poniedziałek, 25 lipca 2016

99.



"Każda decyzja jest wyrzeczeniem się tego, co nie zostało wybrane".

*****

- Miło cię widzieć, dziewczyno - Wiktoria ze wzruszeniem uścisnęła Oliwię. - Obejrzę cię, a ty opowiadaj, jak żyjesz.
- Jak na mnie, całkiem nieźle, pani doktor - dziewczynka uśmiechnęła się krzywo. - Pani Karolina dotrzymała słowa. Na razie zostaję w Warszawie. Mieszkam w rodzinnym domu dziecka. Jest spoko, ciocia i wujek fajni, wszyscy sobie pomagamy. No i nie mam tylu obowiązków. A potem, cóż... zobaczymy.
- Twoje zdrowie też ma się całkiem spoko. Chcę jeszcze, żeby obejrzał ci serducho kolega z interny, ale wygląda na to, że jakimś cudem wyszłaś z tego cało.
- A co z ludźmi, którzy mi to zrobili? Dorośli jak zwykle nic nie chcą mi powiedzieć.
- Bo tym razem raczej sami nie wiedzą. Policja szuka sprawców, ale jak to często bywa, kamień w wodę. Trudno w tej sytuacji o sprawiedliwość.
- Przynajmniej próbują. A ja nie jestem już dzieckiem, domyślałam się, że tak to się skończy. Wszyscy zostają przykładnie ukarani w filmach. Szkoda tylko innych ludzi, na których trafią.
Zadzwonił telefon lekarki.
- Tak... już lecę, szefie.
- Trudną ma pani pracę - skonstatowała Oliwia. - Często musi pani robić coś, na co nie bardzo ma pani ochotę...
- Do szefa zawsze chodzi się z niepewnością, trochę jak do dyrektora w szkole. Kolega Witek zaraz do ciebie przyjdzie. No a ja muszę lecieć.
- Dziękuję - rzuciła speszona nastolatka, spuszczając wzrok. - I przepraszam, że byłam taka wredna.
- Nie ma o czym mówić, mała, mam nadzieję, że życie jakoś ci się poukłada.
- Postaram się. A ja jestem straszliwie uparta - mała pacjentka uśmiechnęła się zawadiacko, machając Wiktorii na pożegnanie.

*

- Melduję się posłusznie, nie wiem, czym zawiniłam - Wiktoria dla żartu stanęła na baczność.
- Nie błaznuj, mała, tylko mi powiedz, co wiesz o Dawidzie Borewiczu.
Consalida westchnęła smutno i usiadła naprzeciwko Trettera.
- Szefie, co ja mam powiedzieć... muszą chłopaka gdzieś przyjąć, ja nie mogę mu pomóc. Powypadkowy, rozwalił się na motorze. Jeśli w ciągu godziny nie trafi na stół, straci nogę. A w każdym razie ja mu jej na pewno nie uratuję. Potrzebuję dobrego naczyniowca. Falkowicz jest na zagranicznej konferencji, nie ściągnę go. Nie mam lekarza.
- A Adam?
- Sam szef wie, co Adam... - powiedziała cicho.
- Nic nie wiem, Wiki, wiem, że wziął urlop, po którym podobno ma odejść. A skoro jeszcze wypowiedzenia ostatecznie nie dostałem, po prostu go ściągnij.
- Ale... ja...
- Nie ma żadnego ale. Chłopaka nie mogą wziąć nawet w wojewódzkim. A ich specjalista może u nas być najwcześniej wieczorem. Gdyby było jakieś inne wyjście, znaleźlibyśmy je razem.
- No tak... - Consalida wstała z wahaniem.
- Zoperujecie go razem? Dacie radę?
- Damy, tylko...
Spojrzała na niego błagalnie.
- Rozumiem, że to nie ordynator chirurgii, tylko ja mam go tu sprowadzić.
- Gdyby szef mógł, to skomplikowane.
- Oj, dzieciaki, na własne życzenie komplikujecie sobie życie. Żebyście tego kiedyś nie żałowali, rozwikłajcie to, póki czas. Niech ci będzie.
- Dzięki, szefie - rozpromieniła się. - Idę szykować salę i załatwiać krew.
- Na wczoraj - Tretter z ojcowską czułością patrzył za odchodzącą, piekielnie zdolną lekarką.

