poniedziałek, 28 grudnia 2015

69.



"W naturze ludzkiej wszystko jest możliwe... Miłość. Szaleństwo. Nadzieja. Bezgraniczna Radość".

*****

Agata z przerażeniem otworzyła oczy.
 - Boże drogi, zaspałam na dyżur!
- Spokojnie - rozpromieniony Marek stał w drzwiach, w rękach dzierżąc dumnie tacę ze śniadaniem. W ilościach, trzeba uczciwie przyznać, wojskowych. - Do dyżuru jeszcze dwie godziny.
- Ojej, śniadanko dla mnie - lekarce natychmiast zaszkliły się oczy. - Chodź tu do mnie, kochany mój.
Rogalski postawił tacę na stole, uśmiech nie znikał z jego twarzy. Kiedy tylko wsunął się do łóżka, Agata mocno go objęła. Czując bicie jego serca pomyślała, że dla takich prozaicznych chwil, pozornie niewiele znaczących, warto jest żyć.
- Wybacz, że tylko kanapki, wiem, że uwielbiasz naleśniki, ale chyba nie są moją mocną stroną. Wada fabryczna, kochanie.
- Zwłaszcza po nocnym dyżurze, jesteś wspaniały - gładziła go po policzku. Nerwowo, niecierpliwie, jakby obawiała się, że zaraz zniknie. Mocniej do niego przylgnęła. - I z tego właśnie składa się życie.
- Co masz na myśli?
- Na przykład to, że jesteś wykończony szpitalną nocą, a nie kładziesz się spać, tylko szykujesz mi pyszne zdrowe kanapeczki. Małe gesty, które sprawiają nam radość. Nienachalny znak, że ci na mnie naprawdę zależy. Nigdy nie sądziłam, że ktoś się będzie o mnie troszczył w ten sposób.
- Daj spokój, przecież to nic wielkiego, nic takiego - głaskał ją po włosach, rozczulony jej radością.
- Tyle że dzięki temu nic dzisiaj nie jest w stanie zepsuć mi humoru. Będę dla wszystkich miła, uprzejma i ciągle będę się uśmiechać, bo w domu ktoś na mnie czeka i za mną tęskni. No to już, wstajemy, kawa stygnie.
- A gdyby jeszcze chwileczkę zaczekała? - niecierpliwie odnalazł jej usta.
- To byłaby chwileczkę bardziej wystygnięta i niedobra, idziemy jeść - wyswobodziła się z jego objęć z uśmiechem. - Takie przyjemności muszą poczekać do wieczora. I do tej pysznej kolacji, którą za ten poranek dostaniesz w nagrodę. Bo, musisz wiedzieć, moja kreatywność nie zna granic, w każdym względzie.

*

Piotr był zrozpaczony, zupełnie nie wiedział, co robić dalej. Kiedy objeżdżał wszystkie miejsca, w których mogła być jego dziewczynka, czuł, że działa. Miał cel, obmyślał kolejne posunięcia, w coś się angażował. Teraz siedział w samochodzie niedaleko własnego domu i zwyczajnie, zupełnie nie po męsku chciało mu się płakać.
Strach, bezradność i wściekłość zawładnęły nim na dobre.
Jak ona mogła mu coś takiego zrobić, myślał w przypływie złości, czy chociaż przez chwile zastanowiła się, co oni poczują? Jaką wyrządzi im krzywdę swoim zachowaniem? Dlaczego nie przyszła do niego z problemem?
Później złagodniał. Jego zawsze rozsądna i uśmiechnięta córeczka, z dojrzałością akceptująca mniej lub bardziej właściwe decyzje dorosłych. Co musiało się wydarzyć, że zmusiło ją do kompletnie nieodpowiedzialnego posunięcia?...
I nagle poczuł, że tęskni. Niewyobrażalnie, wręcz boleśnie. Że oddałby teraz życie za wiadomość, że Tosia jest cała i zdrowa. Mimo Hany i Sary, które przecież kochał nade wszystko.
Hana. Przed oczami natychmiast stanęła mu twarz żony. Ciepłej, empatycznej, a dzisiaj ze strachem w oczach i rezygnacją w gestach niecierpliwie usypiającej ich córkę, ze wzrokiem utkwionym w telefonie, z jedyną myślą, że ta koszmarna sytuacja niedługo po prostu dobrze się skończy. Nieświadoma ich paniki dziewczynka wróci bezpiecznie do domu.
Hana ze swoją nadzieją.
Pomyślał o Magdzie. Zwykle niezależnej i opanowanej, samowystarczalnej - dzisiaj histerycznej, chaotycznej, zrozpaczonej, o płynących nieprzerwanie z jej oczu łzach, o jej wykrzywionej bólem i poczuciem winy twarzy. Magdzie, obwiniającej wszystko i wszystkich, a zwłaszcza siebie. Zrozumiał w jednej chwili, że wyraz przerażenia na granicy szaleństwa w jej oczach, będzie powracał do niego w snach. Własnej reakcji przeanalizować nie zdążył, ponieważ zadzwonił telefon.
Magda.
Dłoń Gawryły trzęsła się tak bardzo, że nie mógł odebrać połączenia.
- Halo - powiedział zduszonym głosem.
Odpowiedź kobiety była tak cicha, że z trudnością zrozumiał słowa.
- Tosia się znalazła.

