poniedziałek, 25 maja 2015

37.



"Najbardziej bolesną rzeczą na świecie jest patrzeć na ból i bezsilność".



*****

Agata jak najciszej, na paluszkach, wślizgnęła się do sali Idalii. Psychiatra natychmiast otworzyła oczy.
- Cholera! Nie chciałam cię obudzić, a wyszło jak zwykle - uśmiechnęła się szeroko.
- Daj spokój, nic nie robię, tylko śpię, ile można, nawet czytać nie mam siły. A tak chciałam nadrobić zaległości na tym przymusowym urlopie. Wstrząsnęło mi jak widać też intelekt.
- To szpital tak działa. Miałam dokładnie identycznie. Ale - z trudem położyła na łóżku ciężką torbę. - W przerwach w odpoczynku polecam jeść. W chorobie można bezkarnie. O tym też coś wiem.
- Aga, zlituj się!
- No nie możesz mi zmarnieć. Naturalne dobrodziejstwo, no dobra, prawie - bananki, pomarańczki i soczek, od którego zacznij, bo świeżo wyciskany - Woźnicka z dumą zatarła ręce. - Tymi rękami, nie tam jakieś sklepowe zło.
- Dziękuję.
- Zaspokajasz mój instynkt opiekuńczy. Sama przyjemność. Tylko niestety muszę lecieć, mam noc na izbie, wpadnę, jeśli nie będziesz spać. Ale zapomniałam od Marka dokumentów. A jeśli ich dzisiaj nie odbiorę... lepiej, żebym się nie natknęła na Trettera. Obiecałam to zanieść na jego biurko już przedwczoraj. Tylko że potem w biegu na śmierć zapomniałam...
- Kto by tam o papierach pamiętał u Marka - Ida mrugnęła znacząco. - Poważna sprawa. Wybaczam za soczek.
Internistka cmoknęła Idę w czoło.
- Niech trwa regeneracja, ahoj.
- Agata, zaczekaj - Idalia wyciągnęła do niej rękę.
Kobieta spojrzała na koleżankę pytająco.
- Moje pytanie, twoja odpowiedź. Bez komentarza, wchodzisz w to? - zielone oczy Idalii wwiercały się w twarz Agaty.
- Też mi wybór, zaraz mnie przewrócisz tym wzrokiem bazyliszka. Będziesz miała na sumieniu, było nie było, inteligentnego człowieka! No dajesz!
- Wiktora wypisaliście. Był tu albo pytał o mnie?
Agata gwałtownie posmutniała. Idalia ujrzała w jej wzroku współczucie.
- Idalka...no co ja ci mam powiedzieć... Nie na oba pytania.
Patrzyły na siebie bez słowa. Agata otworzyła usta, żeby coś jeszcze dodać.
- Obiecałaś!
- Następnym razem dwa razy się zastanowię.
- Następnym razem nie zapytam.



*

Internistka, w strugach deszczu, wysiadła z samochodu. Nie oglądając się za siebie biegła do bloku Marka. Przy drzwiach na klatkę schodową niecierpliwie czekała, aż staruszek z psem zmusi opornego czworonoga do ruszenia naprzód. W końcu pędem, przeskakując po dwa schody, znalazła się pod właściwymi drzwiami. Energicznie wcisnęła przycisk dzwonka. Nie miała czasu, była wściekle głodna, zbliżał się dyżur, a na jej odwiedziny czekał jeszcze kot Idalii.
Kiedy drzwi, zamiast Marka, otworzył jego syn, z wrażenia zabrakło jej tchu.
- O, cześć - przywitała się zaskoczona.
- Czego pani tu szuka? - spytał nieprzyjemnym, odpychającym tonem, który nie pozostawiał wątpliwości co do intencji.
- Kogo. Twojego taty.
- Nie ma, tata musiał jechać do szpitala.
Chłopak stał w niedbałej pozie, z obojętnym wyrazem twarzy, całkowicie zasłaniając sobą wejście. Lekarka uważnie patrzyła na niego, zupełnie nie wiedząc, jak się porozumieć.
- No, poszukiwania może pani uznać za zakończone. Cześć - na twarzy Radka pojawił się triumfalny uśmiech.
- Zostawiłam tutaj ważne dokumenty. Leżą u taty na biurku, są mi bardzo potrzebne - tłumaczyła szybko i niezdarnie, czując, że za moment drzwi się zatrzasną.
- I co?
- I gdybyś mógł mnie na moment wpuścić, to zajmie tylko chwilę...
- Problem polega na tym, że nie wolno mi wpuszczać obcych. Od dziecka - nastolatek nawet nie próbował kryć rozbawienia.
- Przecież jestem związana z twoim tatą, Radek, to ważne.
- Nazywajmy rzeczy po imieniu, jest pani jego kochanką - odparował ostro. - Ale dla mnie jest pani obca. No chyba, że ma pani klucze, wtedy może sobie wejść bez pytania mnie o zgodę. Ludzie, którzy nie są mojemu tacie obcy - na przykład ja i moja mama - mają klucze. O, proszę, coś takiego - bezczelnie i na pokaz własnej przewagi, z kieszeni dżinsów wyjął pęk kluczy. Agresywnie i ostentacyjnie pomachał nimi przed oczami kobiety.
Woźnicka poczuła pieczenie pod powiekami, Głęboko odetchnęła, starając się przybrać stanowczy i neutralny ton.
- Przynieś, proszę, białą teczkę. Leży na biurku po prawej stronie.
Radek roześmiał się wymuszenie.
- Chyba nie myśli pani, że będę wynosił z domu dokumenty taty i je rozdawał, komu popadnie.
- To są moje dokumenty.
- A na to mam tylko pani słowo.
- Zadzwoń do taty, żeby się upewnić.
- Nie mam w zwyczaju przeszkadzać mu w pracy - wyciągnął przed siebie prawą nogę, zmuszając Agatę do nieznacznego wycofania się.
- Posłuchaj. Obiecałam twojemu tacie, że postaram się nawiązać z tobą dobry kontakt, nie jestem twoim wrogiem, moglibyśmy się dogadać. Ale ty mi tego nie ułatwiasz.
- Może dlatego, że ja niczego tacie nie obiecywałem.
- Twoim rodzicom nie wyszło, a Marek jest dumny, że to rozumiesz i akceptujesz. A skoro rozumiesz, nie powinieneś się dziecinnie wkurzać, kiedy układa sobie życie od nowa.
- To, że akceptuję rozwód rodziców, nie znaczy, że będę kochał panią. A że najlepiej tacie samemu, niedługo się przekona, kwestia czasu. Radziłbym się zacząć z tym godzić.
Lekarka zbladła.
- W swoim genialnym planie nie przewidziałeś jednego: kocham twojego tatę, a on kocha mnie. Nie jesteś w stanie tego zmienić.
- A założymy się? Mamie też się wydawało, że kocha nowego partnera, ale okazało się, że jednak mnie bardziej.
- Co ty chcesz zrobić? - spytała zduszonym głosem
- Tylko to, co dla taty najlepsze.
Woźnicka włożyła wszystkie siły w zachowanie spokoju i kamiennego wyrazu twarzy.
- Po co nam to, Radek? Ciągłe kłótnie, nieporozumienia, pretensje. Naprawdę warto martwić tatę? Nie możemy się po prostu tolerować? Spróbować żyć obok siebie?
- No nie bardzo. Bo ja ani pani nie lubię, ani nie toleruję, ani nie zamierzam żyć obok pani. Takie jest życie, nie można mieć wszystkiego.
- Na przykład moich dokumentów?
- Gratuluję pierwszorzędnej dedukcji!
Agata odwróciła się, dalsza rozmowa stała się ponad jej siły. Powoli, żeby nie upaść, schodziła po schodach.
- Jeszcze jedno! - dobiegł ją triumfujący głos Radka.
Nie spojrzała na chłopaka, ale przystanęła.
- Wie pani, czym różnią się dzieci zapracowanych rodziców od innych dzieci?
Nie zamierzała odpowiadać.
- Zawsze dostają to, czego chcą.



