poniedziałek, 26 października 2015

60.



"Ponieważ rozpacz przypływa i odpływa, zdarzają się też chwile, kiedy się wycofuje i człowiek odkrywa, że przecież znajduje się na lądzie i może powinien rozprostować nogi i wybrać się na spacer".

*****

Agata Woźnicka, jak najciszej umiała, wyśliznęła się z łóżka. Brakowało jej tchu. Serce waliło tak mocno, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Równie cicho otworzyła szufladę komody i wyciągnęła z niej niewielkie pudełko. Przyciskając je mocno do siebie, z absurdalną obawą, przecież śpiący spokojnie Marek nie mógł go podświadomie zobaczyć, szybko wyszła z pokoju. Spanikowana rozejrzała się dokoła, jakby zaraz miała zostać przyłapana na niewybaczalnym przewinieniu. Ręce drżały jej tak mocno, że z trudem zamknęła za sobą drzwi łazienki.

*

- Agata - wymruczał Marek, powoli otwierając oczy. Ukochanej nie było obok niego. Natychmiast się zaniepokoił. "Głupi frajer jesteś" - skarcił się w myślach.
Odkąd każdej nocy i we wszystkie dni była na wyciągnięcie ręki, instynktownie chciał ją chronić, co, o czym dobrze wiedział, niezmiernie działało jej na nerwy. Ale nic nie umiał na to poradzić, nie chciał się z nią już nigdy rozstawać. Na myśl, że kiedy zupełnie wydobrzeje, wróci do hotelu i znów stanie się niezależna i odległa, zaczynało go mdlić. Postanowił zrobić wszystko, żeby przekonać Agatę, że to, że są najbliżej jak tylko być można i się potrzebują, jest właściwe, naturalne i bezpieczne. Tak jest im od zawsze pisane.
W mieszkaniu panowała nienaturalna cisza. Natychmiast wyskoczył z łóżka, postanawiając poszukać ukochanej. Usłyszał szmer lejącej się z kranu wody. Syn nie wstawał tak wcześnie, to musiała być ona.
Zapukał w drzwi łazienki.
- Napijesz się kawy, ranny ptaszku?
- Poproszę - odpowiedziała drżącym głosem.
Słysząc, że płacze, wpadł niemal w panikę.
- Otwórz - rzekł stanowczo. - Co ci jest? Źle się czujesz?
- Zaraz wychodzę.
- Otwórz teraz.
Spełniła prośbę.
Stała przy umywalce, kompletnie już ubrana i uczesana. Łzy na jej twarzy mieszały się z wodą. Uniósł wysoko brwi na widok leżącego na pralce testu ciążowego. Podniósł przedmiot do światła, wynik był negatywny.
Położył jej dłonie na ramionach.
- A nawet gdybyśmy spodziewali się dziecka, co takiego by się stało, zawaliłby się świat?
Nie odpowiedziała. Nadal wstrząsał nią płacz. Czuł, że znowu zamknęła się przed nim na głucho. Nie chciał tego, ale zdenerwował się. Zakręcił wodę, chwycił ją w ramiona i posadził na pralce, żeby mieć jej oczy na wysokości swojej twarzy.
Mimo że czuł, iż stoi nad nią jak kat, stał nadal, czekał. Źle go zrozumiała.
- Marek, to przez tę infekcję, nie mam okresu, wszystko mi się poprzestawiało i tak się wystraszyłam - tłumaczyła łzawo, drżącym głosem. - Ale to nie to, na szczęście to nie to.
- Rozumiem, jesteś poukładana w każdym względzie, nie znosisz niespodzianek  i za to też cię kocham - głaszcząc jej twarz, wycierał łzy. - Ale co takiego by się stało? Ja bardzo chcę mieć z tobą dzieci. Byłabyś ciepłą, cudowną mamą.
- Co by się stało? Koniec świata! Nie rozumiesz tego? Ja nie chcę mieć dzieci. Nie teraz, nie wiem czy w ogóle kiedyś, nie czuję tego, to nie jest dobry czas - skrzywiła się, ukryła twarz w dłoniach. - I to naprawdę nie chodzi o ciebie.
- Na dzieci nigdy nie jest właściwy czas - burknął w odpowiedzi.
Milczała, więc kontynuował:
- Agatka, na pewnym etapie życia po prostu dzieci się ma. Nadają naszemu życiu sens, sprawiają, że nie żyjemy tylko dla siebie. Uczymy się kochać kogoś bez względu na wszystko. Przekazujemy im to, co sami o życiu wiemy.
Teraz Agata się zdenerwowała. Zeskoczyła z pralki. Pędem wybiegła z łazienki. Jej oczy rzucały iskry.
- I się poświęcamy! Wspaniała teoria! - krzyczała bez opamiętania. - Moje gratulacje! Tylko że właśnie teoria! Jak ty sobie to wyobrażasz? Że przepraszam pacjenta i biegnę wymiotować, po czym jakby nigdy nic wracam? Że robię dwunastki z brzuchem do ziemi? Że wstaję nocami, kołyszę do rana dziecko, a potem biegnę radośnie do pracy zrobić komuś krzywdę? Że moje dziecko jest szczęśliwe, kiedy go nie tulę na dobranoc, bo mam noc na izbie, kiedy mnie nie widzi na dzień dobry, bo mam dyżur na internie? A ty nie lepiej, kardiochirurgu, bez którego wali się szpital! Odpowiedź jest stała i niezmienna, a brzmi: nie. Bo ja, Marek, albo coś robię dobrze i angażuję się w to na sto, albo w ogóle. A dobrą matką, czułą, troskliwą i dobrym lekarzem na etacie być się po prostu nie da.
Tym razem nie wytrzymał i Rogalski.
- Zaraz, zaraz, po prostu powiedz to otwarcie, chodzi ci o to, że ja nie jestem dobrym ojcem, o to chodzi, tak?
- Nic nie sugeruję, nie mam prawa cię oceniać - dodała już ciszej, zwykłym tonem. - Ale nie jestem pewna, czy masz pojęcie, gdzie jest teraz twój syn.
- Śpi, a gdzie ma być?
- No nie wiem, gdzie ma być, ale zapewniam cię, że nie śpi, a przynajmniej nie w swoim łóżku.
- O cholera - zmartwił się mężczyzna. Oczy mu posmutniały.
Na ten widok Woźnicka złagodniała, złość uleciała z niej natychmiast. Miała ochotę wyciągnąć rękę, pocieszającym gestem pogładzić jego policzek. Ale się powstrzymała, sama nie wiedziała dlaczego. I w tym momencie ktoś przekręcił klucz w zamku.
- O, Agata. I tata - powiedział Radek, patrząc na nich zdziwiony. - Widzisz to? - zwrócił się do Martyny. - Wojna światów. Ooo, gdyby te spojrzenia mogły zabić. A ja już myślałem, że są idealni.
- Nie ma ideałów, ale ci dwoje są całkiem blisko. A żeby tak zostało potrzebna jest... - wymownie spojrzała na nieco zdezorientowanych dorosłych. - Herbata. Zawsze dobra na wszystko. Ja zrobię.
- chłopie, gdzieś ty był? - spytał Marek bezwolnie.
- Powtarzałem ci w zeszłym tygodniu, i w tym, i nawet wczoraj - nocny maraton filmowy. A potem Mak żarcie.
- I całe szczęście - odetchnął kardiolog.
- Chłopie, całe szczęście - wtrąciła Agata z promiennym uśmiechem.
Rogalski objął ukochaną i mocno, namiętnie pocałował.
- Ach, chyba nie powinienem na to patrzeć. Pójdę sobie może - ironicznie rzekł nieodrodny syn swojego ojca.
- Patrz - rzuciła z kuchni Martyna, trzaskając kubkami. - I ucz się.
Kardiolog wziął w dłonie twarz Agaty.
- Napijesz się ze mną herbaty? Obiecuję brak jakiegokolwiek nacisku, słowo, przysięgam na to bijące dla ciebie serce! - uderzył się otwartą dłonią w pierś.
- Wariat - uśmiechnęła się, z powrotem do niego lgnąc. - Z niewysłowioną przyjemnością. Obiecując jeszcze sprawę dogłębnie przemyśleć.
- I już po wojnie? - Radek był zawiedziony. - Ech, zawsze omija mnie najlepsze.

