poniedziałek, 29 sierpnia 2016

104.



"Czy jeszcze pamiętasz, że zostałeś stworzony do radości?"

*****

- Hej, już jestem! – Piotr energicznie zamknął za sobą drzwi mieszkania. Kochał tę chwilę, moment powrotu do ciepłego, bezpiecznego domu, do tego, co w życiu cenił bardziej niż zawód chirurga – własnej małej ostoi, z jej filarami, żoną i córką.
Wszedł do kuchni i czule objął ramieniem Hanę, całując ją na powitanie.
- Tęskniłaś chociaż trochę? Coś tu przepięknie pachnie… a ja dzisiaj po prostu umieram z głodu. Gdzie Sara?
Hana odwróciła się do niego z zamyśleniem i niepewnością w oczach.
- Poprosiłam twoją mamę, żeby wzięła ją na spacer. Chciałam z tobą poważnie porozmawiać. Tak, coś się stało.
- Jesteś w ciąży? – chirurg celował na oślep.
- Nie, Piotr, to coś o wiele poważniejszego. Nakryj do stołu, opowiem ci wszystko przy kolacji.
Gawryło wyczuł instynktownie, że to nie będzie przyjemna rozmowa. Bez słowa rozstawiał naczynia na stole, a żona kończyła przygotowywać posiłek.
Goldberg nie wiedziała nawet, od czego powinna zacząć. Grała na zwłokę, choć czuła, że dobre wino i ulubione danie męża wiele tu nie zmienią.
Kiedy usiedli, odezwała się niepewnie, mimo przeciwnych zamiarów.
- Proszę cię tylko, nie
odbieraj tego przeciw sobie i zanim mi odmówisz, dobrze to przemyśl.
Bez słowa podała mu krótki list. Przez chwilę czytał uważnie, blednąc z każdym zdaniem bardziej.
- Nie zamierzasz chyba się zgadzać? – zapytał głucho.
- Przeciwnie, myślę o tym bardzo dużo od rana. I  niezwykle  trudno będzie mi odmówić. To dla mnie ogromna szansa. Jedyna w życiu.
- Podsumujmy.
Twoja siostra, Miri, na co dzień mieszkająca w Izraelu, składa ci propozycję rocznej specjalizacji tamże, a ty rozważasz przyjęcie oferty, mimo że od wielu lat mieszkasz tutaj, masz tu rodzinę i bliskich przyjaciół. Czy ja dobrze zrozumiałem? – Piotr w jednej chwili się wściekł.
Patrząc na jego napiętą twarz, pomyślała, że zawsze był niezwykle porywczy, co w jej oczach czyniło z niego typowego, silnego  faceta, nie tym razem. Teraz szczerze nie znosiła tej jego cechy. Bała się, że zaraz zupełnie przestanie słuchać.
- Specjalizacji, na którą czekałam całe życie, specjalizacji w leczeniu i operowaniu dzieci w łonach matek. Nigdy w Polsce nie spotka mnie taka szansa – z coraz większym trudem przychodziło Hanie zachowanie spokoju. Wiedziała jednak, że nie może dać się ponieść emocjom. Rzucała argumentami na czas. – Nigdy nie uzbieramy na dom z marnych zarobków w podrzędnym szpitalu. Nikt lepiej od moich rodziców nie zajmie się tu w Polsce naszym dzieckiem. Właśnie teraz mogę to zrobić, kiedy Sara jest w wieku przedszkolnym i  nie musi jeszcze podejmować na poważnie swojej edukacji. Nigdy nie będzie lepszego momentu! Błagam cię, Piotr, chociaż to rozważ! Bez problemu znajdziesz tam zatrudnienie. Za dużo lepsze pieniądze! Wykształcę się, urodzi nam się za jakiś czas dziecko, wybudujemy dom, tu albo tam, co tak naprawdę nas tu trzyma? Dlaczego nie, podaj mi jakieś argumenty. I nie patrz tak na mnie! Jakbym ci zrobiła krzywdę!
Piotr milczał. Bardzo długo. Próbował pohamować wybuch za wszelką cenę.
- Ta rozmowa jest skończona. Kocham naszą stabilizację, naszą pracę, naszych bliskich i nasze małe mieszkanie. Nie pozwolę, żebyś przewróciła do góry nogami życie moje i naszej córki swoimi ambicjami!
Tym razem, zupełnie nietypowo dla siebie, lekarka wściekła się w mgnieniu oka.
- Dlaczego? Bo jestem tylko zwykłym ginekologiem, bo kobietą i matką? A nie wielkim jak ty chirurgiem? Ja nie mam prawa do rozwoju? Kiedy ty jeździłeś na szkolenia i konferencje, ja siedziałam w domu z dzieckiem, jednocześnie ciągnąc swoją pracę, wszystko było na mojej głowie! I nie, nie wypominam ci, myślałam po prostu, że traktujemy się tak samo! Kiedy przyjdzie czas na moją samorealizację? Kiedy Sara skończy studia?
Piotr uznał, że ma dość. Wstał od stołu, szybkim krokiem ruszając do sypialni i zatrzaskując za sobą drzwi dla podkreślenia, że jego decyzja jest nieodwołalna.
- Nie zgadzam się! – Krzyknęła histerycznie Hana, a jej oczy wypełniły się łzami. Wszystko poszło nie tak, a porażka rwała ją piekącym bólem.
Kolacja stygła nietknięta.