*

W samochodzie bez tchu wybrała numer Marka. Zgłosiła się poczta głosowa. Drżącymi dłońmi włożyła telefon z powrotem do torebki. Nie miała pojęcia, skąd weźmie siły na tę mocno nierówną walkę o własne szczęście. Zrozpaczona oparła głowę o kierownicę i wybuchnęła płaczem. Nagle poczuła, że teraz już nigdzie się nie spieszy.



*

- To ten! - przejęty Wiktor machał ręką, wskazując stalkera. - Jak to jest, kurwa, możliwe, że policja go do tej pory nie złapała!
Dwaj siedzący wraz z nim w samochodzie mężczyźni spokojnie pokiwali głowami.
- Facet jest bezbarwny jak kameleon - odezwał się jeden z nich. - Ale do czasu.
- Zróbcie coś! - wrzeszczał lekarz. - Wsiada do samochodu, zaraz znowu zwieje! Za co wzięliście ode mnie kasę!
- To niech pan za nim jedzie - rzekł niższy mężczyzna.
- Chyba pan nie myśli, że wykonamy zadanie pod szpitalem, w tłumie ludzi - kpił drugi.
- To gdzie? Skurwiel ciągle tu przesiaduje! Albo pod domem mojej żony!
- Na jego terenie - wyższy facet głośno siorbnął napój z puszki. - Ale to już nie powinno pana obchodzić, jeśli nie chce pan mieć ze sprawą nic wspólnego.
- Nie zrozumieliśmy się, panowie - Wiktor zmierzył towarzyszy groźnym wzrokiem. - Pozwólcie, że powtórzę wam swoje oczekiwania. Tym razem słuchajcie uważnie.



*

Wiktor nacisnął dowolny przycisk domofonu.
- Halo? - zapytał kobiecy głos.
- Poczta!
Drzwi się otworzyły.
Trzej mężczyźni prawie bezszelestnie szli po schodach. Energicznie zapukali do drzwi na pierwszym piętrze. Otworzyły się niespodziewanie, niemal natychmiast.
Pierwszy mężczyzna zasłonił stalkerowi twarz kominiarką, drugi bezgłośnie pozbawił go tchu. Wiktor spokojnie wszedł za nimi do mieszkania i cicho zamknął za sobą drzwi.
- Nie wiem, czy sobie zdajesz, gnoju, sprawę z tego, że to już koniec. Nie krępujcie się, panowie, ja zaraz pozwolę sobie was opuścić - spokojnie mówił Wiktor. Wyższy z mężczyzn bez wysiłku rzucił prześladowcę Idy na ścianę. Drugi go przydusił. - Panowie wyświadczą mi teraz drobną przysługę. Będą cię tutaj po cichutku tłuc jak psa. Co najmniej tak, jak ty biłeś moją Bogu ducha winną żonę, może nieznacznie mocniej. Na co dzień brzydzę się przemocą fizyczną, ale prosiłem cię, groziłem, błagałem nawet, żebyś ją zostawił w spokoju. Nie posłuchałeś. Wmawiałeś mi, że kochasz Idalię, jednocześnie nazywając ją dziwką. Panowie wytłumaczą ci, ile warta jest miłość, która każe zatłuc kobietę do nieprzytomności. A jak już obieca - Wiktor spojrzał na niższego z mężczyzn. - Że więcej się do Idalii nie zbliży, dajcie mi panowie o tym niezwłocznie znać.
Przez chwilę patrzył na siniejącego stalkera.
- To ja się będę powoli zbierał, ilość panów cennego czasu nie gra roli. Do skutku. Tylko bez filmowej brawury. No i oczywiście wszystkim nam zależy, żeby dzisiejsze spotkanie z panem Adamem nie wyszło na światło dzienne. Ale doszły mnie słuchy, że panowie są profesjonalistami. Przerwijcie na moment, gdyby sąsiedzi. Aha - kiedy skończycie, zadzwońcie na policję. Ułatwmy im nieco zadanie.




poniedziałek, 18 maja 2015

36.

