąc, i tydzień i będziesz rok po ślubie. Troskę masz wpisaną w naturę. Budzika to chyba też dotyczy.
- Zgadłaś, wyłączyłem.
Marek położył się obok ukochanej i objął ją ramieniem. Natychmiast ufnie się w niego wtuliła.
- Kawka stygnie, za to ty jesteś taki cieplutki, demotywujesz moje mocne postanowienie zostania lekarzem roku.
Rogalski wtulił twarz w jej włosy.
- Lekarzem roku zostaniesz za rok, teraz wystarczy, że będziesz żoną roku.
Los jednak bywa przewrotny; mimo że Agaty do tych aspiracji nie trzeba było długo przekonywać, a kawa przestała się liczyć mniej więcej pięć minut później, telefony okazały się nieustępliwe - zarówno Agaty, jak i Marka, w mniej więcej minutowym odstępie czasu.
- Ja się nie zgadzam - jęknął mężczyzna.
- Służba nie drużba, kochanie, robota nas wzywa i nie ma zmiłuj, a mogłam zostać nauczycielką, jak proponował tatuś.
- Pociesza mnie tylko fakt - Marek wstał, wzdychając ciężko - że jeszcze tydzień tej bieganiny i przygotowań, potem cudowny ponoć efekt, a potem wspaniały urlop tylko we dwoje.
- A póki co - szara rzeczywistość, napisz im, że zaraz będziesz... - nie dokończyła zdania.
Rozdzwonił się jej telefon.
- Co tam, Iduś?
Cisza w słuchawce zaniepokoiła lekarkę.
- Idalia!
- Jestem przed pierwszym skrzyżowaniem u siebie, możesz przyjechać?
- Co się stało?
- Tylko nie panikuj, właśnie dlatego dzwonię do ciebie, nie do Wiktora. Nie mogę prowadzić samochodu, stoję na parkingu, bo zwyczajnie zemdlałam, nie pamiętam nic. Z trudem udało mi się uniknąć wezwania karetki.
- Jadę. Nie ruszaj się stamtąd.

*

Idalia, mimo usilnych starań i wbrew własnej naturze, była roztrzęsiona.
- Uspokój się, twój stres mu nie pomaga - perorowała Agata łagodnie, prowadząc przyjaciółkę na ginekologię. Z trudem panowała jednak nad własnym strachem.
- Ze mną znowu jest coś nie tak, rozumiesz? Jak mu się coś stanie... to wszystko moja wina...
- Hana! - internistka krzyknęła do pierwszego ginekologa, jakiego spotkały. - Pomóż nam, proszę.
- Co się dzieje? - kobieta spojrzała pytająco na ciężarną.
Agata uspokoiła ją uśmiechem.
- Ida straciła przytomność za kierownicą. I przy tej panice, którą teraz odczuwa, to naprawdę jest nic, stres szkodzi bardziej niż samo zdarzenie.
- USG, zapraszam.