*

- Hej, Piotr, co tak siedzisz po ciemku? - zmęczona Hana usiadła na kanapie w salonie, oddychając z ulgą.
Nie doczekała się reakcji.
- Coś się stało? Coś z Sarą? - w jej głosie zabrzmiała panika.
- Nie, Sara śpi, nakarmiona, wykąpana i szczęśliwa - odpowiedział z trudem.
Lekarka mocno przytuliła się do męża.
- No to powiesz mi, o co chodzi? Ciężki dyżur?
Zrezygnowany, wtulił twarz w jej włosy, uspokajając się stopniowo pod wpływem znajomego ciepła.
- Jutro mam wolne. Zrobisz mi drinka? Nie przełknę tego na trzeźwo.
- Twoja prośba jest dla mnie rozkazem - uśmiechnęła się ciepło. - Poważna sprawa, nie pamiętam, kiedy ostatnio piłeś alkohol.
- A ja nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się aż tak podle, więc miejmy to lepiej za sobą: Tosia nie wraca ze stanów, zostaje z Magdą.
Hana zamarła w pół ruchu, ze szklanką w dłoni.
- Ale jak to...
- Zwyczajnie. Nie wmawiaj mi, że się tego nie spodziewałaś.
- No wiesz...
- Ona jest jej matką od zawsze, ja ojcem od kilku lat, jakie to proste - Piotr pociągnął ze szklanki spory łyk alkoholu. - Każda wymówka jest dobra, a brzmi - na pół roku, dla języka angielskiego. Oboje wiemy, Hana, że pół roku zamieni się w pół życia, przy optymistycznych prognozach.
- Cholernie mi przykro, Piotr, nawet nie wiem, co mogłabym powiedzieć, też do niej mocno przywykłam, kocham ją i tęsknię - w oczach lekarki zalśniły łzy.
Gawryło zaciskał usta, usiłując powstrzymać swoje.
- Najgorsze jest to, że jak mi jej strasznie brakuje uświadomiłem sobie dopiero po tej ich nowinie. I że Magda doskonale to wszystko zaplanowała. Usilnie przez wakacyjne miesiące pracowała nad małą, żeby uwierzyła, że tak jest najlepiej. Nie wiem czym - opiekuńczością, miłością, przekupstwami... W każdym razie wygrała. Tośka zostaje z nią z własnej woli, tysiące kilometrów ode mnie, i nie mam pojęcia, kiedy znowu ją zobaczę. Takie prawo matki.
Ginekolog wyjęła z dłoni męża pustą szklankę.
- Chodźmy do Sarenki. Nasza córka będzie na ten smutek najlepszym lekarstwem.
Stanowczo wzięła za rękę zrozpaczonego męża.
Sara spała spokojnie, co jest cechą charakterystyczną dzieci szczęśliwych. Z zaróżowionymi snem policzkami i wyciągniętymi za głową rączkami wyglądała jak aniołek.
- Dla niej i dla mnie nie możesz poddać się rozpaczy. Jesteś z nami złączony na śmierć i życie, a my z tobą.
Czule pocałowała męża w usta. Mocno przygarnął ją do siebie.
- Na szczęście was nikt mi nie może odebrać, to jedyne dla mnie teraz pocieszenie.
Pochylił się nad córeczką, składając na jej czole czuły, ojcowski pocałunek. Dziewczynka poruszyła się przez sen, posapując cichutko, jakby rozumiała, że dzięki trosce rodziców jej dziecięcemu, małemu światu jeszcze absolutnie nic nie może zagrozić.
- Nie mogę się na nią napatrzeć - Piotr nareszcie się uśmiechnął. - Jest idealna. Chociaż nie mam pojęcia, jak nam się to udało.
- Też nie wiem jak, ale może, tak sobie ostatnio coraz częściej myślę, warto byłoby spróbować dokonać tego jeszcze raz?
Oczy Gawryły zaokrągliło zdziwienie.
- Jesteś pewna? A twój strach?
- Spróbujemy pokonać go wspólnymi siłami.
Piotr pomyślał, że życie pisze niezwykłe scenariusze: jeden z najgorszych dni jego życia w krótkiej chwili może stać się najszczęśliwszym.
- A co powiedziałabyś na to - sprawnym ruchem wziął zaskoczoną żonę na ręce, niosąc do sypialni. - Żebyśmy próby stworzenia drugiego ideału zaczęli od zaraz?

