"Urodziła się z
wadą serca, co nie chciało bić w samotności.
To jej serce kalekie
dla drugiego człowieka znało tylko uczucie miłości".
*****
Wściekły Gawryło bez celu maszerował szpitalnym korytarzem -
tam i z powrotem i znów odnowa. Nie mógł słuchać rozpaczliwego wrzasku
uwięzionego w windzie dziecka. Akcja ratunkowa nie trwała długo, jednak minuty
ciągnęły się co najmniej jak godziny. Mechanizm windy należało zdemontować w
taki sposób, żeby stosunkowo szybko udało się zarówno wyciągnąć dziecko, jak i
przywrócić działanie ważnego dla szpitala urządzenia. Mężczyzna zamiast
wykorzystać przerwę na odpoczynek, niecierpliwie czekał. Początkowo towarzyszyła
mu Hana, jednak przez pilne wezwanie do porodu musiała wracać na oddział.
- Usiądziemy?
Wzdrygnął się, kiedy Idalia nieoczekiwanie zadała pytanie.
Usiedli obok siebie na niewygodnych, plastikowych krzesłach.
- Skradasz się jak duch. Już nie na urlopie? - spojrzał
przenikliwie w jej bladą twarz.
- Wiesz jak jest, urlop raz masz, raz nie. Tretter mnie tu
przysłał. Podobno Agata podejrzewa matkę o jakieś zaniedbania w stosunku do
dziecka. Co o tym wiesz?
Ton Idalii był bardziej niż zwykle zasadniczy. Twarz
zacięta. Piotr doskonale rozumiał dlaczego. Nie umiał ukryć współczucia w
spojrzeniu.
- Nie wiem, co się tam dokładnie dzieje, ale najważniejszym
zaniedbaniem jest to, że my tu na małego czekamy, a matka, mimo że powiadomiłem
ją o zajściu, cały czas siedzi na internie. Chociaż stan pacjenta jest
stabilny, na teraz wiele mu nie grozi. Chłopiec matki kompletnie nie słucha,
nikogo zresztą właściwie, a ona się nim w ogóle nie przejmuje, nie wolno mu
wejść na oddział, więc zostawia go gdzie bądź na nie wiadomo jak długo. Musisz
działać ostrożnie. Może być równie dobrze zaniedbany jak po prostu
rozpieszczony, a matka zwyczajnie zmęczona i nierozgarnięta. No i jeszcze
jedno: są ludźmi bardzo bogatymi, a maluch nie jest jego synem. Obawiam się, że
jeśli podejmiesz jakieś ostateczne kroki i się pomylisz w ocenie, sprawa
skończy się w sądzie.
-Cóż, czekamy - odpowiedziała, ze smutkiem zerkając w
kierunku windy, wzdrygając się na nieustanny dziecięcy krzyk.
Współczucie chirurga przybrało na sile. Sam nie wiedząc dlaczego,
postawił na szczerość, wyciągnął rękę, kojąco położył ją na lodowatych palcach
Cichockiej:
- Bardzo mi przykro, że nie ma w szpitalu nikogo innego, kto
mógłby się tym zająć. Nie jest ci pewnie łatwo z myślą, że jedni oddaliby
wszystko, żeby móc zająć się swoim dzieckiem, a inni dziecko zaniedbują.
Dopiero wróciłaś z urlopu z powodu...
- Nie z powodu dziecka - wyjaśniła spokojnie, ale stanowczo.
- Byłoby lepiej, gdyby ludzie w tym szpitalu zajęli się pracą, a nie gadaniem o
innych.
Siedziała sztywno, jednak dłoni nie odsunęła.
- Przepraszam. Nie chciałem cię urazić, raczej powiedzieć,
że rozumiem.
Spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się ciepło.
- Nie martw się o mnie. Musiałam się przyzwyczaić. Poza tym
to tylko wstępna diagnostyka. Jeśli dostrzegę u dziecka jakiś problem, przekażę
je psychologowi dziecięcemu. Ja zajmuję się najczęściej nastolatkami i
dorosłymi. Ale masz rację. Nie przepadam. Raczej ze względu na mnie samą niż
dzieci jako takie. Co nie zmienia faktu, że sobie poradzę, dzięki za troskę -
powiedziała szczerze, wstając.
- Prawdziwa z ciebie profesjonalistka - również się
podniósł.