*

- Obejrzę was dokładnie z każdej strony, ale wygląda na to, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a twojego chłopaka bynajmniej nie da się pomylić z dziewczynką - wskazała na monitorze odpowiedni organ, czym wywołała wybuch śmiechu Agaty i przyszłej mamy.
- Ale dlaczego tak się stało?
- Ucisk powiększającej się macicy na żyłę główną, dlatego zaleca się leżenie na lewym boku, żeby poprawić przepływy. Poza tym teraz w twoim organizmie krąży o 50% więcej krwi, to spore obciążenie. Nie zapominaj o zwyczajnie ściśniętych przez powiększającą się macicę i synka narządach wewnętrznych. No i się już nie denerwuj, bo patrz, jak szaleje. Po prostu zwolnij, mimo że ciąża to nie choroba.
- Bardzo ci dziękuję. Zwyczajnie spanikowałam. Tak okropnie go kocham i się o niego martwię.
- To dobrze, bo dzięki temu nic złego się nie stało. Naprawdę, zwolnij i raczej już nie prowadź samochodu, dla twojego i innych bezpieczeństwa. Okaz płodowego zdrowia, słowo ginekologa! I twój strach - zamyśliła się na chwilę. - Po wszystkim co przeszłaś, również jest naturalny. Wcale nie jestem od ciebie dzielniejsza, boję się starać o rodzeństwo dla Sary, mimo że oboje chcielibyśmy jeszcze dziecka. Może dlatego doskonale cię rozumiem. Dzwoń do mnie, gdybyś potrzebowała otuchy lub nawet dodatkowego badania, twój spokój jest najcenniejszy.
- Krzysztof powiedziałby ci to samo - wtrąciła Agata. - Przy swojej ciąży będę mieć ogromny dylemat, które z was wybrać. Oboje wspaniali i oddani tej pracy, Ida, jesteś bezpieczna.
- No i wyszłam na matkę-wariatkę. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
- A im dalej, tym będzie gorzej, każde jęknięcie, ząbki, szczepienia, które i czemu tak wiele, a ja jestem już na etapie wyboru przedszkola. To jest dopiero mission impossible.
- Żałowałaś kiedykolwiek czasu tylko z mężem? - zapytała Agata nagle.
- Nigdy, nawet po trzech z rzędu nieprzespanych nocach przy ząbkowaniu. Frustrowała mnie bezsilność i własne zmęczenie, frustrowało mnie marudzenie Sary, ale miłość do niej zawsze była ponad takie przyziemne kwestie.
- Miłość macierzyńska to jest jakaś nieogarnięta magia - skonstatowała Agata.
- Ślub, urlop i kto wie, może zaraz i ty się o tym przekonasz - Ida z wdzięcznością uścisnęła Hanę, wychodząc z gabinetu już z uśmiechem na twarzy.
- Idalka? - zaniepokoił się Radwan, widząc swoją pacjentkę.
- Już po strachu, Hana rozwiała moje wątpliwości, mam wspaniałego, zdrowego, silnego syna i kocham cały świat.
- To już wiedziałem od dawna, a czymże objawia się ta miłość do świata, ciekawe?
- Właśnie idę zrobić ci kawę w lekarskim. A to, mój drogi, dopiero początek symptomów.
- Czemu takie wspaniałe kobiety są zajęte, powiedz mi - mrugnął do Agaty. - To ja idę konsultować na izbę, w tempie ekspresowym, a potem uraczę się, jeszcze parującą. To świetny zawód, w żadnym innym nie spotkałbym tak empatycznych koleżanek.

*

- Skonsultowałem, Wiki, ze strony ginekologicznej wszystko w porządku - rzekł Radwan, wchodząc do lekarskiego i wyciągając rękę po stojący na stole kubek parującej kawy.
Wiktoria go ubiegła, parząc sobie usta.
- Dzięki - rzuciła od niechcenia.
Nie zdołał ukryć zdumienia i zawodu, ale szybko się opanował, widząc zapłakaną twarz koleżanki.
- Yyy, przepraszam, czy to była twoja kawa? Myślałam, że Agata zrobiła dla mnie - zreflektowała się rudowłosa.
- Tym razem moja, od Idalii. Ale odstępuję, na te smutki, na te żale.
- Wybacz zmęczonemu ordynatorowi, zrobię dla ciebie - wstała z trudem. - Porządny z ciebie Radwan.
Uśmiechnął się, wyciągając z fartucha paczkę chusteczek.
- Zachowaj wszystkie, na wieczne nieoddanie. Wykorzystaj raz a porządnie, i nie wracaj do tematu. Czasami po prostu szkoda łez, mimo że na początku wydaje się inaczej. Chyba że wolisz wypłakać się na mym ramieniu, ale to już inna sprawa i zbyt śmiała propozycja.
Uśmiechnęła się ciepło.
- Wiesz co? Wcale nie taka śmiała, przynajmniej grasz w otwarte karty, szczery i bezpośredni z ciebie facet, zaczynam to ostatnio bardzo cenić.
- No przecież cię nie wykorzystam, z wyjątkiem kawy oczywiście.
I po tych jego słowach, odkładając uprzednio kubek, Wiktoria mocno się do niego przytuliła, niemal natychmiast czując wszechogarniającą ulgę.