*

- Dostałaś mydełko, to teraz umyj brzuszek, skoro koniecznie chcesz sama - Hana z uśmiechem pochyliła się nad siedzącą w wannie córeczką. Mała z przeciągłym, głośnym piskiem zachwytu mocnymi uderzeniami rozchlapywała wodę. Na własną twarz, na łazienkę i, rzecz oczywista, na mamę.
- Miał być brzuszek - westchnęła ginekolog, pocierając dla przykładu dłońmi własny brzuch.
Dziewczynka z rozmysłem odwzorowała gest. Naśladownictwo - pomyślała lekarka - pierwsza i najdoskonalsza forma zdobywania wiedzy o świecie. Oczy zaświeciły się jej z radości.
I wtedy trzasnęły drzwi mieszkania.
- Tata! - krzyknęła Sara.
A Goldberg ze wzruszenia brakło tchu.

*

Gawryło porwał żonę w ramiona i sadzając ją sobie na kolanach, zapadł się w miękką, wygodną kanapę. Łapczywie, jak tonący tlen, wtłaczał w płuca jej zapach.
Uśmiechnęła się promiennie.
- Hej, kolacja, na pewno jesteś głodny po dyżurze - próbowała się uwolnić.
- Jadłem codziennie, a do ciebie tęskniłem dwa tygodnie - wtulił twarz w jej szyję. - Tak długie rozstanie było bardzo złym pomysłem.
- Też tak myślę, ale tylko dlatego, że było za długie, widzisz, jak dobrze nam zrobiło? - ułożyła się wygodnie w jego ramionach, pocałowała go delikatnie. - Wszyscy o ciebie pytali. Mama, Miri, w ogóle nie chcieli mi wierzyć, że wszystko u nas dobrze. A ty tak rzadko dzwoniłeś.
- Nie wiedziałem, czy tego chcesz.
- Najprościej było zapytać.
- Poza tym wiesz, jak to jest, ciągle byliśmy zajęci i byłoby naprawdę wspaniale, gdyby nie jedna kwestia.
Spojrzała pytająco.
- Tośka paplała, biegała, śmiała się, a ja tylko za tobą tęskniłem.
Powstrzymała pocałunkiem jego dalsze słowa. Potem objął ją mocno, przyciągnął do siebie, już nie zamierzał uwolnić z uścisku.
- No, to teraz już nawet może się skończyć świat - powiedział cicho.
- Co? Dlaczego?
- Bo cały mój świat trzymam właśnie w ramionach.

poniedziałek, 19 października 2015

59.



"Moje myśli opiekują się Tobą. Niezależnie czy bez Twojej czy za Twoją zgodą".

*****

- Rozumiem waszą sytuację i oczywiście chcę pomóc- Tretter poważnie patrzył na Ostrowską. - Ale mnie przede wszystkim zależy na bezpieczeństwie moich ludzi. Potrzebuję od was gwarancji, że nic w tej akcji nie grozi mojej lekarce. Inaczej nie mamy o czym mówić, ona ma leczyć ludzi, pani komisarz.
- Aspirant - poprawiła brunetka odruchowo. - Zapewniam pana, że są niewielkie szanse, żeby pani doktor ucierpiała podczas akcji. Jednak stuprocentowej pewności nigdy nie mamy.
- Tłumaczyłam, dyrektorze - powiedziała zniecierpliwiona Cichocka. - Pacjentka jest przede wszystkim zagrożeniem dla samej siebie. I jeśli ktokolwiek może zapobiec zdarzeniom... nieprzyjemnym, jestem to ja.
- Czyli jesteś pewna? Nie bohaterujesz?
- Jak mało czego. Jadę z nimi.
- Uważaj na siebie - powiedział dyrektor ciepło. - Jesteś jedną z moich najlepszych.
- Nie omieszkam, za dobrze mi tu u pana. No i nie zapominam darowanych mi przysług - uśmiechnęła się, definitywnie kończąc dyskusję.
- Idalia, powtarzam po raz kolejny, szukałem lekarza.
- I dlatego nigdzie pan tego nie ogłosił i nikomu nie powiedział, tylko zadzwonił do mnie.
- Czepiasz się szczegółów.
Skinęła na policjantkę.
- Nie, aktualnie śpieszę udowodnić, że jestem najlepsza.
Do samochodu odprowadzało je ciepłe spojrzenie Trettera.