*

- To powoli kończymy, jak parametry? - Adam odsunął się od stołu, pozwalając Wiktorii dokończyć zabieg.
- Stabilny - odpowiedziała swoim zwykłym opanowanym tonem doktor Ziemiańska.
- No to w drogę, na pooperacyjną. Zrobiliśmy co można, reszta w twoich rękach, chłopaku - dodała Wiktoria.
- Skoro już, jakby powiedziała moja mama, zwiałeś grabarzowi spod łopaty - uśmiechnął się Adam.
Myli się w milczeniu. Bali się nawet na siebie spojrzeć. Żadne z nich nie chciało przeciąć tej kruchej nici porozumienia nieuważnym słowem lub gestem. Żadne nie chciało zostać opacznie zrozumiane. Jednocześnie oboje wiedzieli, że być może w tej właśnie chwili widzą się po raz ostatni, że to być może jedyna szansa na zgodę.
- Zrobiliśmy to kolejny raz, razem - pierwsza poddała się Wiki.
- Na motor już z pewnością nie wsiądzie, ale będzie chodził - ostrożnie ciągnął temat Krajewski.
Nagle jak na komendę odwrócili się do siebie i spojrzeli sobie w oczy. Jednocześnie otworzyli usta, żeby coś powiedzieć, a po chwili tak samo razem się rozmyślili.
- Ty pierwsza - zdecydował lekarz.
- Chciałam tylko zapytać, co teraz?
- Sam chciałbym wiedzieć.
- Ja wiem, że tutaj jest twoje miejsce. Ten szpital bez ciebie wiele straci.
- A ja wiem, że nie jestem w stanie tu zostać, dopóki jest jak jest.
- To może czas coś zmienić? - spytała Consalida i odwróciła wzrok.
Przez moment panowała cisza, chirurg nadal na nią patrzył.
- Kończę za godzinę- odważyła się ostatecznie.
- W sam raz, żebym zdążył napić się kawy w bufecie.
Uśmiechnęli się do siebie nieśmiało.
- Czekam - dorzucił Adam, wychodząc.
- Przyjdę - odpowiedziała Wiktoria poważnie. Z niebywałą stanowczością, bo dawno nie była niczego bardziej pewna.

poniedziałek, 18 lipca 2016

98.

"Szczęścia nie da się zdefiniować. Opisać można jedynie nieszczęście".

- Spokojnie, Oliwia, jesteś w szpitalu, a my chcemy ci pomóc! - Wiktoria z trudem trzymała wyrywającą się dziewczynkę.
- Zostaw mnie, głupia dziwko! - pacjentka z całej siły kopnęła lekarkę.
- Mała, już po wszystkim, jesteś bezpieczna, to, co przeżyłaś, już się skończyło.
Dziewczynka wbiła rozbiegany wzrok w twarz Wiktorii.
- Możecie mnie nawet zabić, a ja i tak nic nie powiem! - krzyknęła, po czym bezwładnie opadła na szpitalne łóżko.

