poniedziałek, 28 grudnia 2015

69.



"W naturze ludzkiej wszystko jest możliwe... Miłość. Szaleństwo. Nadzieja. Bezgraniczna Radość".

*****

Agata z przerażeniem otworzyła oczy.
 - Boże drogi, zaspałam na dyżur!
- Spokojnie - rozpromieniony Marek stał w drzwiach, w rękach dzierżąc dumnie tacę ze śniadaniem. W ilościach, trzeba uczciwie przyznać, wojskowych. - Do dyżuru jeszcze dwie godziny.
- Ojej, śniadanko dla mnie - lekarce natychmiast zaszkliły się oczy. - Chodź tu do mnie, kochany mój.
Rogalski postawił tacę na stole, uśmiech nie znikał z jego twarzy. Kiedy tylko wsunął się do łóżka, Agata mocno go objęła. Czując bicie jego serca pomyślała, że dla takich prozaicznych chwil, pozornie niewiele znaczących, warto jest żyć.
- Wybacz, że tylko kanapki, wiem, że uwielbiasz naleśniki, ale chyba nie są moją mocną stroną. Wada fabryczna, kochanie.
- Zwłaszcza po nocnym dyżurze, jesteś wspaniały - gładziła go po policzku. Nerwowo, niecierpliwie, jakby obawiała się, że zaraz zniknie. Mocniej do niego przylgnęła. - I z tego właśnie składa się życie.
- Co masz na myśli?
- Na przykład to, że jesteś wykończony szpitalną nocą, a nie kładziesz się spać, tylko szykujesz mi pyszne zdrowe kanapeczki. Małe gesty, które sprawiają nam radość. Nienachalny znak, że ci na mnie naprawdę zależy. Nigdy nie sądziłam, że ktoś się będzie o mnie troszczył w ten sposób.
- Daj spokój, przecież to nic wielkiego, nic takiego - głaskał ją po włosach, rozczulony jej radością.
- Tyle że dzięki temu nic dzisiaj nie jest w stanie zepsuć mi humoru. Będę dla wszystkich miła, uprzejma i ciągle będę się uśmiechać, bo w domu ktoś na mnie czeka i za mną tęskni. No to już, wstajemy, kawa stygnie.
- A gdyby jeszcze chwileczkę zaczekała? - niecierpliwie odnalazł jej usta.
- To byłaby chwileczkę bardziej wystygnięta i niedobra, idziemy jeść - wyswobodziła się z jego objęć z uśmiechem. - Takie przyjemności muszą poczekać do wieczora. I do tej pysznej kolacji, którą za ten poranek dostaniesz w nagrodę. Bo, musisz wiedzieć, moja kreatywność nie zna granic, w każdym względzie.

*

Piotr był zrozpaczony, zupełnie nie wiedział, co robić dalej. Kiedy objeżdżał wszystkie miejsca, w których mogła być jego dziewczynka, czuł, że działa. Miał cel, obmyślał kolejne posunięcia, w coś się angażował. Teraz siedział w samochodzie niedaleko własnego domu i zwyczajnie, zupełnie nie po męsku chciało mu się płakać.
Strach, bezradność i wściekłość zawładnęły nim na dobre.
Jak ona mogła mu coś takiego zrobić, myślał w przypływie złości, czy chociaż przez chwile zastanowiła się, co oni poczują? Jaką wyrządzi im krzywdę swoim zachowaniem? Dlaczego nie przyszła do niego z problemem?
Później złagodniał. Jego zawsze rozsądna i uśmiechnięta córeczka, z dojrzałością akceptująca mniej lub bardziej właściwe decyzje dorosłych. Co musiało się wydarzyć, że zmusiło ją do kompletnie nieodpowiedzialnego posunięcia?...
I nagle poczuł, że tęskni. Niewyobrażalnie, wręcz boleśnie. Że oddałby teraz życie za wiadomość, że Tosia jest cała i zdrowa. Mimo Hany i Sary, które przecież kochał nade wszystko.
Hana. Przed oczami natychmiast stanęła mu twarz żony. Ciepłej, empatycznej, a dzisiaj ze strachem w oczach i rezygnacją w gestach niecierpliwie usypiającej ich córkę, ze wzrokiem utkwionym w telefonie, z jedyną myślą, że ta koszmarna sytuacja niedługo po prostu dobrze się skończy. Nieświadoma ich paniki dziewczynka wróci bezpiecznie do domu.
Hana ze swoją nadzieją.
Pomyślał o Magdzie. Zwykle niezależnej i opanowanej, samowystarczalnej - dzisiaj histerycznej, chaotycznej, zrozpaczonej, o płynących nieprzerwanie z jej oczu łzach, o jej wykrzywionej bólem i poczuciem winy twarzy. Magdzie, obwiniającej wszystko i wszystkich, a zwłaszcza siebie. Zrozumiał w jednej chwili, że wyraz przerażenia na granicy szaleństwa w jej oczach, będzie powracał do niego w snach. Własnej reakcji przeanalizować nie zdążył, ponieważ zadzwonił telefon.
Magda.
Dłoń Gawryły trzęsła się tak bardzo, że nie mógł odebrać połączenia.
- Halo - powiedział zduszonym głosem.
Odpowiedź kobiety była tak cicha, że z trudnością zrozumiał słowa.
- Tosia się znalazła.