*

Storosz wsiadła do służbowego samochodu, otrząsając się z zimna. Podała herbatę siedzącej na miejscu pasażera Zuzannie, do Idalii wyciągnęła rękę z kubkiem kawy.
- Adam, jedziemy - zameldowała przez radio. - Będziemy za jakieś dwadzieścia, góra trzydzieści minut. Co z wami?
- Jesteśmy na miejscu, zwyczajny blok. W mieszkaniu nie palą się światła. Czekamy na was, spieszcie się, czuję, że ona tam jest. Aha, nakaz już jest gotowy.
Basia zapaliła silnik. Ruszyły szybko i pewnie. Milczały, każda była pogrążona we własnych myślach. Storosz skupiła się na prowadzeniu, Ostrowska siedziała zamyślona, Idalia zmęczona przysypiała.
Nagle lekarka podniosła głowę.
- A jeśli jej tam nie ma? - wypowiedziała dręczące wszystkich pytanie.
- To będziemy postępować...
- Zgodnie z procedurami, już to raz słyszałam - przerwała Basi nieco za ostro. - Co procedury nakazują powiedzieć matce, kiedy ktoś ucieka z jej dzieckiem?
- Nie wiem - powiedziała Zuzia szczerze. - Ale jedno jest pewne, jeśli temu maluchowi stanie się krzywda albo nie uda nam się odnaleźć porywaczki, żadna z nas nie zapomni tego do końca życia.
Wypowiedziana cicho prawda uderzyła w nie z całą mocą. Resztę drogi przebyły w całkowitym milczeniu.

*

Do wysiadających z samochodu kobiet podszedł komisarz Zawada. Uśmiechnął się do Zuzi i Basi, do Idy wyciągnął rękę. Wymienili stanowcze uściski.
- Witam panią doktor. Wygląda pani na zmęczoną, a to może być ciężki dzień.
- Jestem gotowa do pracy - odpowiedziała.
- W takim razie nie ma co zwlekać. Zuzia, zostajesz z obstawą na dole. Czekacie na sygnał.
- Ale... Adam...
- Nie będę drugi raz powtarzał.
- Kiedy się upewnimy, że ona tam jest, wezwijcie proszę karetkę - poprosiła cicho Idalia. - Może się przydać.

