poniedziałek, 30 marca 2015

29.

"Pokora to posiadanie najgłębszej świadomości, że jesteśmy jednością. Pokora to brak pogardy dla kogokolwiek. Brak pychy". 

*****

Hana siedziała przy stole, głośno i szeroko ziewając. Z wdzięcznością przyjęła podaną przez męża filiżankę kawy.
- Prosiłem cię, nie wstawaj razem ze mną, jest bardzo wcześnie - westchnął mężczyzna.
- Daj spokój, Piotr, Sara się zaraz obudzi, a ja chcę przedtem chociaż wziąć prysznic.
Podniosła wzrok na męża i uśmiechnęła się delikatnie.
- A poza tym miło jest wreszcie zjeść z tobą śniadanie. Rzadko się ostatnio widujemy.
Gawryło stał przy kuchence, mieszając jajecznicę. Spojrzał na żonę uważnie, smutno.
- Wiem, staram się jak najszybciej do was wracać, ale sama wiesz, jak to jest w szpitalu. No i jeszcze Tosia... też mnie potrzebuje.
- Nie tłumacz się, rozumiem. Chodzi mi po prostu o to, że głupio się upierasz. Bezrozumnie nawet.
- Hana, nie zaczynajmy znowu tego tematu. Powiedziałem ci już, co myślę, jak dotąd nie zmieniłem poglądu.
Kobieta wstała, wyjęła chleb i energicznymi ruchami zaczęła smarować go masłem.
- Popełniasz błąd - powiedziała stanowczo. - Tak nie wolno. Odrzucasz gest dobrej woli, a to niesprawiedliwe.
- Wyolbrzymiasz, jak zwykle. Nie ma co roztrząsać.
Goldberg skończyła, odłożyła nóż na blat i podeszła do męża.
- Mój najdroższy facecie - roześmiała się, obejmując go wpół. - Są rzeczy, których ty kompletnie nie rozumiesz. Na szczęście rzadko tak masz i dlatego da się ciebie kochać. Szaleńczo.
Pocałowała męża, z czułością oddał pocałunek.
- Wszystko rozumiem, kochanie, Magda nagle, ot tak, chce się opiekować moją córką, ty jesteś pomysłem zachwycona, a ja się nie zgadzam. Nie ma tu nic skomplikowanego do rozumienia.
- Ona chce tą propozycją naprawić, co zepsuła, a my musimy jej pozwolić, bo to ważne, potrzebuje tego. Komu innemu wystarczyłoby zwykłe "przepraszam" i po problemie. Tylko że w tej sytuacji przeprosiny niewiele znaczą. Ona chce zrekompensować przykrości. Powinieneś to docenić.
- Zastanawiające, od kiedy tak jej bronisz.
- Odkąd widzę jej dobre intencje względem Sarenki. I mnie.
- A wiesz, co ja widzę? - Piotr mocno przytulił żonę. - Że jesteś nie tylko piękna, ale i dobra. I kompletnie nie znasz się na ludziach. Ktoś kilka razy zachowa się przyzwoicie, a ty od razu go wybielasz. Kochanie, Magda to kombinatorka, o czym przekonaliśmy się nie raz. Nie mam pojęcia, o co chodzi tym razem, ale kompletnie jej nie ufam. Nie wierzę w tą nagłą chęć poprawy stosunków między nami i bezinteresowność.
- Hej, ona tylko z nią posiedzi, kiedy my będziemy chcieli spędzić trochę czasu sami, to nie zbrodnia.
- A jeszcze kilka miesięcy temu zabijała mnie wzrokiem na wieść, że spieszę się do ciebie.
- Ludzie się zmieniają.
- Nie bez przyczyny.
Niespiesznie nałożyli jedzenie na talerze. I w tym momencie Sara głośnym wrzaskiem poinformowała świat, że już nie śpi.
- Jedz - Gawryło powstrzymał gestem wstającą Hanę. - Ja ją przyniosę.
Wszedł do kuchni z córeczką w ramionach. Ich widok natychmiast rozczulił młodą mamę.
- Widzisz, Sareneczko, z takim zainteresowaniem patrzysz na pyszną jajeczniczkę tatusia, a mama niewzruszona jak głaz nie da ci nawet skosztować okruszynki chlebka - usiedli przy stole.
- Nawet nie próbuj - lekarka pogroziła palcem. - Jest na takie eksperymenty zdecydowanie za malutka, a jajecznica nie była tematem naszej rozmowy.
- Maluszku, chcesz zostać z ciocią Magdą? - Piotr żartobliwie pomachał rączką dziecka, jakby gwałtownie coś odganiało.
- Guuugghhaaa - odpowiedziała na pytanie Sara.
Ginekolog wybuchnęła śmiechem.
- Czy ja dobrze rozumiem? Powiedziała: oczywiście, że tak?
Piotr westchnął z rezygnacją. Uśmiechnął się do córki.
- W porządku, jeden raz i tylko pod warunkiem, że będziemy do niej ciągle dzwonić.
- Jesteś wspaniały - Hana położyła dłoń na dłoni mężczyzny, spletli palce.
- Bo się zgodziłem?
- Nie, bo mnie zabierzesz z tej okazji do kina.
- A jest jakiś film, na którym nie zaśniemy? O, już wiem, horror, będziemy mieć ocean wrażeń!
- Chyba krwi, a wtedy natychmiast zamknę oczy. Cóż, wyjście jest tylko jedno - pyszna, romantyczna kolacja.
- Makaronik?
- Mięsko. Z tej okazji mogę wyjątkowo zrezygnować z włoskiej kuchni.
- zawsze wiedziałem, że mam fantastyczną i wyrozumiałą żonę - z przyjemnością zaproszę panią na wyborne mięsko, madame.
Zniecierpliwiona gadaniem rodziców Sara zaczęła domagać się własnego śniadania. Skoro i w mięsnych planach nie została uwzględniona, z westchnieniem przełknęła pierwszy łyk mleka - było jak zwykle - wyborne.

*


- Ja już nie wiem, jak mam do was mówić, żebyście zrozumieli i wreszcie zaczęli się uczyć - nauczycielka z niecierpliwością włożyła klasówki do teczki. - Egzamin gimnazjalny w przyszłym roku, a u was prawie same jedynki i to z poprawy sprawdzianu. Tyle razy powtarzam - matematyka wymaga systematyczności.
W tym momencie przez salę przeleciał papierowy samolocik. Kobieta udała, że tego nie widzi.
- Ostateczny termin poprawy wyznaczam na środę za dwa tygodnie. Więcej szans nie otrzymacie.
- To niesprawiedliwe! - krzyknęła natychmiast Iza. - Ja na pewno na wtedy nie zdążę.
- No co ty, zamierzasz się uczyć? Jak dotąd nigdy ci się to nie zdarzyło - zarechotał Szymon, uczniowie mu zawtórowali.
Zadzwonił dzwonek. Wszyscy natychmiast podnieśli się z miejsc i równocześnie przepychając się do drzwi, kompletnie zatarasowali przejście.
Ola szturchnęła Izę łokciem.
- A ja ci mówię, że dostaniesz z tego piątkę. No dobra, czwórkę.
- Nie zamierzam zakuwać, chyba chora jesteś!
- A myślisz, że ja zamierzam?
- To jak?
- Mam pomysł. Jeszcze mi podziękujesz.
Iza spojrzała na koleżankę nie rozumiejąc.
- Znajdź Patrycję, przyda nam się. Spotykamy się za pięć minut w kiblu na trzecim, tam chodzi najmniej ludzi. Coś wam pokażę.


*

- Natalia! Czekaj!

