poniedziałek, 30 listopada 2015

65.

"Urodziła się z wadą serca, co nie chciało bić w samotności.
To jej serce kalekie dla drugiego człowieka znało tylko uczucie miłości".

*****

Wściekły Gawryło bez celu maszerował szpitalnym korytarzem - tam i z powrotem i znów odnowa. Nie mógł słuchać rozpaczliwego wrzasku uwięzionego w windzie dziecka. Akcja ratunkowa nie trwała długo, jednak minuty ciągnęły się co najmniej jak godziny. Mechanizm windy należało zdemontować w taki sposób, żeby stosunkowo szybko udało się zarówno wyciągnąć dziecko, jak i przywrócić działanie ważnego dla szpitala urządzenia. Mężczyzna zamiast wykorzystać przerwę na odpoczynek, niecierpliwie czekał. Początkowo towarzyszyła mu Hana, jednak przez pilne wezwanie do porodu musiała wracać na oddział.
- Usiądziemy?
Wzdrygnął się, kiedy Idalia nieoczekiwanie zadała pytanie. Usiedli obok siebie na niewygodnych, plastikowych krzesłach.
- Skradasz się jak duch. Już nie na urlopie? - spojrzał przenikliwie w jej bladą twarz.
- Wiesz jak jest, urlop raz masz, raz nie. Tretter mnie tu przysłał. Podobno Agata podejrzewa matkę o jakieś zaniedbania w stosunku do dziecka. Co o tym wiesz?
Ton Idalii był bardziej niż zwykle zasadniczy. Twarz zacięta. Piotr doskonale rozumiał dlaczego. Nie umiał ukryć współczucia w spojrzeniu.
- Nie wiem, co się tam dokładnie dzieje, ale najważniejszym zaniedbaniem jest to, że my tu na małego czekamy, a matka, mimo że powiadomiłem ją o zajściu, cały czas siedzi na internie. Chociaż stan pacjenta jest stabilny, na teraz wiele mu nie grozi. Chłopiec matki kompletnie nie słucha, nikogo zresztą właściwie, a ona się nim w ogóle nie przejmuje, nie wolno mu wejść na oddział, więc zostawia go gdzie bądź na nie wiadomo jak długo. Musisz działać ostrożnie. Może być równie dobrze zaniedbany jak po prostu rozpieszczony, a matka zwyczajnie zmęczona i nierozgarnięta. No i jeszcze jedno: są ludźmi bardzo bogatymi, a maluch nie jest jego synem. Obawiam się, że jeśli podejmiesz jakieś ostateczne kroki i się pomylisz w ocenie, sprawa skończy się w sądzie.
-Cóż, czekamy - odpowiedziała, ze smutkiem zerkając w kierunku windy, wzdrygając się na nieustanny dziecięcy krzyk.
Współczucie chirurga przybrało na sile. Sam nie wiedząc dlaczego, postawił na szczerość, wyciągnął rękę, kojąco położył ją na lodowatych palcach Cichockiej:
- Bardzo mi przykro, że nie ma w szpitalu nikogo innego, kto mógłby się tym zająć. Nie jest ci pewnie łatwo z myślą, że jedni oddaliby wszystko, żeby móc zająć się swoim dzieckiem, a inni dziecko zaniedbują. Dopiero wróciłaś z urlopu z powodu...
- Nie z powodu dziecka - wyjaśniła spokojnie, ale stanowczo. - Byłoby lepiej, gdyby ludzie w tym szpitalu zajęli się pracą, a nie gadaniem o innych.
Siedziała sztywno, jednak dłoni nie odsunęła.
- Przepraszam. Nie chciałem cię urazić, raczej powiedzieć, że rozumiem.
Spojrzała mu w oczy, uśmiechnęła się ciepło.
- Nie martw się o mnie. Musiałam się przyzwyczaić. Poza tym to tylko wstępna diagnostyka. Jeśli dostrzegę u dziecka jakiś problem, przekażę je psychologowi dziecięcemu. Ja zajmuję się najczęściej nastolatkami i dorosłymi. Ale masz rację. Nie przepadam. Raczej ze względu na mnie samą niż dzieci jako takie. Co nie zmienia faktu, że sobie poradzę, dzięki za troskę - powiedziała szczerze, wstając.
- Prawdziwa z ciebie profesjonalistka - również się podniósł.
- A ty to niby kto? Na samą myśl, że to mogło się przydarzyć twojej małej księżniczce robi ci się teraz niedobrze - rzekła z mocą.
Chirurg się ożywił.
- Celny strzał.
- Dziękuj opatrzności, że jest w domu bezpieczna - dodała ciepło, obejmując się ramionami.
- Codziennie za nią dziękuję, co nie przeszkadza mi ciebie rozumieć.
- Co masz na myśli?
- Przez dziesięć lat moją drugą córkę Tosię wychowywał ktoś inny. Nawet nie wiedziała o moim istnieniu. Jej matka uznała, że tak będzie lepiej. Codziennie o niej myślałem. Dobrze znam tę tęsknotę, którą ciągle czujesz.
Idalia nie wiedziała, co powiedzieć. Poczuła z Piotrem smutną jedność skrzywdzonych przez niesprawiedliwy los rodziców. Wystraszyła się, że jeśli spróbuje się odezwać, zwyczajnie zacznie płakać. Nie uszło to uwadze lekarza.
- Ale teraz mam ją przy sobie w weekendy co dwa tygodnie. Nadrabiamy. Ty też kiedyś nadrobisz, przelejesz te ogromne pokłady miłości na kolejne dziecko. Doczekasz się.
- Pewnie masz rację - odpowiedziała zdławionym głosem. Usta jej drżały. Wyrzucała z siebie słowa niekontrolowanie:
- Twoja Hana wielokrotnie chciała dać mi Sarę na ręce. Nie mogłam się na to zdobyć, nigdy jej nie wzięłam. Nie dlatego, że teraz jest w podobnym wieku do mojej córki, że jest tak samo pogodna, wiecznie uśmiechnięta. Ale właśnie dlatego, że na myśl o tym, że ja już nie dostanę drugiej szansy, pęka mi serce. Rozpadam się.
- Pokażesz mi ją?
Wahała się tylko przez chwilę, potem z kieszeni fartucha wyjęła zdjęcie Agatki.
Stali blisko siebie, jakby w ten sposób mogli zapewnić tej chwili konieczną intymność. Piotr patrzył uważnie na dziewczynkę.
- Sądząc po zdjęciach ze studenckich imprez Hany, bardziej podobna do taty, ale ma twoje oczy. A je macie przepiękne.
- Spostrzegawczość chirurga.
- Nie trać nadziei, nie przekreślaj szansy - powiedział cicho, ściskając jej ramię w geście otuchy.
Idalia nie zdążyła odpowiedzieć. Zmęczony ratownik wcisnął Piotrowi w ramiona zapłakanego chłopczyka. Lekarka odruchowo wyciągnęła do niego ręce. Gawryło poważnie zapytał ją wzrokiem o pewność. Stanowczo skinęła głową. A kiedy poczuła przy sercu ciepłe, trzęsące się z przerażenia ciałko, zrozumiała, że zrobi wszystko, żeby nie stała mu się odtąd żadna krzywda. Niezależnie od ceny.