- A ty to niby kto? Na samą myśl, że to mogło się przydarzyć
twojej małej księżniczce robi ci się teraz niedobrze - rzekła z mocą.
Chirurg się ożywił.
- Celny strzał.
- Dziękuj opatrzności, że jest w domu bezpieczna - dodała
ciepło, obejmując się ramionami.
- Codziennie za nią dziękuję, co nie przeszkadza mi ciebie
rozumieć.
- Co masz na myśli?
- Przez dziesięć lat moją drugą córkę Tosię wychowywał ktoś
inny. Nawet nie wiedziała o moim istnieniu. Jej matka uznała, że tak będzie
lepiej. Codziennie o niej myślałem. Dobrze znam tę tęsknotę, którą ciągle
czujesz.
Idalia nie wiedziała, co powiedzieć. Poczuła z Piotrem
smutną jedność skrzywdzonych przez niesprawiedliwy los rodziców. Wystraszyła
się, że jeśli spróbuje się odezwać, zwyczajnie zacznie płakać. Nie uszło to
uwadze lekarza.
- Ale teraz mam ją przy sobie w weekendy co dwa tygodnie.
Nadrabiamy. Ty też kiedyś nadrobisz, przelejesz te ogromne pokłady miłości na
kolejne dziecko. Doczekasz się.
- Pewnie masz rację - odpowiedziała zdławionym głosem. Usta
jej drżały. Wyrzucała z siebie słowa niekontrolowanie:
- Twoja Hana wielokrotnie chciała dać mi Sarę na ręce. Nie
mogłam się na to zdobyć, nigdy jej nie wzięłam. Nie dlatego, że teraz jest w
podobnym wieku do mojej córki, że jest tak samo pogodna, wiecznie uśmiechnięta.
Ale właśnie dlatego, że na myśl o tym, że ja już nie dostanę drugiej szansy,
pęka mi serce. Rozpadam się.
- Pokażesz mi ją?
Wahała się tylko przez chwilę, potem z kieszeni fartucha
wyjęła zdjęcie Agatki.
Stali blisko siebie, jakby w ten sposób mogli zapewnić tej
chwili konieczną intymność. Piotr patrzył uważnie na dziewczynkę.
- Sądząc po zdjęciach ze studenckich imprez Hany, bardziej
podobna do taty, ale ma twoje oczy. A je macie przepiękne.
- Spostrzegawczość chirurga.
- Nie trać nadziei, nie przekreślaj szansy - powiedział
cicho, ściskając jej ramię w geście otuchy.
Idalia nie zdążyła odpowiedzieć. Zmęczony ratownik wcisnął
Piotrowi w ramiona zapłakanego chłopczyka. Lekarka odruchowo wyciągnęła do
niego ręce. Gawryło poważnie zapytał ją wzrokiem o pewność. Stanowczo skinęła
głową. A kiedy poczuła przy sercu ciepłe, trzęsące się z przerażenia ciałko,
zrozumiała, że zrobi wszystko, żeby nie stała mu się odtąd żadna krzywda.
Niezależnie od ceny.
*
Idalia siedziała przy łóżku, miarowo i czule gładząc
zasypiającego ze zmęczenia Oliviera po rozpalonej główce. Chłopczyk pochlipywał
cicho, nadal mocno wystraszony.
- Wszystko będzie dobrze, łobuziaku, już po strachu, no i
zaraz przyjdzie twoja mama.
- Wolałbym tatusia - burknął, krzywiąc buzię.
- Wiesz, że jeszcze musi odpoczywać.
- Nieee. Mojego tatusia, który jest w niebie.
Milczała odrobinę za długo.
- Chodź tu do mnie.
Olivier z werwą wskoczył Idzie na kolana, mocno go
przytuliła.
- Musi ci wystarczyć mamusia. Ale twój tata z nieba na pewno
patrzy na ciebie teraz i martwi się, że jesteś taki smutny.
Chłopiec posłusznie się uśmiechnął.
- Skąd wiesz?
- Bo moja córeczka też jest w niebie i stamtąd się mną
opiekuje.
- Dlatego lubisz tulić smutne dzieci?
- Zgadłeś. A dlaczego ty jesteś smutnym dzieckiem?