*

We troje stanęli pod drzwiami mieszkania na czwartym piętrze. Lekarka zastanowiła się, co robić dalej. Nie musiała długo myśleć, Zawada dwoma wprawnymi ruchami wyważył drzwi. Rozbiegli się po pomieszczeniach. Psychiatra, działając instynktownie, również. Nagle poderwał ich krzyk Basi:
- Tutaj!
To, co stało się później, wielokrotnie miało wracać w snach do Idalii. Tak samo jak myśl, czy mogła zrobić więcej, aby zmienić bieg wydarzeń.
- Nie podchodźcie, bo skoczę - głos Doroty był zadziwiająco spokojny. Lekarka nienawidziła tego rodzaju opanowania, bo  Oczy kobiety były całkowitym zaprzeczeniem spokoju, widniał w nich czysty obłęd. I równie silna determinacja. Zgodnie zatrzymali się w drzwiach, kompletnie oszołomieni z przerażenia.
Pacjentka Hany stała na parapecie. Jedną ręką przytrzymywała dziecko, drugą, żeby nie pozostawić żadnych wątpliwości co do swoich zamiarów, otworzyła okno.
- Żadnej policji, inaczej najpierw zrzucę jego, potem skoczę sama, nie mam już nic do stracenia, skoro mnie znaleźliście - powiedziała po prostu. Idalia z miejsca uwierzyła.
- Policja już wychodzi - gestem odprawiła Basię i Adama, dając im dyskretnie do zrozumienia, że mają pozostać niewidoczni, ale nigdzie się nie oddalać. - A ja jestem lekarzem i przyjechałam porozmawiać.
- Jakie to szlachetne.
- Bardzo, obudziłaś mnie. Skoro nie masz nic do stracenia, co ci szkodzi. Mogę usiąść?
Nieoczekiwanie Dorota się roześmiała. Odwróciła się na moment. Obrzuciła szybkim spojrzeniem drobną postać lekarki, jej spokojną twarz. Rozejrzała się dokoła, upewniając, czy nikogo poza nią nie ma w pomieszczeniu, w końcu przyzwalająco kiwnęła głową.
Cichocka nie zdążyła jeszcze wypowiedzieć ani słowa, kiedy Szymon zapłakał w ramionach porywaczki. Kobieta automatycznymi ruchami zaczęła go kołysać, nie przestawał krzyczeć. Jej ruchy stały się gwałtowniejsze, do oczu napłynęły łzy.
- Zimno mu, po prostu zamknij okno, a się uspokoi - ton Idalii był ciepły, ale stanowczy.
- Jasne, ty tylko na to czekasz, nie ma mowy! - głos jej drżał.
- Myślisz, że po to tu przyjechałam? Nie rozśmieszaj mnie, bo sytuacja nie nastraja do żartów. Gdyby tak było, policjanci rzuciliby cię na ziemię, zakuli w kajdanki... umieją załatwiać takie sprawy. Ja im jestem do tego niepotrzebna.
- To po co?
- Dla ciebie. Bo wiem, jak się teraz czujesz. Kiedyś też nie mogłam patrzeć na ciężarne kobiety. Też miałam ochotę porywać niemowlęta z wózków i uciekać choćby do samego diabła. Też obezwładniał mnie ból straty.
Chłopiec zawodził, kobieta zachwiała się niebezpiecznie. Zaczęła płakać, trzęsła się z zimna i rozpaczy.
- Zdejmij bluzę i okryj dziecko - poinstruowała Ida, z najwyższym trudem zachowując spokój.
Pacjentka automatycznie wykonała polecenie. Kiedy okryła małego i przytuliła, trochę się uspokoił, kwilił tylko cicho.
- Wszystko się skomplikowało. Nie tak miało być, przecież wiesz - łzy płynęły nieprzerwanym strumieniem. - Nie zrobię mu krzywdy. Tylko ona nie miała się nim zająć. To było postanowione. Puściła się z byle kim, przypadkiem zaszła. Ja chciałam dać mu wszystko co można, całą miłość tego świata. Nika przez całą ciążę kompletnie o siebie nie dbała. Wyłącznie rozpaczała po chłopaku, a dziecko traktowała jak powietrze. On miał być moim maleńkim synkiem. Zgodziła się na opiekę, nie protestowała, a nagle po porodzie mnie do niego nie dopuszcza. Co ty byś zrobiła na moim miejscu?
Idalia nie zdążyła odpowiedzieć. Szymon rozwrzeszczał się ponownie. Dorota wpadła w histerię.
- Już nie ma odwrotu! To już jest koniec! Będzie mój albo niczyj - przycisnęła dziecko do siebie. - Nikt mi go nie odbierze.
- Ale takich spraw nie załatwia się w ten sposób. Wszystko trzeba usankcjonować prawnie. Pomyśl logicznie - powiedziałaś, że masz lepsze warunki do wychowania dziecka. Jeśli tak jest, przyzna to każdy sąd - ton Idalii pozostał zwyczajny, ale napięcie gwałtownie w niej narastało. Bała się, że długo już temu nie podoła.
- Tak myślisz? - Marczuk chwyciła się jej słów jak ostatniej deski ratunku.
- Powtarzam tylko twoje słowa. Ale tym, co teraz robisz, przekreślasz swoje szanse. Odłóż dziecko i zejdź. Obiecuję, że nawet go nie dotknę.
Ciągle się wahała. Ale rozpacz i napięcie zwyciężyły obawę. Położyła dziecko na podłodze.
- Nie dotykaj go! - wrzasnęła.
- Obiecałam. Patrz na niego, ale chwyć mnie za rękę - podeszła powoli do pacjentki. - To prawie jest koniec, wszystko zaraz będzie dobrze.
Dorota zastanawiała się, analizowała.
Maleństwo darło się na podłodze, jak obdzierane ze skóry. I wtedy wszystko potoczyło się bardzo szybko i zupełnie niezgodnie z planem. Przyczyna była prozaiczna - Basi puściły nerwy.
Pędem wpadła do pokoju, rzucając się do dziecka. Lekarka nie zdołała wydobyć nawet dźwięku. Marczuk stanęła na baczność i gwałtownie rzuciła się w dół. Idalia instynktownie za nią. Pomyślała ze zdziwieniem, że jeśli wyjdą z tego cało, będzie to dla niej dowód na istnienie Boga. I anioła stróża, który przy niej wyrabia nadgodziny.
Całą siłą mięśni i woli trzymała kobietę za koszulkę, a potem wszystko się skończyło.
Adam siłą męskich ramion pociągnął je w tył. Idalia z impetem uderzyła o podłogę. Porywaczka bezwładnie osunęła się na lekarkę. Nie wytrzymując dłużej napięcia, zwyczajnie zemdlała. I tego już było za wiele także dla Cichockiej.
- Ja pierdolę, to jest po prostu niemożliwe - powiedziała trzeźwo, jednocześnie śmiejąc się i płacząc.
A potem śmiali się już wszyscy.
Sanitariusze z karetki sprawnie podnieśli Dorotę. Zanim przełożyli ją na nosze, zrobili zastrzyk. Obawiali się, co zrobi, kiedy odzyska przytomność. Wyszli.
Idalia nie mogła się podnieść. Nadal leżała na podłodze, dygocząc. Do mieszkania wbiegła Ostrowska.
- Boże, Idalia, jak ja mogłam zapomnieć, że twoje dziecko nie żyje - rzekła Basia bez związku i się rozpłakała.
Zuzannę zamurowało w miejscu.
Na wysokości zadania stanął Zawada.
- Dzielna dziewczyna, chodź do mnie - bez trudu podniósł drobną brunetkę z podłogi, zniknęła w jego ramionach, nie bardzo mogła ustać na nogach. Po chwili zastanowienia, mocno, po ojcowsku przytulił ją do siebie.
- Już, już dobrze, uratowałaś jej życie. Spisałaś się!
Idalia, trzęsąc się, płakała w jego ramionach. Tarła oczy, potwornie zażenowana, ale ani łzy nie chciały przestać płynąć, ani nie mogły wydobyć się słowa.
Podeszła Zuzia.
- Z ogromną przyjemnością cię odwiozę.
- A może być do domu? Nie dam rady wrócić dzisiaj do szpitala. Ta wasza robota to koszmar.
- Gdziekolwiek zechcesz - uśmiechnęła się brunetka, wyciągając rękę do lekarki.
Trzęsącymi się dłońmi Cichocka wyjęła telefon z torebki. Z trudem trafiając w litery, napisała do Wiktora.
"Okej, potrzebuję cię, proszę, czekaj w domu".

poniedziałek, 12 października 2015

58.



"Gdy wybierasz mniejsze zło, nigdy nie powinieneś zapominać, że to jednak zło".