*

- Gdzie obiadek, tatusiu?
- W domku, skarbie, właśnie tam idziemy. Mama już na pewno na nas czeka z pysznym obiadem. Ale ty najpierw musisz zaliczyć prysznic, mimo że dzieci podobno dzielą się na szczęśliwe i czyste.
- Nogi mnie już baldzo bolą.
- Od tego biegania, hop, wskakuj - Piotr nie bez radości wziął córkę na ręce. Dobrze wiedział, że niedługo skończy się czas, kiedy będzie dla niej najważniejszy, a ona bez oporów wybierze noszenie na rękach, zamiast towarzystwa koleżanek.
Dziewczynka mocno do niego przylgnęła i zmęczona zabawą zamknęła oczy. A on szedł przed siebie raźnym krokiem, czując, że jego życie mogłoby tak wyglądać zawsze, bo jest zwyczajnie po ludzku szczęśliwy i wszystko znajduje się na swoim miejscu.
- Gdzie Tosia, tatusiu?
- Ze swoją mamą, ale po wakacjach do nas wróci, kochanie. Musimy jeszcze trochę poczekać. Ona wróci do nas i do szkoły, a ty pójdziesz do przedszkola.
Oboje z Haną nie spodziewali się, że Sara będzie tęsknić i co dzień dopytywać o powrót siostry. byli przekonani, że zapomni w kilka dni. Cieszył ich bliski związek między dziewczynkami, mimo obecnego smutku córeczki.
Stanął przed ruchliwym skrzyżowaniem bez sygnalizacji świetlnej, wyciągając rękę, żeby dać znak jadącym samochodom, że zamierzają przejść.
Nie zdążył nawet ruszyć.
Jeden z kierowców, jadący zdecydowanie za szybko, stracił panowanie nad pojazdem i z całej siły uderzył w samochód przed sobą. Pisk i huk ogłuszyły mężczyznę. Kiedy zobaczył chłopca mniej więcej w wieku Sary wypadającego z całym impetem przez szybę, omal nie wypuścił córki z rąk. Zaklął szpetnie i dłonią zasłonił dziecku oczy, czym jeszcze bardziej ją wystraszył. Przyciskając ją do siebie, zaczął wydawać polecenia zszokowanym przechodniom. Sara wrzeszczała ze strachu. Piotr, niewiele myśląc, włożył ją w ręce dziewczyny, która chwilę wcześniej wezwała karetkę.
- Jestem lekarzem, to moja córka, sprawdzę, czy można kogoś uratować, ale jej nie może spaść włos z głowy.
Dziewczyna, nadal wstrząśnięta, kiwnęła głową na znak potwierdzenia i przytuliła twarz do ciepłych plecków dziecka.
Gawryło przez ułamek sekundy stał w bezruchu, nie umiejąc zdecydować, czy najpierw pomóc leżącemu na ulicy dziecku, czy uwięzionemu w samochodzie ojcu. Najbardziej jednak ze wszystkiego żałował, że niestety jest w stanie przewidzieć finał tego zdarzenia.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

93.



"Miłość na odległość, szczerość na odległość, o ileż są łatwiejsze".