*

- Nie podoba mu się chyba siedzenie tutaj - Idalia ze śmiechem patrzyła na swój falujący brzuch.
- Mam wrażenie, że to aż boli - Wiktor z czułością pogładził najdroższą wypukłość.
- Jak dostaniesz po żebrach, tchu brakuje. Ale nagroda jest tego warta. Napędza mnie perspektywa, że już naprawdę niedługo go poznamy. Naszego wyśnionego synka - w jej oczach bez udziału woli zalśniły łzy.
W tej chwili z gabinetu Radwana wyszła młoda kobieta, zanosząc się od płaczu. Roztrzęsiony partner z trudem prowadził ją do najbliższego krzesła. Kobieta kurczowo trzymała się za brzuch, powtarzając nieskładnie: "to jest niemożliwe, to na pewno nie jest prawda".
Twarz Idy pobladła. Natychmiast domyśliła się, co tej parze się przydarzyło. Zalała ją niewyobrażalna fala smutku, tak dobrze jej znanego i nie do zapomnienia. Przecież to, na jakim etapie traciło się dziecko, nie miało żadnego znaczenia. "Tak bardzo za tobą tęsknię, córeczko, opiekuj się bratem" - pomyślała strapiona.
Wiktor stanowczo wziął żonę za rękę, zmuszając do wstania, i lekko popchnął w stronę gabinetu.
Radwan siedział przy biurku głęboko zasmucony.
- Który tydzień? - spytała lekarka głucho.
- Ida, nie trzeba ci tego wiedzieć - zaprotestował Wiktor.
- Dwunasty - jednocześnie odpowiedział Radwan. - Ale nie powinno się to zdarzać na żadnym etapie. Nienawidzę tych momentów. Chodź, Idusia, daj się napatrzeć zmaltretowanemu lekarzowi na twojego pięknego kawalera.
We troje z namaszczeniem patrzyli w monitor, słuchając równego rytmu serca synka psychiatry.
- Ideał! - nareszcie rozpromienił się Krzysztof. - I wyglądacie na zupełnie gotowych do podróży na ten świat.
Idalia leżała zamyślona, bez słowa.
- O czym myślisz, Idalko? - zaniepokoił się Radwan.
- Chłopaki, bardzo bym nie chciała, żebyście się na mnie obrazili, ale jednocześnie podjęłam już decyzję.
- Jaką? - zapytał zaskoczony Wiktor.
- Chcę być przy tym sama. Bez żadnego z was, wyłącznie z położną. Doświadczona położna ma instynkt, da wam znać, jeśli będzie to potrzebne.
- Ale dlaczego nie chcesz mojego wsparcia? - Cichocki był wyraźnie zawiedziony.
Idalia wstała z trudem, mocno poruszona.
- Bo muszę przejść przez to sama, rozumiesz? Inaczej nasze życie nigdy nie będzie wyglądało normalnie, a ja będę się trząść nad tym dzieckiem, kiedy tylko zakwili, wychowując życiowego nieudacznika. Dlatego muszę teraz pokonać własny strach, panikę. Uwierzyć, że jeśli własnymi siłami, bez niczyjej zbędnej pomocy, uda mi się go urodzić, to nic później nie pójdzie już źle, a historia jednak nie lubi się powtarzać. Potrzebuję tego i zrobię, czy to zrozumiesz, czy nie, mimo że kocham cię ponad wszystko.
Szybkim ruchem poprawiła ubranie i wyszła z gabinetu bez pożegnania, ponieważ rozdzwonił się jej telefon. A może nie tylko dlatego...
- Kobiety, nigdy ich nie zrozumiem - westchnął Wiktor.
- Jest w tym co mówi trudna do pojęcia logika. Nie pozostaje nam nic innego, jak się z nią zgodzić - odpowiedział poważnie Krzysztof.

*

- Karolina Rybicka - drobna, zielonooka szatynka stanowczo potrząsnęła dłonią Wiktorii.
- Wiktoria Consalida, miło mi.
- Jestem psychologiem, na co dzień współpracuję z policją. A prywatnie znam też Idalię. Prosiła mnie o dołożenie wszelkich starań, wnioskuję więc, że mamy poważny problem.
- Nie mylisz się. Na początek proponuję kawę w bufecie, wszystko ci opowiem.
- Chodźmy - Karolina z ciepłym uśmiechem na twarzy energicznie ruszyła do wyjścia.

*

- Wołajcie, gdybyście potrzebowały jakiejkolwiek pomocy, czeka was trudne zadanie. Ale rozumiem, im nas tam mniej, tym większa szansa, że dziewczyna zacznie mówić - Wiktoria odchodząc uniosła dłoń w geście zwycięstwa. - Ty już dobrze, Basiu, znasz nasze zwyczaje. Dacie sobie radę.
Basia storosz wyczekująco patrzyła na Karolinę, jednocześnie drżąc z niecierpliwości.
- Chcę się jak najszybciej wziąć do łapania tych skurwieli, więc zrób, co umiesz. Ja będę tylko zapisywać, ciężar rozmowy pozostawiam tobie.
- Tak jest, generale - Rybicka odetchnęła głęboko, podchodząc do drzwi sali dziewczyny.

