"Szukaj przyjaciół
między takimi, którzy mają więcej pracy aniżeli sławy i zysków; to są naprawdę
użyteczni, dla nich warto poświęcać się i tylko oni cię zrozumieją".
*****
Tatiana i Łukasz stali nad łóżeczkiem Krzysia. Oboje po czterdziestce, oboje mocno poruszeni. Ona płakała, on delikatnie, dwoma palcami, głaskał płaczącego chłopca. Bardzo chciał wziąć go na ręce, niestety póki co było to niemożliwe.
- Proszę to robić całą dłonią - poprawił ginekolog. - Maluch nie jest ze szkła. Nic mu nie będzie, a to ważne, żeby poczuł pana dotyk, ciepło dłoni.
Agata i Krzysztof stali obok uśmiechnięci, zadowoleni i nieco bardziej o malucha spokojni. Nie spodziewali się po reportażu aż tak szybkiego i zdecydowanego odzewu.
- Nie wiem, czy przeżyła pani kiedyś coś takiego, taką obezwładniającą pewność - Tatiana patrzyła w oczy Agacie. - Ja tak miałam z tym dzieckiem. Zobaczyłam go w telewizji i to mną kompletnie wstrząsnęło, poczułam, że to musi być mój syn. Mój albo niczyj. Nie dlatego, że nikt inny go nie zechce, ale dlatego, że ja tak bardzo, aż do bólu chcę go kochać.
- To niesamowite oczywiście - wtrącił się Radwan. - Tylko czynnik emocjonalny może być chwilowy... Poza tym o wszystkim ostatecznie zdecyduje sąd, nie państwo ani my. Postarajmy się rozumować w miarę racjonalnie.
- To nie jest czynnik emocjonalny, panie doktorze, Krzyś, chcę już Myśleć: nasz Krzyś, jest taki jak moja Tania. Ona była dokładnie identyczna - przez nikogo niechciana, niedoceniana i zawsze odrzucana. Dwadzieścia lat próbuję ją przekonać, ile jest warta. I nadal czasem ma wątpliwości.
- Bo ja jestem z Ukrainy. Dopiero w Polsce poczułam, co to jest życie. W domu była bieda i wódka, na przemian. Jak była wódka, jakoś się żyło, a jak bieda, było jeszcze bicie, bo nie było wódki. Rodzice nawet nie pamiętali naszych imion. W końcu nie dało się już dalej żyć i trafiliśmy do domu dziecka. Całą piątką. Do adopcji doszło tylko w moim przypadku. Miałam wtedy już dziesięć lat. Moi adopcyjni rodzice zrobili dokładnie to, co ja chcę zrobić teraz. Zaadoptowali dziecko obcego pochodzenia, w dodatku z wadą serca. Zbieg okoliczności, przeznaczenie, los czy Bóg? Całe życie czekałam, żeby się odwdzięczyć. I to nie jest tak, że teraz trafiła się okazja. Jeździliśmy już po domach dziecka, szukaliśmy go. Ale to nigdy nie było to, nigdy do żadnego dziecka nie zabiło mi serce. Teraz to czujemy. W dodatku oboje i na pewno. Teraz możemy mieć go przy sobie jak najszybciej, bez długich lat czekania, kiedy zamiast leczenia będzie zaniedbywany w jakimś przytułku. To tak jak z miłością, pojawia się i nie da się jej pozbyć, byliście kiedyś naprawdę zakochani?
Tym razem zaoponowała Agata:
- W porządku, ale musicie pamiętać, że on może rozwijać się nieprawidłowo. Nie jesteśmy w stanie teraz określić do jakiego stopnia. Może mieć wady fizyczne, problemy z koncentracją, a może być po prostu upośledzony. Może nigdy się nie usamodzielnić i ciągle wymagać waszej pomocy i opieki. Do końca waszego życia, a nie tylko do przysłowiowej osiemnastki. Czy wy zdajecie sobie z tego sprawę?