*

Idalia siedziała przy łóżku, miarowo i czule gładząc zasypiającego ze zmęczenia Oliviera po rozpalonej główce. Chłopczyk pochlipywał cicho, nadal mocno wystraszony.
- Wszystko będzie dobrze, łobuziaku, już po strachu, no i zaraz przyjdzie twoja mama.
- Wolałbym tatusia - burknął, krzywiąc buzię.
- Wiesz, że jeszcze musi odpoczywać.
- Nieee. Mojego tatusia, który jest w niebie.
Milczała odrobinę za długo.
- Chodź tu do mnie.
Olivier z werwą wskoczył Idzie na kolana, mocno go przytuliła.
- Musi ci wystarczyć mamusia. Ale twój tata z nieba na pewno patrzy na ciebie teraz i martwi się, że jesteś taki smutny.
Chłopiec posłusznie się uśmiechnął.
- Skąd wiesz?
- Bo moja córeczka też jest w niebie i stamtąd się mną opiekuje.
- Dlatego lubisz tulić smutne dzieci?
- Zgadłeś. A dlaczego ty jesteś smutnym dzieckiem?
- Bo Robert mnie nie chce. Chce tylko moją mamę. Mówi, że jestem rozpieszczony i nie umiem ani chwili usiedzieć na tyłku - na dowód swoich słów chłopiec stanął na kolanach Idy i lekko przyciągnął do siebie jej długi warkocz. - O, masz ogon.
Wybuchnęła śmiechem.
- Tak wyszło. Ale dzisiaj jest już bardzo późno, a ty jesteś zmęczony. Porozmawiamy o wszystkim jutro. Wypij herbatę, a ja pójdę poszukać mamy, dlatego mam dla ciebie zadanie.
- Jakie?
Wyciągnęła z kieszeni kredki i kolorowankę.
- Pokoloruj jeden obrazek.
- Tylko jeden? - chłopiec był sceptyczny.
- Tak, za to ten, który ci się najbardziej podoba. I najpiękniej jak potrafisz.
- To proste - prawie wyrwał przedmioty z jej rąk.
- Zaraz wracam, herbatka stygnie.