*

Siedziały już pół godziny bez efektu. Basia z kartką i notesem w dłoniach, a także odznaką, bo dziewczynka po minutach uporczywego milczenia chciała ciągle upewniać się, że naprawdę jest policjantką; Karolina spokojnie, jakby miała morze cierpliwości, co jakiś czas tylko rzucając luźne uwagi lub upewniając małą pacjentkę, że może bezpiecznie opowiedzieć swoją smutną historię.
- Bo tak naprawdę to wszystko stało się z mojej winy. I dlatego, że wszyscy mają mnie w dupie - dziewczynka zacisnęła pięści na kołdrze, zadrżały jej usta. Bohatersko tłumiła łzy. - I siedzicie tutaj na darmo. Nie złapiecie ich. Bo ja naprawdę nic nie wiem. To co wiem, mogę wam powiedzieć od razu, to nic nie zmieni: było ich trzech, mówili po rosyjsku, ukraińsku, jakoś tak. I bardzo długo jechaliśmy samochodem. Więc pewnie wyjechaliśmy z Polski. Nic nie pamiętam, kłuli mnie w ramię, a potem tylko spałam. Kiedy widzieli, że się budzę, znowu kłuli. Nie umiem nic więcej powiedzieć. Możecie sobie iść.
- Jesteśmy tu dla ciebie, Oliwko, złapanie ich to sprawa oczywiście bardzo ważna, żeby już nikomu nie zrobili krzywdy, ale jednocześnie drugorzędna. Każdy szczegół, nawet ten pozornie bez znaczenia, może być ważny. Przekażemy go policjantom specjalizującym się w tego typu przestępstwach. Oni będą wiedzieli, co z nim zrobić. Ale dla mnie jako terapeuty liczysz się wyłącznie ty, niezasłużenie skrzywdzona mała dziewczynka.
- Nie wierzę pani, nawet moja babcia nie ma dla mnie czasu, dlaczego pani miałaby go mieć? Ale okej, rozumiem, takie są zasady. Ostatnio olałam zasady dorosłych i... skończyło się beznadziejnie. Chcecie wiedzieć, to wam opowiem.
Kobiety, zbyt wstrząśnięte, nie zdobyły się na żadną odpowiedź.
- Nikomu na mnie nie zależy i dlatego się to wszystko stało. Moja mama ćpa, mam młodsze rodzeństwo, więc babcia ma przy nich pełne ręce roboty. Ciągle powtarza, że ja jestem już duża i powinnam sobie radzić sama i jeszcze jej pomagać.
Ze złością otarła łzy wierzchem dłoni.
- Kiedy przeprowadziliśmy się do babci, myślałam, że będzie lepiej, zmieniłam szkołę, nikt mnie tam nie znał. Ale wszystko o naszej matce i tak szybko wyszło. Takie dwie bogate dziewczyny z klasy zaczęły się ze mnie nabijać, i z mojej siostry, nastawiły wszystkich przeciwko mnie. A na mnie nasłali kuratora, jak w obronie Julki słusznie jedną z nich uderzyłam.
Znowu zacisnęła drobne dłonie w pięści.
- Taka właśnie jest ta wasza dorosła sprawiedliwość! Mnie nawet nikt nie zapytał, dlaczego to zrobiłam, bo ja jestem ta gorsza patologia, a one są święte. Nikt nie zwraca uwagi, jak dwunastolatki palą w szkolnym kiblu, byle rodzice dawali kasę na rozwój szkoły.
Karolina otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Czemu pani tak na mnie patrzy? Takie jest życie! Pani ma wszystko, a ja nie mam nic! Moje zdanie się dla nikogo nie liczy. To skoro tak, wymyśliłam, że ja wszystkim jeszcze pokażę. Chodziłam na wagary, zakumplowałam się ze starszymi dziewczynami z osiedla, takimi z gimnazjum, Traktowały mnie jak lalkę. Przynosiły mi ciuchy, jedzenie, nie były takie złe. W zamian za to jak kradły w sklepach, miałam stać na czatach. I w ogóle w różnych rzeczach im pomagać. Bo takiej małej i drobnej nikt o nic nie będzie podejrzewał. Ale mnie wystawiły.
- Jak to się stało? - spytała cicho Karolina.
- Poszłyśmy pić wódkę do parku, zabrały rodzicom. Z tym że ja i pewnie nie tylko ja, piłam pierwszy raz. Szybko zrobiło się wesoło i głośno. Ktoś zadzwonił po policję. Zaczęły wiać, a ja nie mogłam utrzymać się na nogach, nigdy wcześniej przecież nie piłam, nie poczekały na mnie. Schowałam się w krzakach, jakimś cudem udało mi się przeczekać, nie zauważyli mnie, pewnie pomyśleli, że wszystkie uciekłyśmy. Zrobiło się ciemno i zimno, a mnie nadal strasznie kręciło się w głowie. Na chwilę położyłam się na ławce. Miałam nadzieję, że ktoś przechodząc z psem się mną zainteresuje, albo babcia zadzwoni na komórkę, jak ja dzwoniłam, nie odbierała. I resztę znacie, ocknęłam się tutaj.
- Oliwko...
- Niech się pani nade mną nie użala! Bo mi to po nic, jeśli chce pani coś dla mnie zrobić, mam tylko jedno marzenie. O niczym innym nie będę gadać.
- Jakie? - zapytały jednocześnie.
- Zabierzcie mnie od babci. Znajdźcie mi rodzinę w innym mieście. Prawdziwych rodziców, którzy pozwolą mi mieć własny pokój, zapraszać koleżanki i będą robić mi kanapki do szkoły. Tylko im pokażę, że tak naprawdę jestem spoko.
Karolina wzięła głęboki oddech.
- Jesteś pewna, że chcesz rozłączyć się z rodziną?
- Gdyby pani była w domu tylko kolejną gębą do nakarmienia, też by pani tego chciała.
- Jesteś niezwykłą dziewczyną, Oliwia - wtrąciła Basia.
- Nieprawda. Ja po prostu już jestem dorosła. I wiem, że to moja ostatnia szansa. A na kogo, waszym zdaniem, wyrastają takie jak ja? Na dziwki albo jeszcze gorzej. A ja wiele lat temu postanowiłam, że nie będę jak moja matka. Wolę umrzeć!
Kobiety w milczeniu uścisnęły Oliwię, postanawiając zrobić wszystko, żeby uszanować jej wolę.