*****

- Co tam? - zaspany Radek nieprzytomnie przyczłapał do kuchni, trąc oczy.
- Jajecznica - Agata ciepło uśmiechnęła się znad kuchenki.
- Sorry, to pani, myślałem, że tata jeszcze jest - speszył się.
- Agata, to już ustaliliśmy - nie odwróciła się do niego, stała, mieszając jedzenie. - Tata na dyżurze, a ja na pewno sama nie dam temu rady, pomożesz?
- Da się zrobić - chłopak podszedł do lodówki, wyciągnął sok pomarańczowy. Z dezaprobatą spojrzał na kubek kawy stojący obok Agaty.
- Soczek, sto procent, miąższ pomarańczy i podobno witaminy, chociaż ja ich tam jeszcze nigdy nie widziałem. Ale zimny da się wypić, serio.
Woźnicka wybuchnęła szczerym, zaraźliwym śmiechem. Troska nastolatka ścisnęła jej gardło wzruszeniem.
- Skoro się da, też poproszę - wyciągnęła dwie szklanki. Kiedy brał od niej naczynia, głęboko, badawczo spojrzał jej w oczy, minimalnie dłużej niż wypadało trzymając dłonie na jej dłoniach. Nie powiedział ani słowa. Lekarka spojrzenie wytrzymała, nie odsunęła się nawet o milimetr. Była gotowa czekać. I walczyć.
Chwilę później nakryła do stołu, usiedli. Chciała wypełnić jajecznicą talerz Radka. Powstrzymał ją gestem.
- Najpierw ty, bo potem reszta stanie się wspomnieniem.
- Jeśli miłym, idę na to - Agata nałożyła najpierw sobie. - Smacznego.
- I tobie. Mama mi śniadanek nie robiła. Ale nie tylko dlatego mieszkam u ojca - powiedział niby mimochodem, patrząc w talerz.
Tematu matki chłopaka Agata podejmować nie zamierzała.
- Jeśli pozmywasz, może się to zdarzać częściej. No i oczywiście, jeśli czasami się odwdzięczysz.
Zastanowiła się, po czym dodała poważnie:
- Dobrze, że mieszkasz, nie znoszę jeść sama.
- Spoko, pozmywam, dzisiaj mam na drugą lekcję. Ale szczytem moich możliwości są tosty.
- Z pomidorkiem?
- Proste.
- Pełnia szczęścia.
Nagle chłopak podniósł wzrok. Świdrował nim internistkę, widelec zamarł jej w dłoni w połowie drogi do ust.
- A poza tym co? - zapytał w końcu.
- Nie wiem - odpowiedziała szczerze, nie spuszczając z niego wzroku ani na moment. - Spróbujemy żyć razem, we troje. Jak wyjdzie, zobaczymy. Jedno jest pewne, możesz na mnie liczyć.
Nastolatek otworzył usta, żeby odpowiedzieć, rozmyślił się w ostatniej chwili, powracając do jedzenia.
Zadzwonił dzwonek do drzwi.
- To Martyna, otwórz jej.
- Ja? - zdziwiła się Woźnicka.
- Ja nie mam czasu, wypełniam obowiązki - wstał, powoli zbierając ze stołu, szeroko uśmiechał się do Agaty. - Zmywak to moja przyszłość, muszę trenować.

*

Weronika nie pamiętała, kiedy ostatnio była równie zmęczona. I szczęśliwa. Jadąc taksówką, z czułością patrzyła na śpiącego spokojnie synka. Świat za szybą wydawał się mniej niż zwykle ponury, bardziej przyjazny i bezpieczny. Przecież zaczynali nowe życie, życie, w którym wszystko zależało od nich. Czy cokolwiek mogło być od tego ważniejsze?
Wysiadając, sama nie wiedząc dlaczego, życzyła taksówkarzowi miłego dnia. Ośrodek mieścił się w parku, do przejścia miała tylko kilkadziesiąt metrów. Październikowy wiatr mocno zacinał, szczelniej otuliła synka kocykiem. Szła szybko. Ciągle miała nieodparte wrażenie, że ktoś za nią idzie, ale gdy się odwróciła, nikogo nie dostrzegła. Skarciła się w myślach, przyspieszając jeszcze bardziej. I to była ostatnia rzecz, którą zdążyła zrobić. Poczuła silne uderzenie w tył głowy, a potem nastała ciemność.

*

głosy i dźwięki próbowały przebić się do świadomości Idalii. Broniła się zaciekle. Po dwunastu godzinach dyżuru chciała spać, wyłącznie spać.
- Idalka - ktoś potrząsał jej ramieniem.
Instynktownie zacisnęła pięści, patrząc w przestrzeń nieprzytomnym wzrokiem, usiłowała zrozumieć, gdzie jest. Wiktor wziął jej zaciśnięte dłonie w swoje.
- Telefon ze szpitala. Mam cię wykopać nawet z pod ziemi. Podobno stało się coś strasznego.
- Przysięgam, że jeśli dzwonią z jakąś bzdurą, ja ich pod tę ziemię wkopię, wszystkich - warknęła, biorąc telefon. - Halo.
Później wszystko działo się bardzo szybko. Poczerwieniała, potem zbladła, jednocześnie wyskakując z łóżka. Biorąc głęboki oddech, starała się powstrzymać narastający w niej krzyk. Udało się. Drżenia głosu już opanować nie zdołała.
- Wiktoria, jak to się mogło stać, jak ona mogła porwać to dziecko... Hana wie? Jak to na urlopie. W takim razie niech się nie dowie. Dzwoniłaś na policję? To nie dzwoń, ja już jadę. Z policją.