- Pani doktor. My jesteśmy prości, wiejscy ludzie. Ja jestem pracownikiem budowlanym, Tanieczka dba o dom. Do pełni szczęścia brakowało nam tylko dziecka. Mogę zarobić na opiekę dla niego po naszej śmierci. Znam życie. Wiem jak jest. Nie byłoby nas tu, gdybyśmy tego nie przemyśleli.
- Mój mąż zarobi tyle, żeby wystarczyło na jego leczenie. Niczego mu u nas nie braknie. A ja nie pracuję, moim życiowym powołaniem jest dbać o męża i dom. Nie mam wyższych studiów i nie będę się upierać, żeby mój synek je kończył. Chcę, żeby był kochany i umiał kochać. To wszystko. Jego miłość wystarczy mi za tytuły naukowe. Nie wstydzę się, że pracuje na mnie mąż, że mam w domu nieskazitelny porządek, a mój mąż wyprasowane koszule i pyszne obiady. Nie mogłam dać mu tylko syna, teraz może się to odmienić.
Agata skapitulowała.
- Adopcja ze wskazaniem? - z namysłem spojrzała na kolegę.
- Jeśli przekonamy matkę, ma szansę się powieść.
- Najpierw musimy ją odnaleźć.
- Cóż, pozostaje spróbować. Zaraz po moim dyżurze pod szpitalem.
Spojrzała na kandydatów na rodziców.
- Bądźmy w kontakcie. Zrobimy, co w naszej mocy. Jak dla nas zdaliście egzamin
*
- Trochę się boję, a jak ona się na nas rzuci? - internistka wahała się do końca.
- To ja cię z chęcią obronię, obejmę silnymi ramionami.
- Tak, jasne, śmiej się, śmiej.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo mówię serio.
Zapukali do drzwi.
- Chyba nikogo nie ma, nic z tego - Agata posmutniała. - I co dalej?
- Jest, jest, ciąg alkoholowy, spokojnie, w stanie, w jakim zapewne mamuśka się znajduje, może długo iść do drzwi. Wytrwałości, piękna koleżanko.
- Weź ty przestań, bo tu trzeba powagi.
- I odwagi.
Agata uśmiechnęła się mimowolnie.
- Tak jest, znawco, a z tym ciągiem czyżby z praktyki?
Ginekolog nie skomentował.
Po kilku minutach uporczywego dobijania się drzwi istotnie stanęły przed nimi otworem.
- Czego, do kurwy nędzy?! Nachodzić mnie będą! Macie gówniarza! To czego jeszcze!
- Dzień dobry, przede wszystkim, o niczyjej nędzy nic nam nie wiadomo - skrzywił się Radwan.
- Wpadliśmy pogadać, wpuścisz nas? - spytała Agata ugodowo.
- Włazić, tylko niech ten twój lalusiowaty kolega mnie nie drażni, bo inaczej pogadamy.
Weszli do obskurnej kawalerki. Jako że nie bardzo było na czym usiąść, szybko przeszli do rzeczy. Jak najprościej i najdokładniej wyjaśnili kobiecie ideę adopcji ze wskazaniem.
Milczała przez długą chwilę, zastanawiając się nad tym, co usłyszała.
- I co, niby mam oddać tym ludziom swojego dzieciaka, a jak mu co złego zrobią? Skąd mam wiedzieć, czy to dla niego lepiej?
Agata nadal nie umiała przejść obojętnie obok sposobu rozróżniania dobra i zła niektórych swoich pacjentów. Nie mogła wprost uwierzyć w to, że ta zniszczona przez alkohol, nieszczęśliwa kobieta najpierw całą ciążę krzywdziła synka codziennymi porcjami trucizny, a dzisiaj martwi się, że gotowi go pokochać ludzie mogą zrobić mu krzywdę. Westchnęła, spokojnie przekonując dalej:
- Ci ludzie zostaną dokładnie sprawdzeni przez upoważnione do tego osoby i sędziów. Różnica polega na tym, że to ty wybierasz mu rodziców, bo to twój synek. I jeśli się na to zgodzisz, szybciej dostanie dom, nie będzie musiał iść do sierocińca. To naprawdę wyłącznie dla jego dobra. Mamy co robić, gdyby nie chodziło o małego, nie przyjechalibyśmy do ciebie.
