poniedziałek, 28 września 2015

56.

"Jeśli będziesz krzyczał, wielu cię usłyszy, jeśli będziesz mówił cicho, wielu cię zrozumie".

*****

- Cóż, pani Doroto, według mnie wszystko z panią jest w najlepszym porządku - oznajmiła Hana. - Czasem w trakcie owulacji występują bóle jajników, ale nie tak silne, być może tu jest przyczyna. A może to po prostu stres?
- To możliwe, pani doktor, ja mam teraz mnóstwo stresu, te przygotowania do narodzin Szymusia mnie wykańczają, to najwspanialsze wydarzenie w moim życiu i wszystko musi być dopięte na ostatni guzik - kobieta po raz pierwszy się uśmiechnęła. - I jeszcze ten wypadek, ja nie wiem, co tej idiotce strzeliło do głowy - w oczach Doroty na moment pojawił się błysk wściekłości.
Goldberg popatrzyła uważnie na swoją pacjentkę. Pierwszy raz od dawna czuła się przy kimś tak bardzo nieswojo. Coś uparcie nie dawało jej spokoju.
- Ale to pani siostra spodziewa się synka. Nie ona powinna się martwić i troszczyć o niego?
- Wie pani, jak to jest - zbyła ją kobieta. - Najważniejsze, żeby nic mu się nie stało. Reszta nie ma znaczenia. Ja się wszystkim zajmę.
- W każdym razie zostanie pani u mnie na obserwacji do wieczora, tak na wszelki wypadek, być może przejdzie. Później przepiszę leki przeciwbólowe i wypiszemy panią do domu. Natomiast pani siostra zostanie tutaj aż do rozwiązania, dla bezpieczeństwa własnego i dziecka.
- Pani doktor, ale mnie naprawdę bardzo boli - w rozbieganych oczach kobiety jak na zawołanie pojawiły się łzy. Hana miała pewność, że są nieszczere.
- Dlatego właśnie powinna pani odpocząć w warunkach domowych. Pomyśleć chociaż przez chwilę też o sobie. Gdyby nie przechodziło przez kilka dni, wróci pani do nas i wtedy będziemy musieli poszerzyć diagnostykę, ale myślę, że nie będzie takiej potrzeby. Na razie to wszystko.
Dorota błyskawicznie wstała, podbiegła do Hany, zanim ta zdążyła cokolwiek sobie uświadomić. Mocno chwyciła ją za nadgarstek, wytrącając jej z dłoni długopis.
- A ja nalegam, żeby pani zrobiła tę diagnostykę teraz - warknęła, nie puszczając dłoni lekarki.
Goldberg, starając się nie okazać bólu i strachu, dotknęła drugą dłonią wolnej ręki Marczuk.
- Obiecuję - oznajmiła stanowczo, ale spokojnie. - Że zrobię wszystko co umiem, żeby Weronika urodziła wspaniałego, zdrowego, silnego chłopca, obu nam zależy na tym samym.
Dorota puściła ginekolog, Hana ledwie dostrzegalnie odetchnęła. Szybko, zamaszystymi ruchami, zaczęła wypisywać zalecenia. Marczuk objęła się ramionami, jakby nagle zrobiło jej się bardzo zimno. Na jej twarzy malowała się bezgraniczna rozpacz. Hana miała wrażenie, że zaraz zupełnie się załamie. Wbrew instynktowi wstała, położyła jej rękę na ramieniu.
- Pójdę teraz zbadać Szymona, a pani położy się i trochę odpocznie, to jest niezwykle ciężki dzień.
Na dźwięk imienia dziecka twarz kobiety się rozjaśniła, złagodniała.
- Przepraszam - kobieta spuściła wzrok. - Nie mam nikogo cenniejszego.
Lekarka nie zdążyła zareagować, ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - rzuciła Hana.
Do gabinetu weszła Ola.
- Hana, jesteś potrzebna. Ta Weronika zaczęła intensywnie krwawić mimo leków. Poza tym w zapisie KTG są spadki tętna dziecka.
W tym momencie Dorota straciła równowagę, gdyby Hana natychmiast do niej nie przyskoczyła, osunęłaby się na podłogę.
- Wołaj pielęgniarki - warknęła do Oli. - A następnym razem, jak zaczniesz wygłaszać w obecności osoby trzeciej takie rewelacje, upewnij się, że nie jest przypadkiem rodziną pacjentki.