"Wczoraj do ciebie nie należy. Jutro niepewne. Tylko dziś jest twoje".

*****

Piotr niespokojnie przewrócił się z boku na bok. Za nic nie mógł zasnąć, mimo że do rana pozostało już tylko kilka godzin, a w dzień czekał go ciężki dyżur. Za wszelką cenę starał się nie obudzić Hany. Nie udało się jednak, żona gwałtownie otworzyła oczy i spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
- Co tam? - spytała pozornie bez związku.
- Śpi, a ty jesteś śliczna taka świeżo rozbudzona.
- Bardzo zabawne. Fajnie - Hana ułożyła głowę w zagłębieniu ramienia męża, z powrotem zamykając oczy. - To w takim razie dlaczego nie śpisz?
Piotr się roześmiał. Kobieta mocniej się w niego wtuliła.
- Cicho, obudzisz Sarę. Strasznie nie chce mi się teraz wstawać.
- To weźmiemy ją do łóżka, też mi problem - chirurg ułożył się wygodniej.
- Nie ma mowy, to łóżko jest nasze. A jak się córcia przyzwyczai? To ani się nie wyśpimy, ciągle uważając, żeby jej nie przygnieść, ani szybko nie odzyskamy sypialni.
- Przestań, raz nie zawsze. Jak zachoruje, też jej nie weźmiesz? I że co, tak ci strasznie na tej sypialni zależy?
Hana się zaczerwieniła.
- O czym my w ogóle rozmawiamy! Miało być o twojej bezsenności... - pogłaskała męża po policzku.
- Myślę o Idalii, nie wychodzi mi z głowy - Piotr westchnął. - Hana, gdybyś ty widziała, w jakim ona była opłakanym stanie... Wiki prosiła mnie o konsultację. Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Inny zupełnie jest odbiór pacjenta, kiedy go znasz.
- Rozmawiałam z policją - wszystko wiem. I z Wiktorem.
- Co? Dlaczego mi nie powiedziałaś?
- Chodziło o potwierdzenie jego słów. Powiedział im, że to ja z Idalią do niego dzwoniłam, że to dzięki mnie dowiedział się, co się dzieje.
- A ty jesteś absolutnie pewna, że to nie on tak ją urządził.
- Oczywiście. Przejął się, był zaskoczony naszym wspólnym telefonem, oni się zupełnie do tego czasu nie kontaktowali.
- Są rozwiedzeni? Przecież ona nosi jego nazwisko.
- Może tak było prościej - nie wiem. Nie miała pewnie siły na dodatkowe formalności. Mało kto by miał.
- Nie rozumiem.
- Nie będę ci opowiadać plotek. Pewne jest tylko to, że dziecko im umarło, a on się z kimś pocieszył. I po małżeństwie. Ale trochę się moim zdaniem z tym rozwodem pospieszyła.
- Skurwiel. W takiej sytuacji?
- Kobieciarz... trochę.
- A ty skąd wiesz?
- Flirtował ze mną przy byle okazji.
- Od początku mi się nie podobał.
Roześmiana kobieta pocałowała męża.
- Ale ja się mu, rzecz jasna, nie dałam.
- Spróbowałabyś.
- I co byś mi wtedy zrobił?
Piotr wstrzymał oddech.
- Bardzo śmieszne, Hana, bardzo. Boki zrywać. Nigdy, przenigdy bym cię nie uderzył. Choćbyś nie wiem jak bardzo mnie zawiodła. Dziwi mnie, że mogło ci to przyjść do głowy.
- Wiem, przepraszam. Nie myślę inaczej. Tylko czasem lubię się upewnić, że nadal jesteś taki jak na początku. Że nic się nie zmienia.
- Jaki?
- Wybuchowy, czuły, silny i nade wszystko oddany - patrzyła mu prosto w oczy, pytanie zadała z największą powagą. - Co byś zrobił, gdybyś był na jego miejscu? I to ja bym tam leżała?
- Wymierzyłbym sprawiedliwość. Ale on jej pewnie już nie kocha.
- Sprawiedliwości wymierzać samemu nie wolno - Hana wzięła twarz męża w swoje dłonie. - Za to ja kocham cię nieskończenie.
Piotr przerwał jej słowotok pocałunkiem. Odsunęła się lekko.
- A gdybym ja zachowała się jak on... gdybym cię zdradziła?
- Daj spokój - Piotr próbował odwrócić się do niej plecami. - O czym my w ogóle rozmawiamy! Co to jest za pytanie!
- Piotr, pytam cię poważnie, chcę to wiedzieć.
- Zlituj się, kobieto. Gdybym był na miejscu Idalii?
- Nie. Gdybym zdradziła cię w naszych okolicznościach.
- Gdybyś zdradziła mnie teraz, kiedy świat poza tobą jest bez znaczenia i kiedy mamy Sarenkę... nie umiałbym ci tego zapomnieć.
Zapanowało ciężkie milczenie.
- Piotr... ja... nigdy bym nawet o tym nie pomyślała, że mogę być dla kogoś aż tak ważna, tak ostatecznie. Cudownie jest taką być.
- To co, może wykorzystamy tę w wielkim poświęceniu wywalczoną przez ciebie sypialnię?
- Z największą przyjemnością.

*

Basia siedziała przy swoim biurku w komendzie, posępnie pijąc kawę.
- Nad czym tak dumasz, Baśka? - do pokoju wszedł Adam.
- Myślę ciągle o tej pobitej lekarce. I nic mi się nie składa. To jest jakieś bez sensu. W ogóle nie widzę powiązań, motywu... szkoda gadać.
- Bez sensu jest, ale dobrze się składa, bo właśnie ty pojedziesz z nią pogadać. Dostaliśmy pozwolenie ze szpitala.