*

Poirytowana weszła do pokoju rozchichotanych pielęgniarek. Na widok jej miny natychmiast zapanowała cisza.
- Dwa razy prosiłam, żeby któraś z pań zawołała matkę chłopca.
- Dwa razy wołałyśmy - odpowiedziała jedna z kobiet hardo. - Powiedziała, że zaraz przyjdzie.
- Dlaczego ja nic o tym nie wiem?
Nie doczekała się odpowiedzi. Poczuła obezwładniające zmęczenie.
- Proszę w takim razie pójść tam po raz trzeci. Poinformujcie ją, że jeśli natychmiast nie przyjdzie zająć się synem, mały trafi na izbę dziecka. Ma gorączkę. Zostawiam go na obserwacji. Muszę tam wracać - wyrzuciła na jednym oddechu i wyszła.

*

- Ty jeszcze tutaj? - Hana weszła do lekarskiego.
Piotr podszedł do niej i mocno ją przytulił.
- Myślałem, że pojechałaś do domu. Z tym dzieckiem się przedłużyło, jestem wykończony.
- Dopiero skończyłam, wszystkim naraz zachciało się nagle witać świat.
- A czy to warto? - mruknął sceptycznie Gawryło.
Nadal objęci usiedli na kanapie. Piotr zrelacjonował żonie całe zajście, nie pomijając rozmowy z Idalią.
- Nie mam pojęcia, jak ona z tym żyje. Ja za ciebie, Tośkę i Sarę skoczyłbym w ogień, gdyby było trzeba, a ona może tylko tęsknić  - zakończył ponuro.
- Dlatego jesteśmy takimi szczęściarzami, mamy siebie - pocałowała go w usta. - A z ciebie jestem dumna, bo nie uciekłeś od tematu. Z tego co wiem, układa im się na nowo z Wiktorem, więc pewnie nie wszystko stracone, ale wiesz jak to jest, ja dobrze jeszcze pamiętam, co czułam, nie mogąc doczekać się naszej Sarenki.
- Najgorsze, że nic nie mogę dla niej zrobić.
- Oj tam, pesymisto, zawsze coś się znajdzie - wzięła męża za rękę. - Chodź!

*

Otworzyli drzwi gabinetu koleżanki. Piotr posmutniał, widząc na jej policzkach świeże ślady łez.
- Tak myślałam, siedzi po ciemku i się zamartwia. Wystarczy.
Hana wyciągnęła ręce do Idalii i mocno ją objęła, nie zważając na protesty. Brunetka rozpłakała się na nowo. Goldberg czekała cierpliwie, nie przestając mówić.
- Zapraszamy na pyszną kolację przygotowaną przez Piotra - mrugnęła zawadiacko do męża. - W gratisie długa rozmowa, dobre wino na jej ułatwienie, tulenie naszej idealnej córki i mnóstwo pozytywnych myśli. Z tego się biorą dzieci, tak słyszałam.
Idalia uśmiechnęła się przez łzy.
- Jesteście kochani. Wiktor ma dyżur. Nie zniosłabym sama tego wieczoru.
- Dobrze pamiętam moje samotne wieczory, dlatego na twoje nie zezwalam.
- Już teraz zapraszam na rewanż. Wina muszę odmówić, obiecałam zgarnąć Agatę z imprezy z Wiki. Ona dzisiaj leczy inną samotność.

poniedziałek, 23 listopada 2015

64.

"To nie żadna sztuka kochać człowieka w nieszczęściu. Dopiero w szarym codziennym życiu miłość wystawiona jest na prawdziwą próbę".