*

Na początku jechali w milczeniu, ulga jednocześnie z przerażeniem wypełniła ich bez reszty. Córka była cała i zdrowa, nic poza tym się nie liczyło. Ale trzeba było dalej żyć, co więcej: jakoś się z tym życiem zmierzyć i sprostać niechcianej sytuacji.
- To opowiedz mi wszystko jeszcze raz, tym razem spokojnie - poprosił Piotr.
- Powiedziałam ci tyle, ile sama wiem. Pani Aurelia mieszka w naszym dawnym bloku. Zna małą od wczesnego dzieciństwa, kiedy umarł jej mąż, sporo jej pomogłam. A kiedy ja zostałam sama, ona mnie. Tosia jest u niej od rana. Powiedziała, że ja o tym wiem, dlatego zadzwoniła tak późno. Naopowiadała jej o jakimś moim wyjeździe w delegacje. Ale kiedy nadszedł wieczór i nie chciała wcale wracać do domu, trochę się zaniepokoiła. Więc zadzwoniła, żeby mnie uspokoić, że moje dziecko chce zostać u niej na noc i nic mu nie jest. Nie miałam siły, żeby jej przyznać, że dotąd nie miałam pojęcia, gdzie jest.
Piotr nie powiedział ani słowa. Jego zaciśnięte mocno usta wskazywały na poirytowanie.
- No wyduś to z siebie - krzyknęła Magda, znów na granicy histerii. - Że się nie sprawdziłam, że sobie nie radzę i nie nadaję się na matkę.
- Przestań się nad sobą użalać - warknął wściekły. - Zastanów się nad rzeczami istotnymi, co takiego dzieje się w twoim domu, że nasze zwykle spokojne, opanowane i przyjaźnie nastawione do ludzi dziecko chce za wszelką cenę z niego uciec.
Mimo że Piotr bardzo się starał, żeby tak się nie stało, słowa zabrzmiały jak wyrzut.
- Nie wiem - odpowiedziała prawie z płaczem. - Przysięgam.
Rozżalenie w jej szepcie dobitnie świadczyło o tym, że mówi prawdę.

*

Po schodach biegli niemal na wyścigi. Magdzie brakowało tchu, Piotr siłą woli powstrzymał się, żeby nie zacząć agresywnie walić w drzwi mieszkania.
- Witam, niezmiernie miło cię widzieć - pani Aurelia z uśmiechem zwróciła się do Magdy. Ta obejmując dawną sąsiadkę wybuchnęła niepohamowanym płaczem. Jej nie było miło, odczuwała to spotkanie jako życiową porażkę.
Gawryło tylko uprzejmie skinął głową.
- Gdzie ona jest?
- Spokojna i nakarmiona śpi w salonie. Chodźmy. Widzę, że musicie się upewnić, że wszystko w porządku.

*

Patrzyli na spokojnie uśpioną twarz córeczki i przepełniała ich miłość. Oboje czuli, że zawiedli, czegoś nie dopilnowali. Dostali od życia trudną lekcję. Odrębnie, każde w swoich myślach, przyrzekli sobie to samo: nigdy więcej nie musieć się znajdować w takiej sytuacji, nigdy więcej nie zawieść zaufania dziecka.
- Nie wy pierwsi i nie ostatni - odezwała się cicho pani Aurelia. - Jesteśmy tylko ludźmi, wszyscy się mylimy, ważne, żebyście umieli wyciągnąć wnioski. Żebyście mieli taką możliwość, ja jej nie dostałam.
- Nie rozumiem - odezwał się Piotr.
- Po śmierci mojego męża córka bez słowa wyjaśnienia wyjechała za granicę. W kuchni na stole zostawiła mi kartkę z prośbą, żebym jej nie szukała. Przechowuję ją do dzisiaj, dosyć tragiczna pamiątka, prawda? Jej pokój stoi tak, jak go zostawiła. Jakby na chwilę wyszła do sklepu. Najprawdopodobniej nigdy się nie dowiem, co ją do tego skłoniło. Wasza sytuacja jest inna. Jesteście szczęściarzami.
- Bardzo mi przykro - rzekł szczerze chirurg.
- Muszę jakoś z tym żyć, choć uwierzcie mi, najbardziej na świecie chciałabym wiedzieć dwie rzeczy: że jest bezpieczna i co jej takiego nieodwracalnego zrobiłam. Co przegapiłam.
Tosia nadal spokojnie spała, jakby dziejąca się właśnie scena była czymś nierealnym, nierzeczywistym, fragmentem snu. A oni we troje stali i na nią patrzyli, jak zahipnotyzowani, jakby  czas na moment przystanął, żeby zapytać o kierunek dalszej drogi.
Aurelia, dodając im uśmiechem otuchy, mówiła dalej:
- Robimy dla nich wszystko. Od tej pierwszej decyzji, stygmatyzującej całe nasze dalsze życie, od niepowstrzymanej chęci ich posiadania. Poświęcenia im naszego czasu, snu, troski i wiary, od tego genetycznie uwarunkowanego przekonania, że się opłaca. A w pewnym momencie spływa na nas druzgocąca świadomość, że przecież to nie są nasze kopie, że dzieci są odrębnością. Że nie mamy prawa ich do siebie upodabniać, nie możemy ich zaprogramować, wpływać na ich wybory. Jedyne, do czego mamy prawo, a i na nie jak widać trzeba sobie zapracować, to tylko przy nich trwać. Możemy podać im rękę, kiedy upadają, zapewnić ich, że jest tak jak na samym początku, że niezależnie czy są z nami chociaż myślami, czy o nas dawno zapomnieli, niewyobrażalnie ich kochamy. Daliśmy im, co mieliśmy do ofiarowania, a teraz już sami wybierają swoje drogi.
Chcieli tyle powiedzieć, sypać na oślep argumentami. Nie zdążyli, Tosia otworzyła oczy.
Na widok rodziców jej zaspaną buzię rozjaśnił uśmiech. Magda natychmiast wyciągnęła do niej ręce, dziewczynka się zasłoniła.
- Pojadę teraz z tatą. Chcę, żeby teraz tam był mój dom. I mam do tego prawo!

poniedziałek, 21 grudnia 2015

68.



"Niekiedy tęsknota ma łączyć... A często dzieli na zawsze..."