*

Agata mimo skrajnego niewyspania czuła, że to będzie dobry dzień. Do późna rozmawiali z Markiem, od czasu do czasu zaśmiewając się z jakiejś głupiej, ale odprężającej komedii. Było im ze sobą tak dobrze, niewyobrażalnie. Czasem paraliżował ją lęk, że szara rzeczywistość i troski nagle rozsypią ich idealnie ułożony świat. Ale odsuwała takie myśli, bo świeciło słońce, bo Marek zrobił pyszne śniadanie, a ona, przez własne poczucie szczęścia i bezpieczeństwa, dla dzisiejszych pacjentów będzie miała wyjątkowo dużo cierpliwości i empatii.
Weszła na izbę z promiennym uśmiechem.
- Dzień dobry wszystkim. Co mamy?
- Do wyboru do koloru, zawał i jakaś histeria. Której przyczyna jest nam jeszcze nieznana.
- No to do czynu, zacznijmy od banału. EKG?
- Już się wykonuje.
- Po co ja pytałam, pani jak zwykle w gotowości  – dotknęła przyjaźnie ramienia pielęgniarki.
Lekarka, z gotowymi już wynikami w dłoni, podeszła do leżącej na szpitalnym łóżku staruszki.
- Dzień dobry, Agata Rogalska, internista, co się stało, pani Anielo? Najlepiej od początku i możliwie po kolei, wtedy najłatwiej mi będzie pomóc.
- Pani doktor, w takim starym próchnie jak ja nie działa już wszystko, więc zanadto nie ma się co przejmować, ale zdaniem tego miłego młodego ratownika z karetki mam zawał. To dosyć poważna sprawa, więc zdecydowałam się ulec namowom i oto jestem. Ale nie sądzę, żeby miało mnie pokonać coś tak błahego.
- Aha… - Agata była lekko oszołomiona potokiem wymowy i oryginalnością swojej pacjentki.
- Nie wierzy mi pani?
- Dlaczego? Jesteśmy tu po to, żeby pani pomóc, więc cel nam się pokrywa.
- Proszę badać w takim razie, ale bez pośpiechu, w moim wieku ma się już mnóstwo czasu, a każdą chwilę stara się celebrować, jeśli oczywiście lubi się życie i jego towarzyszy – ludzi. A pani wygląda mi na bardzo sympatyczną.
Agata rozpromieniła się jeszcze bardziej, biorąc do rąk stetoskop. Dobre myśli samoistnie wywołują dobry czas.
- Wstępnie pierwsze leki podane, wygląda na to, że przez jakiś czas będzie pani musiała z nami zostać.
- Skoro tak trzeba, nie będę się sprzeciwiała.
- Położę panią na Sali obserwacji, a później zdecydujemy, zależnie od pani samopoczucia i, niestety, miejsca na oddziałach, czy interna czy kardiologia.
- Nie chcę robić kłopotu, pani doktor, połóżcie mnie gdziekolwiek.
- Bardzo lubię, kiedy ktoś w pani wieku jest tak pozytywnie do wszystkiego nastawiony – powiedziała Rogalska szczerze. – To rzadkość, miała pani zapewne dobre i ciekawe życie.
Chętnie podtrzymywała rozmowę, wioząc pacjentkę na salę obserwacji.
- Kiedy miałam czternaście lat, zaczęłam dziękować Bogu za każdą chwilę swojego życia. Zostało mi do teraz.
- A co się wtedy stało?
- Wybuchło Powstanie Warszawskie. Jak większość należałam wtedy do harcerstwa i służyłam jako sanitariuszka. Zostałam postrzelona, ale nasze pokolenie jest zahartowane, pani doktor, wyszłam z tego choćby i siłą woli, bo wiedziałam, że tak musi być. Najważniejsze było dla mnie zwycięstwo Polski nad okupantem, każdym, i nie było dla nas wszystkich ważne, czy dokona się teraz, czy za sto lat. Podjęlibyśmy tyle prób, ile byłoby trzeba. Kiedy dochodziłam do siebie, w szpitalu, nie mającym nic wspólnego z teraźniejszymi wspaniałymi warunkami, poznałam innego postrzelonego powstańca, Jasia, mojego przyszłego męża, z którym przeżyłam pięćdziesiąt lat i wychowałam czworo dzieci. Tak było nam pisane. Mój ojciec, astronom, zawsze powtarzał mi, że jestem urodzona pod szczęśliwą gwiazdą. Dlaczego miałabym mu nie wierzyć?
Pani Aniela wygodniej ułożyła się na łóżku.
- Piękna historia, czytając o tym zawsze zastanawiało mnie, skąd braliście odwagę, wiarę w powodzenie…
 - Z potrzeby wolności, naturalnej dla każdego narodu, z chęci ochrony, naszego dziedzictwa, kultury, ziemi. Tak byliśmy wychowywani, to były zupełnie inne czasy.
- I między innymi dzięki waszej straceńczej wręcz odwadze mamy wolny, rozwijający się, piękny kraj, mam nadzieję, że moje dzieci nigdy nie zapomną, ile zawdzięczają przodkom.
Rozmowę przerwało im przybycie do Sali kolejnej pacjentki. Młoda dziewczyna, około dwudziestopięcioletnia, zakrywała twarz dłońmi, zanosząc się histerycznym płaczem.
- Pani Ewo, czy mogę jakoś pani pomóc? – zapytała cicho pielęgniarka. Stała niepewnie przy łóżku, ze współczuciem patrząc na pacjentkę.
Ewa podniosła na nią załzawione oczy.
- Gdyby właśnie wydano na panią wyrok, gdyby tak po prostu powiedziano pani, że ma raka piersi, nikt nie byłby w stanie pani pomóc, choćby nie wiem jak się starał.
Zrozpaczona dziewczyna ukryła twarz w poduszce. W Sali w jednej chwili zapanowała nabrzmiała smutkiem cisza.

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

103.