*

Na początku jechali w milczeniu, ulga jednocześnie z przerażeniem wypełniła ich bez reszty. Córka była cała i zdrowa, nic poza tym się nie liczyło. Ale trzeba było dalej żyć, co więcej: jakoś się z tym życiem zmierzyć i sprostać niechcianej sytuacji.
- To opowiedz mi wszystko jeszcze raz, tym razem spokojnie - poprosił Piotr.
- Powiedziałam ci tyle, ile sama wiem. Pani Aurelia mieszka w naszym dawnym bloku. Zna małą od wczesnego dzieciństwa, kiedy umarł jej mąż, sporo jej pomogłam. A kiedy ja zostałam sama, ona mnie. Tosia jest u niej od rana. Powiedziała, że ja o tym wiem, dlatego zadzwoniła tak późno. Naopowiadała jej o jakimś moim wyjeździe w delegacje. Ale kiedy nadszedł wieczór i nie chciała wcale wracać do domu, trochę się zaniepokoiła. Więc zadzwoniła, żeby mnie uspokoić, że moje dziecko chce zostać u niej na noc i nic mu nie jest. Nie miałam siły, żeby jej przyznać, że dotąd nie miałam pojęcia, gdzie jest.
Piotr nie powiedział ani słowa. Jego zaciśnięte mocno usta wskazywały na poirytowanie.
- No wyduś to z siebie - krzyknęła Magda, znów na granicy histerii. - Że się nie sprawdziłam, że sobie nie radzę i nie nadaję się na matkę.
- Przestań się nad sobą użalać - warknął wściekły. - Zastanów się nad rzeczami istotnymi, co takiego dzieje się w twoim domu, że nasze zwykle spokojne, opanowane i przyjaźnie nastawione do ludzi dziecko chce za wszelką cenę z niego uciec.
Mimo że Piotr bardzo się starał, żeby tak się nie stało, słowa zabrzmiały jak wyrzut.
- Nie wiem - odpowiedziała prawie z płaczem. - Przysięgam.
Rozżalenie w jej szepcie dobitnie świadczyło o tym, że mówi prawdę.

*

Po schodach biegli niemal na wyścigi. Magdzie brakowało tchu, Piotr siłą woli powstrzymał się, żeby nie zacząć agresywnie walić w drzwi mieszkania.
- Witam, niezmiernie miło cię widzieć - pani Aurelia z uśmiechem zwróciła się do Magdy. Ta obejmując dawną sąsiadkę wybuchnęła niepohamowanym płaczem. Jej nie było miło, odczuwała to spotkanie jako życiową porażkę.
Gawryło tylko uprzejmie skinął głową.
- Gdzie ona jest?
- Spokojna i nakarmiona śpi w salonie. Chodźmy. Widzę, że musicie się upewnić, że wszystko w porządku.

