poniedziałek, 29 czerwca 2015

42.



"Urodzić się znaczy tyle, co dostać cały świat w prezencie".

*****

Usiadła naprzeciwko podejrzanego, starając się wyrzucić z głowy wszystkie myśli, opinie i uprzedzenia z nim związane. Odsunąć emocje.
- Okej, to najwyższy czas, żebyśmy sobie trochę porozmawiali, zacznijmy od rzeczy najprostszych. Imię i nazwisko.
Milczenie. Bezruch.
- Czego w pytaniu nie zrozumiałeś? - spytała bezbarwnym tonem.
Nie dostrzegła żadnej zmiany, nawet drgnienia mięśnia na twarzy, ruchu powieką. Ściana, mur. Znów odetchnęła głęboko.
- To jeszcze raz. Tym razem nie marnuj mojego czasu i się wysil: imię i nazwisko, miejsce zamieszkania, data urodzenia.
Mężczyzna popatrzył Basi w oczy niemal nieruchomym, świdrującym wzrokiem, zadrżała pod tym spojrzeniem. Szybko się jednak zmitygowała.
- Jak ona się czuje?
Pytanie padło w chwili, kiedy chciała zadać własne.
- Nie takie było pytanie.
- Nie mogę zapytać, jak się czuje kobieta, którą kocham?
- Którą ty co, przepraszam, robisz? - nie mogła powstrzymać ironii.
- Ona jest na mnie teraz trochę zła. Nie odbiera moich telefonów, a poza tym mnie zatrzymaliście, to chyba mam prawo wiedzieć, jak się czuje...
- Słucham? - gapiła się na człowieka przed sobą szeroko otwartymi oczami. Nie wierzyła, że to się dzieje naprawdę. Wstała. Choć wiedziała, że lepiej byłoby siedzieć, nie górować wzrostem, adrenalina buzowała w niej z całą mocą.
- Czy ty w ogóle masz świadomość tego, co jej zrobiłeś?
- Tak nie miało być. Przypadek.
- A jak miało być? Miała umrzeć, tylko ręka ci się omsknęła? Za słabo uderzyłeś?
- O czym pani mówi? Przecież ja ją kocham.
- Posłuchaj mnie, bo nie zamierzam powtarzać: po pierwsze, według zeznań Idalii prawie się nie znacie. Spotkaliście się kilka razy w szpitalu, wymieniliście pozdrowienia, raz w życiu, na własne nieszczęście, z tobą rozmawiała. Moje pytanie brzmi: dlaczego? Z jakiego powodu omal nie zakatowałeś obcej ci kobiety? Odpowiedź chcę usłyszeć teraz. Inaczej przysięgam ci, zrobię wszystko co umiem, a wiele umiem, żeby nie wybronił cię z tego żaden biegły psychiatra i żebyś otrzymał najwyższy możliwy w tych okolicznościach wymiar kary.
- Ale o jakiej karze pani mówi! Idalia jest sensem mojego życia. Bez niej moje dni były puste, bezbarwne, nic nie miało znaczenia! - jego oczy niezdrowo błyszczały. Nakręcał się coraz bardziej. - Oddycham dzięki jej istnieniu. Bez niej nie chcę żyć. I jeśli będę tego bardzo chciał, ona nie będzie umiała żyć beze mnie. Już niedługo tak się stanie. Ale taki ktoś jak pani nie jest w stanie zrozumieć naszej miłości.
Basia ze świstem wciągnęła powietrze do płuc. Chciała mu przerwać, ale jej się nie udało, słowa płynęły dalej.
- To wszystko jej wina, gdyby nie jej bezmyślność i nieposłuszeństwo nigdy by do tego nie doszło. Ona po prostu popełniła błąd. Dlatego to wszystko się tak nieprzyjemnie skończyło. Ostrzegałem ją rzetelnie. Moja kobieta nie może obejmować się z innym mężczyzną. Jak pani poczułaby się na moim miejscu?
- Człowieku! Otrząśnij się! - Basia nie wytrzymała, podniosła głos. - To jest obca ci kobieta, którą ty za samo jej istnienie zatłukłeś prawie na śmierć! Ona nawet nie pamięta, jak wyglądasz! Gdzie jest ta jej wina? Ekspedientkę w sklepie uderzysz, bo popatrzyła na ciebie nieprzyjaźnie? Czy ty w ogóle rozumiesz, co ja do ciebie mówię?
- To pani nie rozumie, o czym ja mówię. W naszym związku zawsze stawialiśmy na uczciwe zasady. A ona się z tym człowiekiem publicznie obściskiwała. Ale poniosła zasłużoną karę i teraz już wszystko jest w porządku. W końcu zrozumie, że tak musiało się stać i odbierze telefon. A wtedy wszystko powoli odbudujemy. Przekonam ją, że tak musiało być. Teraz pewnie sądzi, że potraktowałem ją niesprawiedliwie. To prawda, trochę się uniosłem.
Storosz z całej siły trzasnęła pięścią w stół.
- Dość tego pierdolenia! Spójrz, jak wygląda prawda, tylko przypatrz się dobrze, bo to twoja jedyna szansa!
Na biurku położyła zdjęcie skatowanej kobiety. Nie była to fotografia Idalii, a zdjęcie z internetu. Zresztą przy tej rozległości obrażeń trudno było rozpoznać jakiekolwiek charakterystyczne dla osoby cechy. Zgadzał się tylko kolor włosów. Szybko zabrała odbitkę, kiedy spojrzał. Chodziło o utrwalenie pod jego powiekami migawki koszmaru. O wrażenie masakry, które wywoła wyrzuty sumienia, a może nawet skruchę lub żal.
- Czy tak twoim zdaniem przejawia się miłość? Tak traktuje się ukochaną, nawet jeśli jest urojona? Naprawdę tak kochasz?
- Gdyby mnie posłuchała, dzisiaj byłaby zdrowa. Już mówiłem - zniecierpliwił się wyraźnie. - Ma pani jeszcze jakieś pytania?
- Jedno. Ty ani trochę nie żałujesz faktu, jak niewyobrażalny i niepotrzebny zadałeś ból niewinnej kobiecie?
- Ile razy mam jeszcze powtórzyć: Idalia nie jest niewinna.
- Zrobię wszystko, żeby ktoś w więzieniu codziennie udowadniał ci twoją niewinność, skurwielu. Tak samo gorliwie jak ty jej "winę".
Wstała i wyszła, nieco mocniej niż trzeba zamykając drzwi. Wracając do Adama cała trzęsła się z obrzydzenia. Nie mogła wyrzucić z głowy łagodnego, ciepłego uśmiechu Idalii i jej uważnego, inteligentnego spojrzenia, które natychmiast przywodziło wrażenie, że jest się naprawdę słuchanym, że cała jej uwaga jest oddana rozmówcy i liczy się dla niej jego każde słowo. Poczuła niemal fizyczny ból współodczuwania. Niespodziewanie przyszło jej na myśl, że przemoc psychiczną da się porównać z najgorszą, jaką można wyrządzić kobiecie - z okrucieństwem gwałtu.