"Są krzywdy, których człowiek czujący swoją godność, znieść nie może".

*****

Aleksander spał spokojnie wtulony w mamę. Sylwia ogromnym wysiłkiem woli starała się uspokoić rozszalałe myśli, przestać analizować wciąż od nowa zagrożenie, na jakie naraziła córkę.
Hana weszła do sali z pogodnym uśmiechem na twarzy, przysunęła sobie do łóżka pacjentki niewygodne krzesełko.
- Pani Sylwio, jedno jest pewne, musimy coś razem wymyślić, dziecko nie może tu zostać. Takie są zasady, jeśli nie ma się kto nim zająć, opiekę przejmuje pogotowie opiekuńcze, oczywiście tylko na czas pani pobytu w szpitalu, którego ja teraz nie mogę nawet w przybliżeniu określić.
Sylwia pobladła gwałtownie.
- Ja... ja napiszę specjalne podanie do dyrektora, błagam panią, nie mam co z nim zrobić. Nie mogę go narazić na taki stres, pani doktor, to dziecko już i tak wiele przeszło z mojej winy.
Hana westchnęła.
- Naprawdę nie ma innego sposobu? Nikt nie może się nim zająć, nikt nie może przyjechać?
- Cała rodzina mnie wykluczyła. Chciałam być od wszystkich mądrzejsza. Mam za swoje - zakryła twarz rękami.
- Nic z tego nie rozumiem, nieporozumienia, pani rodzice, mąż. Jest za granicą, okej, ale to jego dzieci, ma wobec nich takie same zobowiązania jak pani.
Sylwia wyjęła z opakowania chusteczkę i otarła oczy.
- Pochodzę z małej miejscowości. W Hubercie zakochałam się na zabój, wpadliśmy. Rodzice nie mogli mi tego darować. Uznali, że nie tak byłam wychowywana. Hubert również nie był zachwycony wpadką, on jest z facetów wyznających zasadę, że to przecież kobieta powinna się zabezpieczyć, nie on. Ale starał się sprostać wymaganiom, stanął na wysokości zadania, przeprowadziłam się do Warszawy, wzięliśmy ślub cywilny, dał dziecku nazwisko, utrzymywał mnie i Alka, jakoś było, ale tylko jakoś. Żyliśmy trochę jak współlokatorzy. Ty masz robić to, a ty tamto. Tak trwaliśmy siłą przyzwyczajenia z dnia na dzień. W końcu powiedział wprost: wyjeżdżam za granicę, żeby, skoro i tak się nie kochamy, żyło nam się chociaż trochę lepiej. Na początku mocno oponowałam, bo zostawia mnie z małym dzieckiem, bo przecież jesteśmy małżeństwem. Ale właśnie, nic nas poza tym nie łączyło. Uświadomił sobie to wcześniej niż ja. Na pożegnanie zrobiłam romantyczną kolację. Trochę wypiliśmy i nas poniosło. Tak, wiem, co pani myśli, moje życie jest jednym nieprzerwanym pasmem pomyłek.
- Pani uroczego synka nigdy nie nazwałabym pomyłką. Ani tym bardziej tej małej walecznej dziewczynki. Nie mam prawa pani oceniać.
- No i podczas tej kolacji poczęła się Hania - kontynuowała Sylwia, czując ulgę, bo nareszcie mogła się komuś zwierzyć. - Następnego dnia Hubert wyjechał. Przez pierwsze tygodnie dzwonił, dwa razy wysłał pieniądze. Potem zamilkł. Nie wiem, nie mam pojęcia, czy kogoś ma. Później już tylko chaotycznie szukałam pracy, myśli pani, że łatwo doprosić się o jakiekolwiek stanowisko będąc w ciąży? Ale Hubert nie wysyłał ani grosza, przestał odbierać komórkę, listy, które wysyłałam, odsyłano mi z powrotem. W końcu przysłał kartkę ze zupełnie innego miejsca. Sucho mnie poinformował, żebym przestała się łudzić, starał się przecież jak umiał, ale zarówno ja jak i dziecko jesteśmy pomyłką i odtąd muszę radzić sobie sama. W wakacje weźmie urlop i przyjedzie dać mi rozwód. Cóż za wspaniałomyślność - nerwowo przełknęła łzy.
- To straszne! Została pani ze wszystkim sama! - Hana była wstrząśnięta.
- Życiowe, pani doktor, prawdziwe. Sama sobie na to zapracowałam, na co liczyłam, na księcia z bajki o Warszawie, który pokocha na śmierć i życie księżniczkę z wiochy? Takie rzeczy się nie zdarzają, byłam niestety za młoda i za głupia, żeby to wiedzieć. Dlatego zostałam w markecie, dźwigałam ciężkie skrzynki z towarem, narażając Hanię i samą siebie. Bo jednego mnie nauczył - godności i poczucia, że w nieszczęściu trzeba liczyć wyłącznie na siebie. Dlatego nigdy o nic nikogo już nie poproszę i dlatego zrobię, co będzie trzeba, żeby Aluś nosił moje nazwisko. Hubert da mi rozwód, a przy okazji dowie się, że ma córkę, nie będę się przed nim płaszczyła. Moja matka przez prawie trzy lata nie zainteresowała się, czy żyję i jak się mam, mimo że nie zmienił się mój numer telefonu, nie wie nawet, jakiej płci jest moje dziecko. Niezależnie od moich błędów, czy tak postępuje kochająca matka? Dlatego na wszystko, czego nam potrzeba, zapracuję własnymi rękami. Na żłobek dla dzieci, na ich byt i na skończenie moich studiów. Taki mam cel i jego się trzymam, bo nie zostało mi nic poza własną godnością. A skoro nie mogę wybrać dobra, wybieram mniejsze zło. Jeśli mojego syna nie uda się tu przemycić, wypiszę się na żądanie. Nie mam, pani doktor, innego wyjścia.
W tym momencie obudził się Aleksander, zaczynając gwałtownie kaszleć.
- Mamusiu, jestem głodny.
Hana uśmiechnęła się do Sylwii porozumiewawczo.
- Alek kaszle, nie myśli pani, że musi tu w szpitalu koniecznie! - mrugnęła do pacjentki. - Zostać poobserwowany?
Sylwia poczuła prawdziwą wdzięczność. Uścisnęła dłoń lekarki.
- Dziękuję, pani doktor, nic więcej nie mogę. Obiecuję, że pani nie pożałuje tej decyzji.
- Od dziesięciu lat moim zadaniem jest bezpieczne sprowadzanie ich na świat - wskazała brzuch pacjentki. - Nie zamierzam rezygnować ze swojego stanowiska, przepisy są sztywne, a dobro dziecka to wartość priorytetowa. Każdego dziecka.
Uśmiechnęła się do chłopczyka.
- Co powiesz na pyszną kanapkę z szynką i z serem prosto z bufetu?
Aluś ochoczo pokiwał głową, wstydliwie chowając twarz w ramionach mamy.
- Robi się - rzuciła Hana lekko, wstając z poczuciem właściwie rozwiązanego problemu.