*****

- Hej wszystkim.
Wiktoria Consalida, zmęczona kilkugodzinną operacją, weszła do lekarskiego. Jedyną osobą, jaką tam zastała była Agata. Jeszcze bardziej pogorszyło to nastrój lekarki. Nie chciała dzisiaj spotykać przyjaciółki. Nie była gotowa na szczerą rozmowę. Przez cały dzień starannie jej unikała, widocznie jednak konfrontacja była nieunikniona.
Agata Woźnicka siedziała na kanapie z kubkiem kawy w dłoniach. Miała zamknięte oczy, Wiktoria pomyślała, że śpi. Nalawszy kawę dla siebie, ostrożnie usiadła obok. Wtedy blondynka powoli uchyliła powieki. Skrzywiła się, biorąc do ust łyk zimnej kawy. Przeciągnęła się niedbale. Przez chwilę kobiety obserwowały się w milczeniu. Żadna nie wiedziała, co powiedzieć.
- Co tam? - zapytała w końcu internistka, żeby jakoś zacząć rozmowę.
- Zastanawiam się, co się z nami porobiło. No i trochę blado wyglądasz - Wiktoria poszła na całość.
- Odzwyczaiłam się od tego kieratu, muszę na nowo przywyknąć - uśmiechnęła się lekko. - A co do nas... mam dość. Po prostu. Miotam się, gonię ślepymi uliczkami, ciskam w ciebie niepotrzebnie gromy. Nie umiem na to wszystko spojrzeć racjonalnie. Za bardzo chcę, żebyś była szczęśliwa. A przynajmniej zadowolona ze swojego życia i decyzji. Widocznie bardziej nawet niż ty.
Gwałtownie odstawiła kubek, podjęła z mocą:
- Bo mi po prostu na tobie zależy, rozumiesz to? I w dupie mam, czy będziesz z Adamem, Tomkiem czy sama, masz być szczęśliwa, zasługujesz na to - dokończyła prawie krzycząc.
Consalida była zaskoczona i wzruszona. Mocno przytuliła się do przyjaciółki. Wreszcie poczuła ulgę. Nagle znalazła w sobie siłę, żeby wyznać jej wszystko, co ją dręczyło.
- To trzymaj się lepiej mocno: Adam pocałował mnie niedawno, tu, w tym pokoju, pocałunek był niezwykle jednoznaczny. Uświadomił przez to sobie i mnie, że po prostu się kochamy i nic nie możemy na to poradzić. I prędzej świat się skończy, niż przestaniemy się kochać.
Woźnicka zrobiła wielkie oczy. Nie powiedziała jednak ani słowa, czekając na dalszy ciąg opowieści.
- Od tej chwili myślę wyłącznie o nim. O tym, że w tej jednej minucie czułam się szczęśliwsza niż przez ostatnich kilka lat. W trakcie nakryła nas Idalia. Ona po prostu ma talent do zjawiania się w miejscach, w których coś się święci.
Woźnicka otworzyła usta, żeby coś powiedzieć.
- Poprosiłam ją, żeby nic ci nie mówiła, chociaż bez zaufania, ale jak widać w nią jak w studnię, nie miej jej za złe. Zrobiła wszystko jak trzeba, a przy okazji bardzo mi pomogła. Choć nadal jej nie lubię za tę jej głupią wyniosłość.
- W jakim sensie pomogła?
- Uświadomiła mi bardzo prostą rzecz, której dotąd starałam się nie zauważać. Że w obecnej sytuacji wszyscy troje jesteśmy nieszczęśliwi. I o ile własne nieszczęście mogłabym jakoś przełknąć, o tyle potrójnej dawki żaden organizm nie wytrzyma.
Agata wstrzymała oddech w oczekiwaniu.
- No i podjęłam decyzję. I naprawdę, niezależnie od tego, co się teraz stanie, czuję się lepiej. Mam to już za sobą i jedno wiem na pewno - gorzej nie będzie. Teraz już to wszystko nie zależy tylko ode mnie.
- I co zdecydowałaś? -spytała, chociaż bała się usłyszeć odpowiedź.
- Sprawdziłam grafik. Jutro oboje mamy wolny wieczór. Usiądę z Tomaszem i spróbujemy spokojnie porozmawiać. Niezależnie od wyniku tej rozmowy, w przyszłym tygodniu składam pozew o rozwód.
- Odważnie, bardzo. A Adam?
- Adama do tego nie mieszajmy. Spróbuj wbrew wszystkiemu rozdzielić te sprawy. To że nie kocham Tomasza, nie ma z Adamem nic wspólnego, to zupełnie odrębna kwestia. Od początku miałaś rację, tylko ja jak ostatnia idiotka nie chciałam tego dostrzec. Egoistycznie chodziło mi o stabilizację, o jego opiekuńcze ramiona i pracę od godziny do godziny. Żeby był jakiś powód do wracania w domowe ognisko.
- No i co się z tym wszystkim stało?
- To co widać - stabilizacja jest przereklamowana, z opiekuńczych ramion sama się wyswobadzam, bo mnie tłamszą, a od godziny do godziny to raczej nie na tym stanowisku. Słowem - klapa.
- Wybacz natręctwo - a Adam?
- Jeśli pytasz, czy rzucę się mu teraz z zachwytem w ramiona, bo nareszcie będziemy mogli być razem - odpowiedź brzmi nie. Rozwiedziemy się z Tomkiem dlatego, że do siebie nie pasujemy, a nie dla Adama. Przy Adamie stabilizacja mi nie grozi, opiekuńcze ramiona tylko wtedy, kiedy nie będziemy zawaleni robotą, a znając nasze zamiłowanie do nadgodzin widywalibyśmy się raz na tydzień, niezależnie od stopnia zaawansowania związku, nie uważasz, że to lekko z deszczu pod rynnę?
- Uważam - odpowiedziała Agata, nieoczekiwanie zanosząc się śmiechem aż do łez.
Przecierając dłonią załzawione oczy, powiedziała:
- No po prostu patrzysz na świat przez różowe okulary, trochę wiary w niego, serio. A jeśli będzie się dla ciebie starał? Nosił cię na rękach? Zmieni dla ciebie swoje kawalerskie zwyczaje?
- To znaczy, że naprawdę mu na mnie zależy i będę musiała przemyśleć sprawę. Ale wiesz co w tym wszystkim jest najwspanialsze? Że to się stanie dopiero za jakiś czas, a ja ostatnio zaczynam szanować potęgę upływającego czasu.
- Niezależnie, czy to zasługa Idy, czasu, czy po prostu nie możesz sama ze sobą wytrzymać, jestem z ciebie dumna. I możesz na mnie liczyć, nawet jak czasami gadam głupoty.
- A ty na mnie, nawet jak nie mam siły napisać smsa, bo musiałabym skłamać, a ty kłamstwo umiesz wyczuć nawet w kilku słowach.
- To co, zajrzę jeszcze do pacjenta i idziemy do domu?
- No chyba zwariowałaś. Idziemy na dobre wino. Dzwoń do Mareczka, że kolację dzisiaj je sam.