*

Patrzyli na spokojnie uśpioną twarz córeczki i przepełniała ich miłość. Oboje czuli, że zawiedli, czegoś nie dopilnowali. Dostali od życia trudną lekcję. Odrębnie, każde w swoich myślach, przyrzekli sobie to samo: nigdy więcej nie musieć się znajdować w takiej sytuacji, nigdy więcej nie zawieść zaufania dziecka.
- Nie wy pierwsi i nie ostatni - odezwała się cicho pani Aurelia. - Jesteśmy tylko ludźmi, wszyscy się mylimy, ważne, żebyście umieli wyciągnąć wnioski. Żebyście mieli taką możliwość, ja jej nie dostałam.
- Nie rozumiem - odezwał się Piotr.
- Po śmierci mojego męża córka bez słowa wyjaśnienia wyjechała za granicę. W kuchni na stole zostawiła mi kartkę z prośbą, żebym jej nie szukała. Przechowuję ją do dzisiaj, dosyć tragiczna pamiątka, prawda? Jej pokój stoi tak, jak go zostawiła. Jakby na chwilę wyszła do sklepu. Najprawdopodobniej nigdy się nie dowiem, co ją do tego skłoniło. Wasza sytuacja jest inna. Jesteście szczęściarzami.
- Bardzo mi przykro - rzekł szczerze chirurg.
- Muszę jakoś z tym żyć, choć uwierzcie mi, najbardziej na świecie chciałabym wiedzieć dwie rzeczy: że jest bezpieczna i co jej takiego nieodwracalnego zrobiłam. Co przegapiłam.
Tosia nadal spokojnie spała, jakby dziejąca się właśnie scena była czymś nierealnym, nierzeczywistym, fragmentem snu. A oni we troje stali i na nią patrzyli, jak zahipnotyzowani, jakby  czas na moment przystanął, żeby zapytać o kierunek dalszej drogi.
Aurelia, dodając im uśmiechem otuchy, mówiła dalej:
- Robimy dla nich wszystko. Od tej pierwszej decyzji, stygmatyzującej całe nasze dalsze życie, od niepowstrzymanej chęci ich posiadania. Poświęcenia im naszego czasu, snu, troski i wiary, od tego genetycznie uwarunkowanego przekonania, że się opłaca. A w pewnym momencie spływa na nas druzgocąca świadomość, że przecież to nie są nasze kopie, że dzieci są odrębnością. Że nie mamy prawa ich do siebie upodabniać, nie możemy ich zaprogramować, wpływać na ich wybory. Jedyne, do czego mamy prawo, a i na nie jak widać trzeba sobie zapracować, to tylko przy nich trwać. Możemy podać im rękę, kiedy upadają, zapewnić ich, że jest tak jak na samym początku, że niezależnie czy są z nami chociaż myślami, czy o nas dawno zapomnieli, niewyobrażalnie ich kochamy. Daliśmy im, co mieliśmy do ofiarowania, a teraz już sami wybierają swoje drogi.
Chcieli tyle powiedzieć, sypać na oślep argumentami. Nie zdążyli, Tosia otworzyła oczy.
Na widok rodziców jej zaspaną buzię rozjaśnił uśmiech. Magda natychmiast wyciągnęła do niej ręce, dziewczynka się zasłoniła.
- Pojadę teraz z tatą. Chcę, żeby teraz tam był mój dom. I mam do tego prawo!

10 komentarzy:

  1. Cześć wspaniała. Jak zawsze oczywiście. Całe szczęście że Tosia się odnalazła. Czekam na nexta! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny ten dzisiejszy cytat :-)
    Naleśniki to chyba każdy uwielbia. Ja na przemian z ziemniaczkami mogłabym je jeść niemal codziennie. A z tymi ziemniaczkami, to chyba trochę przesadziłam, bo ostatnio trafiły się takie naprawdę dobre i już zniknęły :-)
    Niby nic, taki mały gest a cieszy i pomaga utrzymać jak najlepszą relację. Oni to muszą być w sobie naprawdę zakochani. I to jest piękne.
    Już nie mogę się doczekać kreatywności Agaty :-)
    Emocje Piotra opisałaś tak genialnie, że miałam wrażenie jakbym jako niewidzialna osoba siedziała z nim w samochodzie i obserwowała jego zachowanie. Po prostu genialnie.
    A płacz wcale nie jest niemęski. Co prawda, dużo częściej spotyka się kobietę z mokrymi policzkami ( zrzućmy wszystko na Bogu ducha winne hormony), a widok mężczyzny w takiej sytuacji, jeśli się już zdarzy jest dziwnie odbierany, ale wcale nie niemęski. Powiedziałabym nawet, że przeciwnie, szczególnie jak się kogoś dobrze zna.
    Dobrze, że nasza Tosia się znalazła cała i zdrowa. Bo bym cię chyba udusiła :-)
    Szczęście, że trafiło akurat na tą miłą sąsiadkę. Przecież mógł to być jakiś psychopata. Tak, tak , wiem ja znów o zabójstwach.
    Podziwiam Piotra za opanowanie, pomimo zachowania Magdy. Ja to bym się zaraz na nią wydarła po łacinie, że się zbytnio użala nad sobą i tyle by było ze spokojnej podróży. Heh...
    A Magda, no cóż, co innego mogła sobie pomyśleć?
    Pani Aurelia już po tak krótkiej scenie wzbudza zaufanie.
    Tosia się buntuje, a Ty jak zwykle musiałaś zakończyć w intrygującym momencie. :-)
    Buziaki :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo z genialnej książki.
      Ach, ale dawno nie jadłam naleśników. :)
      Życie się składa z małych gestów.
      Dziękuję i dobrego roku. :*
      Płacz mężczyzny jest wzruszający, a Tosi krzywdy wielkiej zrobić nie damy. :)