*****

Idalia mocniej przytuliła się do męża, ignorując protesty zwiniętego w kłębek na jej nogach Szczepana. Szeroko się uśmiechnęła.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że nigdzie nie musimy się spieszyć i możemy tutaj tak leżeć choćby i do jutra - przeciągnęła się, tym razem zupełnie jak kot.
- To doskonale się składa, bo ja cię nie zamierzam dzisiaj wypuścić z łóżka. Zbyt długo na taki dzień czekałem - odpowiedział Wiktor zaczepnie, odgarniając jej włosy z twarzy.
Zarumieniła się.
- I co powiesz o spotkaniu? - prędko zmieniła temat.
- Wspaniali, ciepli ludzie. Mam nadzieję, że będziemy się widywać częściej. Obojgu nam to dobrze zrobi. Bardzo złagodniałaś, odkąd masz tę Agatę, niezwykle ci z tym do twarzy.
- Jest mi bliska jak dawno nikt, czasem myślę, że nie wyobrażam sobie życia bez jej cennej obecności, a to chyba strasznie nie w moim stylu. A Marek rzuciłby się dla niej w ogień. Tak bym chciała, żeby wszystko ułożyło się po ich myśli.
- Bardzo się cieszę, że zmieniasz styl. Może w końcu i ze mną zaczniesz naprawdę o sobie rozmawiać. Chwilami cię nie poznaję, zrobiłaś się mniej nieufna i zachowawcza. Tak trzymać - objął ją czule i przytulił do siebie. Nie zamierzała protestować, ale zupełnie zignorowała sugestię rozmowy. Wiktor jednak się nie poddawał.
- Widzisz, ile korzyści płynie z bliskości drugiego człowieka? Pamiętaj, że ja jestem, kiedy tylko potrzebujesz, niezależnie od tego, co zrobisz czy powiesz. Nie jesteś w stanie mnie zniechęcić.
Przytaknęła automatycznie, zamyślona milczała. Po chwili odwróciła głowę, żeby na niego spojrzeć.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz - rzekła ze smutkiem.
- To mi powiedz. Chcę się dowiedzieć, co w twoim życiu sprzede mnie jest tak trudne, że nie mówisz o tym nawet przez sen. Pozwól mi wreszcie się poznać.
- Co mam mówić? - spytała niechętna.
- Cokolwiek lub wszystko. Gdzie się wychowywałaś? Jaka jest twoja rodzina? Dlaczego nie utrzymujesz z nimi kontaktu?
- Mój ojciec nie żyje, przecież wiesz.
- Tak, jak również to, że mieszkałaś z nim od studiów, a poza tym nie wiem nic. W rodzinach bywają też matki, inne dzieci...
- Ty lepiej mi powiedz, czy jesteś pewien naszej decyzji?
Wiktor starał się nie okazać rozczarowania kolejną porażką. Zdusił sprzeciw, pohamował protest. Spokojnie już zapytał:
- Jestem pewien, że bardzo cię kocham i tego, że chcę mieć z tobą dziecko też jestem zupełnie pewien. Bez względu na konsekwencje chcę, żebyśmy byli znowu rodziną. A może właśnie przez twoje milczenie.
Idalia znów przytuliła się mocniej, zadrżała, jakby nagle zrobiło jej się zimno.
- Przemyślę to, kiedyś może ci opowiem. Choć naprawdę nie znam powodu, który kazałby mi do tego wracać.
- Ile razy ja to już słyszałem.
- Skoro wszystko biegnie właściwym torem, znów żyjemy razem, jestem ci to winna. Niestety.
- Trzymam cię za słowo. A póki co muszę zrobić coś, żebyś znów się uśmiechnęła, więc nie pozostaje ci nic innego jak tylko pozwolić mi przejść do rzeczy. Nasze dziecko już czeka na rodziców.

*

Sara pisnęła radośnie i roześmiała się w głos, oznajmiając w ten sposób całemu światu, że pora zacząć nowy dzień. Nawet, jeśli rodzice są nieco innego zdania. Przeskoczyła po torsie Piotra, żeby pogłaskać ciepłą łapką twarz Hany, a że paluszek był jeszcze zdecydowanie nieskoordynowany, trafił matkę prosto w bardzo chcące pozostać nadal zamknięte oko.
- Córeczko najdroższa, jak znam życie i ciebie, jest środek nocy - jęknęła.
- Mama, mniam! - padła natychmiastowa odpowiedź.
Na tak postawione ultimatum nie było rady, Piotr z rozpaczą wygrzebał się z pościeli, porywając latorośl w ramiona, tym samym uniemożliwiając dalsze poznawanie anatomii rodzicielki.
- Idziemy jeść razem, niech mama jeszcze trochę pośpi po nocnym dyżurze.
- Taaak - zaakceptowała propozycję panienka Gawryło.
- Ideał - szepnęła Hana z wdzięcznością.
- Spokojnie, niedługo się odwdzięczysz, będzie mnóstwo okazji - uśmiechnął się Piotr.
Dziarsko wymaszerowali do kuchni. Sara natychmiast wyrwała się z rąk taty, gnając w stronę lodówki. Przejęta uderzała w nią dłońmi.
- Mniam, mniam, tam, tata!
- Wspaniale, to jeszcze zastanówmy się, czy wolisz kanapkę, czy jogurt z owocami, poczekaj, tata otworzy, odsuń się.
W tym momencie zawibrował leżący na kuchennym stole telefon Piotra. Mężczyzna westchnął, podnosząc urządzenie, Sara zasmucona zwiesiła ramiona.
- Halo, Magda?
Słuchając kolejnych słów byłej partnerki, Gawryło bladł coraz bardziej, w pewnej chwili musiał oprzeć się o lodówkę, żeby nie upaść. Brak zainteresowania wywołał protest na twarzy dziewczynki. Widząc jednak zasmuconą twarz ojca, nie rozpłakała się. Zamilkła zaniepokojona.
- Przyjeżdżaj natychmiast!
Piotr skończył rozmawiać, drżącą dłonią odłożył telefon na miejsce, wziął córeczkę na ręce (tym razem zaprotestowała łzawo) i kompletnie zapominając o śniadaniu szybkim krokiem poszedł do sypialni, w której spała żona. Było mu przykro, że spokojny sen zaraz odpłynie od niej na długo.