*****

- Tak się cieszę, że przyjechałaś - drobna brunetka z szerokim uśmiechem na bladej twarzy powitała je w drzwiach.
- Rzeczywiście marnie wyglądasz. Co to się stało? I gdzie Minia? - Idalia z niezwykłą u niej czułością, co z miejsca zdziwiło Woźnicką, przytuliła dziewczynę.
- Jeszcze siedzi z nauczycielem, jesteście trochę za wcześnie. Grypa kompletnie położyła mnie na łopatki, a wiesz, jak ważne dla mnie są jej spotkania z tobą. Inaczej nigdy bym cię nie fatygowała. I to jeszcze w tym stanie, mam nadzieję, że twoje dzieciątko wybaczy mi ten nietakt.
- To moja cudowna przyjaciółka Agata, dzięki której dziecko wybaczy każdy nietakt - roześmiała się lekarka.
Kobiety wymieniły uprzejmości.
- Zapraszam na coś zimnego do picia, ten upał wykańcza.
- Czekając na Dominikę opowiemy ci wspólnie resztę historii - psychiatra zwróciła się do internistki.
Usiadły w kuchni przy stole, kobiety z miejsca wypiły po szklance wody, za to Ela paradoksalnie otuliła się kocem.
- Nie powinnaś iść do lekarza? - Ida wyraziła swój niepokój.
- Już byłam, zaopatrzył mnie w wagon leków, resztę zrobi czas, jak najszybciej muszę być w formie, wiesz jak jest.
- Sama opiekuje się pani siostrą? - spytała zaciekawiona Agata.
-Mówmy sobie po imieniu, jakoś tak nam się życie poukładało - odrzekła po prostu.
Psychiatra gwałtownie wzruszyła ramionami.
- Tak wyszło - prychnęła zirytowana. - To anioł a nie człowiek. Zrezygnowała dla Dominiki ze studiów i ją adoptowała. Pracuje w domu, robiąc byle co. Od sześciu lat poświęca jej całe swoje życie. Nie znam drugiej osoby, którą byłoby na to stać. Mnie by na pewno nie było. Ona jest kompletnie pozbawiona egoizmu.
- Przesadzasz - Elżbieta skromnie spuściła oczy. - To przecież moja siostra, ani nie jest winna swojej choroby, ani, że nasi rodzice...
- I tego najbardziej nie umiem zrozumieć - rozemocjonowała się Agata. - Ty jesteś tylko siostrą, bez instynktu macierzyńskiego i przejęłaś opiekę. A matka zostawiła swoje dziecko.
- Nie można nikogo zmusić do miłości - wyszeptała Ela. - Problem w tym, że za późno to zrozumiałam. Nie miałam pojęcia, że jest aż tak źle, była kłopotliwa dla rodziców, często irytująca, wszystkie marzenia i dumę zostawili dla mnie, ale nigdy w życiu nie przeczuwałam, że kiedy tylko wyfrunę z gniazda, ją z niego wyrzucą, jak niezdolne do życia pisklę. Tak naprawdę spełniałam ich oczekiwania dla niej. Chciałam swoim zachowaniem zmniejszyć ich frustrację na to, że jest jaka jest, a oni nie umieli się pogodzić, że nigdy nie będą z niej dumni. Szukali ideału, zamiast pozwolić jej być sobą i wspomagać rozwój.
Zapadła cisza. W końcu dziewczyna podjęła opowieść:
- Teraz żyjemy sobie w miarę spokojnie. Choć dla otoczenia to ciągle rollercoaster - roześmiała się. - Najtrudniej było przekonać sąd, że za kilka lat mi nie przejdzie miłość do Miki. Przecież uczuć nie można udowodnić. Ale się zaparłam, nie mogę pozwolić zmarnować człowieka i jego ogromnego potencjału.
Woźnicka patrzyła na nią zdziwiona.
- Tak - potencjału - kontynuowała. - Ona rozwiązuje zadania z matematyki w tempie, w jakim ja piszę "cześć, co słychać", wspaniale zna się na komputerach. Kocha zwierzęta.
- I jest zupełnie nieporadna w sferze społecznej, nie czuje potrzeby kontaktu z drugim człowiekiem, po to ja tu jestem - dodała Idalia.
W tym momencie do pokoju weszła nastolatka, ciemnowłosa i filigranowa.
- Pożegnałaś się z panią? - spytała Ela, patrząc siostrze w oczy.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo nie chcę.
Agata mimo woli się uśmiechnęła. Ton Dominiki był cały czas taki sam, jednostajny i niewyrażający emocji, a twarz bez wyrazu, mimo to nie wzbudzała w niej strachu, raczej instynkt opiekuńczy.
- I właśnie tak to wygląda, nigdy nie robi tego, do czego nie jest w pełni przekonana - wyjaśniła Ela.
- Cześć, jestem Agata, przywiozłam do ciebie Idalię, żeby twoja siostra mogła spokojnie zdrowieć.
- Dlaczego nie może zdrowieć niespokojnie?
Idalia dostała ataku śmiechu, Agata się zaczerwieniła.
- Taka właśnie jest moja Minia, wszystkich łapie za słowa, zupełnie niezłośliwie - Ela objęła siostrę ramieniem. Nie doczekała się reakcji. Dominika nadal stała sztywno jak marionetka. - Ostatnio wychodzimy z domu, wzięła do ręki parasol, na co ja bez zastanowienia mówię, że jest nam już niepotrzebny, nie pada. I tutaj był mój błąd. Kolejnego dnia leje jak z cebra, miotam się, szukam po całym mieszkaniu tego cholernego parasola. W końcu już wychodząc z siebie pytam: Miśka, gdzie jest parasol. Na co słyszę jej zwykłym tonem: nie jest, wyrzuciłam. Mimo wszystko się dziwię - dlaczego wyrzuciłaś. Odpowiedź logiczna, jak cała moja siostra - przecież był nam niepotrzebny.