*

Trzy kobiety niemal wbiegły do lekarskiego. Podkomisarz Barbara Storosz przywitała się z Wiktorią skinieniem głowy.
- Czy my nie możemy spotykać się w jakichś przyjemniejszych okolicznościach? - spytała retorycznie, próbując rozładować napiętą atmosferę. - To jest aspirant Zuzanna Ostrowska, razem spróbujemy tu nad wszystkim jakoś zapanować. Zuz, doktor Wiktoria Consalida, która zaraz nam wszystko szczegółowo opowie i doktor Idalia Cichocka, o której wiesz, bo jakiś czas temu grała u nas pierwsze skrzypce. Głośno.
Kobiety wymieniły nieśmiałe uśmiechy.
- Niewiele wam powiem, bo niewiele wiem, ale przyślę do was ratownika, z którym dziewczyna przyjechała. Może on wie coś więcej - odezwała się poważnie Wiktoria. - Ja muszę wracać do pacjentów. Na izbie jest straszny kocioł - dodała, patrząc na Idalię.
- Kiedy będziemy mogły porozmawiać z pacjentką? Bardzo ważny w tej sprawie jest czas - wyjaśniła Zuzia.
- Na razie robimy tomografię głowy. Poza tym jest w szoku. Podaliśmy jej leki uspokajające, bo kompletnie straciła nad sobą panowanie. Ale próbować możecie, oczywiście, dam wam znać. A teraz naprawdę muszę lecieć, zadzwonię, Ida - Wiki pospiesznie wyszła.
- To spokojnie, po kolei - powiedziała Basia. - Ja pójdę pogadać z ratownikiem z karetki, a ty opowiedz Zuzi wszystko, co wiesz o pacjentce i porywaczce. Zwłaszcza rzeczy, które wydają ci się nieistotne.
Idalia usiadła, wskazując aspirant krzesło. Basia wyszła.
- Ja też niewiele wiem, ale z rozmów z ginekologiem, który zna obie kobiety, jakiś obraz się wyłania. Tylko czy na pewno chce pani słuchać? - spojrzała na policjantkę przenikliwie.
- Nie bardzo rozumiem - zdziwiła się Ostrowska.
- Szpital - siedlisko bakterii. No i sprawa związana z uprowadzeniem dziecka. To nie sprzyja tworzeniu nowego życia - wyjaśniła Ida.
Ciemnowłosa policjantka mocno się zarumieniła.
- Skąd pani wie, że jestem w ciąży? Przecież nic nie widać.
Idalia uśmiechnęła się do niej ciepło.
- Inna matka nie musi widzieć, żeby wiedzieć. Takie rzeczy po prostu się czuje. A pani aż promienieje tą specyficzną energią.
- Dosyć niezwykły z pani lekarz - roześmiała się brunetka. - Jak na logiczną współczesną medycynę.
- Zdarza się najlepszym.
- Podejmuję wyzwanie. Chcę wysłuchać wszystkiego. Pod taką szczególną ochroną nic nam tu nie grozi.

*

- Bez sztucznego tłoku - przed salą Weroniki ustalała strategię Idalia. - Wchodzę tylko ja i jedna z was. Wybierzcie która.
- Ale my...
Ida powstrzymała dalsze słowa Basi stanowczym gestem.
- Postaw się na jej miejscu. To znacznie ułatwi ci pracę - powiedziała chłodno.
Basia się wzdrygnęła.
- Ja wejdę - skończyła dyskusję Ostrowska.
- Po prostu świetnie - żachnęła się Basia, ale Idalia i Zuzia już nie zwracały na nią uwagi.

*

- Co z moim dzieckiem, gdzie ono teraz jest? Ja muszę je nakarmić - blada, smutna dziewczyna wyrzucała z siebie słowa monotonnym, rozpaczliwym tonem, próbując skupić nieprzytomny od leków wzrok na przybyłych kobietach.
Policjantka spokojnie odpowiedziała, ale Idalia nie zrozumiała co, gwałtownie zrejterowała. Starając się utrzymać na nogach, włożyła drżące dłonie do kieszeni fartucha. Mocno zacisnęła oczy. Mimo to ujrzała siebie w podobnej sytuacji. Ascetyczny, zimny gabinet onkologa dziecięcego i tak samo bezradna rozpacz w jej własnym głosie. Nieme błaganie każdej komórki ciała o jakąkolwiek iskierkę nadziei. Zaprzeczenie sytuacji, w której już wszystko dla wszystkich jest jasne, a pocieszenie nie istnieje.
Idalia chciała wiać. Choćby i do samego diabła. Ale była profesjonalistką, jej zadanie polegało na przynoszeniu pocieszenia, zwłaszcza w sytuacjach, kiedy nie istniało.
Szybko się otrząsnęła, jednak nie umknęła jej uwadze troska w oczach Zuzi. Podziękowała uśmiechem, starając się ułożyć twarz w wyrazy "jest w porządku". Wyszło, tyle że niezbyt wiarygodnie.
- Obiecuję, że zrobimy wszystko, żeby synek jak najszybciej do pani wrócił. Cały i zdrowy - mówiła tymczasem Zuzia.
Po policzkach Weroniki płynęły łzy. Nie ocierała ich.
- Ale ty musisz nam w tym pomóc - dodała Idalia już spokojnie. Podeszła do Weroniki i przysiadając na łóżku wzięła ją za rękę. - Skup się. Bardzo wiele od ciebie zależy. Musisz odpowiedzieć na wszystkie pytania policjantki. Jak umiesz najlepiej, najbardziej szczegółowo. Rozumiesz?
- Tak, pytajcie - w głosie Marczuk zabrzmiała determinacja. Cichocka odetchnęła.
Zuzia podeszła bliżej.
- Do ośrodka jechałaś taksówką, jakiej korporacji?
- W telefonie mam numer, pod który dzwoniłam, zapiszę - sięgnęła po komórkę.
- Za moment. Teraz się skoncentruj. Nie odpowiadaj od razu, zastanów się.
- Wiem, o co chce pani zapytać. O niczym innym teraz nie myślę. Gdzie ona może być. Gdzie moim zdaniem się ukrywa. Problem polega na tym, że do głowy przychodzi mi tylko jedna możliwość. Jest jedno miejsce, o którym Dorota nie wie, że je znam. Ale jeśli jej tam nie ma, ja tego nie przeżyję.

poniedziałek, 5 października 2015

57.



"I choćbyś ziemskiej drogi miał już dosyć, iść musisz dalej. By w mroku niepewnym samotna gwiazda tobie przypisana miała oparcie. Drogowskaz spadania".