*

Coś bardzo gwałtownie wyrwało Agatę ze snu. W pierwszej chwili nie mogła sobie uświadomić, co to było. Z trudem uchyliła zapuchnięte powieki. Spojrzała na telefon z nieprzyjemną myślą, jakby położyła się zaledwie przed kilkoma minutami. Pomyliła się nieznacznie. Zasnęła dwie godziny temu. Otępienie natychmiast przerodziło się w złość. Z trudem zwlokła się z łóżka. Głośna muzyka wwiercała się w jej mózg, oznajmiając początek silnej migreny, a krzyki nadal narastały. Ustaliła, że dobiegają z pokoju Adama.
"Żeby nie powiedzieć jak zwykle" - pomyślała zgryźliwie. "Ale tym razem pożałuje".
Nie tracąc czasu na pukanie, z rozmachem otworzyła drzwi pokoju chirurga. Muzyka ogłuszyła ją do tego stopnia, że się zachwiała.
- Wyłącz to w tej chwili - powiedziała po prostu, wskazując głośniki. Adam nawet jej nie zauważył. Stał odwrócony tyłem, wściekle wymachując rękami w kierunku Przemka.
Adrenalina uderzyła blondynce do głowy.
- Halo!!! - wrzasnęła na całe gardło. - WYŁĄCZ TO! Inaczej poleci przez okno! Natychmiast!
Odwrócił się raptownie, a widząc minę koleżanki i malującą się w jej oczach furię, powoli, niedbałym krokiem podszedł do komputera.
- Zrobię to dla ciebie, moja droga, po starej znajomości.
- Adam, nie wkurzaj mnie, dobra? Czy moglibyście mi wyjaśnić, co się tutaj dzieje?
- Nic - odpowiedzieli nadzwyczaj zgodnym chórem.
- Po prostu rozmawiamy - oznajmił Przemek.
- Fascynujące - ironizowała Agata, siadając na łóżku kolegi, bo nagle powróciło zmęczenie i zbiło ją z nóg. - Adam, miałam zapieprz na izbie, przyjęłam 40 osób w ciągu jednej nocy, kładę się do łóżka, ledwie zamykam oczy, a ty mi ryjesz mózg muzyką rozpuszczoną na cały regulator, czy to jest w porządku? Tak, wiem, masz wolne, ale wyobraź sobie, inni harują. I czasami muszą odpoczywać, czyli spać w dzień. Tyle w temacie.
Z dezaprobatą wzruszyła ramionami.
- Dobrze, że przyszłaś - Zapała usiadł obok internistki. - Od godziny nie chce tego wyłączyć, nie mogę uspokoić wyjącej wniebogłosy Frańki, a jak cudem jakimś zasypia, to ten kretyn ją budzi muzyką, więc stoję tutaj i na niego wrzeszczę, bo żadne normalne metody nie działają, sorry, Agata.
- Muzyka będzie grać tak głośno, jak mi się spodoba, bo skoro ja nie mogę w nocy spać, nikt inny spał nie będzie. I tyle w temacie.
Odwrócił się do komputera i uruchomił portal społecznościowy dając do zrozumienia, że to koniec dyskusji.
- Ale że o co chodzi... bo ja tu chyba czegoś nie ogarniam - Agata potarła dłonią twarz.
- Twojemu empatycznemu koledze chodzi o to, że Frania płacze drugą noc z rzędu, idą jej trzonowce, to płacze. Nie ma w tym niczego niezwykłego - wyjaśnił Zapała.
- Nie, chodzi o to, że to jest hotel rezydentów, stażystów i lekarzy. O nic innego.
- Ale Przemek jest lekarzem - zdziwiła się lekarka.
- Nie, Agatko, Przemka dawno temu zwolniła Wiktoria, lekarzem w szpitalu jest jego kobieta, która raz tu mieszka, a raz się wyprowadza, zależy od dnia jej cyklu hormonalnego. Aktualnie się wyprowadziła i ja uważam, że w związku z tym jakże doniosłym wydarzeniem on powinien pójść w jej ślady. Mimo że miejsca mamy dużo.
- No tak, nic tu po mnie - Przemek ruszył do drzwi.
- Przemo! Zaczekaj! - Agata wstała.
Zapała trzasnął drzwiami pokoju.
- Adam, chyba trochę przeginasz - kobieta usiadła z powrotem.
- Nie przeginam, ja po prostu notorycznie nie dosypiam przez wrzeszczące po nocach dziecko. Ręce mi już latają od nadużywania kofeiny. Gdyby leczył ludzi, musiałbym się z tym pogodzić albo się wyprowadzić, jeśli by mi przeszkadzało, ale jeśli nie leczy w naszym szpitalu, uważam, że powinien stąd spadać.
- Istnieje jeszcze coś takiego jak sytuacje losowe, wiesz?
- Dobra, dobra, nie udawaj świętej, bo sama nie dosypiasz i nie wierzę, że ci to obojętne. Ty po prostu nigdy nie znajdziesz w sobie odwagi, żeby mu o tym powiedzieć.
- Adam!
- Niedługo ci kosmetyków braknie na ukrywanie makijażem worów pod oczami. A jak kiedyś zrobisz ze zmęczenia krzywdę komuś, za kogo jesteś odpowiedzialna, winna będziesz ty, nie on, przemyśl to. I naucz się być szczera sama ze sobą. Dobrze ci to zrobi.
Ostentacyjnie się od niej odwrócił.
Wyszła z ciężkim sercem. W kuchni Zapała wrzucał do torby puszki z mlekiem i butelki.
- Przemek, daj spokój, ja jestem po twojej stronie.
- Dzięki, jak zwykle jesteś kochana, ale on ma rację.
- Zostań. Przynajmniej na jakiś czas. Dokąd pójdziecie?
- Coś wymyślimy. Nie martw się o nas.
Na pożegnanie cmoknął wmurowaną w podłogę Agatę w policzek, po czym pospiesznie wybiegł z kuchni.