Dziewczyna odwróciła się, a widząc biegnącą w jej stronę Patrycję, przyspieszyła kroku.
- Mówiłam, czekaj, którego słowa nie zrozumiałaś? - wyższa o głowę nastolatka chwyciła Natalię za rękę, mocno, za mocno.
- O co chodzi?
- O ten tramwaj, co nie chodzi, idiotko, Ola ma dla ciebie propozycję.
- Nie mam czasu, muszę odebrać brata ze szkoły.
- To jest propozycja nie do odrzucenia, matko Tereso - Patrycja chwyciła za torbę Natalii tak mocno, że zatrzeszczały szwy.
- Ojej, torba chyba ci się psuje, musisz kupić nową, tylko obawiam się, że nie masz za co, ale niefart. Chociaż? Wiesz co, obiło mi się o uszy, że w lumpeksach dla biedaków ma być wyprzedaż. Wystarczy, że pokażesz, jak wyglądasz, a na pewno dadzą ci prawie za darmo.
- Gdzie ona jest? - spytała cicho Natalia.
- No, tak możemy rozmawiać.

*

Siedziały na parkowej ławeczce. Natalia smutna, Iza, Ola i Patrycja wyczekujące tego, co ma nadejść.

- Zapraszam cię na mały seansik filmowy, to nie potrwa długo, zdążysz po braciszka - drwiła Ola, włączając film na telefonie.
Na ekranie ujrzały pijanego ojca Natalii, który, ledwo trzymając się na nogach, próbuje znaleźć właściwą klatkę ich bloku. Głośno wykrzykuje jakieś słowa bez znaczenia i z trudem podtrzymuje się żywopłotu, żeby jak długi nie runąć na ziemię.
- Przepraszam, która godzina? - spytała go nagrywająca filmik Ola.
- Nie wiem, Natalko, kocham cię, córeczko, jesteś moim słoneczkiem, moim szczęściem, przebacz tatusiowi - bełkotał mężczyzna, z trudem artykułując słowa.
Kiedy skończył, przewrócił się w krzaki. Tylko Ola wiedziała, że został przez nią popchnięty.
- Sprawa jest prosta, siadamy na poprawie z matmy tak, żebym mogła pokazać ci swoje pytania. Ty napiszesz mi odpowiedzi, a jeśli idzie o resztę - spojrzała na koleżanki - już sobie poradzimy.
Ola odrzuciła włosy do tyłu, Natalia zbladła gwałtownie.
- Jeśli się nie zgodzisz, film trafi na Facebooka, nie trać naszego czasu, wybieraj.
- Złapią nas, poza tym wy się macie uczyć dla siebie - zaoponowała Natalia.
Dziewczyny zaniosły się śmiechem.
- Nie zgadzam się - krzyknęła hardo prześladowana nastolatka.
- To pożałujesz - warknęła Patrycja.
- Jutro będziesz pośmiewiskiem szkoły - dodała Iza.
- A mnie się wydaje, że jednak się zgodzisz - powiedziała Ola, zamierzając się na Natalię pięścią.
Dziewczyna zaczęła uciekać, co sił w nogach, nie miała wielkich szans, koleżanki również były dobre z wf-u. Przykucnęła za samochodem, czuła że dziewczyny się zbliżają. Że to jej ostatnia szansa. Z rozpaczą, ostatkiem sił wbiegła na ulicę.
Nie zauważyła nadjeżdżającego pojazdu. Kierowca z piskiem opon hamował z przerażeniem. Kiedy dziewczyna próbowała zareagować, było już za późno. Poczuła podmuch powietrza, uderzenie i Całym ciężarem huknęła o ziemię.

poniedziałek, 23 marca 2015

28.

"Odważny to nie ten, kto się nie boi, ale ten, który wie, że istnieją rzeczy ważniejsze niż strach".

*****

Idalia biegła. Najszybciej jak umiała, uciekała resztką sił. Przeczuwała, że zaraz się przewróci, a wtedy wszystko się skończy - stanie się coś strasznego. Nie wiedziała co, nie mogła sobie tego uświadomić, ale czuła, że to zdarzenie na zawsze zmieni jej życie i nigdy go nie zapomni. Oczy zaszły jej łzami, na głowę posypał się żwir i kamienie, nie mogła złapać tchu i nagle, ostatnim, rozpaczliwym wysiłkiem woli... otworzyła oczy.
Brak tchu i łzy okazały się rzeczywiste, zamiast kamieni natomiast były łapki, cztery sztuki. Ostatnia próbując szybko czmychnąć wplątała się w jej włosy. Sprawca pobudki i winowajca jakby nigdy nic zwinął się w kłębek przy twarzy swojej pani, udając, że go tam nie ma, że śpi, a w ogóle to o co chodzi, przecież nic się nie stało. Ida nadgarstkiem otarła oczy.
- Dzięki, Szczepan, doceniam. Jesteś prawdziwy facet, na ciebie zawsze można liczyć w kryzysowych sytuacjach - pocałowała kotka w główkę, dokładnie pomiędzy spiczastymi uszami.
W ramach okazania wdzięczności za pobudkę z koszmaru chciała natychmiast wypełnić miseczkę, jednak w tym momencie zadzwonił telefon.
Lekarka wstrzymała oddech.
- Halo - odebrała z lękiem, drżącym głosem.
- Hej, to ja, coś nie w porządku?
- Agata, cześć, wszystko okej - wypuściła z ulgą powietrze z płuc, uświadamiając sobie, że ze strachu nadal je wstrzymuje.
- Dzwonię, bo pomyślałam, że skoro i tak musimy iść dzisiaj do pracy i skoro takim bladym świtem, to może pojedziemy razem?
- Ale jak to, nie rozumiem, to ty nie jesteś w hotelu?
Internistka odchrząknęła nieco zażenowana.
- Niezupełnie, tak jakoś wyszło, że jestem u Marka, zasiedzieliśmy się wczoraj trochę...
- U Marka, no proszę, a tyle było niedawno wątpliwości w tej kwestii. Szybko zmieniasz zdanie. Gratuluję.
- O, przepraszam, do niczego nie doszło. Ja tylko jak zwykle szybko się uczę i jestem niezwykle inteligentna. I jak ktoś mi mówi, że trzeba doceniać, co i kogo się w życiu ma, a potem można bardzo żałować, jeśli przepadnie, bo podły los, to mnie nie trzeba dwa razy powtarzać.
- Proszę mi wybaczyć szczerość, ale to straszne niedopatrzenie z pani strony, pani doktor. Że do niczego nie doszło. Cała reszta wykonana wzorowo.
- To co, zostanę nagrodzona? To niedaleko od ciebie. Proszę.
- Napisz adres, ogarnę się i jestem.
- Jesteś kochana.