*****

Ktoś zapukał w drzwi gabinetu Hany, otworzyła lekko podenerwowana. Bardzo się spieszyła.
W drzwiach stanęła zmęczona Idalia, znacznie bardziej zirytowana.
- Idalia, przepraszam cię, ale jeśli to nie jest pilne, porozmawiamy jutro, naprawdę muszę zmienić opiekunkę.
Psychiatra spojrzała na nią chłodno.
- Hana, co tu się w ogóle dzieje? Wyjaśnij mi, proszę. Piotr biega za mną o jakąś konsultację w twoim imieniu. Dobrze wiecie, że izba musi poczekać, kiedy przyjmuję swoich pacjentów na terapię. Nie chciałabyś opowiadać o największych lękach przy ruchu jak na rynku. A on mi wchodzi do gabinetu w środku sesji. Nie możecie przerywać mi pracy jakimś pośrednictwem, takie są zasady! Skończyłam, przychodzę do was ginekologów, nikt o niczym nie wie.
Hana zamarła z uniesioną dłonią, usiłując odwiesić fartuch na miejsce.
- Ale zaraz, ty z nią nie rozmawiałaś? - zbladła.
- Nie rozmawiałam z kim? - Idalia nie zmieniła beznamiętnego tonu.
- Dorota Marczuk, siostra mojej pacjentki. Powiedziała mi, że umówiła się z tobą na jutro, potrzebowałam konsultacji, bo kobieta jest agresywna, a to z pewnością dopiero początek góry lodowej. Ginekologicznie wszystko z nią w Porządku, a skoro się z tobą umówiła, uspokojona ją wypisałam!
- Nikt taki się u mnie nie zjawił. Wypisałaś ją bez konsultacji - Idalia westchnęła z dezaprobatą. - Następnym razem na twoim miejscu takimi delikatnymi sprawami zajęłabym się osobiście. Nie każdy ma ochotę na rozmowę z psychiatrą. Dla jednych to upokarzające, inni uważają, że ze wszystkim sobie poradzą sami. Mam nadzieję, że w tym wypadku to jednak formalność i kobiecie nic nie grozi.
Hana miała ochotę się rozpłakać. Idalia kontynuowała niewzruszona.
- Mówisz siostra twojej pacjentki? Idź do niej, weź numer telefonu, zadzwonisz, ja spróbuję ją namówić na spotkanie. Problem się rozwiąże.
- Masz rację - ginekolog odetchnęła nieznacznie. - Nie mam pojęcia, jak do tego doszło. Wszystko szybko, zwykle nie zdarza mi się wierzyć na słowo - powiedziała tonem usprawiedliwienia. - Rutyna?
- Zdarza się, odpuść. Chodźmy, działajmy.
- Tylko zadzwonię do opiekunki, niech posiedzi dłużej z Sarą.

*

Kiedy weszły do sali Weroniki, karmiła synka, a z jej oczu płynęły łzy.
- Jak mogę ci pomóc? - spytała cicho Hana.
- Nikt mi nie może pomóc - odrzekła, próbując nad sobą zapanować. - Tym razem muszę wszystko zrobić sama, od początku do końca. I czasem wierzę, że mogę. Ale za chwilę mam wrażenie, że i tak skończy się jak zwykle - łzy znowu popłynęły. - Gdyby ktoś przez całe życie wmawiał pani, że jest pani do niczego, w końcu by pani przyjęła to za fakt.
Poprawiła synka, przytulając mocno do siebie w obronnym geście, mały pomrukiwał zadowolony z takiego obrotu spraw.
- Mam do ciebie dwie prośby - Hana wbrew regulaminowi przysiadła na łóżku.
- Ja tylko jedną. Pani pierwsza - dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało.
- Daj mi numer telefonu twojej siostry, koniecznie muszę z nią pogadać.
- Coś się stało?
- Nie, rutynowa sprawa.
- Da się zrobić. A druga rzecz?
- Porozmawiaj z Idalią - ginekolog wskazała stojącą z boku kobietę, nie wtrącającą się dotąd do rozmowy. - Gwarantuję, że dzięki temu dni niewiary będą zdarzać się rzadziej. Jest świetna w tym co robi.
Weronika otaksowała wzrokiem psychiatrę, Ida się nawet nie poruszyła, w końcu dziewczyna niepewnie, przyzwalająco skinęła głową.
- Teraz ty.
- Czy mogłaby pani znaleźć dla nas dom? Jakieś miejsce, gdzie mogłabym zamieszkać z Szymonem na jakiś czas, dopóki czegoś nie wymyślę. Nie mamy dokąd pójść. Do Doroty nie wrócimy - w głosie Marczuk brzmiała stalowa stanowczość.
- Znam takie miejsce - wtrąciła się Cichocka. - Wiele moich pacjentek zaczęło tam nowe życie.
- Sama widzisz, właśnie tego wam trzeba. Powoli wszystko się ułoży! - Goldberg mówiła z przekonaniem.
Weronika podziękowała uśmiechem.