*

- Agata, zaczekaj!
Marsz na internę przerwał Agacie Gawryło. Uśmiechnęła się na powitanie.
- Co z tym pacjentem z restauracji?
Do windy szli razem, już znacznie wolniej.
- Muchomor sromotnikowy we wdzięcznym  podarunku od sąsiadki i jej męża, niedoświadczonych grzybiarzy. Prosto z lasu, w sosie własnym grzybowym, tudzież własnoręcznym. Mówi ci to coś?
- O cholera. Co z wątrobą?
- Regeneruje się, powoli, ale dość skutecznie. Człowiek walczy z toksyną, podaliśmy leki, czekamy. Jego dziecko naprowadziło nas na trop grzybów jeszcze przed wynikami, uratowało mu życie. Na szczęście sam chłopiec grzybów nie lubi. Gdybyśmy w porę nie znaleźli toksyny, sam wiesz.
- Nawet przeszczep.
- Którego by nie doczekał.
- Sporo szczęścia.
- Na pewno więcej niż rozumu, wiesz co, przepraszam cię, ale muszę...
Nie skończyła. Obok windy stał Olivier i z zadowoleniem na buzi charakterystycznym dla dobrze wykonanego zadania naciskał guziki.
- Oto właśnie nasz bohater. A co ty tu robisz sam? Gdzie jest mama?
- U Roberta.
- No dobrze, tobie do taty wejść nie wolno, ale tego, co teraz robisz też ci nie wolno. Winda jeździ niepotrzebnie, kiedy ją wzywasz i przez to ci, którzy by chcieli nie mogą nią pojechać.
- To nie jest mój tata. Mama kazała czekać. A ja bym chciał tym pojechać.
- To posłuchaj mamy, usiądź grzecznie i czekaj. Bo windą się bawić nie wolno. I jeździć dzieciom bez opieki też nie. To jest bardzo niebezpieczne.
- Kiedy mama wróci, na pewno się przejedziecie - załagodził sprawę Piotr.
Maluch z naburmuszoną miną podbiegł do krzesła, klapnął na nie ciężko, na drugim kładąc nogi.
Agata nie miała na perswazję ani siły, ani ochoty.
- Mama zaraz wróci, wytrzymaj grzecznie.
- Cześć - rzuciła Wiki w stronę Piotra, podbiegając do lekarzy.
Ze zniecierpliwieniem spojrzała na Woźnicką.
- No na co czekasz? Leć się przebrać, zadzwoniłam już po taksówkę.
- Jeszcze pacjent.
- Daj spokój, ktoś przejął dyżur. Skończyłaś, to uciekaj - trzeźwo zauważył Piotr.
- Mądre słowa, doktorze - roześmiała się Wiktoria. - Ale ona jak zwykle.
- No niech wam już będzie, to lecę.
Consalida dotknęła ramienia Gawryły.
- A ja mam do ciebie sprawę - chodźmy szybko do mojego gabinetu, Agata, widzimy się tutaj za pięć minut!