*

Jechały w milczeniu. Idalia w zamyśleniu patrzyła na drogę, Agata spokojnie i powoli dobudzała się, nabierając siły na cały dzień i nowe obowiązki. Nagle w ciszę i spokój poranka wdarł się dzwonek telefonu. Cichocka przeniosła wzrok na wyświetlacz, po czym spokojnie znów spojrzała przed siebie, kompletnie ignorując telefon.
- Boże drogi, znowu to, nie odbierzesz? Dzwoni ci i dzwoni ciągle.
- Ach, cóż za spostrzegawczość - rzuciła psychiatra zgryźliwie.
- Nie takim tonem poproszę. I nie zbywaj mnie, tylko wytłumacz, o co chodzi, bo to się robi wkurzające.
- Naprawdę? Co ty nie powiesz! To nie tobie dzwoni! Co ma się dziać, dzwoni telefon, nie słyszysz? - Ida krzyczała wściekła. Nie panowała nad sobą. - Nieznany numer, jakieś kilkanaście razy w ciągu dnia. Muszę wyłączać przy pacjentach, bo nie mogłabym pracować, nie dowiem się nawet, gdyby ktoś wzywał mnie w szpitalu. Jak kiedyś zawalę wezwanie, to Tretter mnie wywali na zbity pysk. I wtedy się będzie dopiero coś działo! Będziecie zachwyceni!
W głosie Idalii pojawiła się z trudem wstrzymywana histeria. Drżały jej usta, wybuch płaczu był kwestią czasu.
- A w ogóle to myślisz, że co? Że ja jestem głupia? Upośledzona? Gdybym wiedziała, co się dzieje, już dawno przestałoby się dziać.
Zapadła cisza. Lekarka zacisnęła na kierownicy drżące dłonie. Telefon zadzwonił ponownie. Wyłączyła urządzenie. Zdecydowanie zbyt gwałtownie rzuciła nim na tylne siedzenie, z całej siły.
- Zatrzymaj się gdzieś. I uspokój.
- Nie mamy czasu.
- Stań gdzieś, mówię. Mnie poniosło, ciebie poniosło, ochłoniemy sobie pomalutku.
- Spóźnimy się.
- To będziemy spóźnione, ale nigdzie dalej teraz nie pojedziemy.
Woźnicka spokojnie wybrała numer na swoim telefonie.
- Cześć Witek, tu twoja ulubiona koleżanka, taki problem mam, ja i Idalia utknęłyśmy w strasznym korku, trochę się spóźnimy. Przejmij moje obowiązki, a Idalii pacjentów powiadom. Kwestia pół godziny. Uwielbiam cię, dzięki. Słucham? To, że uwielbiam kogoś innego nie znaczy, że nie mogę i ciebie, buziaki! Jesteś super! Wiem, że wiesz, pa!
Zatrzymały się na parkingu.
- Mogę zobaczyć? - Agata wskazała głową telefon, psychiatra przytaknęła.
- Tylko wczoraj dwadzieścia trzy połączenia z prywatnego numeru. Niemożliwe, że nie wiesz, kto to jest, Ida. Musisz go znać.
Cichocka zgięła się wpół, jakby ktoś ją uderzył. Ukryła twarz w dłoniach.
- Iduś, nie o to mi chodziło, nie miałam na myśli, że kłamiesz. Po prostu o tym nie wiesz. Popatrz na mnie. Cała sytuacja jest po prostu jakaś skrajnie chora. Chcę ci pomóc, ale żeby to zrobić, muszę się czegoś od ciebie dowiedzieć.
Telefon zadzwonił po raz kolejny, oczy Idalii zaiskrzyły wściekłością. Wyrwała go koleżance z ręki.
- Halo! Halo! Proszę się odezwać, natychmiast, kim pan jest? Czego pan ode mnie chce? Proszę przestać dzwonić, człowieku, jeśli nie przestaniesz, zadzwonię na policję! Przysięgam!
Usłyszała cichy, złośliwy chichot. Połączenie zostało przerwane.
Chciała nabrać tchu, ochłonąć, ale emocje były silniejsze od niej, rozpłakała się żałośnie.
- Agata, powiedz mi, co ja mam robić, przecież nie panuję nad własnym życiem - mówiła zalewając się łzami.
Internistka wyjęła chusteczki. Była skrępowana rozpaczą kobiety.
- Uspokój się i opowiedz mi wszystko po kolei. Coś tu jest cholernie nie tak. No, już, bo ja też będę płakać - objęła lekarkę mocno, krzepiąco głaszcząc po plecach. - Nie ma sytuacji bez wyjścia, słyszysz?
Idalia zdołała wykonać tylko drugą część polecenia, opowiedzieć. Uspokoić się już nie mogła. Nie pozwalało jej na to ciągłe napięcie ostatnich tygodni, strach i bezradność. Opowiadała płacząc, Agata słuchała w milczeniu. Opowiedziała wszystko, o telefonie w szpitalu, przez który omal nie zemdlała, kiedy rozmówca jedyny raz się odezwał i uświadomiła sobie, że głos nie należy do jej męża, przez co nie potwierdziła się jedyna hipoteza, jaką dysponowała. O bukiecie zostawionym u sąsiadki, zdecydowanie zbyt spektakularnym, o karteczce z zawoalowaną groźbą, o tym, że wyciszenie dźwięku nie pomaga, bo świecący wyświetlacz wybudza ją nawet w nocy. Mówiła o koszmarach, w których ciągle ucieka, a ktoś ją goni, w jakim paraliżującym strachu odbiera telefon, co i tak nie ma sensu, bo rozmówca milczy.
W końcu wytarła oczy i gwałtownie wysiąkała nos, wyprostowała się.
- A najgorsze, Aga, jest to, że zupełnie nie wiem, co robić. Zawsze w życiu sobie radziłam, układając plan, jak działać, krok po kroku, to pozwalało mi przetrwać, wziąć się w garść, a teraz kompletnie nie umiem. Nie wiem ani kto to jest, ani dlaczego to robi, co mu zrobiłam i co mogę zrobić, żeby przestał mnie dręczyć. I to jest straszne, życie wymyka mi się spod kontroli. W głowie słyszę już wibracje telefonu nawet, kiedy nie dzwoni. A gdy ten człowiek zaczyna się śmiać, to czuję, że ze mnie kpi, że bawi się moim kosztem, że jest zdolny do wszystkiego. I zaczynam się naprawdę bać. Nigdy się tak nie bałam.
- To jest jakieś popieprzone, nielogiczne. Przeglądałaś dokumentacje pacjentów? Może to ktoś z nich?
- To było pierwsze, o czym pomyślałam. Nikogo takiego ostatnio nie miałam.
- Jakiego?
- Niezadowolonego, nienawistnego, grożącego.
- A dawniej?
- Teoretycznie to może być każdy, w praktyce nikt, bo to prywatny numer, nie służbowy, kto z pacjentów mógłby mieć mój prywatny numer?
- Każdy numer można zdobyć, jeśli się chce.
- Tylko po co, przecież gdy o coś mu chodzi, ma jakieś wątpliwości, może zadzwonić i zapytać.
- Ty to wiesz, ja to wiem, ale ten człowiek, kimkolwiek jest, nie ma nic wspólnego z logiką. Nie wygląda na zdrowego.
- I co? Jak to sobie wyobrażasz? Że zablokuję wszystkie prywatne numery? Wiele instytucji z takich dzwoni, nie ma szans. Numeru też nie zmienię, po pierwsze, bo dałabym się zastraszyć, po drugie - to numer na abonament. Mam iść na policję, i co im powiem? Wezmą mnie za walniętą.
- Idalia, ja nie chcę się mieszać, ale jeśli to twój mąż?
- Co ty mi chcesz powiedzieć?
- Pogadaj z mężem. Nie ma żadnego powodu, dla którego miałby cię dręczyć osobiście. Może komuś to zlecić.
- Czy ty aby nie naczytałaś się za dużo kryminałów?
- Spotkaj się z nim.
- Nie mam do niego żadnego kontaktu, numer, który mam, nie odpowiada.
- Wspominałaś, że to znajomy Hany.
- Daj spokój.
- Zrobisz, jak zechcesz, ja wyjścia innego nie widzę, a teraz już jedźmy, bo Latoszek nie jest obdarzony pokładami cierpliwości.