*

Krzysztof i Melania siedzieli w samochodzie pod domem Idalii. Milczeli, dawno zbędne stały się im słowa. Ale czas mijał nieubłaganie, należało coś postanowić.
- Dziękuję za uroczy wieczór - Melania poważnie patrzyła na Radwana. - Nie wiedziałam... zapomniałam już, że mogę bawić się tak dobrze. Tylko praca i praca...
- Ja też nie sądziłem, że będę czuł się jeszcze swobodnie w towarzystwie kobiety. Chciałbym czuć się tak częściej.
Odważnie wyciągnął rękę, splótł palce z palcami brunetki, nie cofnęła dłoni, nawet nie przyszło jej to do głowy. Zaczerwieniła się tylko lekko, co tylko dodało jej uroku.
- Brzmi banalnie, wiem, ale jesteś piękna.
W głosie mężczyzny zabrzmiał szczery zachwyt.
- Kiedy umarła Zosia i nasze dziecko, rozpadł mi się świat, czułem tylko niemoc albo nienawiść. Byłem pewien, że nie zdołam już nigdy nikogo pokochać. Dzisiaj wiem, że czas leczy rany, a ona chciałaby mojego szczęścia. Co dalej, Melania?
- Nie wiem... Bóg mi światkiem - nerwowo odgarnęła z oczu niesforny kosmyk. - Ja jestem strasznie poplątana... Mam dziwną pracę, ciągle gdzieś jeżdżę. Teraz najbliższe dwa tygodnie spędzam w trasie, w sześciu polskich miastach. Nie wiem, Krzysztof. Nic już nie wiem.
- Nie zastanawiaj się, co wiesz, tylko co czujesz - podpowiedział życzliwie, obejmując ją ramieniem.
- Na wspomnienie o tobie jaśnieją mi myśli, na smsa czekam jak na cenny podarunek. Chcę z tobą rozmawiać, ugotować dla ciebie obiad - czy ja mówiłam, że nie umiem gotować?
Przerwał jej rozpromieniony, zamykając w uścisku, ich usta odnalazły się bez udziału woli.
- To jedź w tę trasę i przyjeżdżaj do mnie jak najszybciej - stwierdził po prostu, wracając z trudem do tu i teraz.
- Ale jakie wracaj, moje mieszkanie jest w Krakowie. Nie chcę siedzieć Idzie na głowie, ona ma rodzinę.
- Ale ja jej nie mam. I duże mieszkanie.
- Co ty mi właściwie proponujesz?
- Wprowadź się do mnie. Co za różnica, gdzie będziesz mieszkała na stałe, skoro i tak jesteś w rozjazdach. Bez żadnych zobowiązań, jako zwyczajna współlokatorka, wszystko przyniesie nam czas. Ja też bardzo go potrzebuję, muszę to wszystko sobie poukładać. To najlepszy układ.
- Naprawdę chcesz ze mną mieszkać?
- Jak z nikim innym na świecie. Nawet mama cię polubiła. Jesteś jedyną osobą poza mną, na którą w ogóle zwróciła uwagę. Okazałaś jej ciepło i troskę.
- Tęsknię za swoją mamą, to chyba dlatego - powiedziała zawstydzona. - Poza tym twoja teściowa jest bardzo sympatyczna. Imponuje mi, że nie zostawiłeś jej samej sobie. Prawda jest taka, że nie masz wobec niej żadnych zobowiązań.
- To matka jedynej kobiety, jaką do tej pory naprawdę kochałem. I ona traktuje cię życzliwie. Czy to naprawdę nie jest znak?
- Znak to, że fantastyczny z ciebie facet. Może to właśnie na ciebie tak długo czekałam.
Objęli się mocno, szczęśliwi i uspokojeni. Wiedzieli, że czas przeminie błyskawicznie i już niedługo, cudownym zrządzeniem losu, nie będą musieli pospiesznie rozstawać się wieczorem.

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

102.



"Płynąc z falą, dopiero z czasem dostrzeżesz morze".