*

- Dużo lepiej dzisiaj wyglądasz. Może jesteś głodna? - Rogalski wziął Agatę za rękę.
Roześmiała się cicho, czule gładząc palcami jego dłoń.
- Marek, ja niedługo nie podniosę się o własnych siłach przy tej waszej diecie regeneracyjnej i to bynajmniej nie z powodu choroby. Naprawdę czuję się już dobrze. Możesz trochę sobie odpuścić.
- No właśnie, skoro już jesteśmy w temacie - Marek spojrzał Agacie w oczy. - Wiesz przecież, że nie poradzisz sobie sama. Nadal jesteś bardzo słaba.
- Nie poradzę? Jest Idalia, mogę liczyć na ciebie, wszystko będzie w porządku, nie zapominaj, że mieszkam w hotelu pełnym lekarzy. Nic złego się nie stanie, masz na to moje słowo.
- Nie rozumiem twojego uporu. Dlaczego nie pozwalasz mi się sobą tak po prostu zaopiekować?
- Po pierwsze, świetnie dam sobie radę, nie jestem obłożnie chora, a po drugie, nie wiedziałam, że propozycja jest nadal aktualna.
- Propozycja jest zawsze aktualna. Nic się w tej kwestii nie zmienia - delikatnie pocałował kobietę w czoło, następnie między brwiami i ostatecznie w usta.
Zarumieniła się, spoglądając na swoje dłonie.
- Chcę być blisko ciebie, czuwać nad tobą, chcę mieć z tobą dzieci. Po prostu mi na to pozwól. Wbrew pozorom to naprawdę proste.
- No, no, spokojnie, nie rozpędzaj się tak - rzuciła ironicznie, odwracając od niego wzrok.
- Agata, to jest wspaniała okazja, lepszej nie będzie, dlaczego nie możemy po prostu spróbować? Podaj mi choć jeden powód.
- Proszę bardzo - twój syn za mną nie przepada. Pod jednym dachem będzie między nami wyłącznie iskrzyć. Nie zamierzam codziennie się z nim przepychać i kłócić. Takie życie jest nie do wytrzymania.
- Mój syn jako dzielny Romeo ostatnio wyłącznie ugania się za dziewczyną, więc ten powód odpada. Jakiś inny?
- Boję się, że po prostu nam nie wyjdzie, to przecież od początku chciałeś usłyszeć. Bo mnie nigdy nie wychodzi. A jeśli teraz ciebie stracę, nie będę umiała już być szczęśliwa - wykrztusiła, a jej usta niebezpiecznie wygięły się w podkówkę. Oczy wypełniły się łzami.
Marek mocno objął ukochaną. Milczał przez chwilę, zbierając myśli.
- Uwierz w końcu, że cię kocham - powiedział, składając pocałunki na jej załzawionych policzkach. - Zrozum, że nie zapominam, jaka stała ci się krzywda. Chcę ci pomóc przestać się bać, ale musisz mi w tym pomóc. Zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna, za każdą cenę. Zasługujesz na szczęście jak żadna inna kobieta. Dam ci tyle, ile mogę dać, musisz tylko mi zaufać. Pokonać strach.
- Marek... ja...
- Nie odpowiadaj teraz, przemyśl to. A jeśli chcesz cokolwiek robić teraz, to po prostu zaufaj, zrób to dla mnie. Jedźmy niedługo do naszego domu.
- Chcę spróbować. Naprawdę, ale pod jednym warunkiem. Właściwie pod dwoma - westchnęła jak pod olbrzymim ciężarem.
- Spełnię wszystkie.
- Zamieszkajmy razem, dopóki nie poczuję się lepiej. Postaraj się nie mieć mi tego za złe, kiedy wyzdrowieję, chcę się jeszcze raz zastanowić. Chcę mieć możliwość powrotu do siebie. Nie chciałabym, żebyś poczuł się tym urażony. Ja zrobiłam już tak wiele głupot, że każda kolejna jest mi absolutnie zbędna.
- Przyjmuję bez zastrzeżeń, jeśli tak ma być dla ciebie lepiej.
- I naprawdę się na mnie nie gniewasz?
- Daj spokój - machnął ręką. - Dla mnie liczy się tylko to, że chcesz nareszcie spróbować.
Odetchnęła z ulgą.
- A co z tym drugim warunkiem?
- Żadnych dzieci, nawet nie chcę o tym słyszeć.
- A do tego tematu wrócimy kiedy indziej. Kiedy będę miał odpowiednie warunki, żeby móc przekonać cię do zmiany zdania. Sprawię, że zmienisz je bardzo szybko.

*

- Pani Doroto - rozpromieniona Hana weszła do sali pacjentki. - Serdecznie gratuluję zdrowego siostrzeńca. Wszystko poszło dobrze, matka i dziecko są bardzo zmęczeni, ale szczęśliwi.
Kobieta leżała z zamkniętymi oczami. Nagle, zupełnie niespodziewanie dla Hany, po jej policzkach popłynęły łzy.
- Pani doktor - kobieta usiłowała się opanować. - Całe życie czekałam na ten dzień.
- Nie pozostaje nam w takim razie nic innego, jak pójść go zobaczyć.
Kobieta usiadła, wyraźnie się wahała.
- Ma pani dzieci? - zapytała nagle.
- Ponad roczną córeczkę - ginekolog natychmiast się rozpromieniła. - Bardzo wyczekaną - spojrzała uważnie w smutne oczy Doroty.
- To rozumie pani, jak boli, kiedy się ich nie ma.
Hana przez moment milczała.
- Wiem na pewno, że wiele można zrobić, żeby spełnić swoje marzenie. Również rzeczy nierozsądnych. Instynkt macierzyński ma wielką moc.
Pacjentka posmutniała.
- Wierzę, że zostanie pani jeszcze najszczęśliwszą mamą na ziemi. Ale póki co dzisiaj dla pani siostry nadszedł ten wielki dzień, chodźmy - wyciągnęła rękę.

*

Weszły na oddział, kierując się od razu do sali noworodków.
- Pani doktor - pielęgniarka dotknęła ramienia Hany. - Muszę panią prosić na chwilę.
- Za moment wracam - zostawiła Dorotę na korytarzu.
Weszły do pokoju pielęgniarek.
- Chyba mamy problem.
- Coś nie tak z Weroniką?
- Nie chce widzieć siostry.
- Jest zmęczona, przejdzie jej.
- Ale to nie wszystko. Pod żadnym pozorem nie pozwala jej zbliżyć się do dziecka.

poniedziałek, 21 września 2015

55.



„Strach buduje mury zamiast mostów. A ja chcę życia pełnego mostów, a nie murów”.