*

Wiktoria i Piotr siedzieli w pokoju lekarskim przy porannej kawie. I zdjęciach rentgenowskich.
- No, i jeślibyś mi pomogła, Wiki, taki zabieg ma szansę powodzenia.
- Spokojnie, spokojnie. Najpierw pogadam z Van Graafem. Będzie się burzył, bo pacjentka ma problemy z sercem. Nie wiem, czy zakwalifikuje się do znieczulenia. On się rzadko ugina.
- Problemy sercowe to twoja specjalność. Przekonasz go.
- Bardzo śmieszne, ale to by było coś.
- Gdyby nie było, nie prosiłbym cię. A co słychać w małżeństwie? Jak wyjazd, odpoczęłaś?
- Wróciliśmy, nic nadzwyczajnego, cudowne lenistwo, opowiadaj lepiej, jak tam Hana i Sara.
W tym momencie weszły Agata i Idalia. Psychiatra miała zapuchnięte od płaczu oczy. Internistka chciała nalać kawy, ale zauważyła Wiki.
- Wiktoria! Jesteś już! - rzuciła się przyjaciółce na szyję. - Jak było?
- Bosko. Pogadamy o tym. A teraz szara rzeczywistość i wir pracy. I stęskniłam się za tobą.
Idalia nie patrzyła na szczebioczące kobiety i ich nie słuchała, przyglądała się Piotrowi pochylonemu nad wynikami badań. Próbowała się zebrać na odwagę, nie miała czasu, pacjenci czekali.
Stanęła przed chirurgiem, odchrząkując, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
- O, Idalia, coś się stało? Mam wrażenie, że płakałaś.
Zaczerwieniła się po same uszy.
- Nie, wszystko w porządku - wyprostowała się, stając w swojej zwykłej, sztywnej pozie, która dodawała jej pewności. - Twoja żona, Hana... kiedyś rozmawiałyśmy... że gdyby jakiś problem...
- Okej, kawę wypijemy później - Piotr mrugnął do Idalii.
Zaczerwieniła się jeszcze mocniej.
- To masz jej dać znać, coś wspominała, telefon czy adres?
Cichocka uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Jedno i drugie.
- Zaraz ci napiszę, a teraz chodź, spojrzysz mi na pacjentkę, potrzebuję twojej konsultacji.

poniedziałek, 16 marca 2015

27.

"Pamiętaj wszystko, co warto pamiętać, i zapomnij wszystko, co lepiej zapomnieć".

*****

Stała sztywno, zaciskała oczy, nie chciała patrzeć. Wypełniała ją gorzka bezradność. Nade wszystko chciała wyjść. Nic tylko uciekać stąd. Jak nigdy, albo jak już dawno nie.
- Pani Krysiu, który, błagam panią, bo ja tu nie mogę dłużej zostać. Ja nie chcę patrzeć, chcę je wszystkie. A taka głupota nawet do mnie jest niepodobna. Tego się przecież nie da zrobić.
- Ano, dziecko, taki los. Skoro ludzie mogą być nikomu niepotrzebni, to trudno, żeby koty wszystkie były czyjeś. I nie mów do mnie na pani. Krysia lepiej mówić.
- Tylko głupio tak na "ty"...
- Jeśli ci głupio, to mów "babciu". To tak by było trochę, jakbym miała wymarzoną wnuczkę.
Idalia się zaczerwieniła, gwałtownie, mocno. Spuściła wzrok.
- Pani babciu, na litość, wybieraj! - jęknęła w desperacji.
Krysia się uśmiechnęła.
- Podejdź, popatrz i weź na ręce, to musi być twój wybór, Idalko, to gorzej niż mąż, bo męża zawsze możesz odprawić z kwitkiem. Kot będzie z tobą do końca jego lub twoich dni. Poważna sprawa.
Idalia głęboko odetchnęła, na odwagę. Potoczyła niepewnym wzrokiem po zwierzętach i bez namysłu, ostrożnie i delikatnie wzięła kotka na ręce.
Stworzonko było czarne, w zasadzie w całości. Czarne jak święta ziemia turecka i noc czarna w jednym. Może za bardzo depresyjnie? Skądże znowu. Oczka cudnie zielone, jaśniejące, ciepłe i mądre niemal jak ludzkie.
Obejrzała kotka z każdej strony, znosił cierpliwie lekarską przenikliwość. Następnie postawiła malucha na ramieniu. Uciekniesz, to się żegnamy, pomyślała. Kompletnie widać nie znała kocich zwyczajów, bo nie pytając nikogo o pozwolenie, futrzak ufnie oparł pyszczek o jej policzek, po czym wtulił w szyję lekarki mniej więcej połowę kotka. Tylko ogon puścił gdzieś luzem wzdłuż nowej właścicielki, a w zasadzie to, co przy dobrym zaopatrzeniu miseczki stanie się prawdziwą chlubą i wizytówką kota, obecnie przypominało jednak bardziej sznurówkę.
Idalia stała i cieszyła się chwilą. Z trudem kryła wzruszenie.
- No i po co ja ci tutaj jestem, Idusiu, sam cię wybrał. Przepadłaś. Odkąd cię znam, nie byłaś taka rozpromieniona.
- Przynoszący szczęście czarny kot czarownicy - zaśmiała się Ida złośliwie. - Lepiej trafić nie mogłam. Myśli babcia, że mnie polubi?
"Dziwna, czy ona nic nie rozumie?" - pomyślał kotek. I na dowód, że już od dawna przecież lubi, tylko ta pani kazała tyle na siebie czekać, wtulił się w nią cały, wróć, niecały, łapki się nie pomieściły. Zdarza się najlepszym. No, teraz chyba zrozumiała.
Lekarka z czułością wzięła kotka w obie dłonie, podrapała za uchem.
- No, czas do domu, czas najwyższy. Założę się, że jesteś, Szczepanku, tak samo głodny jak ja.

*

Dzwonek do drzwi zadzwonił dokładnie w chwili, kiedy Agata starannie rozprowadzała tusz na rzęsach. Z wrażenia omal nie wbiła sobie szczoteczki prosto w oko. Ścierając pospiesznie smugi z policzka, pobiegła otworzyć.
- Wybacz, że tak wcześnie, nie lubię się spóźniać, a akurat nie było korków, prowadź do kuchni, ciężkie to jednak - wyrzekła Idalia jednym tchem.
Agata się roześmiała.
- No tak, czego innego mogłam się spodziewać. Ja nie mam nawet skończonego makijażu, a ty jak zwykle pełna elegancja. Zawstydzasz mnie i tyle.
Prawda, Idalia miała na sobie klasyczną, prostą, czarną sukienkę, na szyi wisiorek z niewielkim kamyczkiem mieniącym się wszystkimi odcieniami czerwieni, a na nogach obłędne, czerwone szpilki, na których poruszała się z ogromną wprawą. Rozpuszczone włosy swobodnie spływały jej na ramiona. Wyglądała zjawiskowo.
- Makijaż? Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. No i masz rację, trochę przesadziłam, więc, jeśli nie zrobi ci to większej różnicy... - szybkimi ruchami zrzuciła szpilki. - Możesz przestać się wstydzić.
W kuchni psychiatra przystąpiła do rozpakowywania torby. Spojrzała z triumfem na stojącą na stole butelkę wina.
- No, zgadłam, że alkoholem zajmiesz się ty. Więc mam dla ciebie dwa warianty, niekoniecznie alternatywne, jednak proponowałabym stosować rozłącznie.
Agata patrzyła na koleżankę dość głupio, a na pewno nierozumiejąco.
- Pierwszy - wyjęła z trudem pudełko z ciastem. - Żadne tam sery, bo jeśli mam się już upić, to chociaż z korzyścią. Pyszne, gwarantuję. I drugi, jeśli jednak jesteś z tych dbających o linię - wyjęła pudełko sałatki. - Wybredni goście mojego męża nigdy nie narzekali, da się więc zjeść.
Internistka zaszokowana chwyciła się kuchennego stołu i bezmyślnie zagapiła na ciasto.
- Wiedziałam, że coś nie wyjdzie, nie tolerujesz glutenu?
- Co? Nie, coś ty, po prostu nigdy nie wspominałaś, że masz męża.
- Bo nie mam - towar deficytowy, dzisiaj jest, jutro go nie ma.
- Ale miałaś!
- Każdy popełnia błędy. Żeby wykluczyć twoje następne pytanie i dać spokój jałowym dyskusjom o byłym życiu: tak, ze związku zaistniało dziecko, Agatka Cichocka, której odejście z tego świata przyczyniło się do rozpadu pożycia. Oszczędź mi więcej pytań i chodźmy się spokojnie upić.