poniedziałek, 22 czerwca 2015

41.



"Tylko przez płacz można być z kimś razem, gdy się jest na wieki osobno".

*****

- Bardzo proszę - pani Maria postawiła przed Magdaleną parujący talerz. - Domowa, pożywna jajecznica. Pani doktor nigdy nie narzeka. I rzecz jasna nie odmawia.
- No i się wydało - Agata parsknęła śmiechem. - Gdyby tak nigdy pani nie odmawiać, można raz na zawsze pożegnać się z figurą. I zdrowymi nawykami żywieniowymi.
- Oj tam, od mojego jeszcze nikt nie umarł. A od tego zdrowego to tylko blade coraz bardziej jesteście. A kto jest potrzebny pacjentom bardziej niż zdrowi lekarze?
- Poddaję się. Na to nie znajdę argumentów. Mimo wszystko dzisiaj soczek. Jestem po śniadaniu.
- No, nareszcie nie tylko kawa, dobrze, witaminy pani doktor potrzebne w każdych ilościach, zaraz przyniosę.
Chwilę później przed lekarką zmaterializowała się pełna po brzegi szklanka soku.
- Anioł, nie kobieta - Agata mrugnęła do rozmówczyni pochłaniającej jajecznicę. - Tylko diabelnie rozgadany. Ale fakt pozostaje faktem, dba o nas jak najprawdziwsza babcia.
- Ach, gotuje naprawdę anielsko. Wspaniale, że przy trudnym charakterze pracy macie tutaj swojską, domową atmosferę.
- Tak, to bardzo pomaga się zdystansować, przez chwilę o niczym nie myśleć.
- I w dodatku się udziela - kobieta odetchnęła z ulgą. - Dawno nie czułam się tak zrelaksowana. Wiem, brzmi to paradoksalnie w sytuacji, kiedy mój ojciec walczy z zapaleniem płuc na szpitalnym łóżku. Ale taka jest prawda.
Przez chwilę trwały w ciszy.
- Wiesz, że nie jestem w stanie sobie przypomnieć, kiedy ostatnio usiadłam w spokoju choćby na kilka minut? Że o przespanej nocy nie wspomnę...
- Ale jak to, nikt nie pomaga ci w opiece nad tatą? - zdziwiła się Agata.
- Ech, gdyby to było takie proste...
- Tak, też nie jestem fanką prostych rozwiązań, ale tutaj chyba nie ma mowy o żadnym innym. To nie jest przeziębienie.
- Nigdy bym nie podejrzewała, że nas to spotka. On zawsze dużo czytał, nawet pisywał zabawne wierszyki, którymi później przy każdej okazji obdarowywał rodzinę i przyjaciół. A podobno ludzi aktywnych umysłowo dotyka to rzadziej. Nauka jest zawodna.
- Na pewno nie jest ci lekko - w oczach lekarki odmalowało się współczucie.
- Zaczęło się niewinnie. Umawialiśmy się z tatą na obiad, przychodzimy, a jego nie ma w domu. Innym razem wpadamy bez zapowiedzi, a taty również nie ma, tylko drzwi są otwarte. Prosił mnie, żebym kupiła mu mleko, a kiedy je przynosiłam, wmawiał mi, że nie słucham, co do mnie mówi, bo on chciał maślankę. Tak długo, aż sama zaczynałam wierzyć, że się przesłyszałam.
Zgarbiła się nad stołem.
- Takie banały, a wywołują w twojej głowie nieokreślony niepokój. Robisz wszystko, żeby go zignorować, ale on do ciebie powraca. Coś ciągle ci umyka.
- Aż w końcu pewnego dnia poszłaś do lekarza...
- A gdzie tam. Oszukiwałam, siebie, jego, mojego męża. Że przecież w wieku taty takie rzeczy się zdarzają. Przestałam sobie wpierać, kiedy przez kilka godzin zwracał się do mnie imieniem mojej matki. Nie żyje, odkąd skończyłam 10 lat. Prawie jej nie pamiętam, znam ją tylko ze zdjęć i opowieści. Tato zawsze wychowywał mnie sam. Był wspaniałym ojcem - w kąciku oka Magdaleny pojawiła się łza, starła ją szybko wierzchem dłoni. - I to mnie zmotywowało, że dał mi od siebie tak wiele, a ja nie mam odwagi, żeby zmierzyć się z bolesną rzeczywistością.
- Niełatwo o taką odwagę, ta choroba jest wyjątkowo okrutna.
- Trudno o bardziej trafne określenie. Po licznych badaniach od dwóch lat mamy diagnozę. No i wraz z nią zaczęły się prawdziwe schody. Na początku, pomijając wieczne zapominanie, było całkiem nieźle. Ale odkąd postawił czajnik bezprzewodowy na gazie, a ja ze sklepu wróciłam, kiedy dym już był po kuchenny sufit, zatrudniłam pielęgniarkę. Kuchnię wietrzyłam pół dnia - roześmiała się gorzko.
- Kiedy z nim siedzi, możesz odpocząć.
- Nie żartuj. Siedzi z nim tylko, kiedy idę do pracy. A jej pensja pochłania trzy czwarte mojej, nauczycielskiej. Ale przynajmniej mogę wyjść do ludzi, nie wariuję. Szkoda tylko, że tato największą aktywność przejawia nocami, albo odczuwa silny niepokój, przez co później w pracy jestem nieprzytomna. Nie wiem, jak długo jeszcze będą to tolerować. Ale przecież zupełnie nie o to chodzi.
- A o co?
- Cały ten koszmar rujnuje mi małżeństwo. Zawsze byliśmy z Robertem zgodni, jasne, zdarzało nam się pokłócić, ale w końcu dochodziliśmy do porozumienia. W kwestii mojego ojca jest nieugięty. Uważa, że za dużo na siebie biorę, że powinnam oddać go do domu opieki i codziennie odwiedzać, jeśli sobie tego życzę, ale zrezygnować z jego pobytu w domu. I to jest kwestia, której on nigdy nie zrozumie. Starych drzew się nie przesadza, a najbliżsi ludzie to nie przedmioty, z którymi robi się cokolwiek, kiedy się psują.
- Magda, zupełnie inny wydźwięk ma oddanie kogoś do ośrodka z przyczyn finansowych lub z powodu bezradności, a inny, gdy ci na kimś nie zależy. Przemyśl to spokojnie, masz czas. Twój tato za jakiś czas nie odczuje różnicy, a ty przy ciągłym zmęczeniu się rozchorujesz. Smutne, ale prawdziwe.
- Nie masz racji! Jestem mu to winna! Jego też nikt nie pytał, kiedy zmarła moja matka, czy życzy sobie zostać sam z dzieckiem i czy sobie poradzi! Nie mam prawa zrobić tego człowiekowi, który poświęcił mi całe życie, dla mnie zrezygnował niemal ze wszystkiego, rozumiesz?
- Staram się zrozumieć. Ale rozumiem też to, że mąż się o ciebie martwi, kiedy nie dosypiasz, nie dojadasz i nie stać cię na nic poza pielęgniarką. To cię wykańcza, a on nie chce dopuścić do kolejnej tragedii w waszej rodzinie.
- To potrwa tylko kilka lat. A jeśli najbliższy mi człowiek tego nie rozumie, to nie wiem, czy powinnam go tak nazywać.
- Kilka bardzo trudnych i przytłaczających lat.
Zadzwonił telefon Agaty.
- Halo, jasne, już idę.
Podniosła się.
- Bardzo przepraszam, muszę iść. Ale nie zostawię cię z tym tak. Coś wymyślę, nie ma sytuacji bez wyjścia.
- Daj spokój, i tak bardzo pomogłaś. Była mi potrzebna ta rozmowa. Zadzwonię do niego. Dzwonił już kilka razy, a ja nie odebrałam. Byłam wściekła.
- Koniecznie.
Kobieta w pośpiechu szukała czegoś w torebce, podała Agacie zdjęcie.
- Co to jest?
- Przeczytaj, dostałam to od taty trzy lata temu na urodziny - na twarzy Magdaleny pojawił się szeroki uśmiech.
Na zdjęciu widniał tort ociekający czekoladą. Z rozjaśnionymi oczami Woźnicka przeczytała na głos znajdujący się na cieście wierszyk pana Stanisława:

Na zły humor, kiepską radę
zjedz, Magdusiu, czekoladę
ona dzionek ci rozjaśni
drogę wskaże też w świat baśni
I gdy patrzysz dziś na zdjęcie
to wspomnienie po prezencie.
Wiedz, choć to pociecha płocha
jest ktoś, kto cię zawsze kocha.

Daty na torcie Agata nie była w stanie przeczytać, rozmazały jej ją łzy nagłego wzruszenia.

*

- No dobra, to ty czy ja? - podkomisarz Barbara Storosz stała przed swoim szefem z rękami wspartymi na biodrach, zaciętą miną i oczekiwaniem w oczach. Przede wszystkim z oczekiwaniem.
- Ty, i wcale nie dlatego, że ja bym go chyba zabił samym tylko wzrokiem - komisarz Adam Zawada ledwie dostrzegalnie się uśmiechnął. Mimo wielu lat wspólnej pracy nadal ujmował go zapał tej małej.
- To w takim razie dlaczego? To jest interesujące - skrzywiła się.
- Jesteś kobietą. Wczujesz się w sytuację Cichockiej bez większego problemu, dociśniesz go do muru.
- Chyba że wcześniej dam mu w ryj. Z wrażenia.
- Nie zrobisz tego.
- Ciekawe dlaczego?!
- Bo dziewczynkom nie wypada.
Mrugnęli do siebie z rozbawieniem. Baśka odetchnęła, wyciągając w górę kciuk w geście zwycięstwa. Powoli spłynął na nią spokój, siła oraz stalowa determinacja. Ufała Adamowi jak mało komu na świecie. Od wielu lat byli prawdziwymi partnerami, jeszcze nigdy jej nie zawiódł, a okazji przy nad wyraz skomplikowanym charakterze ich pracy bywało mnóstwo. Ale on zawsze wiedział co, jak i kiedy robić, a co najważniejsze i nieczęste - prawie nigdy się nie mylił. Ona z kolei miała niezawodną intuicję, której nigdy nie lekceważył.
Wzięła z biurka teczkę z aktami sprawy, po czym jeszcze raz odetchnąwszy głęboko, skierowała się do pokoju przesłuchań.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

40.