Radwan nagle stracił cierpliwość.
- Jesteś mu coś winna, nie zapominaj o tym. Pierwszy raz w życiu możesz zrobić coś naprawdę dobrego, nie zmarnuj tej okazji. On może mieć dobre życie, lepsze niż twoje. Za to dzięki tobie, właśnie przez jedną, ważną decyzję, tylko twoją.
Agata odchrząknęła.
- To co przydarzyło się twojej córce to wypadek. Teraz zadecydujesz świadomie, jestem pewna, że od tego poczujesz się lepiej.
- Okej, okej, dajcie mi już spokój, podpiszę to. Ale chcę zobaczyć tych ludzi. Muszą być dobrzy dla mojego dzieciaka i ma mu nie brakować nawet ptasiego mleka. Bo ja tak mówię! No, dawać ten papier!
- Spokojnie, wytrzeźwiej i przyjdź jutro do szpitala. Rozpoczniemy całą procedurę. To nie takie proste. Ale to już pierwszy krok. Wspaniała decyzja.
Woźnicka postanowiła drążyć dalej, nie mając pojęcia dlaczego, instynktownie.
- Ja mówiłam poważnie z tym wypadkiem. Przecież wiem, że nie chciałaś, żeby tak się stało z córką. Przyjdź do szpitala także po pomoc dla siebie. Mamy wspaniałą specjalistkę. Wszystko w twoim życiu jeszcze może być dobrze.
- Dobra, dobra, matko Tereso, nie rozpędzaj się tak, załatwiliście dla dzieciaka, co chcieliście, a teraz wypad. Do mojego życia się nie mieszaj.
- Gdybyś zmieniła zdanie...
- Wypad, powiedziałam! Czego nie zrozumiałaś?
Wyszli posłusznie, internistka mocno rozczarowana.
- Ja tego nie rozumiem. Przecież ona jest w moim wieku, całe życie przed nią. Gdyby pozwoliła sobie pomóc, mogłaby wyzdrowieć, być kiedyś dobrą matką! Przestać się dręczyć.
- Idealistka z ciebie. Agu, ona prędzej zejdzie na niewydolność wątroby niż pozwoli leczyć swój alkoholizm. Żeby coś leczyć, trzeba sobie zdać sprawę z choroby. I tu jest pies pogrzebany.
- Ale czy mamy przestać próbować? Kto, jeśli nie my?
- Nie przestaliśmy, spróbowałaś. I możesz przyjść tu jeszcze raz. Tylko niestety nie da się pomóc wszystkim. Nawet, jeśli się bardzo chce.
- Najważniejsze zrobiliśmy - powiedziała trochę bez przekonania.
- A skoro już tyle zrobiliśmy i byłem dla pani doktor takim dzielnym obrońcą i wsparciem, czy przyjmie pani teraz zaproszenie na kebaba?
Woźnicka parsknęła śmiechem.
- Ty naprawdę jesteś wariat, Radwanku, jedź, umieram z głodu.
I co, to już ma być koniec? Troche suabo! :P A gdzie opis wsuwania kebaba przez zmęczonych dobrze wykonanym zadaniem, lekarzy?
OdpowiedzUsuńPoza tym, że- jak zwykle- jakoś tak szybko się skończyło, to genialność. Również jak zwykle. ;)
Rodzice adopcyjni wydają się być bardzo sensowni, dzieciakowi powinno być dobrze w życiu. Szczęściem matka podpisała się pod ważnym dokumentem- mniej lub bardzo trzeźwo myśląc.