*****

- Pokaż mi twoje najdroższe cudo - Agata ostrożnie objęła przyjaciółkę. - dumna mamusiu, całkiem nieźle wyglądasz, jak na pierwsze tygodnie z noworodkiem - zagadywała własne wzruszenie. - Cześć, Melania... Co ona taka markotna?
- Wyglądam nieźle, odpowiadając na twój słodki słowotok, bo szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko. A ja jestem matką najszczęśliwszą na świecie, mało co jest w stanie to zmienić. Problemy wszak są po to, żeby się z nimi mierzyć. A Melanii nie wiem co jest, odkąd wróciła z twojej misji jakoś posmutniała. Chodź, tylko cicho, bo Jeremi śpi, a zanim wstanie, chcę się napić tego marnego, rozpuszczalnego substytutu kawy - Idalia prychnęła lekceważąco na samą myśl.
Weszły do pachnącego noworodkiem dziecinnego pokoju. Rozpromieniona Rogalska wpatrzyła się z uwielbieniem w spokojnie śpiącego syna przyjaciółki. Nie powstrzymując odruchu, podeszła i delikatnie pocałowała go w ciepłą główkę, wdychając zapach dziecka.
- Ale ty zachwycająco pachniesz, śpij spokojnie, malutki - wzruszenie ścisnęło jej gardło. Szybko wyprostowała się i wyszła, starając się nad sobą zapanować.
W kuchni Idalia robiła kawę i kroiła ciasto. Znowu nie tłumiąc instynktu, kobieta mocno przytuliła młodą mamę.
- Doczekałaś się - wytarła nieposłuszne oczy. - Spełniło się twoje marzenie. Tyle dobrych myśli kierowanych w twoją stronę przyniosło rezultat.
Idalia odstawiła czajnik, oparła się o stół i uśmiechnęła ciepło, uważnie patrząc blondynce w oczy.
- I możesz być ze mnie dumna, nie jestem aż tak nadopiekuńcza, jakby się mogło wydawać. Staram się nad sobą panować. Tylko czasem w panice biegnę sprawdzać, czy oddycha. I tłumię chęć trzymania go cały czas w zasięgu wzroku. Doceń przeciwnika, moja droga!
- Doceniam, doceniam - pogłaskała ją po ramieniu. - A jeszcze bardziej docenię, jak wyjdziesz bez niego z domu, zostawiając pisklę pod troskliwą opieką tatusia.
- O nie, jeszcze nie jestem gotowa.
- Przyjdzie i na to czas, dam znać, jak siedzenie z dzieckiem w domu zacznie iść ci na głowę.
Rogalska spojrzała badawczo w stronę pokoju.
- Melanio, przyzywam cię, czemu siedzisz tak smętnie i gardzisz naszym doborowym towarzystwem?
- A bo to wszystko jest bez sensu - rzuciła Melania, wchodząc do kuchni i biorąc do ust naraz pół kawałka sernika.
- Artystka - rzuciła ironicznie Ida, uśmiechając się pobłażliwie.
- A co konkretnie nie posiada sensu, gdybyś mogła nieco bardziej szczegółowo? - drążyła internistka.
- Najbardziej szczegółowo. Życie.
- I wszystko jasne - znów wtrąciła Idalia. - Melka, wywnętrz się, kobieto. Kto sprawił ci przykrość? Pójdę i zabiję! Radwan?
- Nie! - krzyknęła bliźniaczka zdecydowanie za głośno. Zreflektowały ją dopiero palce na ustach przyjaciółek. - Krzysztof jest... on jest... w porządku - zaczerwieniła się po czubki uszu. - Ta twoja pacjentka mnie dobiła - wskazała gestem Agatę. - Wychowała syna jak najlepiej umiała, każdy z nas przecież kocha swoje dziecko, a teraz umiera na raka i nie chce słyszeć nawet o tym, żeby go choćby zawiadomić. I co, o pogrzebie doniosą mu obcy ludzie?
- Jeśli takie ma życzenie i sposób na ostatnie miesiące życia, że wybiera samotność, jej wola, świata nie zbawisz, Melusia - odrzekła Idalia spokojnie, pochłaniając sernik.
- Gówno tam, a nie wola, czy uwierzysz, że ktoś naprawdę chce umierać w samotności?
- Ja nie uwierzę, siostrzyczko, ale każdy ma takie życie, na jakie zasłużył. I nam się do niego nie wolno wtrącać. Zrobiłaś, co do ciebie należało. I jak ją znam, Agatka też. Próbowałyście ją przekonać, żeby skontaktowała się z synem. Skoro z jakichś sobie znanych powodów nie może lub nie chce tego zrobić, uszanujcie to. I ja naprawdę wiem, że chcecie dobrze. Ale nic na siłę, dziewczynki, to nigdy nie przynosi nic dobrego. Mądre przysłowie mówi, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane.
- Masz rację - rzekła cicho Melania. - Trudno mi się po prostu patrzy na ludzkie nieszczęście.
- A my tak dzień w dzień - westchnęła Agata.
- Prawidłowe masz odruchy, siostrzyś, nie wyzbywaj się ich. Zawsze żeby pomóc drugiemu człowiekowi trzeba zrobić, ile się da. Ale nigdy na siłę.
- To prawda, sama bym nie chciała, żeby ktoś ustawiał mi świat. Dzięki, mądrzejsza kopio - poczochrała włosy siostry.
Ida Przytuliła ją czule.
- No to ja powoli się ogarniam, Idalia, pożyczysz coś ekstra? - Nowicka się speszyła.
- Mela, moja szafa jest do twojej dyspozycji, powtarzam ci to od wczoraj, baw się dobrze.
- I pozdrów Krzysia - dorzuciła Agata wesoło.
- Skąd...
- Nie jesteśmy ani dziećmi, ani znowu jakieś głupie, niech wam szczęście sprzyja, naprawdę pasujesz do doktorka po przejściach.
- A propos dzieci, Jeremi zaraz podniesie wrzask, moja mleczarnia informuje o tym niezawodnie. Więc koniec dyskusji, moje drogie panie.
Agata nie zdążyła porządnie się zdziwić, ponieważ niemal natychmiast rozległ się płacz chłopca.