"Bycie szczęśliwym nie znaczy, że wszystko jest perfekcyjne. Oznacza, że zdecydowałeś patrzeć poza niedoskonałości".

*****

- No i co? - Piotr pogłaskał ciepłą główkę córki, wkładając małą do łóżeczka. - Sprawiasz wrażenie, Sarenko, jakby wcale nie chciało ci się spać.
- Aggghhh - padła natychmiastowa odpowiedź, której towarzyszyło zaplucie dłoni taty.
- No i nastąpił teraz konflikt interesów. Bo widzisz, mnie się chce.
Hana, wchodząc, zaśmiała się cicho.
- Nie idzie wam?
- Idzie. Tylko wolno - lekarz ziewnął rozdzierająco.
- Od dawna ci mówię, że musisz wreszcie zaakceptować rzeczywistość - dotknęła jego ramion, zaczynając masować pospinane mięśnie. - Nasze dziecko nie zasypia przed dwudziestą drugą. Ale dzisiaj ci nie odpuszczę. Wczoraj ja z nią walczyłam.
- Okej. A jakby się ta akceptacja miała objawiać, tak na przykład?
Podeszła do córki.
- Na przykład dziecko wygodnie się ułoży - poprawiła Sarę na poduszce i otuliła kołdrą, którą panienka Gawryło niemal w tej samej chwili ponownie rozkopała.
Tym razem Piotr się zaśmiał.
- Świetnie ci idzie - rzucił kpiąco.
- No, w każdym razie może jej poczytaj. Głos tatusia na pewno ją wyciszy. A ja zrobię kolację, wezmę prysznic i może nawet uda mi się przeczytać z pięć stron książki!
Na znak, że akceptuje propozycję mamy, dziewczynka zapiszczała.
- Dobra, ale zostań, Hana.
- Dasz radę, wierzę w ciebie - zwichrzyła włosy męża.
- Nie o to chodzi.
Spojrzała pytająco.
- Cały dzień was nie widziałem. Nie po to pędzę na złamanie karku, żeby spędzać wieczór bez ciebie.
- W zasadzie dlaczego nie, mogę i ja posłuchać - z uśmiechem wróciła do masażu.
- W takich doskonale sprzyjających okolicznościach - Piotr westchnął z zadowoleniem. - To ja mogę czytać nawet książkę telefoniczną.
- Tylko spróbuj - otrzymał kuksańca w bok.
Rozpoczęło się czytanie. Po kilkunastu minutach Hana usiadła, wsłuchana w niski, ciepły i kojący głos najbliższej osoby. Piotr natomiast niespodziewanie wczuł się w wierszyk. Cieszył się ulotną chwilą beztroski, jaka na co dzień darowana jest tylko dzieciom. Chłonął ten czas całym sobą, żeby wystarczyło go na trudne jutro, nerwowy tydzień, męczący miesiąc. Opiekuńczym gestem pogładził córkę po pleckach, patrząc w jej nadal szeroko otwarte oczy.
- No śpij, wszystkie małe skrzaty już śpią. Albo jeszcze słuchaj tego, dalej jest dobre: "Abecadło z pieca spadło,
O ziemię się hukło,
Rozsypało się po kątach,
Strasznie się potłukło:
I - zgubiło kropeczkę,
H - złamało kładeczkę,
B - zbiło sobie brzuszki,
A - zwichnęło nóżki,
Mała zamknęła oczy.
- Jejku, strasznie to jakieś drastyczne jest, nie? Ale podobno nie będziesz pamiętać, to dalej...
I Piotr czytał dalej, patrząc jednym okiem w roześmiane, czułe i ciepłe oczy Hany. Wyciągając do niej ręce i przytulając do siebie zorientował się, że córka już śpi. Otulił ją na powrót kołdrą, Ginekolog pocałowała dziecko w czoło. Wyszli.
- Ale macie zjawiskowe te wierszyki, koniecznie muszę nadrobić zaległości! To co, przeczytasz, co było dalej?
- Zwariowałaś chyba - cmoknął żonę w głowę.
- No co!
- Czytajcie sobie same jutro. Ja cały dzień czekam na to, żeby spędzić z tobą choć chwilę.
- A kolacja?
- Poczeka.
- Nic nie będzie czekało, bo noc nas zastanie, chodź do kuchni.
- Jesteś prawdziwą panią tego domu.
- Ale że co masz na myśli?
- Tam mam nieustanny stres, ludzką rozpacz, ciągłą krew, ciągłe skargi, a tu mam po prostu dom, tylko to się liczy. I to wszystko, co tu, tworzysz dla mnie ty. I tu jestem naprawdę potrzebny. Zawsze może nam być tak nudno, zwyczajnie i spokojnie.
- Dobrze, że to mówisz.
- Chcę was chronić. I ten nasz dom.
Kobieta poważnie spojrzała na męża.
- Wspaniale jest czuć, że jest się pod ochroną. Tym bardziej się boję, co los nam przyniesie.
- A co miałby przynieść? Nie rozumiem.
- Przemo i Ola tego nie przetrwali.
- Nadal nie rozumiem.
- Zapomniałeś? Przecież w przyszłym miesiącu wracam do pracy.