*

Wino płynęło wartkim strumieniem. Ilości jeszcze z zawartością strumienia konkurować nie mogły, ale wszystko w swoim czasie. Agacie szkliły się oczy, zwykle blade policzki Idalii były już mocno rumiane.
- No, to ja ci doleję, a ty mi powiedz, dlaczego mi powiedziałaś, co powiedziałaś.
Idalia nie protestowała.
- To chyba logiczne.
- Nie bardzo.
- Też jesteś Agatka. Chyba dlatego od początku mnie rozczulasz i pozwoliłam ci się zbliżyć. Poza tym dobrze bym się czuła, gdyby moja wyrosła podobna do ciebie.
- Jaka?
- Wrażliwa, cierpliwa, uczciwa i jeszcze kilka trudnych słów, które stan prawie upojenia mi wypłukał z głowy, ale już niekoniecznie do rymu.
Oczy Agaty zaszkliły się bardziej.
- Skąd ty masz tyle siły...
- Dolej mi, to może ci powiem.
Tym razem Agata nie protestowała.
- Z wiary. Najpierw miałam siłę, bo wierzyłam, że wygramy. Białaczka. U małych dzieci wyjątkowo trudny przeciwnik. Bardzo długa i smutna historia. Potem miałam siłę, bo poza mną cierpiał jeszcze Wiktor. Wierzyłam, że wspólne cierpienie pozwoli nam się jakoś otrząsnąć, zjednoczy nas. Zjednoczył się tylko on, z pielęgniarką, cieleśnie, bo duchowo to ona chyba nie umie.
Idalia przerwała, oparła policzek na dłoni, zastanawiała się nad dalszymi słowami, podjęła po dłuższej chwili.
- A dzisiaj nie mam Agatki dwa lata, tyle samo, ile miałam i nadal wierzę, równie mocno i równie głupio jak w poprzednich przypadkach. Na przykład w to, że nie byłaby dumna, gdybym się tak po prostu poddała rozpaczy. Głupio, żeby dorosła matka była mniej dzielna niż maleńka dziewczynka, było nie było straszny obciach.
Znowu zapanowała cisza.
- A czasami nie wierzę. I wtedy słucham ludzi. Długo, uważnie, cierpliwie. Mówią o lęku, demonach, samotności, beznadziei i przejmującym smutku. A później jakoś tak przychodzi mi do głowy, że przecież nie mam znowu najgorzej. Jestem zdrowa, żyję, więcej - panuję nad swoim życiem, myślami, czynami. Kiedyś może nawet mi przejdzie unikanie ludzi i nie będę do końca życia sama, wystarczy, że włożę w to trochę wysiłku. Czego trzeba więcej?
- Ja chciałam się poddać tylko dlatego, że ktoś mnie zgwałcił. Sens mi gdzieś zginął. Głupio, nie?
- Nie. Każdy ma czasem dość swojego życia. Nie znam nikogo, kto by nie miał. Sztuka to mieć dość i się temu uczuciu nie poddać, walczyć, a kiedy już jednak się poddasz, nie myśl sobie, też miałam taki czas, podnieść się wbrew wszystkiemu. Zebrać wszystkie siły i iść dalej, nawet bez celu, byle iść, do przodu, mimo wszystko. A cel zawsze po drodze się znajdzie. Sama widzisz, jesteś biegła w sztuce. Czułam, kogo wybieram.
Uśmiechnęła się, dolewając Agacie.
- Ale jednak ostatecznie się nie poddałaś. Bo?
- Nie poddałam się dla i z. Dla jednego fajnego Marka i z miłości do tegoż.
- Było warto, przyznaj uczciwie.
- Zapytaj mnie o to za kilka lat.
- Niedowiarek. Jesteś do mnie bardziej podobna niż myślałam. Nie płacz, zjedz ciasteczko. Dobrze ci zrobi. Marek się spisze, czuję to, a ja mam intuicję nie z tego świata. Jestem straszna wiedźma. Taka wiedźma, co wie.
- A jak się przytulę do wiedźmy, to zostanę zamieniona w żabę? - spytała Agata przez łzy.
- Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.
Agata zaryzykowała. Wiedźma niezdarnie odwzajemniła uścisk. Zrobiło się ciepło, intymnie, bezpiecznie.
- Strasznie się cieszę, że chcesz mnie lubić - Woźnicka popatrzyła w znacznie już zamglone oczy Idalii - I że mogę o tym wszystkim wiedzieć. Jak mi będzie bardzo trudno, to pomyślę o tobie. I zrobi się lżej.
- Nie myśl tyle, to szkodzi zdrowiu. Lepiej po prostu zadzwoń.
- A ty też zadzwonisz?
- Pewnie nie. Jeszcze nie. Ale przytulę się do kota. Skoro już tyle o mnie wiesz, może zechcesz go poznać? Jesteśmy z sobą od dzisiaj.
- Z ochotą i radością.
- To dzwoń po taksówkę. Zbieramy się.
- Ale że teraz?
- Później to my raczej nie wstaniemy, a ja mam naprawdę niezwykle duże i wygodne łóżko. Zostało mi po mężu. Dostaniesz nawet własną kołdrę.
- Ach, skąd wiedziałaś, co mnie przekona - Agata mrugnęła do Cichockiej.
Dzielnie ruszyły do sprzątania. Wężykiem.
- Siła grawitacji jest niezwykle pociągająca. Gorzej będzie, jak obie damy się uwieść - śmiała się Idalia.
- Byle nie z tymi kieliszkami w objęciach, twoja sukienka, a zresztą, nawet jeśli...
- Kto nie ryzykuje, nie pije szampana - krzyknęły jednocześnie i w ataku śmiechu padły na łóżko, kieliszki przezornie zostawiając na stole.

poniedziałek, 9 marca 2015

26.

"Miłość zaczyna się wtedy, kiedy szczęście drugiej osoby staje się ważniejsze niż twoje".

*****

- Braciszku kochany, całe wieki cię nie widziałam, nie możesz mi tak więcej robić - Hana z radością rzuciła się w ramiona Przemka.
- Chciałbym nie, ale tonę, siostrzyś, tonę totalnie w pieluchach. Nie wiem jak się nazywam, mam dokładnie to samo co ty, tylko z większym nasileniem, bo Franka odkryła już, że można pełzać i mobilność daje możliwości, to jest dopiero hardcore.
- Jaki tam hardcore, przecież pięknotka śpi słodziutko u tatusia na rękach. Co ty od niej chcesz.
- Dlatego wykorzystuję okazję i o to jestem. Zapraszam panie na spacer. Odmowy nie przyjmuję.
- Z przyjemnością, ale kiedy Sara się obudzi i zje. Akurat zaliczymy dzisiejszą dawkę powietrza. No i pod warunkiem, że opowiesz, co tam u ciebie. Mam spore zaległości.
- Dużo by opowiadać.
- Nigdzie nam się nie spieszy. A na spacerze łatwiej się wyżalisz. Wysiłek fizyczny równa się endorfiny, a one poprawiają nastrój, słowem - spacerek w naszym towarzystwie to błogostan ciała i ducha - spojrzała na brata z troską, uśmiechnęła się. - A i może ja na jakiejś parkowej ławeczce zostawię przypadkiem te cholerne ciążowe kilogramy.
Przemek odpowiedział uśmiechem.
- Zgadzam się, z argumentami prozdrowotnymi nie śmiem dyskutować.