*

Była partnerka lekarza stała w drzwiach, zanosząc się od płaczu. Zanim zdążył podjąć jakąś decyzję, Hana podeszła i mocno objęła kobietę w geście pocieszenia. Nic to nie dało, bezradny płacz tylko przybrał na sile. Trzymając Magdę za ramiona, podprowadziła ją do krzesła i posadziła jak dziecko.
- Magda, postaraj się uspokoić - rzekł chirurg stanowczo. - Musisz nam spokojnie i po kolei opowiedzieć, co się właściwie stało.
- Weź głęboki oddech, zrobię ci herbaty - dodała Hana. - i zacznij najlepiej od samego początku.
Przez chwilę matka Tosi walczyła z obezwładniającą rozpaczą, później wzięła się jakoś w garść i zaczęła relacjonować drżącym z emocji głosem.
- Poznałam Marcina kilka miesięcy temu. Dobrze się ze sobą czuliśmy, dość szybko się w sobie zakochaliśmy. Jako dorośli ludzie po przejściach postanowiliśmy nie krążyć wokół siebie jak dzieciaki i po prostu ze sobą zamieszkać, normalnie razem żyć. I to się nie spodobało naszej córce - spojrzała na Piotra. - Tylko że Marcin się naprawdę bardzo starał, przynosił jej prezenty, szukał tematów do rozmowy przy stole, on nie ma dzieci, nie wie, jak się z nimi obchodzić. Na pewno nieraz ci się żaliła, że go nie lubi.
- Nic nie mówiła - Piotr był mocno zdziwiony. - Wspominała tylko, że mieszkasz z kolegą. To wszystko, kiedy zapytałem, czy lubi twojego partnera, kiwnęła głową. Nie wracaliśmy do tematu, cieszyło mnie, że układasz sobie życie. W rzadkich chwilach, kiedy jesteśmy razem naprawdę zbiera nam się mnóstwo spraw do omówienia, a twoje życie to przede wszystkim twoja sprawa.
- Nie bardzo chciała ze mną o tym rozmawiać - kontynuowała Magda, jakby nie dotarła do niej w ogóle wypowiedź chirurga. - Ale jakoś to powoli się ciągnęło, praca, dom, Tosia milcząca, ale nie sprawiająca kłopotów. Aż do wczoraj... - z oczu Magdy znów pociekły łzy.
- Co się stało wczoraj? - spytała delikatnie Hana.
- Antosia wyszła z pokoju z walizką. Powiedziała, że wyprowadza się do ciebie. No i mi się przelało - otarła łzy rękawem. - Nawrzeszczałam na nią, że w ogóle ze mną nie rozmawia, kiedy pytam, co się dzieje, nie odpowiada mi na pytania, że ja nie wiem, o co jej chodzi, bo Marcin stara się być dla niej miły i że ona nie będzie mi stawiać żadnych warunków. Kazałam jej iść do swojego pokoju i nie zawracać ci głowy, bo to nie jest wasz weekend i jesteś albo w pracy, albo spędzasz czas z rodziną.
Gawryło się wściekł.
- A nie łatwiej było po prostu do mnie zadzwonić? Jeśli moje dziecko chce spędzić ze mną dodatkowy czas, to ma do tego prawo!
- Piotr, uspokój się - rzekła pojednawczo Hana. - Opowiadaj dalej - zwróciła się do Magdy.
- Nie ma czego opowiadać. Kiedy obudziliśmy się dzisiaj rano, nie było w domu ani małej, ani walizki. Obdzwoniłam wszystkie koleżanki i wszystkich swoich znajomych, u których mogłaby być. Na policji kazali mi czekać 24 godziny i dopiero zgłosić zaginięcie. Nie wiem, po prostu nie wiem, co robić. Gdzie jej szukać, to wszystko moja wina, jeśli jej się coś stanie... Marcin czeka na nią w domu...
- Jak ty mogłaś do tego dopuścić!
- Łatwo zwalić wszystko na mnie, kiedy się zajmuje córką od święta!
- Hana, dzwoń do szpitali. A ty jedź do domu, nic tu po tobie - warknął Gawryło. - Ja pojadę jej poszukać, gdzieś przecież musi być. Małe dzieci nie znikają bez śladu - głos mu się załamał.
- Dokąd pojedziesz, Piotr, trzeba to zgłosić policji. I czekać, może być dosłownie wszędzie - wtrąciła Goldberg.
- Nie rozumiesz tego, że nie jestem w stanie spokojnie czekać? Pojadę w okolicę szkoły, najbliższego placu zabaw, parku, kościoła, wszędzie, gdzie będzie trzeba, rozumiesz? Moje dziecko zaginęło!
Przez tak jasno i dosłownie wypowiedziany powód spotkania wszystkich za gardło ścisnął strach, prawie pozbawiając oddechu. Jeszcze nie wiedzieli, że ten paraliżujący wróg szybko ich nie opuści.

poniedziałek, 14 grudnia 2015

67.



"Przebaczenie jest najtrudniejszą rozmową kończącą się słowem ”zostań”.