*

- Zwariowałabym z taką świadomością, rozumiesz - Wiki, pociągając z kubka duży łyk gorącej kawy, zwróciła się do Adama. - W jednej chwili jesteś zdrowy, energiczny, możesz nad wszystkim panować, nawet, jeśli z powodu wieku wszystko robisz mniej sprawnie. A w drugiej nie umiesz znaleźć drogi do własnego mieszkania i nie poznajesz własnego dziecka. I to zaledwie w kilka lat, które dla ciebie są jak kilka tygodni. Jesteś w stanie to sobie wyobrazić?
- Nie jestem. Ja bym po prostu nie chciał tak żyć. We wszystkim zależeć od innych. Kiedy jem, kiedy śpię, kiedy oglądam telewizję. Do dupy takie życie.
- I co byś niby zrobił? Zabiłbyś się?
- A nawet choćby! Ale na pewno wyniósł się z życia moich bliskich. No co, haruję całe życie, może będzie mnie stać na dom opieki.
- Bo to jest taaakie proste, jasne.
- Jasne. Nie mógłbym być dla ciebie takim ciężarem.
Wiktoria odwróciła wzrok udając, że nie zrozumiała aluzji.
- O czym się mówi? - do lekarskiego weszła z kitlem w dłoniach promieniejąca Agata, natychmiast wyjmując kubek dla siebie.
- No, no, nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie. Coś mi się czuje, że noc koleżanka miała obfitą we wrażenia, wnioskując po tym, kogo zastałem rano w kuchni. Smakowało śniadanko? - zakpił Adam.
- Ja się do twoich nocy nie mieszam, odczep się - lekarka uśmiechnęła się do Wiktorii.
- Oj, coś mnie ominęło? - rozpromieniła się Consalida.
- Ale daj mi szansę! Agatko! Ja też umiem zrobić obiadek - Krajewski wykonał gest, jakby chciał ją objąć, wzdrygnęła się.
- A daj spokój z tym błaznem - burknęła, czerwieniąc się mimowolnie. - Szuka sobie wrogów!
Chirurg zarechotał.
- Kolacja ze śniadaniem pani doktor Woźnickiej. Niesamowita rzecz, Wiki.
Wiktoria się roześmiała. Spojrzała na Adama figlarnie.
- Panie doktorze, jakby ci to powiedzieć, okaż takt. To jest takie skomplikowane posunięcie polegające na tym, że jak wiesz, że czegoś mówić nie wypada, to tego nie mówisz, rozumiesz?
- Na przykład tego, że twój Tomasz jest ciepłą kluchą? A od skomplikowanych posunięć to ja jestem akurat specjalistą. Słowo honoru.
- Przede wszystkim jednak jesteś palantem - powiedziała Agata spokojnie. - Wiki, co tam było z moim pacjentem? Zuza coś mi próbowała powiedzieć.
Wiki nie chciała odpuścić, poczerwieniała ze złości.
- Wiesz co, czasem mam wrażenie, że jesteś większym...
- O nie! Rozejm, rozejm natychmiast! - krzyczała Agata. - Moja noc to moja sprawa, Tomek Wiki to jej Mąż. I święto.
- Tak - niespodziewanie odpuścił Adam, widząc zaciętość w oczach Wiktorii. - A mówimy o twoim Alzheimerze, którego od rana żadne z nas nie może zbadać. Jakiś chirurg powinien obejrzeć jego rękę.
- W takim razie ja spróbuję go namówić - wstała, nalewając kawy do drugiego kubka.
- Co, chcesz przekupić dziadziusia napojem bogów? - znowu zadrwił Adam.
- Z tobą musiałabym się znacznie bardziej wysilić, wiem.
- Podejrzewam - zakpiła Wiktoria. - Że w ulubionym sporcie pana doktora my jesteśmy zbyt mało doświadczone.
- Pozostaje mi tylko życzyć panu doktorowi powodzenia w maratonie - rzuciła internistka wychodząc.
Adam spojrzał smutno na rudowłosą, tym razem zdecydował się milczeć.

*

Po wejściu na salę Agata usłyszała chrapliwy, płytki oddech pacjenta. Natychmiast zorientowała się, że saturacja spada.
- Dzień dobry, jak się pan dzisiaj czuje? - powiedziała spokojnie, jakby nic się nie stało, uśmiechnęła się do staruszka. Leżał w bezruchu z zamkniętymi oczami, nie odpowiedział. Prawdopodobnie spał. Był bardzo osłabiony.
- Z trudem pan oddycha, dlatego teraz podamy tlen, a że dobra maska nigdy nie jest zła, zaraz będzie lepiej. Zapewniam. W ogóle nie ma się czego bać.
Razem z pielęgniarką przystąpiła do pomocy pacjentowi, który tym razem nie miał siły protestować. Sprawnie wykorzystując okazję, osłuchała go i poprosiła przyjaciółkę o obejrzenie jego ręki. Na szczęście okazała się tylko stłuczona, wystarczył zimny okład i opatrunek. W kilka minut skończyły, pozwalając pacjentowi znowu zasnąć i w spokoju dochodzić do zdrowia.
Siedząca przy łóżku córka z roztargnieniem tarła zapuchnięte oczy. Nie wchodząc lekarzom w drogę przyglądała się całemu zajściu. Wyprostowała obolałe plecy. Krzesło było tak samo twarde jak w nocy.
- Napije się pani kawy? Podobno siedzi tu pani od wczoraj - Agata podała kobiecie kubek, który ta przyjęła z wdzięcznością. Ze swoim w dłoniach usiadła na drugim krześle. - Byłaby gorąca, ale tato ma priorytet. Zdążyła trochę wystygnąć.
- Dziękuję. Nawet o tym nie pomyślałam.
- No i wypadałoby coś dzisiaj zjeść, ale w tej sprawie zapraszam do bufetu. Nasza pani Maria na pewno chętnie nas ugości. Proszę nie kazać się namawiać.
- Może później. Na razie kawa wystarczy, nie chcę zostawiać taty samego. On bardzo źle znosi nowe otoczenie. Łatwo wpada w panikę.
- Rozumiem - tłumaczyła lekarka cierpliwie. - Ale pan Stanisław jest tutaj pod naszą opieką, pani ma okazję trochę odetchnąć. Naprawdę nic mu tu nie grozi.
- Ma pani rację. Siły przydadzą mi się później znacznie bardziej, ale to już przyzwyczajenie - Magdalena lekko się uśmiechnęła.
- Skąd ja to znam. Patrzę na panią jak we własne lustro. Nikt nie zrobi wszystkiego lepiej ode mnie.
- Magda - kobieta wyciągnęła rękę.
- Agata - uścisnęły sobie dłonie. - To co, pora zmienić przyzwyczajenia. Chodźmy!

poniedziałek, 8 czerwca 2015

39.