*

Szli w milczeniu alejkami. Cieszyli się spokojem, swoją obecnością i świeżym, jak na park w mieście, powietrzem. Hana z niepokojem zerkała w smutne, przygaszone oczy brata. Temperatura nieznacznie powyżej zera przyciągała tylko nielicznych spacerujących. Przemek pchał przed sobą wózek ze śpiącą Franią, lekarka niosła Sarę w chuście. W końcu kobieta nie wytrzymała, przerwała ciszę.
- Martwię się o ciebie, wiesz?
- Nie ma zupełnie powodu.
- A ja myślę, że jednak trochę oszukujesz. Zwłaszcza siebie.
- Kocham tego małego smyka jak nikogo na świecie i tylko to się dla mnie liczy.
- Wiem, rozumiem.
- Zrobię dla niej wszystko. Wiele poświęcę, żeby ją uszczęśliwić.
- Jak wyżej. Ale jest jeszcze Ola. I tego, co się dzieje między wami, już nie rozumiem. Co właściwie zaszło? Pokłóciliście się?
- Hana, nie zaczynaj.
- Nie odpuszczę tym razem. Dręczy cię to i nie daje spokojnie żyć. A ja cię kocham i chcę, żebyś był szczęśliwy. Zasługujesz na to jak nikt, mój drugi najdroższy facecie. Nie możesz ciągle być na rozdrożu, musisz tę sytuację jakoś rozwiązać.
- Nie jestem na żadnym rozdrożu - nie kocham jej. I tyle.
- Tak po prostu? - Hana nie zmieniła wyrazu twarzy, nadal była zupełnie spokojna.
- Nie, gorzej, zaczynam nawet nienawidzić, a to już jest powód do obaw.
- Dziewczyna się wyraźnie pogubiła...
- O nie, Hana, wszystko mi wmówisz, ale nie to, że ona się pogubiła. Działa z premedytacją, a ty jak nic o nas nie wiesz, nie wypowiadaj się, a już na pewno jej nie broń.
- Właśnie próbuję się dowiedzieć, poza tym lubię ją i słabo znam, to wszystko - odpowiedziała cicho, posmutniała.
- Przepraszam cię. Wiem, że chcesz dobrze, chyba jako jedyna. Ale dość już mam tego wszystkiego, a Wiktoria jeszcze mi mówi, na przykładzie własnych błędów, żebym postarał się przekonać Olę do bycia dobrą, troskliwą matką. Bo całe życie jej to zniszczy. Jesteś w stanie uwierzyć?
Roześmiał się gorzko.
- Nie znam dobrze Wiktorii, za to wiem, że jeśli postanowiła się wtrącić, to na pewno z dobrymi intencjami. I na pewno źle się u was dzieje... A to już jest powód do obaw.
- Źle, bardzo źle. Postawa matki mojego dziecka jest dla mnie nie do zaakceptowania. Przekreśla wszystko, co mogło być między nami. Na zawsze. I nic więcej nie ma do dodania.
- Opowiedz mi. Dotąd wydawało się, że jest w porządku. Stwarzaliście tego wspaniałe pozory. Trudno pojąć.
- O pewnych rzeczach wiesz. Najpierw długo nie informowała mnie o ciąży, że niby jest taka honorowa i doskonale sobie poradzi sama. Tyle że ja miałem prawo wiedzieć, Hana, od samego początku. I mam do niej straszny żal, bo to moja córka, to jej dotyczyło. Ale zacisnąłem zęby, nie znała mnie, nie wiedziała, jak zareaguję na wieść o dziecku, okej.
- Prawda. To był dla niej szok. Dla mnie, dla wszystkich...
- Potem rodzi się nasze dziecko, a ona do pracy idzie, bo propozycję dostała. I ja nie miałbym nawet nic przeciwko, gdyby cokolwiek ze mną ustalała. Jest młoda i narwana, wszystko robi bezmyślnie. Nie miała pojęcia, że zdecyduję się zostać z małą w domu. Bez zastanowienia przyjęła. Niczego ważnego nie rozumie.
- Powoli, czego nie rozumie?
- Że dziecko jej najbardziej teraz potrzebuje. I nigdy już tak bardzo nie będzie. Bo nie da się cofnąć czasu. W tej kwestii muszę się zgodzić z Wiki.
- Z tobą Frani równie dobrze. Znam cię, wiem to.
- Tylko to nie o mnie chodzi, Ola traci szansę na stworzenie więzi z Franką! Rozumiesz?
Hana nie skomentowała, westchnęła ciężko. Nie chciała przyznać bratu racji, próbowała zrozumieć młodą lekarkę i motywy jej postępowania, ale przychodziło jej to z coraz większym trudem. Mocniej przytuliła do siebie własną córkę.
- Ja jestem wściekły, siostrzyczko, niczego już nie analizuję, nie będę i nie chcę rozumieć. Nie mogę na to patrzeć. Na pospiesznego buziaka, cześć, cześć, dbajcie o siebie i już jej nie ma,, bo ona MUSI lecieć do pracy. Nie rozumiem brania nadgodzin, kiedy Frania czeka na nią ze mną. Nienawidzę, kiedy mała płacze, a Ola nie umie jej uspokoić i mi ją wciska w ramiona. Wtedy zwyczajnie boli mnie serce.
Lekarka była smutna, bardzo smutna. Przestała szukać usprawiedliwień. Nagle zrobiło jej się zimno.
- Moje dziecko zasługuje na troskliwą, czułą, cierpliwą matkę. Moja córka jest niezwykłym cudem, jak Ola może nie chcieć przy niej być, jak, do cholery, może codziennie wybierać szpital, jak może nie znaleźć czasu...! Powiedz mi! Wytłumacz!
Przemek zacisnął usta, milczał długo, próbował się uspokoić.
- Jednym słowem: Frania dostanie ode mnie wszystko, co najlepsze. A Ola dla mnie już nie istnieje, jeśli nie czuje tego co ja. Jeśli kariera jest dla niej ważniejsza od nas, nie będziemy rodziną.
- Skoro ma dla małej tak niewiele czasu i rzadko ją widuje, dlaczego jeszcze się wyprowadziła?
- Wersja oficjalna, żeby nie budzić dziecka, kiedy wychodzi lub wraca z dyżuru. A prawdziwa, bo tak jej łatwiej nie dostrzegać faktów. Na początku brała jeszcze dziecko do siebie na noce, jeśli nie pracowała. A teraz leci do szpitala, kiedy tylko dzwonią, mała jest ciągle ze mną, a Olka ją odwiedza, gdy sobie o nas przypomni. I tak, wystaw sobie, jest dla niej podobno lepiej. Ciekawe, dla której z nich...? Nie pojmiesz tego, siostrzyczko. Odwiedzać własną córkę. Ty byś tak nie umiała. Bo tobie trudno nawet na chwilę spuścić Sarę z oka.
I to prawda - pomyślała Hana, po czym jak najmocniej umiała objęła brata. Chciała wlać tym gestem w jego serce mnóstwo własnego ciepła i miłości. Żeby mu jej nigdy, przenigdy nie zabrakło. Spojrzała w jego dobre oczy.
- Jestem z ciebie dumna, cieszę się, że mogę być twoją siostrą. Tylko tyle chcę ci powiedzieć.
Nie odpowiedział, stał w bezruchu, zamyślony, powstrzymywał łzy.
- Wyjechała na szkolenie. Nie dzwoni, nie widziała jej od czterech dni. W końcu ja zadzwoniłem, wszystko u niej dobrze, ale nie ma czasu. Hana... Może wpadliśmy, ale życie jest życiem, często wymyka się spod kontroli. Ja stanąłem na wysokości zadania, też ucząc się na błędach, choć nie było mi łatwo. Nie żałuję, że mam córkę. Żałuję, że w jej matce mam wroga. A przede wszystkim nie wiem, jak ja to kiedyś Frani wytłumaczę.
- Niezależnie od tego, czy zostaniecie dalej sami, czy Ola zmieni zdanie... Ja jestem z tobą zawsze, całym sercem. Teraz, kiedy nie będziesz mieć siły, i później, kiedy wrócisz do pracy i nie będziesz mieć siły jeszcze bardziej. Możesz na mnie liczyć. A Frani niczego nie będziesz tłumaczył, zrobi to matka. A może czując twoją miłość, nie będzie chciała wiedzieć?
Tym razem to Przemek mocno przytulił siostrę.
- Kocham cię, bez ciebie nie dałbym rady. Już mi trochę lżej.
- Nawzajem. Wszystko będzie dobrze, uwierz mi. Dość już trudności na ciebie spadło. Wystarczy.
- Skoro tak mówisz, pozostaje uwierzyć.
Uśmiechnięci wypuścili się z objęć, a wtedy dziewczynki poczuły, że jeszcze one nie zostały wyściskane i jak na komendę głośno zapłakały.
- Zimno. Najwyższa pora na ciepłe mleko, a dla nas gorącą, pyszną kawę. Wracamy - energicznie zakomenderowała Hana.