*

- Podążaj wzrokiem za moim palcem - Piotr w skupieniu badał Idalię.
- Litości, wyluzujcie. Piotr, był tu neurolog, poza tym Wiktoria...
- Patrz, bez dyskusji, ja tu jestem lekarzem, ty pacjentką.
Kobieta westchnęła zrezygnowana, posłusznie wykonując polecenie.
- Kto wie, może jak będziesz grzeczna, to się zamienimy. Teraz dotknij palcem nosa.
Idalia spróbowała się uśmiechnąć.
- Sadysta! Nie rozśmieszaj mnie, bo wtedy boli jak jasna cholera.
- Jesteś twarda zawodniczka. To się wie. Ale uśpij bohatera, Ida. Pozwól sobie na leki przeciwbólowe. Wiesz, że czasem ból jest dla organizmu gorszy niż lek.
- Pod jednym warunkiem - nie zaświecisz mi znowu w oczy latarką.
- No dobra. Niech już będzie moja strata - mężczyzna uśmiechnął się ciepło do koleżanki.
- Chcę porozmawiać z policją - Cichocka bardzo się starała zapanować nad bólem. Wychodziło średnio.
- Jesteś zupełnie pewna?
- Nie ma na co czekać. Nie wiem czy wiesz, ale ja się niedługo wybieram do domu.
- Tak ci u nas źle?
- No coś ty, czuję się jak na wakacjach, ale inni czekają. Bardziej potrzebujący. W domu też mogę poskładać własne kości.
- Idalia, raz a szczerze - jak się czujesz?
- Brakuje mi mojej śledziony, byłam z nią emocjonalnie związana. A wy ją usunęliście. I to podstępem - w narkozie!
- Nie błaznuj, doktor. Pozwolisz obejrzeć ranę?
Idalia z trudem, zaciskając zęby, uniosła koszulkę. Piotr delikatnie dotknął jej brzucha, mimo to twarz lekarki wykrzywił grymas bólu.
- Jest w porządku, zagoisz się, a poza tym?
- Mózg mi się co prawda wstrząsnął, ale potrzeby mam na swoim miejscu.
Roześmiany Gawryło rozłożył ręce w geście bezradności.
- Co jest?
- Umrę natychmiast, jeśli nie dostanę mocnej, słodkiej kawy z odrobiną mleka- mrugnęła do niego z trudem. - A wtedy, jak się już zamienimy i to ty zostaniesz pacjentem, ja będę bardzo dobrym lekarzem.
- Wariatka - Piotr znacząco popukał się po głowie. - Nie pozostawiasz miejsca na wybór.

*

- Na razie to wszystko, dziękuję, proszę odpoczywać, powiadomimy panią o postępach śledztwa.
Storosz wstała.
- To nie wszystko - Ida starała się mówić opanowanym tonem. I tym razem wychodziło średnio. - Teraz ja mam do pani kilka pytań.
Spróbowała usiąść, chciała koniecznie spojrzeć na policjantkę, ból był jednak zbyt silny.
- Proszę usiąść tak, żebym mogła patrzeć pani w oczy.
- Słucham? - zaskoczona Baśka, zmuszona tonem lekarki, odruchowo spełniła nakaz.
- Pytanie mam właściwie jedno - tylko nieco złożone.
Lekarka świdrowała Basię wzrokiem, policjantce nie udało się wytrzymać natężenia tego spojrzenia.
- Bała się pani kiedyś tak, że nie mogła utrzymać w rękach kubka z kawą? Zastanawiała się pani w dzień i w nocy, dlaczego od miesięcy prześladuje panią - dzwoni, pisze, śledzi - zupełnie obcy człowiek? Podskakiwała pani kiedyś na byle szmer z pewnością, że on gdzieś tutaj czyha, tylko pani go jeszcze nie widzi?
- Bardzo pani jest trudno, ale takie są procedury...
Idalia gwałtownie machnęła ręką, powstrzymując dalsze słowa policjantki. Zapanowała przytłaczająca cisza. Basia wpatrywała się w swoje dłonie.
- Co dotąd zrobiliście? Poza przesłuchaniem mnie i wszystkich moich znajomych w tym takich jak Hana, którzy ze sprawą nie mają nic wspólnego. Gdzie jest ten człowiek? - głos lekarki zadrżał. - Nie zabraliście mi nawet telefonu, pobieżnie przejrzawszy jego zawartość. A w moim domu nadal są kartki i listy, które do mnie wysyłał. Agata mi powiedziała. Obok mnie nie ma nawet policjanta na straży... Co jeśli on wróci tutaj, żeby dokończyć, co rozpoczął? Jak wtedy będą wyglądały procedury?
Brunetka zacisnęła powieki.
- Odpowiedź brzmi tak - łagodny głos policjantki z trudem docierał do wykończonej emocjami Idalii. - Bałam się kiedyś jak ty.
Gwałtownie wstała, biorąc w obie ręce zimną dłoń lekarki.
- Spójrz na mnie.
Idalia posłuchała, w jej oczach były już tylko smutek i rozpacz.
- Ten strach kiedyś minie, nawet, jeśli dzisiaj w to nie wierzysz. Mnie minął.
- Jest nadzieja.
- A ja zrobię wszystko, co umiem, żeby mógł zacząć mijać już teraz.
- I jest wiara - odpowiedziała lekarka, uśmiechając się z trudem.

*

- Halo, Adam, natychmiast wyślij kogoś, kto będzie pilnował Idalii w szpitalu. Nie pytaj, co się stało, po prostu to zrób. Dzięki.

poniedziałek, 11 maja 2015

35.

"Nie poddawaj się rozpaczy. Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne".