*****

Hana i Piotr spokojnie weszli na izbę. W gabinecie, nie patrząc na siebie, siedziały dwie kobiety, obie mocno zdenerwowane.
- Dzień dobry, nazywam się Hana Goldberg, jestem ginekologiem, chciałabym panią zbadać - zerknęła ciepło na bladą, wyraźnie spiętą ciężarną dziewczynę. - Boli panią teraz brzuch? Czuje pani ruchy dziecka?
- Nie boli jej, tak mówi, ale ja w to nie wierzę do końca, pani doktor, nigdy nic nie wiadomo, ona spadła z wysokości, ja tak uważałam na nią i nie dopilnowałam, bardzo boję się o Szymonka - odpowiedzi chaotycznie udzieliła towarzysząca dziewczynie, nienagannie ubrana i pomalowana kobieta. Niezwykle atrakcyjna kobieta.
Nagle zgięła się wpół, opadając ciężko na krzesło. Jej twarz wykrzywił grymas bólu. Ciężarna dziewczyna siedziała ani trochę nieporuszona.
- Moment, moment, po kolei, ale to pani spadła z drabiny? Jak się pani nazywa? - chciała wiedzieć lekarka.
- Weronika Marczuk - padła cicha odpowiedź.
- Zapraszam do gabinetu, zbadam panią i dopiero wtedy powiem coś więcej, poza tym poleży pani pod KTG, sprawdzimy czynność skurczową, proszę się nie denerwować, wszystko będzie w porządku.
Dziewczyna nie zareagowała.
Goldberg popatrzyła na drugą kobietę, która kuliła się z bólu.
- A pani jest...
- Dorota Marczuk, jestem siostrą, pani doktor, proszę się zająć Niką. Temu dziecku nie może się nic stać, ja sobie tego nie wybaczę!
- Co panią boli?
- To nic takiego, przejdzie.
- Umówmy się, że Hana zbada Weronikę, a ja zajmę się panią, dobrze? - wtrącił się Piotr.
- Ale mnie nic nie jest, tu chodzi o Nikę.
- Nalegam.
Kobieta niecierpliwie skinęła głową. Hana wyciągnęła rękę do przyszłej matki.
- Zapraszam, chodźmy.
Pacjentka wolno wstała.
Wychodząc, lekarka popatrzyła znacząco na męża, ledwie dostrzegalnie pokręcił głową, upewniwszy się, że kobiety tego nie widzą, przewróciła oczami.

*

- Agata, przestań mi utrudniać pracę, daj sobie po prostu zmierzyć ciśnienie, dobra? Uspokój się trochę, nie histeryzuj - Zuza rozłożyła ręce w geście bezradności.
- To coś powiedz, no powiedz mi coś wreszcie, zrób coś ze mną, weź mnie wypisz, ty albo ktokolwiek, nie zbywajcie mnie, nie musisz mierzyć, wiem, jakie mam wysokie ciśnienie. Powiedz, że mam uszkodzone nerki i że będę teraz jak jakaś inwalidka dializowała się co drugi dzień, od razu może powiedz Latoszkowi, niech mnie zwolni najlepiej, po co to przeciągać! - głos Agaty stopniowo przechodził od złości do rozpaczy.
- Cholera jasna, Agata!
Idalia, jeszcze nie zauważona przez żadną z kobiet, stojąc w drzwiach, spokojnie przysłuchiwała się rozmowie.
- Jestem lekarzem, Zuza, tabletki mogę równie dobrze brać w domu, widzę, co się dzieje. Dlaczego niby mi nic nie mówicie?
- Jesteś wycieńczona ciężką infekcją, od niedawna dopiero nie gorączkujesz, masz słabą morfologię, ledwie trzymasz się na nogach.
- Mam krwiomocz i jestem internistą! Rób mi dobową zbiórkę moczu, ile ci wyjdzie? Jaka jest przyczyna krwi w moczu?! Nie traktuj mnie protekcjonalnie, jakbym się miała zaraz rozsypać! Rób mi mocznik i kreatyninę! Jak myślisz, jaki wyjdzie wynik!
- Pracowałoby mi się znacznie lepiej, gdybyś przestała mnie pouczać, pani doktor - Zuza gwałtownie wstała, wyraźnie wściekła. - Przysyłam tu Witka, ja z tobą nie dam rady współpracować, histeryczko.
Idalia dłużej nie wytrzymała. Jakby nigdy nic weszła do sali.
- No, wolnego, pani doktor cofa ostatnie słowo i zamienia je na inny rzeczownik. Dla przykładu nazwa własna, piękne imię żeńskie, Agatka. Czas, start. Teraz ma pani  swoje pięć minut, proszę korzystać. A nuż się więcej nie trafi.
Krakowiak popatrzyła na Idę jak na wariatkę. W kąciku ust Agaty zabłąkał się lekki uśmiech.
- Nie dam rady z tobą współpracować, Agatko - powiedziała Zuza niechętnie, ale wyraźnie spokojniej.
- Doktor Latoszek nie będzie potrzebny, jeśli da nam pani dwadzieścia minut. W sam raz na kawę, czyż nie? No i lekarski fartuch, bo nie mogę według przepisów zdjąć swojego, a nie chcę, żeby doktor Woźnicka zmarzła.
- Co? - spytały obie lekarki jednocześnie.
- Idziemy na ławeczkę przed szpital.
- Czy pani zwariowała, pani doktor? - chciała wiedzieć Zuza.
- Z medycznego punktu widzenia, o ile wykształcenie pozwala mi to ocenić - nie, działam dosyć racjonalnie. Piętnaście minut.
Oszołomiona Zuza wyjęła z kieszeni fartucha swoje rzeczy i podała go Idalii. Wyszła bez słowa, wzdychając ciężko. Agata siedziała ze spuszczoną głową.
- Pomóż mi, wyszłam z wprawy w ubieraniu kogokolwiek - zakomenderowała Idalia.