poniedziałek, 11 lipca 2016

97.



"Przemoc wobec ciała zabija też duszę".

*****

- Dzień dobry - Agata przeciągnęła się leniwie, trąc zaspane oczy.
- Witam najdroższą panią doktor w nowym życiu - Marek odgarnął jej z policzka niesforny kosmyk i złożył na ustach delikatny, czuły pocałunek. - Jak się miewa Agata Rogalska?
- Zmęczona, ale szczęśliwa. A poza tym bez zmian.
Usiadła na łóżku, szybko się rozbudzając. Mocno przytuliła się do męża.
- Powoli trzeba powrócić do rzeczywistości, kochanie, urlop dopiero za tydzień.
- Już prawie o tym zapomniałem, znowu zacznę żałować.
- A ja uważam, że zachowałeś się wspaniale. Twoi pacjenci nie mogą pozostać bez opieki. I jeśli godny ciebie specjalista może się nimi zająć dopiero w przyszłym tygodniu, to nasze szczęście spokojnie zaczeka.
- Wiesz ile będzie jeszcze takich wymówek? - Rogalski posmutniał.
- Tym bardziej trzeba się przyzwyczajać - cmoknęła go pospiesznie. - Wstajemy, dostaniesz pyszne śniadanko, od razu nastrój ci się poprawi. No i kawkę. Z rąk żony.
Zgodnie skierowali się do kuchni, gdzie już czekał na nich nakryty przez Radka i Martynę stół.
- Czy ja przypadkiem nie śnię? - Rogalska promieniała. - Moje kochane dzieciaki!
- No, no, moi drodzy, jestem pod wrażeniem - Marek był również szczerze poruszony.
- Jakie mieliśmy wyjście - zbył ich zachwyt młody Rogalski. - Na czyjąś prośbę przełożyliście urlop, miejcie coś z tego życia, w końcu to wasz czas.
- Poza tym zjedlibyście coś w pośpiechu i zaraz pognali do pracy, a tak przynajmniej nacieszycie się sobą chwilę dłużej - Martyna mrugnęła do nich rozbawiona i dumna z osiągniętego efektu.
- Dzięki, kiedyś wam się odwdzięczymy, macie moje słowo - zapewnił Marek.
- Naleśniczki - zachwyciła się internistka. - Smacznego, kochani, mam nadzieję, że czeka nas jeszcze wiele takich śniadań.
- Wnioskując z tego, jak bardzo ostatnio jesteście zajęci sobą, wątpię - skwitował trzeźwo Radek.
- Synu, życzę ci tak napiętego grafiku - roześmiał się kardiolog. - Wierz mi, to samo zdrowie.
- Zdrowie albo dzieciątko - dodała mrugając do Marka Martyna.
Wspólne pochłanianie naleśników zdecydowanie nie zabrało im dużo czasu.