- Bo Robert mnie nie chce. Chce tylko moją mamę. Mówi, że
jestem rozpieszczony i nie umiem ani chwili usiedzieć na tyłku - na dowód
swoich słów chłopiec stanął na kolanach Idy i lekko przyciągnął do siebie jej
długi warkocz. - O, masz ogon.
Wybuchnęła śmiechem.
- Tak wyszło. Ale dzisiaj jest już bardzo późno, a ty jesteś
zmęczony. Porozmawiamy o wszystkim jutro. Wypij herbatę, a ja pójdę poszukać
mamy, dlatego mam dla ciebie zadanie.
- Jakie?
Wyciągnęła z kieszeni kredki i kolorowankę.
- Pokoloruj jeden obrazek.
- Tylko jeden? - chłopiec był sceptyczny.
- Tak, za to ten, który ci się najbardziej podoba. I
najpiękniej jak potrafisz.
- To proste - prawie wyrwał przedmioty z jej rąk.
- Zaraz wracam, herbatka stygnie.
*
Poirytowana weszła do pokoju rozchichotanych pielęgniarek.
Na widok jej miny natychmiast zapanowała cisza.
- Dwa razy prosiłam, żeby któraś z pań zawołała matkę
chłopca.
- Dwa razy wołałyśmy - odpowiedziała jedna z kobiet hardo. -
Powiedziała, że zaraz przyjdzie.
- Dlaczego ja nic o tym nie wiem?
Nie doczekała się odpowiedzi. Poczuła obezwładniające
zmęczenie.
- Proszę w takim razie pójść tam po raz trzeci.
Poinformujcie ją, że jeśli natychmiast nie przyjdzie zająć się synem, mały
trafi na izbę dziecka. Ma gorączkę. Zostawiam go na obserwacji. Muszę tam
wracać - wyrzuciła na jednym oddechu i wyszła.
*
- Ty jeszcze tutaj? - Hana weszła do lekarskiego.
Piotr podszedł do niej i mocno ją przytulił.
- Myślałem, że pojechałaś do domu. Z tym dzieckiem się
przedłużyło, jestem wykończony.
- Dopiero skończyłam, wszystkim naraz zachciało się nagle
witać świat.
- A czy to warto? - mruknął sceptycznie Gawryło.
Nadal objęci usiedli na kanapie. Piotr zrelacjonował żonie
całe zajście, nie pomijając rozmowy z Idalią.
- Nie mam pojęcia, jak ona z tym żyje. Ja za ciebie, Tośkę i
Sarę skoczyłbym w ogień, gdyby było trzeba, a ona może tylko tęsknić - zakończył ponuro.
- Dlatego jesteśmy takimi szczęściarzami, mamy siebie -
pocałowała go w usta. - A z ciebie jestem dumna, bo nie uciekłeś od tematu. Z
tego co wiem, układa im się na nowo z Wiktorem, więc pewnie nie wszystko
stracone, ale wiesz jak to jest, ja dobrze jeszcze pamiętam, co czułam, nie
mogąc doczekać się naszej Sarenki.
- Najgorsze, że nic nie mogę dla niej zrobić.
- Oj tam, pesymisto, zawsze coś się znajdzie - wzięła męża
za rękę. - Chodź!
*
Otworzyli drzwi gabinetu koleżanki. Piotr posmutniał, widząc
na jej policzkach świeże ślady łez.
- Tak myślałam, siedzi po ciemku i się zamartwia. Wystarczy.
Hana wyciągnęła ręce do Idalii i mocno ją objęła, nie
zważając na protesty. Brunetka rozpłakała się na nowo. Goldberg czekała
cierpliwie, nie przestając mówić.
- Zapraszamy na pyszną kolację przygotowaną przez Piotra -
mrugnęła zawadiacko do męża. - W gratisie długa rozmowa, dobre wino na jej
ułatwienie, tulenie naszej idealnej córki i mnóstwo pozytywnych myśli. Z tego
się biorą dzieci, tak słyszałam.
Idalia uśmiechnęła się przez łzy.
- Jesteście kochani. Wiktor ma dyżur. Nie zniosłabym sama
tego wieczoru.
- Dobrze pamiętam moje samotne wieczory, dlatego na twoje
nie zezwalam.
- Już teraz zapraszam na rewanż. Wina muszę odmówić,
obiecałam zgarnąć Agatę z imprezy z Wiki. Ona dzisiaj leczy inną samotność.