*

Kiedy usiadły na ławce, Agacie trzęsły się ręce, zacisnęła je w pięści, żeby to ukryć, była bardzo spięta.
- Oddychaj głęboko.
- Idalia.
- Nie dyskutuj ze mną, oddychaj. To bardzo proste. Wdech-wydech.
Agata, bardziej dla świętego spokoju niż z przekonania, posłuchała lekarki. Po kilku wdechach odchyliła się na oparcie ławki, rozluźniła dłonie, kładąc je na kolanach. Wystawiła twarz do słońca.
- Proszę, teraz możesz - Ida również usiadła wygodniej.
Woźnicka spojrzała pytająco.
- Możesz płakać. Nie masz zbyt wiele czasu, jakieś... 7 minut.
Do oczu internistki gwałtownie napłynęły łzy, spływały po policzkach, wykrzywiając jej usta w bolesnym, rozpaczliwym grymasie bezradności.
Nagle ze szpitala wybiegł Marek, zauważając kobiety, szybko do nich podbiegł.
- Szukam was, cholera, nikt nie wie, gdzie jesteście. Agata, co się dzieje?
- Cicho - psychiatra położyła palec na ustach. - Jeśli chcesz się do czegoś przydać, po prostu ją przytul, byle mocno.
Marek, bez oporu i dalszych pytań, usiadł obok kobiety i z przyjemnością wykonał polecenie. Woźnicka natychmiast rozluźniła się w jego ramionach. Zamknęła oczy.
- A jeśli by się czepiać szczegółów, to poza tym, że zostało nam pięć minut - Idalia szybkim ruchem odgarnęła włosy z twarzy. - W twoich wynikach jest napisane, że cztery dni temu oddałaś pięćset mililitrów moczu, dwa dni temu osiemset, co to znaczy, pani doktor internistko? Bądź łaskawa na mnie spojrzeć.
Agata ufnie popatrzyła w oczy Idalii, uśmiechnęła się, na jej rzęsach znów zalśniły pojedyncze łzy, wzięła ciepłą rękę przyjaciółki w swoje dłonie.
- Że stan nerek powoli się poprawia - powiedziała spokojnie.
- Kamień z serca - rzekła Ida ironicznie. - Chyba możemy wracać.
Agata wstała, zachwiała się mocno. Marek natychmiast ją przytrzymał, uśmiechając się szelmowsko do Idalii.
- No, nareszcie mogę się wykazać.
Bez wysiłku wziął ukochaną na ręce i we troje ruszyli do szpitala.

*

- Hana - Gawryło biegł za żoną. - Co z tym dzieckiem, bo żyć mi spokojnie nie daje pacjentka!
Weszli do lekarskiego, usiedli na kanapie.
- Zostaje u mnie na obserwacji, niestety zaczęła lekko plamić, poleży w bezruchu i zobaczymy, jeśli nie przestanie, to znaczy, że najprawdopodobniej odkleja się łożysko, no i wtedy tniemy natychmiast. A co z siostrą?
- Poza tym, że zwija się z bólu, żąda prochów przeciwbólowych  i cały czas pyta o synka tej młodej, to w zasadzie nic.
Ginekolog oparła głowę na ramieniu męża, przetarła dłonią zmęczoną twarz.
- Co masz na myśli? - drążyła.
- Nie wiem co jest, ja tam nic nie widzę, brzuch nie jest ostry, nie ma obrony mięśniowej, nie jest nawet wzdęty, nie ma żadnego powodu do niepokoju, USG jamy brzusznej w porządku. Ból w dole po lewej, promieniujący niby, ale ani określenia rodzaju bólu konkretnego, ani dokładnego zakresu promieniowania nie umie podać.
- Jednym słowem?
- Jeśli ty nic nie znajdziesz ginekologicznie, to moim zdaniem ściemnia. Jest nawet lepiej - pielęgniarki mówią, że boli, kiedy my widzimy, a jak nie patrzymy, boli jakby mniej. Ale koniecznie ją przebadaj, żeby nie było ewentualnych oskarżeń o zaniedbanie.
- Myślisz, że po prostu chce cały czas pilnować tej siostry?
- Jak nic u ciebie nie wyjdzie i będzie oponować przed odesłaniem do domu, to pewnie o to chodzi.
- Ja też mam problem. Dziewczyna jest apatyczna, odpowiada monosylabami, nie umie podać konkretnej daty porodu, nie chce powiedzieć, jak doszło do wypadku. Wygląda na wystraszoną i gdybym nie uświadomiła jej dobitnie, że to być może zagraża życiu jej i dziecka, wypisałaby się na życzenie. A nie jest dzieckiem, ma dwadzieścia lat.
- To może dwie histeryczki, ale że życie nie jest łaskawe i  najwyraźniej coś tu nie gra, mamy wspólny problem, moja ukochana żono.
- I co teraz, mój cudowny mężu?
- Nic prostszego, idź zbadaj tę Dorotę, co by z nią nie było, niech zostanie do wieczora, a potem idziemy na obiad. A ja porozmawiam z Idalią, niech ma je obie na oku.
- Wspaniała propozycja, umieram z głodu. Ale jeszcze zajrzę do Agaty. Bo z tego, jak Idalia krąży między gabinetem a interną wnioskuję, że potrzebuje wsparcia.
- Jak zwykle pamiętasz o wszystkich - pocałował kobietę w czubek głowy. - To co, za dwadzieścia minut w bufecie?
Hana na pożegnanie czule pogłaskała męża po policzku.
- Już nie mogę się doczekać - powiedziała wstając.

wtorek, 15 września 2015

54 - w podziękowaniu za wspólny rok :)



"Bądź blisko. Bądź, kiedy światło me gaśnie, kiedy krew szemrze, a nerwy kłują i mrowią; bądź blisko mnie, kiedy (...) czas, szaleniec, miota kurzem i życiem, i furią płomienia".