*****

- Boże, ale jestem wykończona - Wiktoria ciężko opadła na krzesło w pokoju lekarskim. - Przez powikłania operowaliśmy dwie godziny dłużej, niż planowałam. Nie wiem, jak się nazywam.
- Kawy? - spytała Agata, uśmiechając się ciepło do lekarki.
- Chętnie. Wiesz, że jesteś aniołem?
- Na razie tylko przyjaciółką - Agata podeszła do ekspresu.
- Nie będzie kawki, moje panie - do pokoju wbiegł Adam. - Mamy karetkę. Podobno jakaś masakra.
Wszyscy troje popatrzyli po sobie bez słowa, w gotowości wychodząc na korytarz.

*

- Z facetem nie jest źle, w szoku, trochę poturbowany - relacjonował ratownik, wbiegając na oddział. - Za to kobieta skatowana. Nieprzytomna, uraz głowy, kilka złamanych żeber i na pewno nos, na resztę ustaleń nie było czasu.
- OK - natychmiast zakomenderowała Wiki. - Adam, załatwiaj tomograf i zajmij się nim, Agata, zatrzymaj krwotok z nosa, ja ją obejrzę.
Nikt nie protestował.
- Ratujcie ją - krzyknął mężczyzna, wypluwając krew. Chwilę później zemdlał. Adam sprawnie przewiózł pacjenta do drugiego gabinetu i niezwłocznie przystąpił do udzielania mu pomocy, trzymając jednocześnie komórkę ramieniem.
Nagle tampony, którymi Agata usiłowała zatrzymać krwotok z nosa kobiety, wypadły jej z rąk.
- Boże drogi! - krzyknęła, chwytając się ściany, żeby nie upaść. Trzęsła się jak w febrze.
- Agata, co jest? Zatrzymaj ten krwotok! - Wiktoria rozcinała bluzkę pacjentki, usiłując zbadać rozległość obrażeń.
- To jest Idalia - jęknęła internistka, kucając z nisko pochyloną głową, ze wszystkich sił próbując powstrzymać omdlenie.
Wiktoria bez słowa przeszukała torebkę poszkodowanej w poszukiwaniu dokumentu tożsamości. Rzuciła na niego okiem. Następnie nerwowymi ruchami przejęła obowiązki koleżanki.
- Ja pierdolę - nie wytrzymała napięcia. - Kto i za co mógł zrobić coś takiego... od początku wydała mi się jakaś znajoma... Nie ogarniam.
Odetchnęła głęboko, odzyskując panowanie nad sobą. Przez moment stała w bezruchu, wpatrując się w zsiniałą, mocno opuchniętą twarz Idy, z trudem mogła dostrzec powieki. Twarz była niemal nie do rozpoznania.
- Tomograf jest wolny - krzyknął Adam z drugiego pomieszczenia.
- Dzięki - odkrzyknęła Wiktoria, bez słowa przywołując gestem pielęgniarkę.

*

- Zostawiam faceta na obserwację, skończyłyście tu? - Adam wrócił do gabinetu.
Agata nadal stała pod ścianą, zanosząc się płaczem.
- Okej, co jest?
Nie mogąc wykrztusić słowa, wskazała głową leżący na stole dowód osobisty.
Adam pobladł gwałtownie. W jego oczach zaiskrzyła wściekłość.
- Nasza chłodna doktor... Ale skurwiel, to ten, tam? - wskazał ręką drugi gabinet.
Agata potrząsnęła głową.
Krajewski niby od niechcenia przystawił krzesło do ściany. Delikatnie popchnął na nie koleżankę. Kucnął naprzeciwko niej, stanowczo dotykając jej ramienia.
- Znasz Wiktorię. Zrobi wszystko, co się da i więcej.
Pielęgniarka podała Woźnickiej kubek wody i tabletkę.
- Dobrze pani zrobi.
Internistka przyjęła lekarstwo z wdzięcznością.
- Adam - usłyszeli krzyk Wiktorii. - Myj się, mamy u Idalii krwotok wewnętrzny, sala gotowa, natychmiast!
- Weź się w garść, doktor, będziesz jej teraz potrzebna - rzucił Agacie stanowczo, wychodząc w pośpiechu.
*
- Idziesz do domu? Nic tu już dzisiaj po nas - Adam spojrzał w zmęczone, podkrążone oczy Wiktorii.
- Tak, czekam na Tomka - odpowiedziała po prostu. - Chciałam wziąć Agatę, ale uparła się, że zostaje.
Przez twarz Adama przemknął ledwie dostrzegalny cień zawodu.
- Nie ma się co dziwić, kolegowała się z chłodną, zbieraj się.
- Proszę cię! Ona ma imię, a to przezwisko jest idiotyczne, kto to wymyślił! Nie możesz o niej mówić normalnie?
- Wszyscy tak o niej mówią, przyzwyczaiłem się.
- A od kiedy ty robisz coś jak wszyscy - spojrzała na niego wyzywająco.
Nie zdążył odpowiedzieć, drzwi pokoju lekarskiego otworzyły się gwałtownie, weszła para policjantów. Starszy brunet i młoda blondynka.
- Komenda stołeczna - komisarz Adam Zawada i podkomisarz Barbara Storosz - rzucił mężczyzna, oboje podsunęli Wiktorii pod nos policyjne odznaki. Lekarka nawet nie mrugnęła. - Chcielibyśmy porozmawiać z pobitymi pacjentami. Jak najszybciej.
- W sprawie pacjenta zwróćcie się do pana doktora - niedbałym ruchem wskazała Adama. - Rozmowa z pacjentką jest niemożliwa. A ja nie mam Państwu nic do powiedzenia, obowiązuje mnie tajemnica lekarska.
Krajewski gestem dał do zrozumienia policjantowi, żeby poszedł za nim. Wiktoria sięgnęła po kurtkę.
- Bardzo zależy nam na odtworzeniu całego zdarzenia i dowiedzeniu się jak najwięcej o sprawcy. Liczy się czas.
- A mnie zależy na tym, żeby pacjentka odzyskała przytomność, a przynajmniej, żeby jej stan nie pogorszył się do rana - warknęła Consalida nieprzyjaźnie, nie zaszczycając blondynki nawet spojrzeniem.
- Bez jej pomocy nie możemy wszcząć postępowania - Basia zignorowała ton lekarki. - Chyba zależy pani na ukaraniu sprawcy?
- Postępowanie to powinniście wszcząć dawno temu. Teraz możecie najwyżej szukać wiatru w polu. Co się miało stać, już się stało - próbowała wyminąć policjantkę, jednak ta zastąpiła jej drogę.
- Co pani ma na myśli?
- Na przykład to, że cały szpital gada o tym, że ktoś ją prześladował i nękał. A od jej przyjaciółki wiem, że Idalia dzwoniła na policję, a policja zignorowała jej obawy. Bo mała szkodliwość społeczna, natrętne telefony, esemesy, kartki i kwiaty to przecież jest nic, dosłownie tylko skakać z radości - Wiktoria kipiała wściekłością. - To teraz leży nieprzytomna, jest już odpowiednia szkodliwość, żeby się nią zainteresować? - chirurg usiadła na krześle i ukryła twarz w dłoniach.
Basia i tym razem nie dała się wyprowadzić z równowagi, wręcz rozumiała wzburzenie rudowłosej lekarki. W prowincjonalnym szpitalu wszyscy się znali i wszyscy byli niezwykle przejęci zajściem. Cierpliwie czekała, aż kobieta ochłonie.
- Czy pani pacjentka znała sprawcę? - spytała cicho.
- Ja nic nie wiem - Wiktoria odpowiedziała już spokojnie. - Proszę porozmawiać z doktor Woźnicką, siedzi teraz przy niej. Najlepiej ją zna, trzymają się razem. I z pielęgniarkami, znają wszystkie plotki.
- Jasne, dzięki - Basia uśmiechnęła się do Wiktorii.
- Znajdźcie tego skurwiela, Idalia mu nic nie zrobiła. Ona jest... To spokojny człowiek i dobry specjalista.
- Zrobimy wszystko, żeby odpowiedział za to, co zrobił. Dlatego potrzebujemy waszej pomocy.
- Mam nadzieję, chodźmy do Agaty.