Woźnicka coraz szerzej otwierała oczy ze zdziwienia, a wzruszenie ściskało ją za gardło. Komentować nie było trzeba.
- Jesteś bardzo ciekawą osobowością - powiedziała mimo wszystko, wyciągając rękę do Dominiki.
- A ty jesteś ładna - odparowała natychmiast, po raz kolejny wprawiając internistkę w zażenowanie.
- To skoro już jesteśmy wszystkie razem, pokażemy Agacie, jak wygląda twój dzień, dobrze? Weź ją za rękę i zaprowadź do swojego pokoju. My pójdziemy za wami - powiedziała Ida ciepło, ale stanowczo.
Dziewczyna włożyła dłoń w dłoń Agaty, ale nie ścisnęła.
- Bez obaw, ściśnij jej rękę - instruowała Ida. - Bo ona tego nie zrobi. Taka specyfika.
- I to jedno z bardzo wielu dziwactw Mini, przysięgam - opowiadała Ela z dystansem. - Kiedyś przez tydzień nie piła herbaty, którą robiłam, nie miałam pojęcia dlaczego, a ona nie chciała mi powiedzieć. Doszłam do tego przypadkiem. Okazało się, że nie pije, bo zawsze bezwiednie stawiałam kubek po prawej stronie talerza, a przez ten tydzień po lewej, zupełnie nie zwracałam na to uwagi, przestawiłam i wszystko wróciło do normy.
- Nie do wiary - internistka nie mogła w to uwierzyć. - Nie umiałabym się tak wszystkiego domyślać.
- A jednak - odpowiedziała psychiatra. - I wierz mi, że to jest jeszcze nic. Szybko wyjaśniamy Agacie, o co chodzi i bierzemy się do pracy, a dziewczyny idą na kawę. To jest tablica z obrazkami. Każdy - w ściśle określonej kolejności - porządkuje Dominice dzień i przypomina, co po kolei ma robić. Kolejność nie może zostać zmieniona, bo zaczyna się gubić i niepokoić.
- A co oznacza ten kotek na obrazku? - zaciekawiła się Woźnicka. - I czy to ty go rysowałaś?
Nie odpowiedziała, patrzyła w podłogę.
- Dominika, popatrz na Agatę - poleciła Idalia, pokazując gestami znaczenie słów.
Dziewczyna posłusznie podniosła oczy.
- Pytaj jeszcze raz, tylko po kolei. Najlepiej pokazując.
- Co znaczy kotek na obrazku? - wskazała rysunek.
- Trzeba nakarmić kota. Przed szkołą - pokazała rysunek z budynkiem - I wieczorem, przed snem - wskazała łóżko.
- Ekstra, Minia - uśmiechnęła się Agata. - Ty rysowałaś ten obrazek?
- Tak. To mój kotek.
- Jak ma na imię?
- Kot. I tego się nie odmienia przez przypadki.
Wszystkie poza Dominiką wybuchnęły śmiechem. Jak na zawołanie kot zmaterializował się przy nich. Nastolatka chwyciła go na ręce i mocno do siebie przytuliła.
- Misia, nie tul jej tak mocno - ostrzegła szybko Ela.
Uścisk nie zelżał.
- Mocno kocham, to mocno tulę - padła odpowiedź.
- To jest kot terapeuta, da radę i żelaznej logice, trzeba mieć nadzieję, bierzemy się do pracy, moja droga. Puść kota.
Agata i Ela wyszły, zamykając za sobą drzwi.
- Masz mój ogromny szacunek - lekarka pomagając przygotować napoje, podjęła rozmowę. - Obawiam się, że mnie nie wystarczyłoby cierpliwości. Być może do własnego dziecka tak, ale nie do siostry. Chcę, żebyś wiedziała, że w każdej sytuacji możesz na mnie liczyć, właśnie dlatego, że to co robisz jest wyjątkowe i piękne.
- Dzięki, kto wie, kiedy to się może przydać - westchnęła. - Tego chyba boję się najbardziej.
- Czego?
- Że stracę kiedyś siły, podupadnę na zdrowiu i nie będę mogła na nikogo liczyć. Rodzice udają, że Dominika nie istnieje, rodzina przynosi jej na gwiazdkę lalki, kiedy ona rozwiązuje dla rozrywki skomplikowane równania matematyczne. Wszystkie ciotki tulą ją i całują, mimo że szczerze tego nienawidzi, a ja tłumaczę setki razy. A potem wszyscy uważają ją za wariatkę, bo krzyczy i zaciska oczy. A przysięgam ci, mało znam bardziej inteligentnych od niej osób. I ten strach, że kiedy ja zaniemogę, zostanie zupełnie sama, czasem nie daje mi żyć. Bo trafi do ośrodka i cała moja ciężka praca pójdzie na marne.
- A o czym ty marzysz? Masz jeszcze na to czas?
- Pomarzyć zawsze można. Żeby była samodzielna i szczęśliwa. Żeby pozbyła się lęku, z którym od dawna walczy u niej Idalia, paraliżującego strachu przed porzuceniem, który wywołali rodzice i który teraz nie pozwala mi zostawić jej z nikim i samej wyjść z domu, żeby złapać dystans. Albo znaleźć męża na przykład.
- A tak najbardziej na świecie, największe marzenie?
- To chyba oczywiste. W skrytości ducha marzę, że kiedyś ktoś oprócz mnie ją pokocha.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