*****

Skonany dyżurem Marek przekręcił klucz w zamku. Ani na chwilę nie mógł przestać myśleć o Agacie. Wszedł do domu w kompletną ciszę i ciemność. Zirytowało go to natychmiast, ponieważ zwykle o tej porze jego syn powinien wstawać do szkoły. Bałagan, jaki panował w mieszkaniu przeszedł jego najśmielsze oczekiwania. Ciuchy syna porozrzucane po całym przedpokoju, na kuchennym stole pełno okruchów i resztek jedzenia, a w zlewie stos brudnych naczyń.
- Radek! Szkoła! - wrzasnął w przestrzeń, w ogóle już nad sobą nie panując.
Wymacał kontakt na ścianie i spróbował zapalić światło, niestety żarówka nadal była przepalona. Wściekłość narastała w lekarzu jak szykujący się do eksplozji wulkan.
- Cholera jasna, miałeś wymienić żarówkę! Prosiłem cię o to już trzy razy! Ale rzecz jasna brakło czasu! Tak zresztą jak na posprzątanie tego chlewu, który zrobiłeś z mieszkania! Szlag mnie zaraz trafi!
Szybko ruszył w stronę pokoju nastolatka, niemal natychmiast potykając się na jego butach. Gdyby w ostatniej chwili nie chwycił się ściany, runąłby jak długi. Szala goryczy została mocno przeważona.
- Krzywdę ci zrobię, gówniarzu!
- Tata, to nie jest tak jak myślisz - rozczochrany i zaspany chłopak wyszedł z pokoju, w ostatniej chwili powstrzymując ojca pędzącego na niego jak taran.
- Wiesz co ja myślę? Że wychowaliśmy cię na cholernego egoistę. Ale jesteś dorosły i mimo wszystko wydawało mi się - rozsądny. Miałem nadzieję, że rozumiesz, jak mi teraz jest ciężko. Marsz do szkoły, nie chcę cię teraz tu widzieć. A jeśli masz jakieś inne plany, to jeszcze dzisiaj wracasz do matki.
- Frustrat - rzucił chłopak z gniewem w oczach. - Żeby ci chociaż raz na mnie tak zależało jak na niej.
Lekarz nie zareagował. Skończywszy tyradę ruszył do sypialni, widowiskowo trzaskając za sobą drzwiami.
Kiedy kładł się do łóżka, usłyszał ciche pukanie.
- Czego nie zrozumiałeś? - powiedział zmęczonym tonem, otwierając.
W drzwiach stała drobna niebieskooka blondynka.
- Ten bałagan i wszystko to moja wina. Chciałam przeprosić i wytłumaczyć - wyciągnęła rękę do lekarza. - Martyna, przyjaciółka Radka.
Zszokowany kardiolog usiadł na łóżku, blady jak papier.
- A żeby wszystko było jasne i żeby kardiolog nie dostał przypadkiem ataku serca powiem - uśmiechnięty nastolatek wkroczył do akcji. - Że choć to może wydać się nieprawdopodobne, nie przeleciałem Martyny, mimo że spędziła u nas noc.
- Chłopie, wyrażaj się jakoś przy kobiecie i o kobiecie... - Marek czuł, że zaraz straci rozum.
- Mogłem przecież powiedzieć, że jej nie puknąłem - obruszył się chłopak.
- Twojemu tacie chodzi o to, że nie poszedłeś ze mną do łóżka.
- Kłamstwo, poszedłem, tylko że spałem w nogach. Po co kusić los i pomagać przeznaczeniu?
- Zwariuję - jęknął lekarz w desperacji. - Dziecko - zwrócił się do Martyny. - Zrób mi kawy z łaski swojej, a ty - powiedz mi wreszcie, o co tu w ogóle chodzi.
- To ja powiem - dziewczyna usiadła obok Marka. - Bo to w gruncie rzeczy jest bardzo proste do wytłumaczenia. Dla wszystkich, tylko nie dla mnie. Ale trzeba pokonywać słabości.
- A ja na wszelki wypadek zostanę - Radek usiadł obok ojca z drugiej strony. - Gdyby tatusiowi wróciła chęć eksplozji.
Przez kilka sekund Martyna wyraźnie zbierała się na odwagę.
- Woli pan wersję pełną czy streszczenie? - spojrzała na Marka mądrymi oczami.
- Prawdziwą, jest taki wybór?
- To będzie streszczenie. Bo podobno słowa są źródłem nieporozumień, więc im mniej, tym większa szansa na przyjaźń między nami.
Odchrząknęła.
- Mój ojciec jest alkoholikiem, co już sporo wyjaśnia. Problem polega na tym, że matka go kryje i udaje, że wszystko jest okej, żeby go nie wywalili z pracy. Jest w tym jakaś logika, ale również oczywista dla wszystkich poza mną. I zwykle ja też udaję, że to, co się dzieje w domu, mnie nie bierze. Ale każdemu zdarza się popełnić błąd, to ludzkie. No i ja taki jeden popełniłam wczoraj. Wtrąciłam się między nich, bo ojciec zrobił sobie z matki worek treningowy, nie pierwszy zresztą raz. Sąsiedzi niczego jak zwykle nie słyszeli, a i ja nie wezwałam policji, bo to nic nie daje, kończy się na upomnieniu ojca i nie składaniu zeznań przez matkę, ewentualnie wycofaniu oskarżenia. Ale to była dygresja. Puenta? Dostałam w oko i wywalił mnie z domu. Niestety odziedziczyłam po nim upór, więc ani on nie chciał mnie wpuścić z powrotem, ani ja wrócić. No i z rozpędu zadzwoniłam do Radka. Uznałam, że mogę. Miał u mnie dług, gdyby nie ja, ostatnio oblałby matmę, a wtedy podobno pan by go zabił, bo do matury zostało niewiele czasu. Przyjechał po mnie i zamiast pomóc mu sprzątać, przez pół nocy użalałam się nad sobą. A potem poszliśmy spać, każde na swoją podusię. Więcej grzechów nie popełniłam. Przynajmniej wczoraj.
Marek siedział na łóżku w kompletnym osłupieniu. Nie miał pojęcia, co mógłby powiedzieć dziewczynie. Jedyne, co przychodziło mu do głowy, to że jest niesamowicie silna, dzielna i inteligentna. Ale czuł, że w to by nie uwierzyła. Spojrzał na zapuchnięte oko Martyny.
- Przyłożyłem jej lód. Inaczej byłoby jeszcze gorzej - raportował syn.
Zadzwoniła komórka lekarza.
- Cześć Idalia... Co się dzieje? Co ty mówisz! Wspaniała wiadomość, bądź przy niej. Niedługo przyjadę, mam jeszcze coś do zrobienia.
Przez chwilę słuchał słów rozmówczyni.
- Muszę ci podziękować, bo miałaś rację... Nie, nic, może później ci wytłumaczę. Ech, gdybyś wiedziała, jak bardzo przydałaby mi się teraz twoja przysługa... Porozmawiamy, do zobaczenia!
Ciepłym wzrokiem popatrzył prosto w oczy syna.
- Cofam egoistę, jestem z ciebie dumny.
- Cofam frustrata. Jeśli odpuścisz dzisiaj szkołę, obiecuję, że posprzątamy, słowo honoru, a jak skończymy, ugotujemy dla niej rosół.
- I powiemy, że to od pana, kobiety lubią takie rzeczy, a Radek wszystko mi tej nocy opowiedział - wtrąciła Martyna. - Chciałabym, żeby mnie kiedyś ktoś tak pokochał. Szczęściara z tej Agaty.
Mężczyzna uśmiechnął się mimo woli.
- Jedna mądra kobieta mi ostatnio powiedziała, że darowane komuś dobro powraca. Ty zrobiłeś dobro, a dla mnie wróciła Agata. To teraz chyba moja kolej. Odpuszczam wam szkołę, ale żeby mi to było ostatni raz!
- Słowo honoru! - wykrzyknęli młodzi jednocześnie.