*

Kiedy Woźnicka wróciła, przyjaciółki jeszcze nie było, za to niezłe zamieszanie. Piotr mocno poczerwieniał z wściekłości.
- Co jest? - spytała szybko.
- Nawet mnie nie denerwuj, poszedłem podpisać Wiki dokument, gówniarz został sam.
- Agata, idziemy - zmaterializowała się Wiki. - Co się stało?
- No jedyne, co stać się mogło - Piotr szalał. - Dzieciak wszedł do windy i cholera wie, co tam narobił, w każdym razie winda nie ruszy, drzwi się nie otworzą, a on bez nikogo siedzi w środku. Po prostu się zaciął.
- Nie ogarniam matki - zirytowała się Wiki.
- Czułam, że to się tak skończy - powiedziała ze smutkiem blondynka. - Ile może potrwać wyciągnięcie go stamtąd?
- Nawet godzinę. A ja nie odmówię sobie zaszczytu powiadomienia matki tego dziecka o zajściu. Bo to jest nie do pomyślenia!
Pewnym krokiem Gawryło ruszył na internę.
- Ojciec swojej córki - uśmiechnęła się Agata. - To zmienia podejście.
W tej chwili do uszu kobiet dotarł rozdzierający serce dziecięcy wrzask, który nie zapowiadał niczego dobrego.

poniedziałek, 16 listopada 2015

63.



"Moje życie to ring - codzienna walka z samym sobą".

*****

Agata jak wryta przystanęła na środku szpitalnego korytarza.
- A co ty tu robisz? - spytała zaskoczona, patrząc na Idalię.
- Czekam na ciebie - otworzyła drzwi swojego gabinetu i gestem zaprosiła Woźnicką do środka.
Internistka serdecznie uścisnęła przyjaciółkę.
- Przecież miałaś odpoczywać.
- Co nie przeszkadza się upewnić, że dobrze sobie radzisz. Umieram z ciekawości i braku kofeiny. Robię kawę, a ty opowiadaj.
- Nie ma wiele do powiedzenia. Właśnie zaczynam, wyniki w porządku, muszę jeszcze brać leki, ale to formalność, Tretter uspokojony zezwolił - twarz Agaty rozjaśnił szeroki uśmiech. - Wszystko jest tak, jak być powinno. Czego chcieć więcej?
- Wiedziałam, że tak będzie. Widzisz, jak dużo daje nastawienie?
- No to żeby już tak to zakończenie zupełnie uszczęśliwić, zapraszam cię do nas na przyjemny wieczór. Z tą wyjątkową osobą rzecz jasna.
- A wiesz? Chętnie wpadniemy. Wiktor już kilka razy chciał bliżej poznać Marka, ale ciągle nie było okazji. Skoro taka propozycja, rozumiem, że się u niego zadomowiłaś?
- Na to wygląda. Okazję stwarzamy w sobotę, bez odwrotu. A co z jego zadomowieniem u ciebie?
- Chciałaś powiedzieć u nas. No i ciasto piekę ja - Idalia pojaśniała.
- To właśnie zamierzałam usłyszeć.
- Cóż, trochę cię już znam.
- A propos - Woźnicka się zamyśliła. - Bardzo ci dziękuję, nie przeszłabym tego wszystkiego bez twojego wsparcia, gdyby nie ty...
- Daj spokój - Ida machnęła ręką lekceważąco.
Nagle drzwi się otworzyły i do gabinetu wpadła zdyszana Wiktoria.
- To może ona? - spytała Ida ze śmiechem.
- Cały problem polega na tym, że już nie - odpowiedziała stanowczo internistka.
- Nigdy nie mów nigdy - Idalia była równie stanowcza. - Pamiętaj, że ludzie są tylko ludźmi.
Blondynka się wyprostowała, uniosła ramiona. Wiktoria przygarnęła internistkę do siebie. Nie odwzajemniła uścisku.
- Nie mogłam cię znaleźć. Przepraszam, bardzo - powiedziała ruda cicho, z bliska spoglądając Agacie w twarz.
- I już? - spytała zirytowana Woźnicka, odsuwając się. Jej twarz pozostała bez wyrazu.
- Jak się czujesz?
- Domyślam się, że lepiej niż ty - rzekła ironicznie.
Idalia wstała, chcąc zostawić kobiety same.
- Zostań - rzuciła ostro Woźnicka. - Chcę wypić z tobą kawę przed dyżurem. A Wiktoria niech wykorzysta ten czas na zastanowienie. Temat rozmyślań? Ależ proszę - dlaczego Adam na pytanie o Wiktorię milczy zawzięcie i ucieka wzrokiem. Drugi wątek? Dlaczego spotkany na parkingu Tomek wie o życiu Wiktorii jeszcze mniej niż ja. A o przepraszam porozmawiamy później.
- Znaczy co? Mam cię błagać o wybaczenie? - Wiktoria wzruszyła ramionami.
Oczy internistki pociemniały ze złości.
- Masz przy mnie być, nie na słowo. A przy okazji przestać rujnować wszystko wokół, jeśli łaska.
- O przepraszam, to nie ja układam sobie życie z żonatymi facetami, rujnując im rodziny.
Agata poczuła się dotknięta do żywego. Jej riposta jednak nie wybrzmiała, ponieważ do gabinetu pospiesznie weszła pielęgniarka.
- Miło panią widzieć z powrotem - uśmiechnęła się ciepło do Agaty. - Doktor Gawryło jak najszybciej prosi na izbę. Tak na dobry początek dyżuru.
- I to jest w tej chwili najlepszy pomysł! Już idę, dziękuję.
Zmierzyła Consalidę smutnym spojrzeniem.
- Za godzinę powinnam być wolna na internie. Może do tego czasu zdążysz się nad wszystkim zastanowić.
Odwracając się, podeszła do Idy, cmoknęła ją w policzek.
- Jedź ostrożnie - powiedziała z troską. - I myśl nad pysznościami do kawy - mrugnęła zawadiacko.