*

Ida stała przed drzwiami, nie umiejąc zapukać. Wahała się, ciągle nie była pewna. Czuła, że sobie nie poradzi, że to nie dla niej. Że kolejna interakcja to kolejny życiowy błąd. A wszystko to głupi pomysł i próżny trud.

- A do diabła, czy ja chociaż raz nie mogę zrobić czegoś szalonego? - powiedziała na głos, pukając w drzwi, stanowczo zbyt stanowczo.
- Pani doktor, coś się stało? - w drzwiach ukazała się zdziwiona twarz pani Krysi.
- Stało się. Potrzebuję pani pomocy.
- Wejdzie pani zatem, herbatkę zrobię, mam bardzo dobrą.
- Też mam dobrą. Ale to nie może czekać. Dlatego nie tym razem.
Sąsiadka odsunęła się, żeby Idalia mogła wejść do środka.
- A to nie, też nie tym razem, pani się ubierze szybciutko, ja pomogę. Jedziemy po kota. Razem, bo sama albo się rozmyślę, albo wybiorę z jeszcze gorszym niż mój charakterem, a po co samotnikowi kot samotnik?
- Wiedziałam, czułam, że pani jest mnie podobna dusza! A to ja pomogę, pewnie, z całego serca - monologowała staruszka, z trudem unosząc obolałe ręce, żeby z pomocą Idy włożyć płaszcz. - Bo ja koty, pani doktor, kocham, czasami, wstyd mi przyznać, bardziej niż ludzi. Mój mąż Szczepanek, jak żył jeszcze i razem szliśmy przez życie, w kocich wierszykach pana Klimka się zaczytywał. Kochał je bardzo. I na pamięć się wielu nauczyłam. Tak przypadkiem całkiem, z powtarzania. Ot, na przykład, proszę posłuchać. Od tego się pani na pewno w decyzji utwierdzi.

"Bo koty są dobre na wszystko.
Na wszystko, co życie nam niesie.
Bo koty, to czułość i bliskość,
na wiosnę, na lato, na jesień.
A zimą – gdy dzień już zbyt krótki,
i chłodnym ogarnia nas cieniem,
to KOT - Twój przyjaciel malutki,
otuli Cię ciepłym mruczeniem".

- Pani Krysiu - głos Idy drgnął lekko, mocno natomiast zacisnęła powieki, bo dawno już nie płakała, wyłączając histerie własnej duszy, i nie zamierzała tego stanu rzeczy zmieniać. - W takim razie koniecznie w drogę, po małego przyjaciela, koniecznie Szczepanka!

poniedziałek, 2 marca 2015

25.

"Czasami trzeba usiąść obok i czyjąś dłoń zamknąć w swojej dłoni, wtedy nawet łzy będą smakować jak szczęście".

*****

Agata, siedząc na koszmarnie nudnym szkoleniu, ukradkiem wyciągnęła z kieszeni dżinsów wibrujący telefon. Nie zwracać na siebie uwagi - tyle się nauczyła przez ostatnie półtorej godziny. Niestety szkolenie miało zupełnie inny cel, którego lekarka, wstyd przyznać, jakoś nie mogła dotąd dostrzec. Wiktoria nie tylko nie widziała celu, ale również niczego innego, ponieważ lekko oparta o jej ramię równo oddychała - śpiąc w najlepsze.
"Po obowiązkach zapraszam cię do teatru. Nie odmawiaj, bo wbijesz mi nóż w serce, a przysięgałaś, po pierwsze - nie szkodzić."
"Nie odmawiam, wręcz namawiam - czas, żeby przyspieszył bieg. I bardzo, bardzo tęsknię, na co idziemy?"
"Komedia."
"Romantyczna?"
"Raczej... komediowa."
"Wspaniale, nie będę się musiała zastanawiać, dlaczego na początku go kochała, a pod koniec już nie. Teraz mam raczej horror."
"Ty? Horrorem jest to, że nie widziałem cię od wczoraj."
"Dramatyczne niedopatrzenie z mojej strony, już naprawiam. Ostrzegam, obrazek iście familijny."
Najdyskretniej jak mogła pstryknęła zdjęcie. Starała się uchwycić na nim nie tylko własną uśmiechniętą twarz, ale i powoli spadającą z jej ramienia rudą głowę Wiktorii. Szybko wysłała MMS-a na numer Marka.
"Ha, ha, ha, czego oni was tam uczą, Agu? Toż to film katastroficzny prawie, uwaga, czy jest na sali lekarz?"
"Cnót wielkich, duszy koniecznie potrzebnych - cierpliwości i prawdziwej przyjaźni. Chcesz mnie mieć cierpliwą?"
"Chcę cię mieć każdą - cierpliwą, wrzeszczącą, radosną i smutną, byle mieć."
"I tak przez całą resztę życia. Czy można lepiej trafić?"

*

Idalia skończyła pracę i powoli szykowała się do wyjścia. Miała przed sobą trudną rozmowę z, jak podświadomie nazywała już kobietę, przyszłą pacjentką, potrzebowała koncentracji, a czuła się kompletnie wytrącona z równowagi.
Nie była mocno zmęczona, nie bała się, że nie sprosta postawionemu przez Joannę zadaniu, nie chodziło nawet o Wiktora. Powód leżał na biurku i nieustannie wibrował. Natarczywy dźwięk wrzynał się w mózg. Irytował, niepokoił, wywoływał agresję. Myśl, że to nie głos męża usłyszała w słuchawce wcale nie uspokajała lekarki.
Niespodziewanie w drzwiach gabinetu zmaterializowała się Agata.
- Puk, puk, kawa przełożona. Bardzo chcę, ale kiedy indziej. Przepraszam. Takoż bardzo.
- Jasne.
- Uwierzysz, jak powiem, że moje osobiste szczęście jest warte twojej zmiany planów?
- Uwierzę.
- I dasz zaprosić się na wino?
- To ciebie powinno zapraszać. Twoje osobiste szczęście.
- Ono woli wino po teatrze. I ja też.
- Dzisiaj wieczorem.
- Bingo.
- Niech już będzie moja krzywda. Z tym że wino ja stawiam.
- Ja nie wierzę!
- Pod jednym warunkiem.
- No, teraz wierzę - Agata spojrzała figlarnie, w oczach miała pytanie.
- U ciebie.
- Jutro?
Idalia pokiwała głową.
- Ale nie wiem, czy uda nam się ostatecznie zgadać, skoro tak chętnie odbierasz telefon. Nie żeby dzwonił w ciągu pięciu minut zaledwie trzy razy.
- Smsa odbiorę.
- To ta sama osoba, która zdenerwowała cię rano? Coś się stało?
Ida zmarszczyła brwi.
- Rozumiem, mam nie wtykać nosa w nieswoje sprawy. Nie było pytania.
- Po pierwsze - niezupełnie tak. Po drugie - muszę już iść.
- To idziemy razem, ja potrzebuję z człowieka przemienić się w kobietę, na wczoraj, a to wymaga mnóstwa nadludzkiego wysiłku.
- Nie przejmowałabym się tak na twoim miejscu.
Agata ponownie spojrzała pytająco.
- Podobno miłość jest ślepa.