*

- Powinienem ci powiedzieć, że mam nadzieję na twój szybki powrót. Ale mówię tylko: bądź szczęśliwa. Korzystaj z tego czasu z synkiem, jak tylko się da najbardziej - Tretter mocno, po ojcowsku, uścisnął Idalię.
- Dziękuję. Za wszystko. Zwłaszcza za szansę.
- O żadnej szansie już nie pamiętam. Szukałem dobrego specjalisty, a ty nim jesteś.
- Takim trochę po przejściach - zmieszała się lekko.
- Co zwykle niestety oznacza, że jeszcze lepszym. Czekam na ciebie. Koniecznie odzywaj się czasem.
W lekarskim zaroiło się od ludzi. Wszyscy ciepło żegnali ciężarną koleżankę, życząc jej szczęśliwego rozwiązania i spokojnego nowego życia po zmianach.
- Dziękuję wam - Idalia stanęła na środku jak uczniak, mocno poruszona. - Przeze mnie nasz początek nie należał do łatwych ani przyjemnych. Dziękuję, że przetrwaliście mój upór, pozwoliliście mi się ze sobą oswoić i przede wszystkim - zaakceptowaliście mnie, nie ukrywajmy, trochę aspołeczną. Mam nadzieję, że kiedy wrócę, nasze stosunki się nie zmienią.
- Lepsza aspołeczna niż nieszczera - skonstatowała Wiki rzeczowo, zerkając na Adama.
- Wracaj szybko, pusto tu będzie bez ciebie, jesteś świetna w tym, co robisz - powiedział Piotr, wymieniając z Idą ciepły, przyjacielski uścisk.
- A na mnie możesz zawsze liczyć w kwestii porad związanych z synkiem - Hana krzepiąco poklepała brunetkę po plecach.
- Dzięki, przyda się, mam wrażenie, że wszystko zapomniałam.
- To i ja powinienem się pożegnać - tym oznajmieniem Krajewski wywołał absolutną ciszę wśród zgromadzonych. - Co złego to nie ja. I pewnie kiedyś gdzieś się jeszcze przynajmniej z niektórymi spotkamy.
Piotr wstał, odkładając na stół pusty kubek po kawie.
- Stary, wg mnie robisz duży błąd. Jesteś doskonałym fachowcem, a teraz otwieramy nowy oddział, zrobiłbyś kolejną specjalizację, najlepsza droga rozwoju dla ciebie jest tutaj. Przemyśl to jeszcze, trzeba umieć oddzielać sprawy prywatne od zawodowych - Mocno klepnął lekarza w plecy, po męsku się z nim żegnając.
W jego ślady szybko poszli inni lekarze, przerwa w pracy dobiegała już końca. Wiktoria się nie pożegnała, ponieważ zadzwoniła jej komórka, szybko wyszła z pomieszczenia, żeby odebrać połączenie.

*

- Wezwałaś mnie w najlepszej chwili, Adam się żegna, urządza jakieś bezsensowne przemowy - Wiktoria prychnęła wzgardliwie, patrząc z wdzięcznością na Agatę.
- Wiki, ja już nie mam siły do tej waszej chorej sytuacji, wyjaśniajcie to sobie sami. Z żadnym z was w tej sprawie nie można się porozumieć. Za to Tomka dzisiaj nie ma, a ja mam poważny problem z dwunastolatką. Karetka mi ją przywiozła godzinę temu i od tego czasu miotam się jak dzika.
- W czym rzecz? Jestem do twojej dyspozycji.
- Super, rzecz w tym, że sama nie wiem, co w tej całej sytuacji właściwie jest grane. Chodź, pogadamy z ratownikami. Kazałam im na nas zaczekać. Mam oczywiście swój typ, jako nie najgorszy diagnostyk, ale jest to typ cholernie niewiarygodny.