*****

- Cześć, przeszkadzam?
Zmieszana Wiktoria stała na progu hotelu dla lekarzy. Nie wiedziała zupełnie, jak się zachować i co powiedzieć. Zuza patrzyła z niepokojem na przemian na nią i jej walizkę.
- Coś się stało? - spytała dość głupio.
- Jest Adam? - odpowiedziała pytaniem.
- Sądząc po natężeniu muzyki, jak najbardziej.
- Mogłabyś go poprosić?
- W zasadzie tak - odpowiedziała niepewnie. - Może wejdziesz? Chyba pamiętasz, gdzie jest herbata.
- Nie trzeba, po prostu go zawołaj.
Zuza odeszła wyraźnie zmieszana, a jednocześnie ciekawa dalszego ciągu. Wiktoria była zdruzgotana. Chwilę później po schodach zbiegł Adam, na widok ukochanej z walizką w dłoni wytrzeszczył oczy ze zdumienia.
- Nic nie mów, okej? - uprzedziła groźnie.
- To ja pójdę zobaczyć, czy nie siedzę w kuchni - rzuciła lekko Krakowiak.
Consalida popatrzyła na nią z wdzięcznością.
- Wchodź. I opowiadaj.
Usiadła na łóżku przyjaciela i ukryła twarz w dłoniach.
- Za bardzo nie ma o czym mówić. Postanowiłam coś zrobić z tym swoim beznadziejnym życiem. I masz efekt. Chciałam pójść do Agaty, ale ona mieszka u Marka... Byłoby głupio. No i zostałeś mi tylko ty. Jutro postaram się o pokój dla siebie...
- Daj spokój. Zawsze jesteś tu mile widziana. Ale co, wyrzucił cię? Koszmarny palant!
- Adam... nie sądzę, żebyś ty po dowiedzeniu się, że już cię nie kocham chciał tulić mnie do snu.
- Ale żeby od razu wyrzucać cię z domu? Niech już nie udaje takiego dumnego, co jego zdaniem miałaś teraz zrobić?
- Właśnie to, co zrobiłam, przyjść do ciebie. Tylko że ja naprawdę nie zamierzałam rzucać się w twoje ramiona z tą swoją cholerną świeżo odzyskaną wolnością - bała się, że zaraz się rozpłacze.
- Dlatego wystarczy, jak rzucisz się na moje łóżko. Robi się późno, a jutro mamy dyżur. Idę poszukać jakiegoś materaca dla siebie - mrugnął do niej rozbawiony.
W oczach Wiktorii jednak pojawiły się łzy.
- Dzięki, stary, jesteś prawdziwym przyjacielem. Domyślasz się oczywiście, że jutro o tym zdarzeniu będzie gadał cały szpital?
- A ja niczego nie potwierdzę, ani niczemu nie zaprzeczę, możesz być pewna - uśmiechnął się szelmowsko, wychodząc.