      Usuń
  3. Ach to wolne, rozleniwia mnie. Kto to widział dopiero o tej porze dodawać komentarz, późno jak na mnie. :)
    Bardzo ładna część, jak zawsze. Już samo to śniadanie do łóżka potrafi rozczulić, późniejsze poszukiwania dziecka także. Problem zdecydowanie jakiś jest, może by tak Idalka nasza wkroczyła do akcji? Zarówno z Tosią jak i Magdą trzebaby przeprowadzić rozmowę żeby się dowiedzieć co to się niedobrego dzieje. Tak na pierwszy rzut oka wydaje się, że winna jest Magda, ale nie wiadomo w zasadzie w czym zawiniła. Być może po prostu Tosi się nie podoba nowy facet Magdy. Jak wiemy zakochanej kobiecie łatwo jest idealizować jego całego, w rzeczywistości może nie być tak wspaniale jak to opowiada.
    Wątek zapowiada się ciekawy, jak dobrze, że do następnej części już niecały tydzień. :D
    O wieczorze chyba też musisz wspomnieć... a może zrobić z tego ich słodką tajemnice? Całe życie w końcu jeszcze przed nimi. Ja im z całego serca życzę szczęścia, Agata lepiej trafić nie mogła.
    Buziaki, idę dalej spożywać. :***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpoczywaj, zasłużyłeś.
      Części szybko pisane, nieprzemyślane do końca też jakiś urok mają. Wszystko się powoli rozwiąże.
      Mam nadzieję, że wczoraj nalewki nie było. :***

      Usuń
  4. Ta część jest niezwykle emocjonalna, taka, że aż mnie pod koniec w gardle ścisnęło (wiem, nie po kolei dzisiaj, ale nie umiem inaczej).
    Czytając fragment o pani Aurelii pomyślałam sobie o tych wszystkich ludziach, którzy przebywają w domach starców, o tych, którzy mieli dzieci, poświęcili im życie, wychowali najlepiej, jak umieli, a teraz, mimo że ich dzieci żyją, zostali zupełnie sami.
    Pomyślałam o dzieciach w domach dziecka, które też przecież rodziców mają, a jednak teraz są tam, a nie z nimi i wiem, życie różnie się plecie, nie zawsze byłoby im z rodzicami dobrze, ale jakieś to takie przytłaczające, że taki maluch nie może do nikogo powiedzieć „mamo”.
    Wniosek nasuwa się jeden z tych wzruszającyh opisów emocji, bycie rodzicem nie jest proste, a dziecko to nie chwilowa zachcianka i rzecz i nie można rozpatrywać jego istnienia w kategorii „chcę mieć, bo wszyscy już mają”.
    Och, chyba nieco filozofuję, ale mnie natchnęłaś ;)
    Wydaje mi się, że Tośki problem znam, nie wiem, czy rozwiniesz to tak, jak sądzę, dlatego nie napiszę, co myślę, ale jeśli by tak było, jak myślę, to będziesz dla mnie mistrzem świata w budowaniu napięcia i w kreowaniu bohaterów.
    Mmmmmmm Mareczek!!!! No ja już mówiłam, że on jest facetem, który mnie powala na łopatki. Okiełznał naszą Agatkę, jest dla niej ostoją, kimś, kto skoczy za nią w ogień, a to bardzo dla nich obojga ważne (ja tam mam nadzieję, że panie Cichocka i Rogalska – no jeszcze nie Rogalska, ale już prawie – pójdą razem na spacerek z dziecięcymi wózkami).
    Buziaki i dziękuję za poranną porcję wzruszeń – Ela_k

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już dobrze wiesz, że ja uwielbiam cię wzruszać.
      Straszne, poświęcasz się dla człowieka i dowiadujesz się, że nie możesz na niego liczyć.
      Dzieci z domów dziecka mnie obezwładniają.
      Kiedyś dyskutowałam na ten temat z osobą, która twierdzi, że po to ma dzieci, żeby na starość miał jej kto pomóc, to żaden wyznacznik, ale mnie słuchać nie chciała.
      ciekawe, czy trafię w twoją opcję.
      Buziaki noworoczne. :* A Mareczek to wiadomo. :)

      Usuń
  5. Bardzo emocjonujący rozdział.
    Marek chyba naprawdę jest ideałem :) I Agata wreszcie dopuszcza to do świadomości.
    Tosia się znalazła, uff. Dobrze, że wybrała takie miejsce ucieczki, gdzieś, gdzie była bezpieczna. A to, że okłamała sąsiadkę, że rodzice jej wiedzą o wszystkim, w ogóle mnie nie dziwi. No bo co to by by była za ucieczka, jeśli ci, przed którymi uciekamy, znaliby nasze miejsce pobytu? :)
    Niemniej, coś niedobrego dzieje się w domu Magdy. Piotr ewidentnie zasugerował jej, że powinna być bardziej uważna. Ale chyba coś złego już musiało się stać, skoro mała dopuściła się takiego kroku.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marek to nasze marzenie, my glupie baby. A watek Tosi na pewno bedzie mial kontynuacje. :)

      Usuń