*

- Tylko że ja właściwie nic nie wiem - speszył się młody ratownik. - Sytuacja jest dziwna. Chwilę po czwartej rano wpłynęło do dyspozytorni zgłoszenie: na przystanku autobusowym siedzi dziewczynka. Ubrana nieadekwatnie do pogody, na deszczu. Ewidentnie nigdzie się nie wybiera. Nie ma z nią w zasadzie kontaktu, wygląda na otumanioną jakimiś środkami, tyle.
- Co się działo w karetce? - spytała Agata.
- Serce się rozszalało, dziecko dostało tachykardii, ciśnienie zaczęło wariować, ledwie daliśmy radę w podstawowym zespole bez lekarza, mało brakowało, a by się zatrzymała. Na pewno jest pod wpływem leków lub nawet narkotyków. Taka mała dziewczynka...
- Dzięki, to mi wystarczy. Możesz jechać - Rogalska uścisnęła dłoń ratownika.
Obie lekarki wróciły na izbę.
- Nadal nie rozumiem, jaka jest moja rola? - nalegała Consalida.
- No to słuchaj dalej: w kieszeni spodni znalazłam legitymację szkolną. Oliwia Gajda, lat dwanaście. Adres zamieszkania w Szczecinie.
- Wow! Mała uciekinierka?
- Też tak myślałam. Poprosiłam pielęgniarkę, żeby zadzwoniła na policję, przeszukali rejestry. Młoda zaginęła dwa tygodnie temu. Nie wróciła ze szkoły. Natychmiast chcieli poinformować rodzinę, że zguba się znalazła i żyje, ale pod podanym kontaktem nikt się nie zgłasza.
- Coraz lepiej - Wiki westchnęła ciężko. - Nadal nie ma z nią kontaktu?
- Odsypia. Zleciłam krew do analizy. Czekam jeszcze, ale nie wygląda to dobrze. Osłuchowo i ze wstępnych badań wyszedł mi w sercu ubytek międzykomorowy. Wrodzona wada serca, częsta u dzieci, ale nie do zlekceważenia. Przy dziecku nie było żadnych leków. Niewielkie znaczenie ma, czy małolata eksperymentowała sama, czy ktoś jej coś podał - fakty są faktami, to że nie umarła jest wyłącznie kwestią fartu. A teraz to, po co cię tu zaprosiłam. Chodźmy do dziewczyny.
- Telefon do pani doktor, z policji - pielęgniarka zatrzymała wychodzące kobiety.
Internistka wyszła porozmawiać. Wróciła z mocno niepewną miną.
- Miałaś rację, coraz lepiej. Policjanci skontaktowali się z babcią Oliwii. Nie przyjedzie, ponieważ poza nią ma na głowie jeszcze trójkę młodszych dzieci. Jest dla nich rodziną zastępczą. Ojciec nie istnieje. Matka nieuchwytna, uzależniona od narkotyków. Więc póki co musimy radzić sobie sami.
- Kurde, biedna małolata. Pokaż, w czym masz wątpliwości. A może ona zabalowała z mamą?

*

Chuda, blada i drobna Oliwia Gajda bynajmniej nie wyglądała na swoje 12 lat, z trudem na dziesięć. Nie przypominała też wcale imprezowiczki. Spała mocno, okryta szpitalną kołdrą niemal po czubek głowy. Wystająca spod przykrycia dziecięca stopa wzruszyła Wiktorię. Mocno napięta internistka jednym ruchem odkryła dziewczynkę.
- Wyraźne, świeże ukłucia na rękach - natychmiast zauważyła Wiktoria. - Siniaki też nie świadczą o dobrowolnych eksperymentach młodej.
- Wcześniejszych, starych ukłuć nigdzie nie znalazłam. Wygląda na to, że coś jej podano bez zgody. W dodatku jest niedożywiona. Ubranie było brudne i podarte, dawno się też nie myła. Ale nie to jest najgorsze. Obróćmy ją na brzuch, nie powinna się obudzić. Jest jeszcze zbyt otumaniona.
Chirurg stanęła jak wmurowana. Nie wiedziała, co powiedzieć.
- Co to według ciebie, Wiki, jest? - internistka nalegała mimo wszystko.
- Kurwa, ja w to po prostu nie wierzę! Natychmiast trzeba zgłosić popełnienie przestępstwa. Dobudzić jakoś to dziecko, niech gada, co wie! Takie akcje to tylko w filmach i w plotkarskich gazetach, Agata!
- Czyli się nie pomyliłam... - blondynka ukryła twarz w dłoniach.
- Nie pomyliłaś się. To są świeże blizny po skalpelu. Cięcia wyglądają na profesjonalne. Jakiś skurwiel chciał to dziecko trwale okaleczyć.
- Co dokładnie chciał zrobić?
- Dobrze myślisz, usunąć nerkę. Do takiego zabiegu konieczny jest blok operacyjny i sterylne warunki.
- Robiłam USG. Dziewczynka ma obie nerki. Czy też dobrze myślę, dlaczego? I że to zupełny przypadek wyratował to dziecko?
- Tak, nie przewidział wrodzonej wady serca. Prawdopodobnie ją znieczulił, przystąpił do zabiegu i nagle wszystko zaczęło iść nie tak.
- Prawidłowy wniosek. Gdyby kontynuować zabieg, mała by tego nie przeżyła. Odpuścił jej wyłącznie dlatego, że spanikował, Wiktoria, dzwoń na policję, ja potrzebuję ochłonąć.