*

- Agu, policja chce z tobą rozmawiać - Wiktoria położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki.
- Zaraz idę.
- Idź do domu, odpocznij, jesteś wykończona, przecież widzę.
- Jutro mam wolne.
- Nie pomożesz jej tutaj, trzeba czekać.
- Nie chcę, żeby była sama, kiedy odzyska świadomość.
Przez chwilę panowała cisza.
- Myślisz, że będzie pamiętać, co się stało? - spytała Woźnicka.
- Oby, to bardzo pomoże policji. A teraz ty możesz to zrobić, chodź.
- Jeszcze rano pisała mi esemesa, że wyjaśnia tę sprawę, porządkuje swoje życie, a teraz to... i ja jej uwierzyłam...
Wiktoria bez słowa mocno objęła internistkę.
- Jest silna, da radę. A ty dbaj o siebie. Dzwoń, gdybyś potrzebowała popłakać, o każdej porze. I nie myśl, że to twoja wina, zrobiłaś dla niej bardzo wiele.
- Dzięki, powiedz im, że będę do ich dyspozycji za pięć minut.
Wiktoria zerknęła jeszcze na Idalię, odwracając się do wyjścia.
- Wiki?
- Co tam?
- Cieszę się, że cię mam.
- Do usług - odpowiedziała chirurg zwyczajnie.

*

Agata Wstała z krzesła, okryła Idalię delikatnie.
- Zaraz wracam, nie zostawię cię tu samej.
W tym momencie Idalia otworzyła oczy. Poruszyła się niespokojnie, jęknęła z bólu.
- Spokojnie, leż spokojnie, jesteś w szpitalu, pod naszą opieką. Wszystko będzie dobrze, tylko się nie ruszaj.
Psychiatra usiłowała skupić wzrok na twarzy koleżanki. Chciała coś powiedzieć, ale tylko twarz skrzywił jej ból. Oczy wypełniły się łzami.
- Nie płacz, wszystko się ułoży, wyjdziesz z tego - Agata wzięła koleżankę za rękę, bała się dotykać jakiegokolwiek innego miejsca na jej ciele, wszędzie były opatrunki.
Idalia kolejny raz spróbowała coś powiedzieć. Tym razem Agata domyśliła się, o co chodzi.
- Wzięłam z torebki klucze. Pojechałam go nakarmić. Nie bój się, nie dam mu zginąć ani z głodu, ani z braku towarzystwa. Nawet miałam wrażenie, że ucieszył się na mój widok.
Cichocka, uspokojona, zamknęła oczy.
- Śpij, daj sobie trochę czasu. Wszystko jutro.
Ale lekarka już jej nie słyszała. Ponownie zasnęła, tym razem spokojnym snem.

poniedziałek, 4 maja 2015

34.

"Świat biegnie ponad strunami opieszałego serca, wygrywającego melodię smutku".