Szkoda tylko, że samej sobie też nie chce pomóc, byłoby to dla niej bardzo potrzebne. Nie jestem w stanie pojęć, jak można psuć sobie życie w ten sposób. Może dlatego, że nigdy nie byłem uzależniony od niczego- no może poza graniem na instrumencie- i dlatego jest to dla mnie nie do pojęcia. Z tego co się słyszy jednak, nie da się tak łatwo odpuścić.
Z niecierpliwością czekam na następną część. Buziaki! :***
P.S. Mam nadzieję, że się doda bez problemów.
Po opisie byście mi wszyscy narzekali, że głodni. :)
UsuńDzięki.
Nie da się uratować każdego.
No, w tym rzecz, spróbuj nie grać.
Oj, to długo musiałeś czekać, ale spokojnie, jutro już coś będzie, nie wiem tylko o której. :*
Ajajajajajaj, jakoś szybko mi się przeczytało… Może to przez tę wiosnę, szybko wszystko rośnie i szybciej czas ucieka.
OdpowiedzUsuńCi rodzice adopcyjni to naprawdę normalni ludzie. Nie trzeba być po studiach, żeby mocno kochać małego człowieka. Chociaż wiadomo, Agata musiała razem z Radwanem się upewnić, czy to nie jest chwilowy kaprys.
Sąd pewnie też będzie to rozstrzygał, ale ja mam nadzieję, że Krzyś trafi do ich domu.
A matka… Bałam się straszliwie, że nie podpisze dokumentów, że będzie miała jakieś opory, na szczęście udało się im ją przekonać. Muszę tu wtrącić, że Radwana po prostu uwielbiam, jest naprawdę inteligentnym i fajnym facetem (znajdź mu kogoś miłego, Wiki na przykład) ;)
Jakoś wolę jego niż Adama.
A już najbardziej w tej części podoba mi się to, że pokazałaś, że nie wszystkim się da pomóc. Mimo to, że Agata bardzo by chciała, to to jest zwyczajnie niemożliwe. Świadczy to po prostu o tym, że bardzo dobrze przemyślasz to, o czym piszesz i chwała ci!!!! Chwała!
Czekam na kolejną część (na Idalię i Szczepana!) Buziaki :* - Ela_k
Czas tak ucieka, że ja ostatnio nie ogarniam rzeczywistości i coraz gorzej mi z tym. Na bloga brakuje mi czasu, smutne.
UsuńDosyć oczywiste. Można drugiego człowieka, a nawet się powinno kochać mimo wszystko.
Powinni spełnić warunki przez swoją szczerą miłość.
A matka? Cóż, chociaż tyle zrobiła.
No nie wiem, nie wiem czy pasują do siebie z Wiki.
Ale super, że go lubisz.
Dziękuję, staram się, choć ostatnio jakoś gorzej mi idzie, bo mniej czasu na zastanowienie się choćby nad pomysłem. :D Także daj mi znać, jak pomylę bohaterów. :***
No i pięknie, że mały Krzysio znalazł kochających rodziców. Na pewno będzie mu z nimi dobrze. Jeszcze tylko przejśc przez całą masę procedur i będzie szczęśliwe zakończenie ;)
OdpowiedzUsuńPopieram słowa Radwana - niektórym po prostu nie da się pomóc. U nas na studiach non stop się to przewija: jeśli ktoś nie chce zmienić swojego życia, nawet najbardziej zaangażowany psycholog nie będzie w stanie zrobić nic. Tak to juz jest na tym świecie.
A co do Radwana właśnie... Czy on aby nie podrywa naszej Agatki? ;)
Buziaki :*
Podrywa, podrywa, ale tak przyjacielsko raczej.
UsuńChociaż kto tam wie, to dziwne życie.
Ale to prawda, nie jesteś w stanie pomóc większości uzależnionym, bo do wyjścia z takiego piekiełka, które się samemu sobie zgotowało, trzeba naprawdę stalowej woli!
Buziaki. :*