*

Ostatecznie podejmując decyzję, Piotr zapukał w drzwi gabinetu.
- Proszę - usłyszał oficjalny ton żony.
- Nie przeszkadzam?
Spojrzała na niego obojętnie.
- Nie, następną pacjentkę mam dopiero za dwadzieścia minut. Słucham, czego potrzebujesz?
- Chciałbym, żebyś skonsultowała mi kobietę, zanim poskładam jej rękę. Trzydziesty siódmy tydzień, a ją wzięło na wspinaczki po drabinie, jesteś w stanie w to uwierzyć? W ogóle kobieta jest jakaś dziwna. Jej rodzina jeszcze bardziej. Lepiej ode mnie znasz się na ludziach, może coś z tego zrozumiesz. USG jamy brzusznej w porządku, niby skurcze też niespecjalnie występują, ale lepiej dmuchać na zimne. Poza tym to trochę pretekst, nie umiem ci wyjaśnić, na czym dokładnie polega problem, ale coś tam jest wyraźnie nie tak, do tego stopnia, że martwiłbym się o dziecko.
- Zbadam ją, jasne. W tych pozostałych kwestiach też zrobię co w mojej mocy, ale to pewnie zwykły stres, wypadek tuż przed porodem, nieodpowiedzialność, konsekwencje, sam rozumiesz - ginekolog wstała.
Zrobiła kilka kroków w stronę wyjścia, ale chirurg zastąpił jej drogę, delikatnie biorąc kobietę w ramiona.
- A przede wszystkim chciałbym, żebyś wiedziała, że bardzo cię kocham i nie chcę się już więcej z tobą kłócić o takie bezsensowne rzeczy. Przepraszam, nawet jeśli nadal do końca nie rozumiem, o co ci chodzi, skoro to dla ciebie ważne, postaram się informować cię o swoich planach, zanim podejmę ostateczną decyzję, nawet, kiedy wyda mi się to nieistotne.
Hana mocno wtuliła się w męża. Ulga natychmiast poprawiła jej nastrój, wywołując uśmiech na twarzy, przywracając spokój.
- Nie umiem się na ciebie długo gniewać, przecież wiesz - czule pocałowała go w usta. - I nigdy nie myśl, że przeszkadza mi czas, który poświęcasz Tośce. Przeciwnie - przeszkadzałoby mi, gdyby nie istniała w twoim życiu.
Odsunęła go na odległość ramienia.
- Cieszę się, że nie wyjedziemy skłóceni. Ale mimo to uważam, że dobrze nam zrobi urlop osobno. Chcę za tobą zatęsknić, Piotr.
- Wiem, wiem, może po części masz rację. Ale co, jeśli ja już za tobą tęsknię?
- Kończ z tą pacjentką, jedź do domu, wymęcz nam dziecko na powietrzu tak, żeby padło o dwudziestej, a ja wieczorem postaram się coś na to zaradzić. Myślę, że umiem to zrobić - włożyła palce w jego włosy, po raz kolejny szukając tak dobrze znanych ust. Piotr, nigdzie się nie spiesząc, odwzajemnił pocałunek.
- Panie doktorze, pacjentka czeka - Hana usiłowała uspokoić oddech.
- Chwilę poczeka, aktualnie do pani doktor jest długa kolejka. Służba zdrowia to wieczne kolejki.
- Daj spokój, wariacie, tu chodzi o dziecko, idziemy ją zbadać.
- A ja myślę, że tu chodzi o zdecydowanie kogoś innego, cudownego i niepowtarzalnego, kto jest dla mnie najważniejszy na świecie, nawet kiedy na chwilę o tym zapominam.
I obejmując roześmianą żonę ramieniem, tanecznym krokiem poprowadził ją do drzwi.

poniedziałek, 14 września 2015

53.




"W powietrze z piersi pieśń mą słałem,
gdzie na ziemię spadła, nie dojrzałem,
bo w czyich to oczach mocy tyle krąży,
by za lotem pieśni wzrok mógł nadążyć?"