*

Wino płynęło, rozwiązując języki zebranym, ciasta ubywało bez względu na konsekwencje w urodzie obecnych na spotkaniu kobiet, słowem - impreza była niezwykle udana, a co najważniejsze - trwała w najlepsze. I nie zamierzała przestać. Wieczór był młody, a noc długa.
- Ja w ogóle nie wiem, jak to się stało, że się tak późno wszyscy spotkaliśmy - wyrzekł w przestrzeń Marek, pogryzając sernik Idalii (który to już raz). - Ale tak to już z tą moją panią jest, że do wszystkiego się zabiera powoli i z rozmysłem. Nie macie pojęcia, ile ja musiałem na nią tutaj czekać.
- Daj spokój - jęknęła Agata. - Kogo to obchodzi!
- Wszystkich, kochana, wszystkich, nie wyłączając mnie - wsparła go Ida. - Ale pamiętaj, że jeśli długo się czeka, znacznie bardziej się docenia. Docenia cię? Tylko jak na spowiedzi.
Agata oblała się rumieńcem.
- I to jeszcze jak - powiedziała czule.
- No, stary - dodał Wiktor, dolewając nowym przyjaciołom. - To oby ci tak zostało, bo w przeciwnym razie będziesz miał do czynienia z moją panią. A ona z ciebie wydrze zwierzenia choćby siłą. Coś o tym wiem.
- A to z ciebie tak wydziera? - zaciekawił się Marek.
- Nie musi, wystarczy tylko jej znaczące spojrzenie i już śpiewam, chociaż strasznie fałszuję.
Roześmiali się.
- Tylko ja z niej nic wydrzeć nie mogę.
- Iduś, czemu nie dajesz wydzierać, ja się pytam! - spytała Agata tonem mającym w założeniu rozwiązać wszystkie problemy. - A Wiktor tak ładnie by mógł.
- Bo z nieprzemyślanego gadania często jest więcej szkody niż pożytku, mówi wam to moje wieloletnie zawodowe doświadczenie, ale my nie o tym...
- No widzicie? - poskarżył się Wiktor. - I ona właśnie taka jest.
- Ale i tak kochasz ją nad życie, powiedz jej to teraz, a przy okazji mnie - nakręciła się Woźnicka, wzbudzając zbiorowe wzruszenie.
- Oczywiście, że ją kocham - odpowiedział Wiktor z pewnością niczym granit, a żeby dołożyć Agacie wrażeń, pocałował Idalię w usta.
Internistka poczuła się usatysfakcjonowana, żeby o psychiatrze nie wspominać.
- Mówiliśmy o tym - odezwała się Cichocka, ciągnąc swój wątek znad znowu pełnej lampki wina. - Kiedy ja wreszcie zatańczę na waszym weselu?
- Równie dobrze ja mogę zapytać, kiedy w końcu przytulę małe Idalątko? - broniła się blondynka.
- Ech, kobiety - westchnął Marek. - Żyć bez was się nie da, ale życie obok was to dopiero jest kamienista ścieżka - spojrzał na Wiktora, który skinieniem głowy nie omieszkał potwierdzić. - Prawda jest taka, że ja wielokrotnie już dawałem jej do zrozumienia, co mam w planach, a ona ciągle nic.
- Jedno małżeństwo każde z nas ma już za sobą, zdecydowanie nam wystarczy. Nie należy kusić losu, dobrze jest tak, jak jest.
Tym razem Idalia się nie zgodziła.
- Właśnie że nie jest dobrze - sprzeciwiła się stanowczo. - Należycie do siebie, kochacie się, powinniście to oznajmić całemu światu, a zwłaszcza waszym byłym małżonkom. Bo dobrze wam z tym i to już nie może się zmienić. Przyjmij nareszcie od Marka nazwisko. Chcę widzieć w tobie doktor Rogalską, Agatko. A zamiast gadać o kuszeniu losu, pozwól mu przynieść wam więcej dobrego.
Wszyscy w milczeniu analizowali jej słowa.
- A co do nas, dzieci, gadania o sobie i wszystkich egzystencjalnych dylematów, skoro pora jest dobra jak każda inna, a wino się nie kończy, to powiem wam, że się zdecydowałam. Bardzo długo o tym myślałam. Od depresji, że nie przeżyję niepowodzenia, po euforię, że wspaniale będzie znowu rosnąć dla kogoś. Ale jeśli nie teraz, to nigdy, zaczynamy starać się o dziecko. I jeśli jest nam pisane, to niedługo będzie się kim chwalić.
Wiktor na potwierdzenie słów żony się rozpromienił. Marek pogratulował decyzji, a Agata spontanicznie przytuliła przyjaciółkę.
- I o ile - kontynuował Wiktor. - Z praktyczną stroną zagadnienia poradzimy sobie świetnie, o tyle z teorią proszę was już teraz o pomoc. Bo ja ją za dobrze znam. Przy pierwszym niepowodzeniu będzie histeryzować, obwiniać się i rezygnować.
- To spotkamy się jak dzisiaj - powiedział Marek zdecydowanym tonem. - I szybko ją przekonamy, że zasługuje na zdrowego, silnego malucha jak mało kto. A ona - spojrzał z rozbawieniem na Idalię. - Równie szybko nam uwierzy.
- Więc od dziś - zadysponowała Agata. - Jak tylko się da, leżysz, pachniesz i piękniejesz, nie myślisz o tym zbyt wiele, a przede wszystkim ograniczasz stres, resztę doradzi ci prywatny ginekolog. A co do mnie... - wypiła duszkiem pozostałą zawartość kieliszka. - To może Ida ma rację... Obiecuję wam, zastanowię się.
- No nareszcie mówisz rozsądnie, tak trzymaj, zapewniam cię, a ja się na ludziach znam, nie mogłaś trafić lepiej.
- Nie wierzę w swoje szczęście - Marek czule objął Agatę. - Macie na nią wspaniały wpływ.
- Zejdźcie z niej już, bo jeszcze zmieni zdanie - uśmiechnęła się Ida. - Kto ma ochotę na sałatkę?
Chęć wyrazili zbiorowo.
- To idziemy razem - Agata wstała. - A wy - zwróciła się do mężczyzn. - Macie teraz czas na obgadanie wszystkich tematów, których my nie znosimy. Zacznijcie od sportu i polityki, jeśli łaska.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Medycyna też się wlicza - uzupełniła Ida.
Kobiety szepcząc konspiracyjnie i chichocząc bez szczególnego powodu, wyszły do kuchni.
- Bardzo przytulnie sobie tu mieszkacie - zaczęła brunetka, kiedy tylko Woźnicka wynurzyła się z lodówki. - A jak na ciebie reaguje jego syn?
- Zdecydowanie lepiej niż przypuszczałam. Chyba kiedy widzi naszą stabilizację, sam trochę się uspokoił. I ma sympatyczną, mądrą dziewczynę po przejściach, o którą bardzo dba.
- Bierze przykład z ojca. Ten Marek cię naprawdę kocha, uwierz w to.
- Tak, chyba tak - zamyśliła się internistka. - Spróbuję. Ale nie to ci chciałam powiedzieć.
Ida spojrzała pytająco.
- Jesteś moją bohaterką. Wybaczyłaś mu i umiesz tego za wami nie ciągnąć, chociaż pewnie tak zupełnie zapomnieć się nie da. Nie wiem, czy ja bym umiała się na to zdobyć, czy umiałabym przełknąć zdradę. Naprawdę to w tobie cenię. Tę ciągłą gotowość szukania dobrych stron w człowieku. Niezależnie od siły zawodu.
- Wszyscy się mylimy, a ja nauczyłam się tej prawdy bardzo wcześnie. Poza tym - Ida spojrzała na Agatę. - Wszystko zależy od indywidualnego poziomu samotności. Mój był znacznie przekroczony. Kiedy jesteś sama na świecie, masz gdzieś skrupuły.
Zapadła cisza.
- Ale dzisiaj o tym nie rozmawiajmy. Nakładaj tę sałatkę. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mogłam się tak dobrze bawić w doborowym towarzystwie. Dopiero teraz widzę, jak bardzo było mi to potrzebne.
- Gotowe, idziemy - zakomenderowała Woźnicka. - Ale jeszcze jedno. To dobra decyzja, choć zupełnie pozornie nielogiczna. Bo jemu naprawdę na tobie zależy, kocha cię, Idalia, to naprawdę widać. Kiedy na was patrzę, widzę, że w wybaczeniu tkwi głęboki sens.

poniedziałek, 7 grudnia 2015

66.



"Jedna z najokrutniejszych lekcji życia: To, co się liczy dla nas, nie musi się liczyć dla innych, nawet jeżeli jesteśmy sobie bliscy.
Nasza prawda bywa dla nich kłamstwem".