*****

Szczepan z gracją skoczył na żołądek swojej pani. Oblizał się niespiesznie, polizał przednią łapkę, ostatecznie upewniając się co do czystości futra, po czym zwinął się w kłębuszek, szykując do snu. Idalia jęknęła boleśnie, trąc oczy.
- Czy ty masz wmontowany budzik? Zlituj się, moje podanie o urlop zostało rozpatrzone pozytywnie, a to oznacza, że śpimy, kocie!
Przewróciła się na bok, szczelnie zawijając kołdrą i niechcący zrzucając z siebie zwierzaka, spojrzał na nią z urazą.
- No nie gniewaj się, chodź - poklepała wolne miejsce na poduszce. Kotu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Ułożył się wygodnie, tyle że w poprzek poduszki, właścicielce zostawiając mikroskopijną ilość przestrzeni. Tymczasem telefon oznajmił nadejście esemesa.
"Nie ma cię, nie odzywasz się" - Agata po prostu stwierdziła fakt. Psychiatra uśmiechnęła się ciepło na myśl o pełnej troski postawie koleżanki, to, że o niej pamięta, sprawiło jej nieoczekiwaną przyjemność. Jednocześnie poczuła się źle, o niczym jej nie informując.
"Naprawiam życie, do tego konieczny jest urlop, opowiem po wszystkim" - wysłała, wiedziała, że Agata zrozumie.
Kolejny esemes przeczytała odruchowo, spodziewając się odpowiedzi internistki. Srogo się zawiodła. Numer był obcy.
"Jesteś dziwką. Taką jak wszystkie kobiety, ale przy mnie się odmienisz. Wiem to, znam cię lepiej niż ty sama. Tylko nie wolno ci się z nim widywać. Jesteś moja, nie zapominaj o tym. W przeciwnym razie zostaniesz surowo ukarana. To wyłącznie dla twojego dobra. Nie chcę robić ci krzywdy, pamiętaj".
Kiedy odkładała telefon na stolik, drżały jej ręce. Usiadła na łóżku, próbując opanować galop serca. Zaniepokojony kociak wszedł na jej kolana. Wzięła go na ręce.
- Chyba naprawdę mamy problem, myślisz, że dam sobie radę? - wyszeptała w futro.
Odpowiedziało jej mruczenie.
- No, to idziemy robić kawę - kobieta odetchnęła z ulgą.
Kawy zrobić nie zdążyli, ponownie zadzwonił telefon.
- Halo - rzuciła wystraszona, zamykając oczy. Żeby spojrzeć na numer zabrakło jej odwagi.
- To ja. Co się dzieje? - głos należał do Wiktora.
- W porządku - odpowiedziała niepewnie.
- Jestem pod twoim blokiem, wczoraj tak szybko pojechałaś, nie dokończyliśmy rozmowy. Mogę wejść?
- Wolałabym inne miejsce - ton lekarki tym razem był stanowczy.
- Mogłem się domyślić, chciałem po prostu ułatwić. Zejdziesz więc do mnie?
- Daj mi Dziesięć minut.

*

- Hej - Wiktor wyciągnął rękę do Idalii. Uścisnęła ją lodowatą i drżącą dłonią. - To jeszcze raz, co się dzieje?
- Nic - odchrząknęła.
- Poza tym że cały czas nerwowo rozglądasz się na boki i trzęsą ci się ręce. Nie musisz mówić, nie jestem głupi, odezwał się?
Kobieta bez słowa odnalazła esemesa. Mężczyzna bez słowa przeczytał, wściekł się prawie niedostrzegalnie.
- Jedźmy tam gdzie zwykle - poprosiła Ida cicho. - Albo nie, chodźmy po prostu do parku. Lepiej mi zrobi, jak się przejdę.
- Okej, ale jedno musisz wiedzieć teraz.
Spojrzała pytająco.
- Nie zostaniesz sama ani na chwilę, dopóki to się nie skończy.
Na protest Idalii zabrakło sił. Po prostu zamknęła oczy, opierając się o zagłówek. Wyczuła na sobie zaniepokojone spojrzenie byłego męża.
- Też nie jestem głupia, przecież wiem, że za nami pojedzie. A może już go dzisiaj nawet widziałeś?
Otworzyła jedno oko, chcąc zobaczyć reakcję Wiktora. W milczeniu skinął głową.
- No to nie ma różnicy - wysiadła z samochodu. - Chodźmy na spacer.