92.



"... i pomyślałem, że można być szczęśliwym, że to wcale nie jest aż takie trudne, tylko niezwyczajne, i że szczęście to bukiet wprawiający w dezorientację".

*****

- I wiesz co ci jeszcze powiem? - Wiktoria - stojąc naprzeciwko Adama w pokoju lekarskim - gotowała się z wściekłości. - Jesteś cholernym tchórzem, zwyczajnie zwiewasz przy pierwszych trudnościach. I to jest dla mnie dowód na to, że miałam rację, odpuszczając sobie całą tę szopkę z uczuciem do ciebie!
- Nie możesz tego wiedzieć, bo nigdy nie dałaś mi szansy! Odezwała się doskonała, cholera jasna - Adam uderzył pięścią w stół. - Co ty w ogóle sobie myślisz! Czy tobie się wydaje, że łatwo mi jest, kiedy traktujesz mnie jak powietrze i omijasz szerokim łukiem?
W tej chwili drzwi lekarskiego otworzyła Idalia. Widząc chmurne miny lekarzy, chciała się dyskretnie wycofać.
- Zostań, Idalia, my już skończyliśmy rozmowę - krzyknęła Wiktoria.
- Napiję się kawy w bufecie. Nie przeszkadzajcie sobie - Idalia z trudem ukrywała ironię. - Z naukowego punktu widzenia nie powinno się tłumić emocji. Zwłaszcza negatywnych.
- A ja chętnie zostanę, po pracy przed szpitalem, Iduś, nie spóźnij się. - zza pleców koleżanki wyszła Agata. Zamknęła drzwi i spokojnie podeszła do sofy, rozsiadając się na niej wygodnie.
Przyjaciele milczeli. Woźnicka przejęła inicjatywę.
- Ludzie, czy wyście powariowali? - spytała retorycznie.
Nadal panowała cisza.
- Jesteście moimi przyjaciółmi i poważnie zaczynam się o was martwić. Żrecie się ze sobą jak dzikie psy, nawzajem robicie sobie na złość, ty sprowadzając laski, ty balując jak nastolatka - wskazywała ich kolejno zniecierpliwionym gestem. - Czy któreś z was na przykład zauważyło, że się zaręczyłam?
Zaczerwienili się oboje. Wiki wstała pierwsza, mocno objęła blondynkę.
- Jestem matołem, niereformowalnym, moja kochana, strasznie cię przepraszam i tak samo gratuluję.
Adam przyłączył się do życzeń szczęścia, klepiąc Agatę po plecach.
- A czy nie możecie z racji mojego przyszłego ślubu zrobić mi tej przyjemności i zacząć zachowywać się jak ludzie dorośli? Idźcie na piwo i zwyczajnie ze sobą pogadajcie. Przestańcie się unikać lub wokół siebie wściekle krążyć. To jest przyjacielski rozkaz. Tęsknię za wami obojgiem, cholernie! A zrobiliście się po prostu nie do wytrzymania.
- Na piwo w weekend idę z tobą. Czas nadrobić zaległości. A on... ja już podjęłam decyzję, nie chcę mieć z takim niedojrzałym gówniarzem nic wspólnego, który najpierw rozwala mi małżeństwo i osacza mnie, a potem kiedy już kończę związek, zamiast poczekać, aż trochę odetchnę, sprowadza sobie do łóżka kolekcję plastikowych trofeów i jeszcze mu się zdaje, że niczego nie widzę - w zielonych oczach zalśniły łzy.
Krajewski wstał gwałtownie.
- Ja też zdecydowałem - wyjeżdżam. Nie dam się nikomu ciągać za sznurki jak jakaś pieprzona marionetka. I nie będę wokół ciebie skakał! Teraz bądź, bo cię potrzebuję, a teraz odejdź, bo mi przeszkadzasz. Serdeczne dzięki. Wolę swoje "trofea". A ciebie zaproszę, jak tylko trochę się urządzę, Agatko. Bo w przeciwieństwie do tej pani, twoje emocje są proste i szczere, a troska nieudawana.
Wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami. Wiktoria mimo wszystko się rozpłakała. Agacie w tej chwili przyszło do głowy, jak wielu frustracji i ludzkich tragedii były świadkami te Bogu ducha winne drzwi. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, choć za bardzo nie miała pomysłu.
- Nic nie mów - Wiktoria powstrzymała ją gestem, wycierając łzy. - Sami sobie na to zapracowaliśmy i sami musimy się z tym zmierzyć.