*

- Cześć, co mamy tym razem? - Agata zwróciła się do pochylonego nad pacjentem Piotra. Zajęty badaniem nie odpowiedział od razu.
Widząc na izbie także Hanę, zdziwiła się nietypową sytuacją.
- Ginekolog do pana pacjenta?
Goldberg rozłożyła ręce w geście rezygnacji.
- Pan pacjent do pierwszej od kilku miesięcy romantycznej kolacji ginekologa. Karetka przywiozła go z tej samej restauracji, w której byliśmy. Piotr podejrzewał ostry brzuch, ale wygląda na silne zatrucie. Goście wpadli w panikę, w zasadzie nikt nie skończył posiłku, a dziennikarze szybko lokalowi nie odpuszczą - zrelacjonowała wydarzenia.
- Raczej nie w tym rzecz - powiedziała Agata w zamyśleniu. - Minęło zbyt mało czasu jak na tak silne objawy - ze współczuciem patrzyła na wciąż wymiotującego pacjenta. - No chyba że jadł tam coś naprawdę egzotycznego i cholernie toksycznego. Ale do zatrucia najprawdopodobniej nie doszło w waszej restauracji, tylko znacznie wcześniej. Mnie niezwykle interesuje substancja toksyczna, którą się tak skutecznie uraczył.
Poklepała Hanę pocieszająco po ramieniu. W tym czasie Piotr skończył badanie i odsunął się, robiąc jej miejsce.
- Pacjent internistyczny - zwróciła się do Hany. - Piotr wróci na noc do domu. W pełni sił - mrugnęła znacząco. - Bo nawet gdybyśmy potrzebowali chirurga, dzisiaj jest Wiki.
Hana nie próbowała powstrzymać uśmiechu.
- Nic tu po mnie - Piotr uśmiechnął się do Woźnickiej. - Ale jest niepokojąco. Wygląda na klasyczne zatrucie, tylko o bardzo silnym przebiegu. Wymioty, biegunka, chwilowa utrata przytomności, ale to raczej z bólu lub odwodnienia. Zostawiam pana Roberta w twoich rękach.
Pochylił się nad nią, dodając ciszej:
- Nic konkretnego nie udało mi się ustalić. Facet straszliwie się z sobą cacka i panikuje. To jakiś nieziemsko bogaty typ. Tylko stanowczość może cię uratować. A jak przyjedzie ta jego żona, a już jedzie, bo wróciła do domu po dziecko, to ja ci tej nocy szczerze współczuję.
- Jestem świeżo po urlopie, energii mam za dwoje. Dzięki - popatrzyła na nich przenikliwie. - Nie muszę chyba dodawać, że wam życzę niezwykle przyjemnego wieczoru.
Kiedy wymioty na chwilę się uspokoiły, Woźnicka przystąpiła do badania pacjenta. Nagle wstrzymała oddech, poważnie zaniepokojona. Postarała się o neutralny ton.
- Spokojnie, panie Robercie, teraz już tylko ku lepszemu, podamy kroplówkę... a pan się dobrze zastanowi, co pan ostatnio jadł i wymieni mi pan wszystko, rozpoczynając od dwóch dni wstecz... proszę mi powiedzieć, czy przechodził pan ostatnio żółtaczkę?
- Nie - odpowiedział mężczyzna słabo, wstrząsany kolejnym atakiem torsji. - Poza tą kolacją nie jadłem niczego na mieście.
Agata przywołała gestem pielęgniarkę.
- Zażółcenie skóry świadczy o uszkodzeniu wątroby, nie ma na co czekać. Natychmiast robimy płukanie żołądka. Potem podajemy albuminy. Oczywiście wszystkie badania podstawowe, próby wątrobowe. I koniecznie treść wymiocin na toksykologię. O ile nie jest za późno.