"... cały świat przestał nagle istnieć, przestał istnieć na maleńką, krótką chwilę, a im wydawało się, że była to wieczność, bo to rzeczywiście była cała wieczność. A potem świat znowu zaczął istnieć, ale istniał zupełnie inaczej".

*****

Idalia wstała z trudem. Niezupełnie zrośnięte jeszcze żebra i lewe biodro bolały jak diabli. Ale nade wszystko głowa - przy najmniejszym wysiłku wirowało jej przed oczami. Mimo wszystko czuła, że to właściwy czas - należy wziąć się w garść i na nowo poukładać życie. A dolegliwości przez jakiś czas będą i tak niestety dręczyć.
Nagle drzwi się otworzyły i do sali wszedł uśmiechnięty Wiktor. Na widok nie leżącej w łóżku Idalii rozbłysły mu oczy.
- Cześć, mam dobre wiadomości.
Wyraz twarzy kobiety pozostał kamienny.
- Czyżby?
W jednym momencie zechciał podejść do niej, wziąć w ramiona, tyle powiedzieć. Ale jej nieprzejednana mina zatrzymała go w miejscu. Otaksował wzrokiem bladą i napiętą z wysiłku twarz byłej żony, później rozłożoną na łóżku torbę, do której metodycznie, choć z pewnym trudem, wkładała swoje rzeczy.
- Już wracasz do domu? Czemu nic nie powiedziałaś, przecież bym ci pomógł. Zawsze musisz być taka samowystarczalna? - postawił na szczerość.
- Nie mam wielkiego wyboru - odpowiedziała spokojnie.
Albo tylko mu się wydawało, albo w głosie brunetki zabrzmiał smutek.
- Nie masz wyboru? Idalka, ja zawsze jestem. Wbrew temu, co o mnie myślisz. Jeśli tylko mnie potrzebujesz, wystarczy poprosić.
- Jak na to zawsze, wyjątkowo długo cię nie było, niech pomyślę, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni? Wbij sobie proszę do głowy, że nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań, Wiktor, ja jestem już dużą dziewczynką, czasem nawet rozsądną - spokój z jej tonu nie znikał, tylko ona wiedziała, że znacznie trudniej niż nad bólem, panuje się nad sobą.
W następnej chwili zakręciło jej się w głowie, który to już raz tego dnia. Rozpaczliwym gestem, usiłując nie stracić równowagi i jednocześnie uniknąć upokorzenia, wyciągnęła przed siebie ręce. Wiktor natychmiast wykorzystał pretekst. Objął ją i przytrzymał, a kiedy chciała uwolnić się z jego ramion, nie puścił. Delikatnie posadził kobietę na łóżku.
- Usiądź, bohaterko, i po prostu mnie wysłuchaj - delikatnie pogłaskał jej dłoń. - Nie było mnie i rozumiem - czujesz się oszukana, bo ostatnio między nami zaczynało się układać, a ja znowu zawiodłem. Ale to wszystko dla twojego dobra. Wierz mi. Naprawdę lepiej było, żebyś o niczym nie wiedziała.
- O czym ty mówisz?
- Pamiętasz Tomka? Czasem u nas bywał, mój kolega z podwórka.
- Ten były policjant?
- Właśnie ten, między innymi on ostatnimi czasy wyświadczył mi pewną przysługę.

*

- Wiktor! Ja nie wierzę, nie wierzę! - Idalia ukryła twarz w dłoniach. - Co dokładnie się stało? Co ty zrobiłeś? Jak coś tak głupiego mogło ci przyjść do głowy?
- Nic więcej ci nie powiem. A i tyle tylko dlatego, żebyś wiedziała, że bardzo chciałem tu przy tobie być. Po prostu zależy mi na tym, żebyś z tą sprawą nie miała nic wspólnego. Przecież widzę, jaka jesteś wszystkim przerażona. A ja nie mam pewności, że to kiedyś nie wyjdzie na jaw.
- Bo skrzywdziłeś człowieka! Cudzymi rękami w dodatku! I czujesz, że to w porządku? Hej! Ja cię nie poznaję!
- Nie krzycz. Do pewnego gatunku ludzi można dotrzeć wyłącznie w ten sposób. Dla ciebie ważne jest to, że policja zatrzymała tego człowieka. Możesz odetchnąć, jesteś bezpieczna, rozumiesz? Nareszcie nic ci nie grozi.
Ida walczyła jednocześnie z przerażeniem i ulgą. Ostatecznie zwyciężyła ulga. Dotknęła ramienia Wiktora.
- Dziękuję.
W szmaragdowozielonych oczach kobiety dostrzegł błysk czułości.
- To właśnie chciałem usłyszeć. I nic więcej.
- Czyli nie mogę liczyć na podwózkę? A ja jestem w wielkiej potrzebie - ogarnęła gestem wszystkie rzeczy, które zgromadziła przez czas pobytu w szpitalu. Na jej twarzy wykwitł natychmiast ironiczny uśmieszek.
- Możesz liczyć nie tylko na podwózkę, ale i na mnie. Przyjmiesz to wreszcie do wiadomości?
- Znaczy że co, teraz w ramach zadośćuczynienia chcesz nałogowo gotować dla mnie obiadki? - czuła, że ten uśmiech szybko nie zniknie.
- A nawet jeśli, co w tym złego? W końcu kiedyś muszę się odpłacić za twoje.
Idalia wzruszyła ramionami. Kończąc dyskusję chciała ukryć, że brakło jej argumentów. Spokojnie, tym razem wspólnymi siłami, wrócili do pakowania.
- Co by nie mówić - Idalia zajęła się książkami. - Szczepan się ucieszy.
Wiktor znieruchomiał wpół gestu.
- Kto?
- Szczepan, nie poznałeś go jeszcze, dzisiaj będzie okazja.
- Nie mówiłaś mi, że...
- Że co?
- Że z kimś jesteś.
- Samotność boli, ale nie martw się, on jest bardzo tolerancyjny, w sumie jak każdy kot.
Widząc niedowierzanie, zaskoczenie i konsternację na twarzy bruneta, Idalia parsknęła śmiechem.
- Ach, nie ma to jak męska duma i próżność! No dalej, do dzieła, drogi przyjacielu, nie chcemy tu przecież spędzić reszty dnia.
- Ani trochę - brunet nachylił się nad kobietą, szybko całując ją w policzek. - Się nie zmieniłaś.
W tej właśnie chwili do sali weszła podkomisarz, odchrząknęła głośno, aby oznajmić swoje przybycie.
- Dzień dobry - powiedziała lekko ironicznym tonem. - Pani Idalio, mam dobre wiadomości.
- Pani też? - spytała Ida. Oboje z byłym mężem się roześmiali. - A czy nie sprawiłoby pani różnicy, gdybyśmy porozmawiały już u mnie w domu? Obiecuję pyszną kawę.
- Jasne, podwiozę panią.
- Nie trzeba, świetnie sobie razem poradzimy - zaprotestował Wiktor.
- To póki co powiem, że sprawca wypadku nie zrobi już pani krzywdy. Od teraz wszystko będzie dobrze.
Idalia najlepiej jak umiała, udała zdziwienie. Ogromnej radości udawać nie musiała.
W tym momencie wbiegła zdyszana Agata.
- Hej, jak tam, gotowa już jesteś? Możemy jechać?
A po tym stwierdzeniu cała czwórka wybuchnęła niepohamowanym, pełnym ulgi, zaraźliwym śmiechem.
   
