"Czy jeszcze pamiętasz, że zostałeś stworzony do radości?"
*****
- Hej, już jestem! – Piotr energicznie zamknął za sobą drzwi mieszkania. Kochał tę chwilę, moment powrotu do ciepłego, bezpiecznego domu, do tego, co w życiu cenił bardziej niż zawód chirurga – własnej małej ostoi, z jej filarami, żoną i córką.
Wszedł do kuchni i czule objął ramieniem Hanę, całując ją na powitanie.
- Tęskniłaś chociaż trochę? Coś tu przepięknie pachnie… a ja dzisiaj po prostu umieram z głodu. Gdzie Sara?
Hana odwróciła się do niego z zamyśleniem i niepewnością w oczach.
- Poprosiłam twoją mamę, żeby wzięła ją na spacer. Chciałam z tobą poważnie porozmawiać. Tak, coś się stało.
- Jesteś w ciąży? – chirurg celował na oślep.
- Nie, Piotr, to coś o wiele poważniejszego. Nakryj do stołu, opowiem ci wszystko przy kolacji.
Gawryło wyczuł instynktownie, że to nie będzie przyjemna rozmowa. Bez słowa rozstawiał naczynia na stole, a żona kończyła przygotowywać posiłek.
Goldberg nie wiedziała nawet, od czego powinna zacząć. Grała na zwłokę, choć czuła, że dobre wino i ulubione danie męża wiele tu nie zmienią.
Kiedy usiedli, odezwała się niepewnie, mimo przeciwnych zamiarów.
- Proszę cię tylko, nie odbieraj tego przeciw sobie i zanim mi odmówisz, dobrze to przemyśl.
Bez słowa podała mu krótki list. Przez chwilę czytał uważnie, blednąc z każdym zdaniem bardziej.
- Nie zamierzasz chyba się zgadzać? – zapytał głucho.
- Przeciwnie, myślę o tym bardzo dużo od rana. I niezwykle trudno będzie mi odmówić. To dla mnie ogromna szansa. Jedyna w życiu.
- Podsumujmy. Twoja siostra, Miri, na co dzień mieszkająca w Izraelu, składa ci propozycję rocznej specjalizacji tamże, a ty rozważasz przyjęcie oferty, mimo że od wielu lat mieszkasz tutaj, masz tu rodzinę i bliskich przyjaciół. Czy ja dobrze zrozumiałem? – Piotr w jednej chwili się wściekł.
Patrząc na jego napiętą twarz, pomyślała, że zawsze był niezwykle porywczy, co w jej oczach czyniło z niego typowego, silnego faceta, nie tym razem. Teraz szczerze nie znosiła tej jego cechy. Bała się, że zaraz zupełnie przestanie słuchać.
- Specjalizacji, na którą czekałam całe życie, specjalizacji w leczeniu i operowaniu dzieci w łonach matek. Nigdy w Polsce nie spotka mnie taka szansa – z coraz większym trudem przychodziło Hanie zachowanie spokoju. Wiedziała jednak, że nie może dać się ponieść emocjom. Rzucała argumentami na czas. – Nigdy nie uzbieramy na dom z marnych zarobków w podrzędnym szpitalu. Nikt lepiej od moich rodziców nie zajmie się tu w Polsce naszym dzieckiem. Właśnie teraz mogę to zrobić, kiedy Sara jest w wieku przedszkolnym i nie musi jeszcze podejmować na poważnie swojej edukacji. Nigdy nie będzie lepszego momentu! Błagam cię, Piotr, chociaż to rozważ! Bez problemu znajdziesz tam zatrudnienie. Za dużo lepsze pieniądze! Wykształcę się, urodzi nam się za jakiś czas dziecko, wybudujemy dom, tu albo tam, co tak naprawdę nas tu trzyma? Dlaczego nie, podaj mi jakieś argumenty. I nie patrz tak na mnie! Jakbym ci zrobiła krzywdę!
Piotr milczał. Bardzo długo. Próbował pohamować wybuch za wszelką cenę.
- Ta rozmowa jest skończona. Kocham naszą stabilizację, naszą pracę, naszych bliskich i nasze małe mieszkanie. Nie pozwolę, żebyś przewróciła do góry nogami życie moje i naszej córki swoimi ambicjami!
Tym razem, zupełnie nietypowo dla siebie, lekarka wściekła się w mgnieniu oka.
- Dlaczego? Bo jestem tylko zwykłym ginekologiem, bo kobietą i matką? A nie wielkim jak ty chirurgiem? Ja nie mam prawa do rozwoju? Kiedy ty jeździłeś na szkolenia i konferencje, ja siedziałam w domu z dzieckiem, jednocześnie ciągnąc swoją pracę, wszystko było na mojej głowie! I nie, nie wypominam ci, myślałam po prostu, że traktujemy się tak samo! Kiedy przyjdzie czas na moją samorealizację? Kiedy Sara skończy studia?
Piotr uznał, że ma dość. Wstał od stołu, szybkim krokiem ruszając do sypialni i zatrzaskując za sobą drzwi dla podkreślenia, że jego decyzja jest nieodwołalna.
- Nie zgadzam się! – Krzyknęła histerycznie Hana, a jej oczy wypełniły się łzami. Wszystko poszło nie tak, a porażka rwała ją piekącym bólem.
Kolacja stygła nietknięta.