*

- Najgorsze jest to, pani doktor, że to wszystko moja wina - pacjentka z trudem przełknęła ślinę. Pielęgniarka sprawnie zabrała dziecko.
- Życie nie jest takie proste, Weronika. Wina nigdy nie leży tylko po jednej stronie. Rzecz w tym, że silniejsza osoba wmawia słabszej, że jest winna. A to już jest zwykła nieuczciwość. Więc najlepiej po porządku - uśmiechnęła się.
- To straszny banał.
- Kocham banały - Idalia mrugnęła, kładąc się w poprzek łóżka dziewczyny. Miała nadzieję, że przez najbliższe minuty nie przyjdzie żadna pielęgniarka. Marczuk, widząc kompletny brak jakichkolwiek sztywnych ram, trochę się rozluźniła.
- Zacznijmy od tego, że między nami jest piętnaście lat różnicy. Od momentu urodzenia robiłam wszystko, żeby zasłużyć na jej uwagę. Rzadko mnie zauważała, ale była moją siostrą, starszą, podziwianą, wzorem do naśladowania. Ja ją tylko drażniłam. Rodzice ciężko pracowali, rozwijali firmę. Kazali Dorocie się mną zajmować, a ona, jak to nastolatka, kompletnie nie miała na to ochoty.
Zamyśliła się.
- A potem nie miała już wyboru.
- Co masz na myśli?
- Kiedy miałam sześć lat, w rodziców uderzyła ciężarówka. Miała dwa wyjścia, podle zostawić mnie w domu dziecka albo postarać się o moją adopcję. Wybrała drugie i od tej pory żyję w ciągłym poczuciu wdzięczności. A ona to umiejętnie wykorzystuje. Może mi pani wierzyć, że kilka tygodni w domu dziecka pamiętam do dzisiaj, ze wszystkimi szczegółami, mimo że byłam małym dzieckiem.
- A teraz co się zmieniło?
- Wszystko. Teraz jest na świecie Szymon i dla niego zamierzam zmienić swoje życie. Nie pozwolę, żeby jego też zniszczyła - głos uwiązł jej w gardle. - Żałosna ze mnie matka, bo to jak jest dla mnie ważny uświadomiłam sobie dopiero w obliczu zagrożenia, kiedy spadłam z tej drabiny. Zrozumiałam, że zrobię dla niego wszystko. Pierwszy raz w życiu się sprzeciwię.
- Po co była drabina?
- Obawiała się buntu, schowała walizki. Dwa krzesła nie dały rady. W ciąży jest problem z utrzymaniem równowagi. I poleciałam.
- Boisz się o dziecko?
- Nie, ona nie jest głupia. Dziecko byłoby moje, nie zabrałaby go, ale jak pani sobie to wyobraża? Mieszkamy z nią, żyjemy za jej pieniądze, wszystko dla małego kupiła ona, mnie ciągle pouczała, kiedy i co mam robić, gdzie chodzić, co i ile jeść... Kontrolowała wszystko, odkąd pamiętam. Teraz byłoby tak samo: źle, ja zrobię lepiej, niewłaściwie go trzymasz, kąpiesz, przewijasz. Nie obejrzałabym się, a Szymon stałby się jej dzieckiem. Dlatego nie będzie miał bajkowego życia. Dostanie tylko moją miłość.
- Wystarczy mu - odrzekła stanowczo Idalia, ukrywając wzruszenie. - A ojciec dziecka?
- Błagam panią, zwiał, jak tylko się dowiedział, że wpadliśmy, po części z winy Doroty, nie chciała go wpuścić. Ale jak później kontaktowałam się z nim w tajemnicy, zaproponował mi skrobankę.
- A dzieci Doroty?
- Dziesięć lat temu wyszła za Darka. Kompletnie oszalał z miłości do niej, a ona go nie kocha. Pobrali się tylko dlatego, że była w ciąży. Niestety poroniła w 16 tygodniu, lekarze nie znaleźli przyczyny. Od tego dnia minęło 10 lat, a im nie udało się drugi raz. Ale nawet nie o to chodzi. Chyba nie jest aż tak zdesperowana.
- Ale?
- Chodzi o mnie. Bo ja po prostu cholernie się boję, że nie wytrzymam bez niej. Już kilka razy próbowałam uwolnić się od jej wpływu na moje życie, uciekałam z domu, pomieszkiwałam u znajomych, ale jak idiotka zawsze wracałam, zawsze ciągnęły mnie do niej wyrzuty sumienia, że ona tyle dla mnie zrobiła, a ja tak się odpłacam. I wszystko zaczynało się od nowa.
- Tym razem tak się nie stanie. Podjęłaś decyzję, znajdę wam dom, przeczekasz. Poszukasz nowego sposobu na życie. Inne matki z podobnymi przejściami będą cię motywować, Dorota nie będzie cię tam szukać. Może zgodzisz się na długotrwałą terapię, wszystko powoli z sobą ułożysz, nadasz życiu nową jakość.
- A jeśli nie poradzę sobie sama z dzieckiem?
- Nie z tak silną motywacją jak twoja dziewczyny sobie radziły. Porozmawiam z Haną, kiedy dojdziesz do siebie po cięciu, miejsce już będzie czekało. Co do wyprawki... Mam trochę uniwersalnych rzeczy po swojej córce. Ucieszy mnie, że jeszcze komuś się przydadzą.
- Kiedy tak rozmawiamy, wszystko wydaje się możliwe i proste.
- Bo jest możliwe, cała rzecz polega na tym, że trzeba mocno chcieć.

*

W bufecie przy stoliku siedziała Hana z Sarą na kolanach. Dziewczynka wierciła się, próbując za wszelką cenę zdjąć ze stołu talerzyk z ciastem. Idalia podeszła do nich ze swoją kawą. Uśmiechnęła się do Sary.
- Cześć, mały psotniku, rośniesz w oczach.
- I z każdym centymetrem jest bardziej ruchliwa - Hana nadal próbowała okiełznać córeczkę.
- Nie mam zbyt wiele czasu. Chcę ci tylko powiedzieć, że czekają na Weronikę w ośrodku, szykuj wypis.
- Wszystko gotowe. Niestety ja nie mam dobrych wiadomości, siostra od kilku dni nie odbiera. Próbuję po kilkanaście razy dziennie.
- Mówi się trudno, Hana, świata nie zbawisz, najważniejsze, że nie zbliża się do matki i dziecka, pytałam ochrony, nigdzie się nie kręci.
- Pamiętasz o wszystkim, zadziwiasz mnie.
- Taka praca.
- Nie daje mi to spokoju - ginekolog posmutniała.
- Zrobiłaś, co mogłaś.
- A jeśli mogłam więcej?
- To straciłaś swoją szansę. Czasu nie cofniesz i musisz się z tym pogodzić. W życiu tak czasem po prostu jest, nikt z nas nie jest nieomylny.
- I ty sobie to tak łatwo tłumaczysz?
- Wszystko, tylko nie łatwo, ale cóż, taka praca.