*

Marek delikatnie zapukał w drzwi pokoju Agaty. Nikt się nie odezwał. Spróbował jeszcze raz. Znowu odpowiedziała mu cisza. Zdenerwował się i nie wahając się już ani przez chwilę, otworzył drzwi.
Szybko zlustrował wzrokiem pomieszczenie. Kobieta leżała na łóżku zwinięta w kłębek, szczelnie przykryta kocem. Spokojnie spała. Niespodziewanie niezwykle rozczulony mężczyzna zapatrzył się na jej zaróżowione snem policzki, zbłąkany kosmyk włosów zawieruszony gdzieś przy ustach, subtelny, senny uśmiech.
I nagle poczuł, że tylko wtedy wszystko jest na swoim miejscu, kiedy ona jest obok. Że życie bez niej jest chaotycznym pędem we mgle; pomazaną niedbale kartką szarych, przytłaczających kolorów, nic nie znaczącym mgnieniem. W ułamku sekundy zrozumiał, że mógłby dla niej, gdyby było trzeba, oddać to życie bez zawahania.
Usiadł na łóżku i delikatnie, nie mogąc się powstrzymać, dotknął ust Agaty. Natychmiast otworzyła oczy.
- Hej, a co ty tu robisz? - spytała zaskoczona, uśmiechając się mimo woli.
- Patrzę na ciebie.
- Taak. I co widzisz? - szybkim ruchem odgarnęła z twarzy irytujące kosmyki.
- A wiesz? Jakby miłość, strasznie mi ciebie przypomina. Jesteście jak dwie krople wody.
Woźnicka się roześmiała. Marek z powagą pocałował wnętrze jej dłoni. Zarumieniła się lekko.
- Chodź tu do mnie, pod kocyk, bo jakoś zimno się zrobiło samemu.
Mężczyzna ułożył się blisko, obejmując lekarkę ramieniem.
- Teraz cieplej?
- Znacznie.
- Agatka... Nie odbierasz telefonu.
- Pracowałam. Ciężko. No i myślałam... długo.
- Posłuchaj mnie.
- O nie, nie! Wiem, ja wszystko wiem. Ten SMS, żebyś dał mi klucze.
- Mam klucze.
- I żebyś poważnie porozmawiał z synem.
- Rozmawiałem z synem.
- To był nieprzemyślany moment.
- Twojej rozpaczy i bezradności.
- Może trochę. Ale ja...
- Ty wykazałaś się zwykłą u ciebie wyrozumiałością. On potraktował cię podle. Nie otrzymał takiego prawa.
- On jest zagubiony. Nie wie, czego ma się chwycić. Wszystko jest niestabilne.
- Ale to jest problem mój i Doroty. Ty nie możesz zbierać żniwa naszych porażek wychowawczych. Tak samo nie jesteś w stanie ponownie wychować mojego dorosłego dziecka.
- Bardzo chciałabym stać się stałym elementem jego świata.
- A ja chciałbym, i postaram się o to, żeby on cię szanował.
- A może na początek nie utrudniał, jakoś minimalnie tolerował, co?
- Chcę żeby zrozumiał, jak bardzo jesteś mi potrzebna. I że nie jest w stanie tego zmienić. A próbami tylko mnie unieszczęśliwia.
Lekarce zabrakło słów. Spłynął na nią spokój, w jej duszy zajaśniała nadzieja. Objęli się bez słowa, czule pocałowali, czerpiąc z obecności siłę, odwagę i zachwyt. A kiedy zabrakło im tchu, Marek delikatnie odsunął Agatę od siebie, spojrzał jej głęboko w oczy.
- Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym zrobił ci krzywdę. Po tym wszystkim co przeszłaś... co mi powierzyłaś. Gdybyś kiedyś żałowała...
- Chcę zaryzykować - odpowiedziała poważnie, stanowczo. - Czuję, że to może być ten właściwy czas.
Marek zrozumiał. I zbędne stały się im dalsze słowa.