*

- Posiedź tu chwilkę, Aluś, mama zaraz wróci - kobieta pospiesznie wyrzucała z torby na puste krzesło obok synka sok, słodycze, kredki i kolorowanki. Oraz ukochany samochodzik.
- Nie chcę, bolą mnie nóżki - chłopiec się rozpłakał. - Chcę do ciebie na ręce!
- Aleksander! Zrób chociaż raz bez gadania, o co proszę!
- Maaamaaa - Histeryzował mały.
- Pani naprawdę chce go zostawić samego w poczekalni? - spytała zdziwiona pielęgniarka.
- A czy mam go posadzić obok siebie na fotelu ginekologicznym?
Kłótnię w zarodku zdusiło otwarcie drzwi gabinetu przez Hanę.
- Zapraszam, pani Sylwio.
Pacjentka rzuciła niespokojnie okiem na synka.
-Zajmę się nim - załagodziła pielęgniarka.
- Czemu zawdzięczam tak nagłą wizytę? - spytała Hana, myjąc ręce.
W oczach Sylwii zalśniły łzy.
- Pani doktor, ja chyba nie dałam rady - wyszeptała, krzywiąc się. - Chociaż starałam się jak mogłam.
- Nadal nie rozumiem - dopytywała Goldberg cierpliwie.
- Hania od rana pcha się na świat. Mam skurcze, raz słabsze, raz mocniejsze, ale regularne.
Lekarka nie zmieniła wyrazu twarzy, spokojnie przystąpiła do badania.
- Zrobimy KTG i wszystko się wyjaśni. Szyjka rzeczywiście nie jest zamknięta - westchnęła ze smutkiem. - Dlatego najprawdopodobniej na jakiś czas będzie pani musiała zostać w szpitalu, to dwudziesty szósty tydzień, o przychodzeniu Hani na świat nie ma nawet mowy. Proszę się spokojnie zastanowić i znaleźć kogoś do opieki nad Alusiem. Resztą zajmiemy się my. Teraz poleży pani na KTG.
Sylwia Wiśniewska cicho się rozpłakała, nie zmieniając pozycji.
- Stres zaszkodzi dziecku, bardzo proszę... Od razu zgłosiła się pani do mnie, jestem prawie pewna, że uda się zahamować skurcze.
- To wszystko moja wina! Pani doktor, ale ja naprawdę nie mam go z kim zostawić! Czy pani myśli, że gdybym miała jakiś wybór, narażałabym tak bardzo Hanię?
Ginekolog podłączyła urządzenie i ciszę wypełnił równy rytm serca małej dziewczynki. Hana mimowolnie się uśmiechnęła.
- Jakieś koleżanki, rodzina? - wymieniała powoli, spokojnie obserwując pojawiające się skurcze.
- Mieszkam w Warszawie od roku. Znałam tu tylko mojego męża. I koleżanki z pracy, z którymi znajomość kończy się na "cześć". Kiedy biegnie się po dziecko do żłobka na złamanie karku, nie myśli się o zawieraniu znajomości.
- Przepraszam za niedyskrecję, ale w takim razie co z mężem?
- Od czterech miesięcy, dwóch tygodni i trzech dni jestem samotną matką Alka i Hani. Mąż siedzi za granicą. Nie dba już o to, jak nam się żyje, że za chwilę urodzi mu się córka nie ma żadnego pojęcia. Rano odwożę synka do żłobka na osiem godzin i jak wariatka gnam do marketu, jestem kasjerką, pani doktor, bo inaczej nie miałabym co dać dziecku jeść. Od czterech miesięcy tak się miotam, a im bardziej próbuję, żeby wszystko się jakoś poukładało, tym gorzej mi to idzie - znowu zalała się łzami.
Hana po prostu podała jej chusteczkę.
- Porozmawiamy, zastanowię się, jak mogę pomóc, ale najpierw położę panią na oddziale i podam leki.
Z korytarza dobiegł histeryczny płacz dziecka.
- Co z Aleksandrem?
- Nie wiem - rzekła Hana niepewnie. - Na razie będzie przy pani na oddziale, a wieczorem... wieczorem - zobaczymy.
- Bardzo pani dziękuję - kobieta otarła załzawioną twarz. - Już się uspokajam, zrobię wszystko, co trzeba, niech tylko Hanusi nic się nie stanie. Błagam panią, proszę powstrzymać ten koszmar.

poniedziałek, 8 sierpnia 2016

101.




"Jest taka miłość, która nie umiera, choć zakochani od siebie odejdą".