*****

- Nareszcie jesteś. Czekam z kolacją od godziny - Wiktoria zwróciła się do Tomasza.
- A to jakaś zmiana. Zwykle to ja czekam. Z kolacją, bez kolacji, godzinę, kilka godzin.
- Tomek, proszę... - spojrzała na niego błagalnie. - Nie zaczynajmy znowu.
- Ty zaczęłaś, jak widzę na całego. Wino, wystawna kolacja, będziemy udawać szczęśliwe małżeństwo? Nie bawię się w to, jestem wykończony.
- Też jestem wykończona. Przede wszystkim tym, co się z nami dzieje, więc będziemy rozmawiać. Usiądź, proszę.
- No tak, została jeszcze opcja poważnej rozmowy. Szkoda tylko, że od tych naszych rozmów nic się nie zmienia - usiadł niechętnie, przyjmując z jej rąk kieliszek wina. - Słucham, o co chodzi tym razem?
"I już, teraz, tak po prostu mam powiedzieć, że między nami wszystko skończone?" - pomyślała Wiktoria, wpadając w panikę. "Kilkoma słowami wszystko przekreślić?"
Siedziała zdruzgotana, wpatrując się w zawartość kieliszka. Gardło ścisnęło jej się tak mocno, że nie mogła wykrztusić słowa, przepłukała je winem. Teraz albo nigdy.
- Nie myślałam, że kiedyś będę musiała to powiedzieć, ale muszę. Dłużej tego nie zniosę. Nie mogę dłużej z tobą być, nie kocham cię - wyrzuciła jednym tchem.
Tomasz milczał. Jego twarz zmieniła się w kamienną maskę bez żadnego wyrazu.
- chcesz odejść? Tak po prostu się rozwieść? - nieco za mocno odstawił kieliszek. - A teraz mamy jeść, bo stygnie, taki jest kolejny punkt programu?
Nie odpowiedziała, próbowała się nie rozpaść.
- Przykro mi, chociaż pewnie w to nie uwierzysz, naprawdę byłeś dla mnie ważny.
- Ale on okazał się ważniejszy. Od początku chodziło wyłącznie o niego. Podchodził cię, omamiał, no i w końcu odniósł sukces.
- Nie chodzi o Adama...
- Kogo ty chcesz oszukać, siebie czy mnie? Cokolwiek bym teraz powiedział - i tak nie ma to żadnego znaczenia. Zawsze kochałaś jego. Nie rozumiem tylko, dlaczego mimo to zdecydowałaś się za mnie wyjść. I pewnie nie zrozumiem, może tak już musi być. Rzecz w tym, że gdyby się wokół ciebie nie kręcił, pewnie by nam się udało. Przywykłabyś do naszego życia. Może mielibyśmy dziecko. Nawet nie mam do ciebie szczególnego żalu... - zamilkł gwałtownie, w jego oczach pojawiły się łzy. - Bo nadal cię kocham. Wiesz co się jedynie zmieniło? Mam swoją godność i nie zamierzam jej tracić. Tylko ona mi została.
- Może rzeczywiście to nie był dobry pomysł - wykrztusiła Consalida, zaczynając zbierać naczynia ze stołu.
- Nie kłopocz się, ja posprzątam, ty zajmij się tym, co istotne - spakuj swoje rzeczy. Te najpotrzebniejsze, po resztę wrócisz później.
- Słucham?
- Taksówkę wezwę ci za jakieś pół godziny, chwilę przecież to zajmie.
- Tomek... ale ja...
- Nie masz dokąd pójść? Ja dałem ci wszystko, co tylko dać mogłem. Nie przyjęłaś. O resztę niech pomartwi się Adam.

*

- Iduś, czy ty kompletnie oszalałaś? - Agata podała przyjaciółce kubek zielonej herbaty. - Mam nadzieję, że smaczna, przecież wiesz, że ja nie lubię, nie umiem tego parzyć.
- Dziękuję. Na pewno pyszna. Dlaczego niby miałabym szaleć? - Idalia rozsiadła się wygodnie w gabinecie Woźnickiej.
- Jak ty sobie to wyobrażasz? Co chcesz powiedzieć tej matce i na jakiej podstawie? W ogóle jesteś pewna swoich przypuszczeń?
- Gdybym była pewna, nie byłyby przypuszczeniami.
- No tak, niezaprzeczalna logika.
- Dziecko potrzebuje mojej pomocy. Nie wiem, co zrobi matka. Ja w każdym razie zrobię wszystko, żeby dostał najlepszą opiekę. To mój obowiązek. Z obserwacji dziecka, nawet tak powierzchownych , jasno wynika problem. Jeśli kobieta nie przyjmie do wiadomości...
- A nie przyjmie, możesz być pewna, kilka razy z nią rozmawiałam, to jest osoba głucha na wszelkie argumenty.
- No to znowu czeka mnie wizyta w sądzie. W sumie dawno nie byłam.
- Czasem mi ręce przy tobie opadają. W porządku. Wypij herbatę, ja kończę wypis dla Roberta...
Z korytarza jednocześnie dobiegł dziecięcy sprzeciw i pukanie do drzwi.
- No, zdaje się, że o wilku mowa. Proszę! - Agata westchnęła głęboko, wypełniając z nagle większym zaangażowaniem rubryki na karcie wypisu.
- Ile można czekać na ten wypis! Olivierku, uspokój się wreszcie!!  - wrzasnęła matka, ciągnąc za rękę wyrywającego jej się z całej siły syna.
- Ja nie chcę już tu być! - krzyknął Olivier, ostatecznie się wyrywając i gnając na drugi koniec pomieszczenia.
Idalia się uśmiechnęła, Agata bardzo mocno zapragnęła końca dyżuru.
Brunetka wstała, zdejmując z przegubu zegarek, podała go dziecku, jednocześnie porywając je w ramiona, unikając tym samym uderzenia głową w brzuch.
- Cześć, smyku, jak zwykle pełen jesteś energii, co? Idziecie z panią doktor Woźnicką na batona z automatu, ja rozmawiam z mamusią, macie na to 10 minut, odliczasz na moim zegarku, ja ci włączę start. Kiedy czas upłynie, wracacie tutaj, zabieracie tatę Roberta i szczęśliwie cali i zdrowi jedziecie do domu, umowa stoi?
- Tak! - wrzasnął Olivier prosto do ucha lekarki, przytulając się do niej całą powierzchnią ciała, z wyjątkiem lewej ręki, którą energicznie pociągnął za jej warkocz.
Agata nie mogła powstrzymać uśmiechu. Chłopiec zeskoczył z rąk Cichockiej, podbiegł do internistki , ufnie biorąc ją za rękę.
- No to co, startujemy, Olivier?
- Tak! Masz mówić do mnie Oliś! Będę mógł sobie wziąć takiego batonika, jakiego chcę?
- Tak jest, Oliś! - rozpromieniła się blondynka, wychodząc, energicznie pociągana już za obie dłonie. Idalia wystartowała zegarek, ciepło patrząc na Agatę.
- Żałuję, że nie możesz spojrzeć teraz w lustro - powiedziała poważnie. - Może coś w końcu by do ciebie dotarło.