*

- Co z moim mężem? Ratujcie go! Na co pani czeka?
Patrząc na krótką spódniczkę i agresywny makijaż niecierpliwiącej się kobiety, Agata w duchu podziękowała Piotrowi za ostrzeżenie. Czuła, że stoi przed nią najgorszy rodzaj rodziny pacjenta - roszczeniowy i wszystkowiedzący.
- Aktualnie szukamy przyczyny jego złego samopoczucia. Zapraszam panią do gabinetu, tam spokojnie porozmawiamy. Nie praktykuję na korytarzu.
Kobieta nie ruszyła się z miejsca. Za to jej towarzysz - jak najbardziej. Na oko pięcioletni chłopiec z rozmachem kopał w stojące w poczekalni krzesło, raz jedną, raz drugą nogą.
- Chcę pograć na twojej komórce, teraz! - mocno pociągnął matkę za rękę.
Internistka pomyślała, że to nie dzieje się naprawdę. Zupełnie mimo woli pobłogosławiła negatywny test ciążowy.
Kobieta, jakby przyzwyczajona, zignorowała dziecko.
- Porozmawiamy tutaj, zacznijmy od tego, co mu jest? Dlaczego jeszcze tego nie wiecie?
- To bardzo poważne zatrucie pokarmowe, naszym najważniejszym celem teraz jest znalezienie toksyny uszkadzającej wątrobę i zregenerowanie narządu - mówiła akademickim, nieco znudzonym tonem. Miała nieodparte wrażenie, że kobieta i tak jej nie słucha. - Muszę wiedzieć, czym pani zdaniem zatruł się mąż. Tylko w ten sposób może mu pani pomóc.
- Chcę go zobaczyć - kategorycznie powiedziała kobieta, dowodząc tym samym słuszności rozumowania Woźnickiej - rzeczywiście nie słuchała.
- Chcę batonika i colę - równocześnie wyrzekł jej syn, dla odmiany kopiąc w ścianę i rzucając z całej siły na krzesło zdjętą właśnie kurtkę. - Teraz!
Lekarka pomyślała, że nie bardzo się zdziwi, kiedy w następnej kolejności kopnie matkę. Jednocześnie nabrała ochoty na usadzenie dziecka na krześle, najlepiej do końca rozmowy, jeśli trzeba, również przemocą.
- Wykluczone przez najbliższych kilka godzin - powiedziała ostro. - Czy w domu mogło być do jedzenia coś nieświeżego? Proszę się dobrze zastanowić.
- Proszę pani, wszystko, co jemy pochodzi z ekologicznego gospodarstwa. Moja rodzina nie żywi się byle czym.
- A ja coś widziałem, ale nie powiem - wtrącił się syn, przetrząsając torebkę matki w poszukiwaniu komórki lub batonika.
- Olivierku, daj mi spokojnie porozmawiać z panią, jesteś przecież dużym chłopcem, troszkę cierpliwości...
Agata nie wytrzymała, przewróciła oczami, nie miała żadnego pomysłu, jak dotrzeć do dziecka, chwyciła się więc najprostszego rozwiązania.
- Widziałeś kiedyś coś takiego? - zwróciła się do Oliviera, pokazując stetoskop.
- Każdy lekarz to ma.
- A słyszałeś dzięki temu swoje serce?
Pokręcił głową. Natychmiast wyciągnął rękę jak po swoją własność, gdyby Agata nie była przygotowana, wyszarpnąłby przedmiot z jej dłoni.
- Najpierw powiesz, co widziałeś, potem posłuchasz - miała nadzieję, że jej ton nie pozostawia miejsca dalszej dyskusji.
Niespodziewanie chłopiec do niej podbiegł, wziął ją za rękę, spojrzał poważnie w oczy.
- Mama poszła do fryzjera. A sąsiadka przyniosła grzyby z lasu. Robert zrobił sos. I go zjadł.
- Amanityna... Kto jeszcze jadł ten sos? - Agata zbladła.
- Mamy nie było, a ja nie lubię - skrzywił się z obrzydzeniem.
- Jesteś bohaterem, łobuzie - nieoczekiwanie dla samej siebie porwała małego w ramiona. - My idziemy słuchać serduszka, a mama dzwoni do sąsiada. Musi się tu natychmiast zjawić, jeśli to możliwe z grzybami.