*****

Idalia weszła do sali Woźnickiej. Szybko obrzuciła wzrokiem parametry. Wszystko było bez zmian, westchnęła rozczarowana. Marek drzemał na krześle obok ukochanej, Ida była pewna, że siedział przy niej przez całą noc. Uśmiechnęła się do niego rozczulona. Kiedy odsuwała krzesło dla siebie, raptownie się obudził.
- Cześć, królewiczu, wyglądasz na wykończonego, ale od czego ma się przyjaciół, nawet takich, którzy są przyjaciółmi naszych ukochanych kobiet - jej twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Patrząc na jego wymizerowaną i bladą, miała ochotę podejść i zwyczajnie go objąć, pocieszyć, zapewnić, że to już niedługo potrwa. Powstrzymała impuls. Ledwo się znali.
- Zwłaszcza twoich ukochanych kobiet, Idusiu, też uroczo wyglądasz, jakbyś nie spała z tydzień.
- W sam raz na dyżur, ale dość o mnie.
Otworzyła torbę, szybko wyjmując kanapki i termos z kawą. Postawiła wszystko na stoliku przed mężczyzną.
- Pewnie nie takie pyszne jak jej, ale jak się nie ma, co się lubi... Smacznego.
- Rozumiem już, dlaczego Agata cię uwielbia. W tej sferze jesteś godnym zastępstwem, dzięki. Nie miałem głowy do niczego poza nią.
Z wdzięcznością rozpakował kanapkę.
- Hej, jak się trzymasz? - Cichocka wzięła przyjaciółkę za rękę. - Nie świruj, tylko wracaj, źle tu bez ciebie. Jak długo każesz mi na siebie czekać? Szczepan za tobą tęskni, nie chce jeść.
- No proszę, typowa postawa psychiatry. Naprawdę wierzysz, że to coś daje?
- Pytasz, czy mnie słyszy? Na pewno.
- Optymistka.
- Lubię dobre myśli. Ona też. I dawać, i dostawać. A ty nie umiesz być optymistą?
- Trudno mi, kiedy umieram ze strachu. Jej też by było trudno.
- Jej nie. Bo ona zna sposób na własny pesymizm. Taki, który zawsze działa.
- To znaczy jaki?
- Banalny - zrób bezinteresownie dla kogoś coś dobrego. To zawsze wraca. Słowo.
- Dużo w tobie pewności. Pozazdrościć.
- Bo moje życie jest ciągłym sztormem. Dlatego byle podmuch mnie nie złamie. Ona też tak ma. Czego i tobie.
- Żeby to było takie proste - spojrzał ze smutkiem na leżącą bez ruchu Agatę.
- Chcieć to móc. Ale musisz chcieć naprawdę.
- A do tego mieć cholernie dużo siły.
- Siły nie trzeba. Wystarczą dobre myśli.

*

- Jeszcze to, koniecznie - Ola podała Przemkowi reklamówkę, którą chirurg z trudem wepchnął do rozłożonej na podłodze walizki. - Ubranka od mojej mamy. Śmiertelnie by się obraziła, gdyby Franka ich nie nosiła.
Uśmiechnęła się z trudem. Zapała mozolnie zamykał bagaż.
Kiedy wszystko zostało już zrobione i nie było czym zająć rąk, niepewnie stanęli naprzeciwko siebie. Ola ze spuszczoną głową mięła w dłoniach róg koszulki, Przemek niecierpliwie przestępował z nogi na nogę. Wspólnie chcieli mieć to już za sobą i tak samo jednocześnie czuli ciężar słów, które musiały zostać wypowiedziane. Teraz albo nigdy. Inaczej ich dalsze życie stanie się piekłem niedomówień, oskarżeń i pretensji.
- No, to czekamy na ciebie w piątek. Koniecznie daj znać, kiedy będziesz na dworcu, przyjedziemy. Zdecydujesz, czy wolicie spędzić weekend w Warszawie, czy ze mną.
Kobieta nie zareagowała. Stała oszołomiona, jakby nie mogąc uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Przemek zrozumiał jej wahanie.
- Może to po prostu nie był nasz czas? Może nie dorośliśmy? Teraz wszystko się ułoży, wszystko się zmieni. Ola, możesz się śmiać, ale ja wierzę, że ta odległość nas troje do siebie zbliży. Bo dopiero teraz będziemy się naprawdę starać.
- O nią - wskazała kciukiem przez ramię na stojące za nimi łóżeczko turystyczne, w którym znajdowało się wszystko, co obecnie ich łączyło.
- A może jeszcze kiedyś o nas? Nie możesz tego wiedzieć.
- Nie zdziwiłabym się, gdybyś po tym wszystkim nie chciał mnie znać, co tylko mogło, poszło źle - jej oczy się zaszkliły.
- Nie doceniasz mnie. Teraz, kiedy wiem, co dalej robić z naszym życiem, stać mnie wreszcie na wyrozumiałość względem ciebie, której do tej pory mi brakowało. Nie tylko ty zawiodłaś. Przepraszam, że nie umiałem stać się wsparciem.
- Może gdybym...
- To już nie ma znaczenia. Liczy się, że jesteś niegotowa i oszołomiona. Że Franusia to nie był dobry pretekst do związku, że tylko niepotrzebnie się krzywdziliśmy. A przede wszystkim, że ja w twoim wieku, na początku specjalizacji, zachowałbym się co najmniej tak samo. Albo w ogóle bym sobie odpuścił opiekę nad dzieckiem.
- Dzięki, że to mówisz. Czuję się trochę mniej beznadziejna - uśmiechnęła się cierpko.
- Tak myślę. Uczciwie cię oceniam.
- Jesteś wspaniałym, czułym tatą. Zazdroszczę tej małej księżniczce. A ja postaram się brać z ciebie przykład. W końcu kiedy będę w Krakowie, szpital będzie musiał się beze mnie obejść.
W nagłym odruchu objął lekarkę. Z jej oczu popłynęły łzy.
- Ola, rób to, co kochasz z pasją i poświęceniem. No i pamiętaj, że my zawsze na ciebie czekamy. Przyjeżdżaj w każdej wolnej chwili.
Objęli się mocno.
- Obudzę ją, chcę się pożegnać, już trzeba się zbierać - Ola, ocierając oczy, odsunęła się nieznacznie. Przemek podniósł ciężką walizkę, chcąc wystawić ją do przedpokoju.
- Trzeba, do nowego, lepszego życia.