*

- Szaleństwo, po prostu szaleństwo, gdybym ja spodziewała się dziecka, zostawiłabym tutaj wszystkie oszczędności, te ubranka są takie piękne - ekscytowała się Agata, manewrując sklepowym wózkiem po supermarkecie.
- Dlatego to ja się go spodziewam - uśmiechnęła się Ida. - A poważnie, pierwsze dziecko to wspaniała okazja, żeby trochę zaszaleć, ale ja przy drugim już aż tak nie świruję.
- Ty się wciąż po prostu obawiasz, poczekaj, już ja cię wyleczę, te śpioszki bierzemy koniecznie - zgarnęła do koszyka niebieskie ubranko w najmniejszym rozmiarze. - Sama słodycz!
- O nie, nie zgadzam się, kolorem wtłaczasz mi syna w schemat od pierwszego dnia życia.
- To co, różowe mam mu wziąć? - wyszczerzyła się internistka.
- Neutralne, Agata, neutralne. Co to istnieją tylko dwa kolory?
- No to proszę, coś ekstra - lekarka pojaśniała.
Nagle dostrzegła białe śpioszki z napisem "Najlepsza mama świata", na co obie wybuchnęły śmiechem, a wybór został przyjęty jednogłośnie.
- Okej, te bierzemy, straszliwa tandeta, ale jakie to słodkie - rozczuliła się Ida.
- I prawdziwe, rzecz jasna - Woźnicka śmiała się w głos. - Ale poczekaj, znajdziemy jeszcze męską wersję, żeby Wiktor nie czuł się poszkodowany i pominięty.
Zadzwonił telefon Idalii.
- O nie, tylko nie teraz! - blondynka posmutniała.
- Halo - Idalia podjęła długą rozmowę.
Gdy skończyła, przyjaciółka spojrzała wyczekująco.
- Tylko mi nie mów, że musisz iść. Nie masz dyżuru!
- Nie tak zaraz. Wybierzemy jeszcze tapetę, pod warunkiem że mnie później zawieziesz.
- Nie taka była umowa.
- Ale taka jest sytuacja, opowiem ci po drodze, a teraz idziemy szaleć dalej. Samochodziki, albo nie, misie, nie wtłaczamy w schematy!