*

Idalia patrzyła w zamyśleniu, jak Joanna wychodzi z mieszkania z małym Maksem w objęciach. Dziecko rzeczywiście było ciche i mało absorbujące, ale mimo to wolała zostać sama z jego matką. Do podłego nastroju wystarczyła jej już świadomość, że od tego, jak wykona swoją pracę, zależą losy malucha.
Wzięła głęboki oddech i stanowczo zapukała w zamknięte drzwi pokoju. Odpowiedziała jej cisza, czego innego mogła się spodziewać, ale wbrew własnej woli poczuła złość. Przed oczami stanęło jej inne dziecko, któremu nigdy nie brakłoby uwagi matki. Szybko przywołała się do porządku. Nic nie uprawniało jej do oceniania innych.
Z rozmachem otworzyła drzwi.
Na łóżku, plecami do niej, szczelnie owinięta kołdrą leżała chuda dziewczyna. Niedowagi lekarka mogła się domyślić tylko po wystających kościach policzkowych i nienaturalnie ostrych rysach. Tłuste, z pewnością wiele dni nie myte włosy lepiły się do twarzy nastolatki, oczy miała podkrążone i zamknięte, ale Ida wiedziała, że nie śpi. Czeka na rozwój wydarzeń. To dobry znak - pomyślała natychmiast, gdyby było z nią bardzo źle, nawet by nie drgnęła. Nadzieja, że hospitalizacja jednak nie będzie konieczna, zmotywowała Cichocką do działania.
- Skoro nie reagujesz na pukanie, sama się zaprosiłam, wybacz nietakt, ale nie przywykłam stać pod drzwiami, poza tym jest już dość późno - monologowała, otwierając na oścież okno, w silnej potrzebie wpuszczenia w zaduch świeżego powietrza. - Joasia cię zapewne uprzedziła o najściu. Jestem Idalia, psychiatra, moim zadaniem jest cię dzisiaj przekonać do podjęcia kilku decyzji.
- Zrób co chcesz z bachorem i wypieprzaj stąd, dajcie wy mi wszyscy święty spokój, w dupie mam jego wrzaski, w dupie mam twoją pomoc!
Klaudia zasłoniła głowę kołdrą.
- Od początku - Idalia westchnęła. - Zrobić coś "z bachorem" możesz wyłącznie ty, nie nazywałabym tak zresztą na twoim miejscu swojego synka. Poza tym rozumiem - dojrzewanie, hormony, ale pieprzyć i dupa w jednym zdaniu to chyba za wiele szczęścia naraz. Czy wy naprawdę myślicie tylko o jednym? Cóż - nawet jeśli tak, swoje w tej materii już zrobiłaś. Na imię ma Maks, gratulacje. Póki co nie powtarzałabym wyczynu.
Dziewczyna nieznacznie odsunęła kołdrę z twarzy.
- Iść sobie do domu mogę, dość co prawda niechętnie, skoro tu przyjechałam, ale jeśli pójdę, zmarnujesz ostatnią szansę na własne i Maksa szczęście, jutro będziesz żałować. To chyba zbyt wysoka zapłata za święty ponoć spokój.
- Zostaw mnie w spokoju! Wynocha! - krzyczała Klaudia, bardzo głośno, za to ze znacznie mniejszym już zapałem.
- Skoro nalegasz, jest to jakaś alternatywa - Idalia wstała.
Kiedy nakładała płaszcz w przedpokoju, nie bez satysfakcji dostrzegła, że Klaudia wstała z łóżka i starając się pozostać niezauważona, zerka w niewielką szparę w drzwiach.
Ida uśmiechnęła się do siebie i wyszła.
Drogę do przebycia miała niedaleką, dosłownie wyciągnięcie ręki. Zapukała w drzwi Joanny i krótko poinformowała ją, że nie ma nic za darmo i za pomoc coś jej się od życia należy. Uściślając - kanapki i herbata, bardziej uściślając - dla dwóch osób.
Po otrzymaniu naturalnej zapłaty dziarsko wymaszerowała z tacą w objęciach. Również tym razem droga jej się nie dłużyła.
Gdy ponownie weszła do pokoju, na twarzy dziewczyny widniały świeże ślady łez. Mina chorej na widok lekarki była - jak określa się w tych czasach wszystko, czego nie umie się określić właściwym przymiotnikiem - bezcenna.
- Dlaczego nie poszłaś do diabła?
- A co, aż tak tam przyjemnie, żeby warto było się wybierać? Może innym razem.
- A serio?
- Nie ma na świecie wielu rzeczy, których szczerze nienawidzę, jedną z nich jest wyrządzana słabszym ludziom niesprawiedliwa krzywda. Bardzo trudno jest przejść obojętnie nad czymś, czego nienawidzisz. Serio.
- Przyszłaś ratować Maksa...
- Nie, dlaczego, Maks jest pod dobrą opieką, o ile stan rzeczy sprzed dziesięciu minut się nie zmienił, słodko śpi.
Klaudia po raz pierwszy spojrzała na Idalię z ciekawością, nie rozumiejąc.
- Widziałaś kiedyś krzywdę? Pewnie nie, nie każdy ma do tego codziennie okazję tak jak ja, proszę, przypatrz się uważnie własnej twarzy, tak właśnie mniej więcej ona wygląda.
Podała nastolatce lusterko. Kiedy dziewczyna w nie spojrzała, skrzywiła się paskudnie.
- Krzywda ma też siostrę bliźniaczkę, niemal identyczną jak ta, na którą patrzysz, na imię ma poczucie winy. Jeśli zgodzisz się ze mną porozmawiać, nie tylko dzisiaj, ale i przez wiele następnych tygodni, przy odrobinie wysiłku koszmarne siostrzyczki wyniosą się z twojego życia. Prosty układ.
- A jeśli to nie mnie zrobili krzywdę i to ja jestem wszystkiemu winna? Do dupy jest taki układ.
- Nie ma krztyny logiki w tym co mówisz. A dupę zostaw w spokoju.
- To ja mam dziecko, jestem z nim sama, a matka ma mnie w... ma mnie gdzieś. Nie ma logiki w tym co ty mówisz. Nie ja.
- Po pierwsze smacznego - lekarka wyciągnęła do dziewczyny talerz z kanapkami, zdziwiła się, kiedy ta wzięła jedną. - Po drugie, herbata stygnie. A po trzecie...
Idalia chwilę milczała, zastanawiała się. Wybrała otwarte karty.
- Jesteś mądrą i silną dziewczyną. Nie wiem, czy na twoim miejscu miałabym tyle siły. Facet puścił cię kantem, rodzice mają cię gdzieś, ale ty nie poszłaś usunąć ciąży, z ogromnym poświęceniem urodziłaś zdrowe dziecko, tak się zachowuje niekochająca matka?
- Chciałam dobrze, ale nie nadaję się na matkę. Próbowałam.
- Prosty wniosek. Też by mi się tak wydawało, gdybym nie miała znikąd pomocy, miała za to osiemnaście lat i żadnej wiedzy, o co z tym całym dzieckiem chodzi w praktyce, jeśli ono płacze, a instrukcji obsługi nie dołączają.
Klaudia płakała. Wreszcie ktoś jej nie obwiniał, nie kazał brać się w garść, a przynajmniej nie dosłownie, słuchał, co mówi ona, a nie wygłaszał tylko swoje życiowe mądrości. Idalia na przemian piła herbatę i podawała dziewczynie chusteczki. Czekała cierpliwie.
- To co ja mam robić...?
Doczekała się.
- Niewiele. Spotykać się ze mną regularnie. Umyć się, jakość przebywania w twoim towarzystwie poprawi się wtedy zdecydowanie. Brać leki, które ci zapiszę, poczujesz się znacznie lepiej, rozjaśnią szarą rzeczywistość. I najważniejsze! Nauczyć się własnego dziecka, wsłuchać się w jego potrzeby. Na razie przecież to dla ciebie obcy człowiek. Reszta - czas pokaże.
- A jak to wszystko się nie uda?
- Wtedy będziemy się martwić. To co, widzimy się jutro?
Dziewczyna niepewnie, z ociąganiem ale i nieśmiałą nadzieją, skinęła głową.