*

- Proszę usiąść - weszły do gabinetu psychiatry. Lekarka zamknęła drzwi.
- Ja nie mam czasu, mąż na mnie czeka! Czego pani ode mnie chce?! Chcę wracać do domu! - ton matki chłopca przejawiał wyłącznie wrogość.
Idalia usiadła naprzeciwko kobiety, próbując spojrzeć w jej rozbiegane oczy. Z szuflady wyjęła płytę DVD i kolorowankę. Położyła przedmioty przed rozmówczynią. Tamta się skrzywiła.
- Przede wszystkim Olivier na panią czeka - na pani reakcję i pomoc. Czeka już bardzo długo, dłużej nie powinien - powiedziała cicho, lecz stanowczo.
- O czym pani, do cholery, mówi?!
- Ciągły krzyk, agresja, silna nadpobudliwość ruchowa.
- Każdy chłopak jest ruchliwy. Co pani wymyśla!
- Całkowity brak koncentracji albo bardzo utrudniona mimo starań dziecka - wzięła do ręki płytę. - Próbowaliśmy obejrzeć jedną bajkę, każda bajka na tej płycie trwa siedem minut, jest bardzo kolorowa i przyciąga uwagę, a dzieci zwykle zajmuje telewizja. Synek nie zdołał się skoncentrować nawet do połowy.
- Bo nie miał ochoty oglądać!
- Kolorował obrazek, poprosiłam o jeden - otworzyła kolorowankę. - Bardzo się starał, zaczął kilka rysunków, mimo że mocno się angażował, żadnego nie skończył.
Wzięła głęboki oddech.
- Wstępna diagnoza brzmi - zespół nadpobudliwości psychoruchowej - ADHD. Olivier krzyczy o pomoc, proszę dać mu szansę. Jest mu pani najbliższa, tylko w pani rękach leży jego przyszłość.
Kobieta wstała, zamierzając rzucić się na Idalię, buzowała agresją, lekarka przewidująco się odsunęła.
- Pani oszalała, co pani insynuuje! Pozwę panią do sądu! Niech pani nie robi z mojego dziecka wariata! Jest głośny i ruchliwy, jak każdy chłopiec! Poza tym to nie pani sprawa!
- Synek nie jest wariatem, tylko dzieckiem o szczególnych potrzebach, z których pierwszą jest dalsza profesjonalna diagnostyka. I jeśli pani mu jej nie zapewni, w tej chwili pójdziemy do dyrektora szpitala, a jeśli okaże się to konieczne także do sądu. Zauważyłam problem i na pewno tej sprawy nie zostawię, dla mnie znaczenie priorytetowe ma dobro dziecka, to mój obowiązek.
Kobieta nie spodziewała się takiej riposty. Opadła z niej cała złość. Oszołomiona ciężko usiadła na krześle. Idalia stanęła przed nią z uśmiechem.
- Macie ogromne szczęście, Oliś ma dopiero pięć lat, przy odroczeniu obowiązku za dwa lata pójdzie do szkoły, to dużo czasu. Przy zastosowaniu odpowiedniej terapii i leków może za jakiś czas mieć szansę całkowicie zapomnieć o chorobie albo zdecydowanie ograniczyć skutki deficytu uwagi. Będzie lepiej się uczył. Przestaniecie słyszeć, że jest niegrzeczny, że nie może usiedzieć na tyłku.
Kobieta się zaczerwieniła. Idalia podała jej wizytówkę.
-Moja znajoma wspaniale wyprowadza z zaburzenia dzieci z ADHD. Pomoże wam, oczywiście na mnie też możecie liczyć. Ochronimy pani żywe srebro przed nim samym i niesprawiedliwą krytyką innych, wszystko się ułoży, bo bardzo wcześnie zaczynamy. Mały jest tego wart.
- Co ja mam robić... jak Robert się dowie... on już i tak za nim nie przepada - wykrztusiła, zaciskając usta.
- Bo nie rozumie zachowania waszego synka, przez co odbiera je jako celowo złośliwe, teraz wszystko się zmieni.
Jak wichura do gabinetu wpadli zgrzana Agata i uszczęśliwiony Olivier.
- Mama! Skończył się czas! Mam dwa, dostałem dwa batoniki! - oczy mu jaśniały, ubrudzona czekoladą buzia była rozpromieniona w uśmiechu. - Obiecałaś! Jedziemy do domu! A ja byłem bardzo grzeczny.
- Prawda - potwierdziła zmęczona Woźnicka.
- Jedziecie, mama już wstaje - Ida uścisnęła dłoń kobiety. - Pamięta wszystko, co powiedziałam, dzwoni do mojej koleżanki, a przede wszystkim jest dobrej myśli. Przy odrobinie miłości i ogromie pracy możemy wygrać dla niego piękne, szczęśliwe życie.
- Prawda - znów wtrąciła się Agata. - Mój brat dorósł z tym, ma swoją firmę, wspaniale, z ogromną energią, której często mu zazdroszczę, zarządza pracownikami.
Kobieta wstała.
- Idziemy do taty. Teraz my potrzebujemy jego opieki.