*

Szli, trzymając się za ręce dla dodania sobie nawzajem otuchy. W obecnej sytuacji odpowiadało to obojgu. Tym razem to Wiktor rozejrzał się nerwowo, uważnie szukał wzrokiem prześladowcy.
- Jak on wygląda? - zapytała Ida już spokojnie. Czas spędzony w samochodzie pozwolił jej odzyskać zimną krew.
- Bluza z kapturem, cholernie niepozorna twarz, w tłumie nie masz szans go rozpoznać.
- Opowiedz wszystko po kolei, niczego nie pomijając. Każdy szczegół może mieć znaczenie. Nie będę ci przerywać, pytania zostawię na później.
- Nie wiem, po prostu nie rozumiem, jak mogło do tego dojść, co mnie podkusiło, że dałem facetowi ten numer.
- Miałeś opowiadać, a nie użalać się nad sobą - rzuciła ostro. - Na żal już jest zdecydowanie za późno. Poza tym nie ma to aż takiego znaczenia, jeśli nie ty, to ktokolwiek inny.
- Co masz na myśli?
- Że to jest świr! Jeśli nie uzyskałby numeru od ciebie, ukradłby na przykład komórkę komuś ze szpitala, gdyby tylko podejrzewał, że ta osoba ma mój prywatny numer. Ty po prostu ułatwiłeś mu zadanie.
- Skąd wiesz? - Wiktor był wstrząśnięty.
- Miałam wiele czasu, żeby się nad tym zastanowić. A więc?
- Schodziłem z dwunastogodzinnego nocnego dyżuru. Nie bardzo do mnie docierało, co się wokoło dzieje, a nagle pielęgniarka mówi, że jakiś facet na mnie czeka. Stanął przede mną człowiek, kompletnie z nikim mi się nie kojarzył. Poprosił o chwilę rozmowy.
Wiktor potarł dłonią twarz.
- Nawet mi się przedstawił, jesteś w stanie to zrozumieć? Adam Łapiński.
Z twarzy brunetki wyczytał, że nazwisko również jej nic nie mówi.
- Wydawał się zaaferowany, zaniepokojony wręcz. Wypowiadał się chaotycznie. Wkręcił mi banalną historyjkę. Byłem zmęczony, poza tym zrobiło mi się go zwyczajnie szkoda. Dałem się podejść jak dziecko.
Tym razem Idalia nie ponaglała swojego rozmówcy. Bała się dalszego ciągu opowieści. Słuchała w milczeniu.
- Powiedział, że jest ojcem Kacperka. To mi niczego nie rozjaśniło. Nie nawiązał bezpośrednio do ciebie, chyba to uśpiło moją czujność. Zaczął tłumaczyć, że Kacper i Agatka leżeli przez kilka tygodni w jednej sali. Niestety jego syn nie wrócił już do domu. Znał imię naszej córki, był zrozpaczony, nie miałem powodu mu nie wierzyć.
- Pamiętam Kacpra - powiedziała Ida stłumionym głosem.
- Ja nie bardzo. Ale ty znałaś wszystkich rodziców i dzieci, ciągle tam przebywałaś, ja byłem w pracy.
- Co było dalej?
- Opowiedział mi, że po śmierci synka starali się żyć w miarę normalnie. I dotąd jakoś szło, ale niedawno jego żona załamała się zupełnie. Całkowicie straciła sens. I wtedy sobie przypomniał, że ty jesteś psychologiem. Odruchowo go poprawiłem, że psychiatrą. Ucieszył się, że to nawet lepiej. Wytłumaczył, że zapamiętał nazwisko Agaty. Karty przy łóżkach i ciągła powtarzalność. Wiedział z waszych rozmów, że jestem lekarzem. Podobno zupełnym przypadkiem znalazł moje zdjęcie z jakiejś konferencji medycznej. Wtedy o nas pomyślał. Odnalazł mnie łatwo w internecie. I nagle facet się rozpłakał jak dziecko. Zupełnie mnie to zbiło z tropu. Opowiadał, że żona nie wstaje z łóżka. Bez pomocy psychiatry się nie obejdzie, a ty już ją znasz. Tobie zaufa, bo przeszła to samo co ty przeszłaś. Teraz dopiero zastanawiam się, skąd wiedział, że nasze dziecko również umarło. Pewnie po prostu strzelił, szanse trafić miał ogromne.
Wiktor zamilkł na dłuższą chwilę.
- Dla niepoznaki poprosił o twój służbowy numer. Nie wiem, czy za mną chodził i wiedział, że się nie kontaktujemy, czy dopisało mu szczęście. Zrobiło mi się strasznie głupio. Nie mam pojęcia, czemu to zrobiłem. Może dlatego, że nic o tobie nie wiedziałem i to z własnej winy, a strasznie tęskniłem, może dlatego, że całe moje życie wydało mi się wtedy tak samo pozbawione sensu jak jego i poczułem podobną rozpacz. Wyciągnąłem telefon i przedyktowałem mu twój prywatny numer. Wtedy jakoś dziwnie na mnie popatrzył. Dzisiaj myślę, że triumfalnie. Wtedy to zignorowałem. Pożegnał się, życzył mi miłego dnia i poszedł. Prawie natychmiast o nim zapomniałem. Uznałem incydent za zupełnie nieistotny. I w ten sposób nieświadomie przyczyniłem się do tego, że facet rujnuje ci życie. Gdybym się choćby domyślał, po co mu ten numer. Przepraszam cię, Ida, po prostu przepraszam.
Lekarka nie reagowała. Zbladła jak płótno. Brunet mocniej ścisnął jej dłoń.
- Co jest? - mężczyzna się zaniepokoił.
- Dwie rzeczy - ton kobiety nie wyrażał żadnych emocji. - Rozmawialiśmy raz w życiu, zwykle wymienialiśmy pozdrowienia. Nie chciał z nikim rozmawiać, może był przygnębiony chorobą syna, może nieśmiały. Mnie i Agatkę tylko obserwował. Ten jeden raz... po śmierci jego dziecka. Wtedy też się rozpłakał. Wstałam i instynktownie przytuliłam człowieka do siebie. Poklepałam go po plecach, płakał tak kilka minut. Stałam cierpliwie, jestem lekarzem, rozumiem ludzką rozpacz. Poza tym też byłam matką, której za chwilę mogło się przydarzyć to samo.
Zamilkła, przystanęli przejęci.
- A druga rzecz?
- Ten człowiek nie ma żony. Nigdy poza nim do Kacpra nikt nie przychodził.

*

Do samochodu szli bardzo wolno. Mężczyzna nie mógł dojść do siebie po usłyszanej rewelacji.
- Wiktor, powiedziałam ci już, to mógł być ktokolwiek. Po prostu padło na ciebie. Teraz pomyślimy, co z tym wszystkim zrobić. Byle spokojnie.
Brunet ściskał w dłoniach kluczyki, nadal oszołomiony. Idalia objęła go ramieniem, przytuliła się mocno.
- Hej, już się nie zadręczaj...
Nie udało jej się skończyć zdania. Ktoś z ogromną siłą pociągnął kobietę za włosy, odsuwając od Bruneta. Były mąż usiłował ją chwycić, jednak gest trafił w próżnię, gdyż zareagował minimalnie za późno, jednak za wszelką cenę próbował odciągnąć napastnika od Idy. Bezskutecznie. Stalker rzucił Idalię na ziemię, po czym kilkoma celnymi ciosami obezwładnił Wiktora. Lekarz próbował się bronić, ale przeciwnik był nabuzowanym adrenaliną profesjonalistą. Szybko pozostawił Wiktora w kałuży krwi.
- Ostrzegałem cię, dziwko - powiedział spokojnie, pochylając się nad Idalią, mocno kopał, kobieta słyszała trzask własnych żeber. - Nie posłuchałaś.
Jednym wprawnym ruchem człowieka nawykłego do walki trzasnął ją z całej siły w szczękę. Bez litości, po męsku, jak wroga. Potem drugi raz, i kolejny. Idalia krztusiła się krwią.
Nim straciła przytomność pomyślała, że wszystko ma dobre strony; przynajmniej nie będzie na spotkanie z Agatką musiała czekać całego długiego życia.