*
Agata mimo skrajnego niewyspania czuła, że to będzie dobry dzień. Do późna rozmawiali z Markiem, od czasu do czasu zaśmiewając się z jakiejś głupiej, ale odprężającej komedii. Było im ze sobą tak dobrze, niewyobrażalnie. Czasem paraliżował ją lęk, że szara rzeczywistość i troski nagle rozsypią ich idealnie ułożony świat. Ale odsuwała takie myśli, bo świeciło słońce, bo Marek zrobił pyszne śniadanie, a ona, przez własne poczucie szczęścia i bezpieczeństwa, dla dzisiejszych pacjentów będzie miała wyjątkowo dużo cierpliwości i empatii.
Weszła na izbę z promiennym uśmiechem.
- Dzień dobry wszystkim. Co mamy?
- Do wyboru do koloru, zawał i jakaś histeria. Której przyczyna jest nam jeszcze nieznana.
- No to do czynu, zacznijmy od banału. EKG?
- Już się wykonuje.
- Po co ja pytałam, pani jak zwykle w gotowości – dotknęła przyjaźnie ramienia pielęgniarki.
Lekarka, z gotowymi już wynikami w dłoni, podeszła do leżącej na szpitalnym łóżku staruszki.
- Dzień dobry, Agata Rogalska, internista, co się stało, pani Anielo? Najlepiej od początku i możliwie po kolei, wtedy najłatwiej mi będzie pomóc.
- Pani doktor, w takim starym próchnie jak ja nie działa już wszystko, więc zanadto nie ma się co przejmować, ale zdaniem tego miłego młodego ratownika z karetki mam zawał. To dosyć poważna sprawa, więc zdecydowałam się ulec namowom i oto jestem. Ale nie sądzę, żeby miało mnie pokonać coś tak błahego.
- Aha… - Agata była lekko oszołomiona potokiem wymowy i oryginalnością swojej pacjentki.
- Nie wierzy mi pani?
- Dlaczego? Jesteśmy tu po to, żeby pani pomóc, więc cel nam się pokrywa.
- Proszę badać w takim razie, ale bez pośpiechu, w moim wieku ma się już mnóstwo czasu, a każdą chwilę stara się celebrować, jeśli oczywiście lubi się życie i jego towarzyszy – ludzi. A pani wygląda mi na bardzo sympatyczną.
Agata rozpromieniła się jeszcze bardziej, biorąc do rąk stetoskop. Dobre myśli samoistnie wywołują dobry czas.
- Wstępnie pierwsze leki podane, wygląda na to, że przez jakiś czas będzie pani musiała z nami zostać.
- Skoro tak trzeba, nie będę się sprzeciwiała.
- Położę panią na Sali obserwacji, a później zdecydujemy, zależnie od pani samopoczucia i, niestety, miejsca na oddziałach, czy interna czy kardiologia.
- Nie chcę robić kłopotu, pani doktor, połóżcie mnie gdziekolwiek.
- Bardzo lubię, kiedy ktoś w pani wieku jest tak pozytywnie do wszystkiego nastawiony – powiedziała Rogalska szczerze. – To rzadkość, miała pani zapewne dobre i ciekawe życie.
Chętnie podtrzymywała rozmowę, wioząc pacjentkę na salę obserwacji.
- Kiedy miałam czternaście lat, zaczęłam dziękować Bogu za każdą chwilę swojego życia. Zostało mi do teraz.
- A co się wtedy stało?
- Wybuchło Powstanie Warszawskie. Jak większość należałam wtedy do harcerstwa i służyłam jako sanitariuszka. Zostałam postrzelona, ale nasze pokolenie jest zahartowane, pani doktor, wyszłam z tego choćby i siłą woli, bo wiedziałam, że tak musi być. Najważniejsze było dla mnie zwycięstwo Polski nad okupantem, każdym, i nie było dla nas wszystkich ważne, czy dokona się teraz, czy za sto lat. Podjęlibyśmy tyle prób, ile byłoby trzeba. Kiedy dochodziłam do siebie, w szpitalu, nie mającym nic wspólnego z teraźniejszymi wspaniałymi warunkami, poznałam innego postrzelonego powstańca, Jasia, mojego przyszłego męża, z którym przeżyłam pięćdziesiąt lat i wychowałam czworo dzieci. Tak było nam pisane. Mój ojciec, astronom, zawsze powtarzał mi, że jestem urodzona pod szczęśliwą gwiazdą. Dlaczego miałabym mu nie wierzyć?
Pani Aniela wygodniej ułożyła się na łóżku.
- Piękna historia, czytając o tym zawsze zastanawiało mnie, skąd braliście odwagę, wiarę w powodzenie…
- Z potrzeby wolności, naturalnej dla każdego narodu, z chęci ochrony, naszego dziedzictwa, kultury, ziemi. Tak byliśmy wychowywani, to były zupełnie inne czasy.
- I między innymi dzięki waszej straceńczej wręcz odwadze mamy wolny, rozwijający się, piękny kraj, mam nadzieję, że moje dzieci nigdy nie zapomną, ile zawdzięczają przodkom.
Rozmowę przerwało im przybycie do Sali kolejnej pacjentki. Młoda dziewczyna, około dwudziestopięcioletnia, zakrywała twarz dłońmi, zanosząc się histerycznym płaczem.
- Pani Ewo, czy mogę jakoś pani pomóc? – zapytała cicho pielęgniarka. Stała niepewnie przy łóżku, ze współczuciem patrząc na pacjentkę.
Ewa podniosła na nią załzawione oczy.
- Gdyby właśnie wydano na panią wyrok, gdyby tak po prostu powiedziano pani, że ma raka piersi, nikt nie byłby w stanie pani pomóc, choćby nie wiem jak się starał.
Zrozpaczona dziewczyna ukryła twarz w poduszce. W Sali w jednej chwili zapanowała nabrzmiała smutkiem cisza.