*

Obojętna na wszystko Wiki siedziała przy łóżku Agaty. Był środek nocy i chociaż miała dyżur, nie mogła się na niczym skupić. Zostawiła więc stertę niewypełnionych kart i prosząc pielęgniarkę o telefon, gdyby coś się działo, znalazła się tam, gdzie od początku być powinna. Sytuacja niewyobrażalnie ją smuciła. W posiewach Woźnickiej wykryto gronkowca złocistego i mimo że natychmiast podano jej antybiotyk celowany, a jej stan się ustabilizował, nadal nie odzyskiwała przytomności.
Wiktoria nie mówiła ani słowa. Wszystko już zostało powiedziane. Po prostu czuwała. Możliwość bycia przy kobiecie, którą uważała niemal za siostrę, dawała jej nieokreślone i mgliste poczucie panowania nad sytuacją.
Nagle internistka szeroko otworzyła oczy, w których zalśniły łzy. Aparatura zwariowała. Agata rozpaczliwie miotała się po łóżku. Wpadała w panikę.
- Już, już. Szybko, dajcie maskę, trzeba ją rozintubować, bo krztusi się rurką!
Ziemiańska natychmiast kilkoma wprawnymi ruchami rozintubowała koleżankę, szybko przykładając jej do twarzy maskę z tlenem. Woźnicka usiłowała coś powiedzieć. Gwałtownie kaszlała.
- Oddychaj spokojnie, wszystko powiesz później. Teraz po prostu oddychaj. Muszę ustalić twoją wydolność.
Agata posłuchała, głęboko, po części samodzielnie, wtłaczała powietrze do płuc, przy okazji się uspokajając.
Wiki stała sztywno, z niepokojem patrząc na przyjaciółkę. Dotknęła jej dłoni.
- No, wspaniale - uśmiechnęła się Ziemiańska. - Kaszlemy, łzawimy, ale na własnym oddechu. Maskę zostawiam dla bezpieczeństwa. Podejrzewam, że szybko się zmęczysz, wtedy zwiększę tlen, ale na razie trenuj, podobno tego się nie zapomina.
- Dziękuję - powiedziała cicho Agata, chrypiąc i kaszląc. - Co w ogóle... - zwróciła się do Consalidy, ale zamiast dokończyć, musiała przypomnieć sobie o oddychaniu.
- Łatwiej by było, gdybyś zapytała, co się nie stało.
W milczeniu obie walczyły z fizjologią - Agata z oddechem i kaszlem, Wiktoria z cisnącymi się uparcie do oczu łzami. W końcu internistka oddech unormowała, a Wiki, ostatecznie się poddając, objęła przyjaciółkę i się rozpłakała.
- No już, hej, twardzielko... - Woźnicka niezdarnie klepała Wiki po plecach.
- Ale nam strachu napędziłaś - gwałtownym ruchem otarła oczy.
- Wszyscy tu byliście, pamiętam was. Gdyby was tu nie było...
- Ale byliśmy, co było a nie jest... wszystko będzie dobrze. Jak się czujesz?
Agata zamknęła oczy, potem z trudem je otworzyła.
- Jestem strasznie zmęczona. Jakbym nie spała co najmniej z tydzień.
- To naturalne.
Blondynka spróbowała usiąść, szybko jednak opadła z powrotem na poduszkę.
- Chyba zwariowałaś. Leż, a najlepiej śpij.
Popatrzyła chirurg prosto w oczy.
- Wiki, ja wiem, że to była posocznica, powiedz mi, co ze mną jest? Powiedz prawdę, nikt mi tego nie powie, proszę, Wiki...
- Agata, nie ma prawdy i nieprawdy. Tydzień byłaś nieprzytomna. Miałaś niewydolne nerki i płuca. Wszystko stopniowo wróci do normy. Potrzebujesz czasu.
- Przynieś mi kartę, chcę sprawdzić wyniki.
- Nie ma mowy, teraz jesteś pacjentem, nie lekarzem. Umiemy się tobą zająć. Ty masz odpoczywać, wracać powoli do zdrowia. Z tego nie wychodzi się pięć minut.
- Wiktoria, ty też chciałabyś wiedzieć.
- Nie ma czego wiedzieć. Spokojnie, dasz sobie radę.
- Chcę wrócić do pracy, a powikłania...
- Agata, uspokój się. Wyłącz analizę - pogłaskała stanowczym ruchem zimną dłoń internistki. - Zaufaj nam, zrobimy wszystko jak trzeba.
W końcu Agata, ostatecznie wyczerpana, zamknęła oczy.
- Przepraszam cię. Jakoś chyba...
- Nie ma sprawy, będzie jeszcze dużo czasu, żeby pogadać, teraz zdrowiej. I błagam cię nade wszystko, nie wygłupiaj się już.
- Ja się wygłupiam? Od dawna należał mi się urlop - lekarka nie otwierała oczu.
- To znaczy co?
- To znaczy, że od tygodnia go wykorzystuję na wylegiwanie.
Wiki wytrzeszczyła oczy.
- No co, nikt nie powiedział, że nie można tutaj - Agata mrugnęła.
Uśmiechnęły się szeroko.
- Kocham cię, świrze - Consalida pocałowała przyjaciółkę w czoło. - I tak trzymaj! Będę tu wpadać w ciągu nocy, a teraz już dobranoc, śpij spokojnie.