*****

- Dlaczego urlopy tak szybko się kończą - westchnęła w przestrzeń Agata znad kubka miętowej herbaty.
- Urlop? A co to takiego? Ja chyba już zapomniałam. Zastanawiam się, jak długo tak jeszcze pociągnę - Wiktoria witała kawą - dzień i dyżur. - Opowiedz chociaż, jak się bawiliście?
- Lepiej nie pytaj - zawadiacko mrugnęła Rogalska. - Tego wprost się nie da opisać - na jej twarzy pojawił się rozmarzony uśmiech. - Dlatego właśnie mi tak szkoda.
- A ta herbatka miętowa to co, przepraszam? - Consalida zlustrowała uważnie postać przyjaciółki.
- Nie, nie - blondynka zamachała rękami. - Nie to, oszalałaś? Faza po prostu, w zeszłym tygodniu ciągle jadłam żelki. Teraz herbata.
- Już ja wiem, czym się kończą takie "fazy". Ale rozumiem, nie masz pewności.
Adam wbiegł do lekarskiego, pomachał kobietom z uśmiechem i czym prędzej wybiegł.
- Czy mnie wzrok nie myli? Adam się uśmiecha, ty się uśmiechasz? - Agata była szczerze zdziwiona. - Nie warczycie na siebie jak wściekłe psy?
- Tak wyszło, spotkaliśmy się, pogadaliśmy. Trochę wyjaśniliśmy, rozsupłaliśmy nasze stosunki. No i Adam zostanie. Na to wygląda.
- No nareszcie zmądrzeliście! - Rogalska pociągnęła kolejny łyk herbaty. - Już myślałam, że nie dożyję tego pięknego dnia.
- Mniejsza o nas. W weekend koniecznie umawiamy się na wino, mam straszne zaległości w pani życiu, pani doktor. O, przepraszam, na soczek.
- Wiki, ja nie jestem w ciąży, kto jak kto, ale chyba ja powinnam o tym wiedzieć lepiej.
- Nawet jeśli nie jesteś, to niedługo będziesz, wspomnisz moje słowa.
- Póki co to już powinnam być w przychodni. Chociaż Bóg świadkiem, okropnie jej nie lubię.
Wstała niechętnie, dopijając herbatę.
- Ale spotkanie obowiązkowe - dodała, wychodząc.

*

W przychodni jak zwykle zastała Agatę kolejka. Powitały ją zarówno przyjazne uśmiechy jak i pomruki niezadowolenia.
- Zaraz poproszę - powiedziała możliwie w tej sytuacji przyjaznym tonem. Weszła do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi.
- Zaraz, zaraz, człowiek by tu umarł i znikąd pomocy, czekać każą, bo co, bo nie masz pieniędzy, żeby im kieszenie napychać! - pani Rozalia zwyczajowo rozpętywała korytarzową aferę.
- Dałaby pani spokój... Jest pani niesprawiedliwa dla tej dziewczyny... - zganiła ją Pani Jadwiga. - Nieraz tu bywam i widzę, że dwoi się i troi.
Rozalia nie zdążyła zripostować, ponieważ lekarka z obawą uchyliła drzwi. Nie wymieniła żadnego nazwiska, gdyż do gabinetu jak taran wtoczyła się Rozalia. Internistka Mrugnęła porozumiewawczo do pozostałych pacjentów. Zrozumieli bez szemrania, że najlepiej tajfun przeczekać.

*

- Pani Staromłyńska, zapraszam - Agata z westchnieniem ulgi powitała kolejną pacjentkę, słusznie przeczuwając, że tę najbardziej roszczeniową ma na dzisiaj za sobą.
Starsza kobieta podniosła się z trudem. Gdyby nie siedzący nieopodal mężczyzna, upadłaby na podłogę, podtrzymał ją w ostatniej chwili, mocno chwytając za ramię, z trudem starała się utrzymać kruchą równowagę, a jej twarz wykrzywił grymas bólu.
- Proszę mi wybaczyć - rzucił mężczyzna nieśmiało.
- Dziękuję, bardzo pan uprzejmy - oczy pani Jadwigi na moment pojaśniały. Wymienili uśmiechy, po czym staruszka z trudem powlokła się do gabinetu.
- Pani Jadziu, witam, proszę siadać - ciepło uśmiechnęła się lekarka
Jadwiga usiadła, z trudem łapiąc oddech, co zasmuciło Agatę.
- Nadal mnie pani nie posłuchała - próbowała nadać głosowi ton przygany, ale wybrzmiał tylko smutek. - Już ostatnio prosiłam, żeby poszukała pani kogoś do pomocy, dzisiaj czuje się pani znacznie gorzej i jak wnioskuję, nadal jest pani sama.
- A kogo tu szukać, pani doktor, ile człowiek może, to jakoś sobie próbuje radzić sam, nie chce być ciężarem - jej piękną kiedyś twarz znowu wykrzywił szpecący grymas.
- Nie można tak, pani Jadwigo, rak kości to nie grypa. Honor obiadu nie ugotuje.
- Ale też żaden powód do dumy.
- Nie ze swojej winy jest pani chora. Może opieka społeczna, sąsiadka, hospicjum na pobyt dzienny, proszę panią! Nie można tak unosić się honorem. Niedługo już naprawdę nie poradzi sobie pani sama. To okropne, wiem, ale taka jest prawda. Może ma pani dzieci?
Przez chwilę panowało milczenie.
- Syn jest w stanach. Nie zamierzam go niepokoić, to tysiące kilometrów, a on ma już swoje życie - odrzekła dumnie. - I tak dobrze, że od czasu do czasu pieniądze wysyła, bo te wszystkie lekarstwa kosztują, pani doktor, a z nauczycielskiej emerytury w chorobie nielekko się żyje.
- Ale ma prawo wiedzieć, na pewno jest pani wdzięczny za wychowanie i nie wybaczyłby sobie...
- Razem z pieniędzmi przysyła na święta kartki z wypisanymi już komputerowo, kupionymi życzeniami. Każdy jest tak wdzięczny, jak chce być. I jak, niestety, został wychowany. Ale takie rzeczy dostrzega się po fakcie.
Rogalska posmutniała jeszcze bardziej.
- Kiedy ostatnio pani jadła ciepły obiad? - zapytała wprost.
- Dawno temu, dlatego właśnie do pani przyszłam. Boli mnie, pani doktor, nie do zniesienia, proszę coś z tym zrobić, to sobie chętnie obiad ugotuję. Ale do żadnego szpitala nie zamierzam iść. Chcę umrzeć we własnym domu, wśród ukochanych płyt i książek.
Agata poderwała się gwałtownie.
- Nie ma mowy, ja tego tak nie zostawię, najłatwiej jest siedzieć i liczyć na to, że ktoś inny coś zrobi. Proszę tu chwilę zaczekać.