*

- No to teraz mi powiedz, z jakiego powodu przemierzamy taki kawał świata? - Agata co jakiś czas zerkała na Idę, uważnie patrząc na drogę.
- Jeśli nie masz czasu, pojadę sama.
- Zwariowałaś chyba. Mam mnóstwo czasu, kiedy tylko wejdę do domu, Martyna ciągnie mnie do komputera i pokazuje w internecie suknie ślubne i projekty zaproszeń. Mam szczerze po kokardę. Strach pomyśleć, jak będzie się zachowywała przed własnym ślubem.
- To miłe - skomentowała Cichocka ze śmiechem. - A ktoś się mnie niedawno czepiał, że nie myślę o zakupach na swoje ważne wydarzenie.
- Może i miłe, tylko dla mnie naprawdę nie ma to wielkiego znaczenia. Jeden ślub mam za sobą, cichy, pospieszny i tragiczny w skutkach. Dlatego teraz liczy się tylko nasza miłość. Nic poza tym.
- Co nie zmienia faktu, że może to być jeden z najpiękniejszych dni twojego życia, bo na to oboje zasługujecie, a skoro mała chce cię odciążyć z otoczką, po prostu jej na to pozwól i zgódź się na coś ładnego.
- Pewnie masz rację - internistka westchnęła. - Szkoda tylko, że to wszystko zabiera całe mnóstwo czasu. Ale nie o tym być miało!
- To trochę melodramatyczna historia - psychiatra się zawstydziła. - Taki mój prywatny wolontariat.
- Kiedy ty mówisz o melodramacie, znaczy tyle, że robisz mnóstwo dobrego jak zwykle za darmo. Zamieniam się w słuch.
- Nie wiem, czy masz tyle czasu - kobieta nadal siedziała speszona.
- O tym też już było.
Odetchnęła i rozpoczęła opowieść.
- To było po śmierci Agatki. Niby minął mój najgorszy okres, ogarnęłam się na tyle, że mogłam wrócić do pracy. Wypełniałam sobie dni po brzegi, ale zawsze jakimś cudem trochę czasu jeszcze mi pozostawało. Wtedy wsiadałam do samochodu i jechałam bez celu przed siebie, to mnie uspokajało. I podczas jednej z takich kojących podróży w radiu prezentowali reportaż o Dominice i Eli. Tytuł - "Drugie życie".
- Samotna matka z chorym dzieckiem?
- Nie, zespół Aspergera.
- Ciężki kaliber.
- Niewyobrażalnie. I to nie ze względu na samo zaburzenie, gorsi od tego, czego zmienić nie możemy, zawsze i tak są ludzie.
- Opowiadaj.
- Żyły sobie dwie siostry, piękna i mądra, odnosząca sukcesy we wszystkim, czego się tknie i dzika i niedostępna. Element wspólny? Wielka siostrzana miłość i obopólna troska pomiędzy nimi, kompletnie niepojęta dla rodziców, ludzi praktycznych i wszechstronnie wykształconych. Bezmyślnie uznali, że skoro z drugiej córki nie będzie i tak pożytku, bo nie umieją się z nią porozumieć, całą energię i zaangażowanie włożą w zdrową dziewczynkę - Elę. Wydała owoc nader obfity - prestiżowa uczelnia w stanach i to jeszcze na medycynie.
- Wow, nieźle. Ale?
- Sielanka nie trwała długo. Wyjechała na pierwszy semestr, nieźle się uczyła, ale wewnętrzny niepokój nie dawał jej spokojnie żyć. Intuicja? W każdym razie ciągle dzwoniła do domu, pytając rodziców o Dominikę. Chciała z nią rozmawiać, ale ciągle się wymigiwali, a to terapią, a to snem, a to zajęciami z nauczycielem. A że dziewczynka z natury mało mówiła i miała wyraźnie ustalony rytm dnia, dało się w to wierzyć bez większych zastrzeżeń i lepiej było nie burzyć jej planu. Ale pewnego dnia, zmęczona wyrzutami sumienia, że zostawiła w Polsce mocno przywiązaną do siebie siostrę, która w dodatku niewiele z tego wszystkiego pojmowała, pozdawała szybciej egzaminy i wróciła do domu na święta sporo przed czasem. Chciała zrobić rodzinie niespodziankę.
- Ale to ją spotkała niespodzianka...
- Brawo, pani doktor, bardzo pani domyślna.
- Boję się zapytać - Agata mocniej ujęła kierownicę.
- Ale ja i tak ci powiem. Tydzień po wyjeździe starszej córki rodzice uznali, że dość swojego życia poświęcili już Dominice i oddali ją do domu opieki. A ty właśnie minęłaś przecznicę, w którą powinnyśmy skręcić!