*

- To Melania Nowicka, siostra mojej serdecznej przyjaciółki. Na moją prośbę pomoże pani we wszystkim - przedstawiła blondynka. - Nie będę więcej patrzeć na krzywdę dobrej, cichej kobiety.
Szybko wypisała recepty i zalecenia.
- Wypisałam, co mogłam. Trochę pomoże, ale pani najlepiej wie jak jest...
- I tak dziękuję - w oczach kobiety zalśniły łzy wzruszenia. - Dobre ciasto upiekę... jakoś odwdzięczę się paniom...
- I ja dziękuję, Melucie - Rogalska mocno uścisnęła kobietę.
- Z przyjemnością wpadłam do szpitala - Melania się zaczerwieniła. - A poza tym przyjaciele Idy są moimi przyjaciółmi. Czekamy na ciebie wieczorem. Jeremiś w końcu musi poznać drugą po mnie ukochaną ciocię.
Wstała, powoli pomagając to samo zrobić chorej kobiecie.

*

Wygodnie usadziła panią Jadwigę w samochodzie, odpaliła silnik, a widząc, że staruszka drży, podkręciła ogrzewanie.
- Zawiozę panią do domu, a sama pojadę na zakupy i do apteki...
- Pojadę z tobą, dziecko, już i tak dość kłopotów narobiłam. Najwyżej po prostu trochę się zdrzemnę, dobrze mi tutaj. Jak już dawno nie. I nie pani, tylko Jadzia.
- Melania, bardzo mi miło.
- Straszliwie uparta ta młoda lekarka, dobry z niej człowiek. I ty tak chętnie zgodziłaś się pomóc, wzruszające. W moim wieku już mało powodów jest do wzruszeń. Rodzice byliby z ciebie dumni.
Nowicka przyhamowała w oczekiwaniu na zmianę świateł i szybko otarła załzawione oczy wierzchem dłoni.
- Dobrze to słyszeć, niedawno pożegnałam mamę, która poświęciła mi całe życie, kochając bez opamiętania i krzywdząc po drodze wielu ludzi. Czasem potrzebuję się upewnić, że podjęła dobrą decyzję. Inwestując wyłącznie we mnie.
- Taka desperacja w miłości bywa zabójcza, mało kto wie o tym tak dobrze jak ja - odrzekła Jadwiga cicho. - Może celowo nie skrzywdziłam, ale uszczęśliwić też się nie pozwoliłam. Kiedy Wojtuś, mój syn, miał rok, mąż zginął w wypadku. Nigdy już nikogo nie pokochałam, całą swoją miłość przelałam na synka. Chciałam zastąpić mu matkę i ojca. Uczyłam matematyki w szkole, dawałam korepetycje, a kiedy tylko kończyłam pracę, natychmiast biegłam do syna.
- Idealna mama - skomentowała brunetka, parkując auto.
- Raczej ślepa uliczka - Jadzia westchnęła smutno. - Wszystkie pieniądze wydawałam na jego zachcianki. On miał się tylko uczyć, za obowiązki domowe i wszystko inne odpowiedzialna byłam ja. W średniej szkole nie umiał nawet chleba masłem posmarować, ale przecież od tego miał mnie. Mój syn i obowiązki? To nie mieściło mi się w głowie. Za późno zrozumiałam, jaką zrobiłam mu krzywdę.
Melania słuchała, nie chcąc uronić ani słowa.
- Nie ma zbyt wiele do opowiedzenia. Spotkał dziewczynę, skończył studia, jak chciałam. Ale ja nie wyobrażałam sobie dziewczyny w życiu syna. Za głupia, za brzydka dla mojego idealnego Wojtka. Nie wytrzymał tego. Zaraz po studiach wyjechał do stanów. Zostawiając i mnie, i Kasię. Ona do teraz udaje, że nie widzi mnie na ulicy, obwinia mnie za to i chyba ma rację.
- A Wojtek? Przecież już wszystko zrozumiałaś, każdy z nas popełnia błędy!
- A Wojtek jest dokładnie tym, na kogo go wychowałam z takim zaangażowaniem. Egoistą. Wysyła pieniądze, kiedy sobie przypomni, kartki i zdjęcia z popularnych plaż całego świata, za każdym razem z inną kobietą. Przecież jest panem swojego życia, od zawsze przyzwyczajonym do posiadania. I rzeczy i ludzi. To osiągnęłam swoją zaborczą miłością. Zniechęciłam do siebie na zawsze własne dziecko i otaczających mnie ludzi, bo poza synem nikt się dla mnie nie liczył. No i mam za swoje.
Melania spojrzała w oczy Jadwigi.
- Dlatego teraz z całym zaangażowaniem, jakie posiadasz, musisz postarać się go odzyskać, powiedz mu o chorobie, niech przyjedzie, choćby z litości, a ty mu udowodnisz, ile warta jest twoja miłość. Wiele zrobiłaś źle, ale kochasz prawdziwie i tylko to ma znaczenie. Mnie udało się naprawić relacje z siostrą mimo kilkunastu lat rozłąki. Wierzę, że i wam się uda.
- Idź już, dziecko, na te zakupy, nie wszystko można w życiu naprawić samymi intencjami.
- Ale trzeba próbować!
- Ja już nie mam czasu na próby - wyszeptała i zapadła w drzemkę.