"Kiedy trzymamy
się drugiego człowieka, jesteśmy silni. Kiedy Jesteśmy z ludźmi, nie można nas
złamać".
*****
- A mówiłem, panie, mówiłem, że tak to się skończy, tylko
kto by starych słuchał! - grzmiał zaczerwieniony z wściekłości emeryt, który
podobnie jak Piotr stał się świadkiem koszmarnego w skutkach wypadku. - Pisałem
do tych urzędasów pisma, że trzeba tu koniecznie sygnalizację zrobić i co? -
teatralnie zawiesił głos, szczerze przejęty i oburzony zajściem.
Piotr nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ zobaczył biegnącą w
ich stronę, zdenerwowaną Hanę.
- Najgorsze to, że dzieciątko nie przeżyło - kontynuował
staruszek niezrażony, na co wzdrygnęli się rodzice Sary. - Ale jak niby miałoby
coś takiego przeżyć. To się w głowie nie mieści, tak wypaść!
Hana nieco za długo i za mocno trzymała przy sobie córkę,
drugim ramieniem obejmując męża.
- Tak dobrze, że nic wam nie jest - wyszeptała Gawryle do
ucha, czując ogromną ulgę.
- Jak oni, panie, będą z tym teraz żyć! - mężczyzna nie
dawał za wygraną.
Piotr odsunął się od żony, czując, że dłużej tej sytuacji
nie jest w stanie znieść.
- Najlepiej zrobimy, jak wszyscy pójdziemy teraz do domów. A
co do skrzyżowania i sygnalizacji - niedbale machnął ręką w stronę
fotografujących miejsce zdarzenia dziennikarzy. - Ich urzędnicy posłuchają.
Pewnie już jutro zacznie się tu remont.
- Obyś pan miał rację, zanim znowu zginą niewinni - dodał
jeszcze na odchodne zmęczonym tonem.
Piotr odetchnął. Sara spokojnie zasnęła na rękach matki.
- Jesteś pewien, że to dziecko nie przeżyje? - spytała
smutno ginekolog.
- Hana, ono wyleciało przez szybę, najprawdopodobniej w
samochodzie w ogóle nie było fotelika.
- Drogi Boże... jedźmy już do domu - dotknęła ramienia męża.
- Jedźcie z małą, ona cię teraz potrzebuje. Ja pojadę na
chwilę do szpitala, sprawdzę, co z tym człowiekiem, bo inaczej nie da mi to
spokoju.
*
- Ludzie są po prostu koszmarnie nieodpowiedzialni! -
zdenerwowany Radwan chodził po pokoju lekarskim. - Najpierw się człowiek dwoi i
troi, żeby ciąże przebiegały bezpiecznie, potem, żeby te ich dzieci szczęśliwie
witały świat, a nie daj Boże, że coś pójdzie nie tak, to bez pytania o przebieg
zdarzenia zgnijesz w więzieniu. Mija trochę czasu i masz, co oni robią?
- Mówię wam, jak szmaciana lalka - Piotr duszkiem wypił
kilka łyków gorącej herbaty. - Po prostu nie miał szans, chciałem tam za nim
skoczyć, ale w ostatniej chwili rozsądek mi wrócił, bo to przecież nie ma
żadnego sensu. Wiki, co z tym ojcem?
- Odzyskał przytomność, usunęliśmy śledzionę i jest mocno
połamany, ale przy odrobinie szczęścia wróci do pełni sprawności.
- Już wie?
- A nie wie, bo Wiktoria jest taktowna, ale powinien się
dowiedzieć i to szybko - wyraził swoje zdanie Krzysztof.
- Nie tak łatwo mu to powiedzieć - Consalida posmutniała.
- Ale któreś z was powinno to zrobić, najlepiej zaraz. Nie
tylko dlatego, że pewnie pyta o syna i wyrzuty sumienia nie dadzą mu do końca
życia już spokoju, ale dlatego, że matka ma prawo wiedzieć. I jej mi jest żal
najbardziej, bo w tym nie uczestniczyła. Nie widziała, jak ty i lekarze z
karetki zrobiliście wszystko, co się dało, żeby uratować jej dziecko. Ciągle
będzie myślała, że można było zrobić więcej.
- Tej matce skończy się zaraz świat - Gawryło wstał, gotowy
do wyjścia. - Jakoś musisz sobie poradzić, jesteś lekarzem prowadzącym, wybacz,
Wiktoria, ale mnie wystarczy na dzisiaj sam widok, nie pomogę ci tym razem. Mam
po kokardę. Idę przytulić swoje pisklę. Mam nadzieję, że ona dosyć szybko to
zdarzenie zapomni.
Chirurg jakby go nie usłyszała. Kontynuowała, wpatrzona w
akwarium z rybkami:
- A wiecie co dla mnie jest w tej sytuacji
najtragiczniejsze? Że gość po przebudzeniu zaraz powiedział, że on z tym małym
Filipkiem wyjechał tylko na dziesięć minut do sklepu, dlatego nie wzięli
fotelika, spieszyli się.
- Idiotą jest! - zagrzmiał Radwan. - Wiktoria, on z powodu
dziesięciu minut zabił syna! Czy było warto tak ryzykować? Powiedz mi, co
trzeba tym ludziom zrobić, żeby do nich nareszcie dotarła powaga sytuacji.
- Ale przecież to nie on był sprawcą wypadku - oponowała
Consalida.
- Ale to jego głupiej głowie nie chciało się przypiąć
fotelika. Nieważne na ile. Nie jesteś w stanie przewidzieć, co zrobi inny kierowca
i ze swojej strony masz obowiązek zrobić, co się da, żeby twoje dziecko było
bezpieczne. Wierz mi na słowo, że kierowcy są bezwzględni. Każdemu się spieszy.
A ja tę ich bezwzględność odczuwam do dzisiaj. Tylko że w moim przypadku nie
pomógłby nawet cud.
- Wiesz, że bardzo mi przykro.
- Wiem i zupełnie nie do tego zmierzam. Widziałaś tragiczne
filmiki propagujące foteliki albo ich testy w ekstremalnych sytuacjach? Ja nie
mogę na to patrzeć, bo dobro dzieci jest u mnie priorytetem, wszystkich. A
ludzie to widzą i mimo to masz teraz tego człowieka na oddziale.
- Mimo wszystko nie będę go upominać, zapłacił już najwyższą
cenę swojej głupoty. Zaraz się dowie, jak wysoką.
*
- W porządku, chodźmy, skoro ta matka już przyjechała -
Idalia wstała, poprawiając kitel.
- Ty powiesz czy ja? - spytała Wiktoria spłoszona.
- Ty w mojej obecności. Ja nie znam bezpośredniej przyczyny
śmierci, ale póki co szczegóły podaruj. I weź ze trzy pielęgniarki.
- Po co?
- Może być gorąco.
- Nie rozumiem?
Ida się zdenerwowała.
- Czy jeśli dowiedziałabyś się, że mąż zabił ci dziecko,
stałabyś spokojnie, z uśmiechem dziękując za informację? Same ich nie utrzymamy
- wskazała swój zaokrąglony brzuch.
- A czy ty jesteś pewna? - Wiki również popatrzyła na
brzuch.
- To mój obowiązek, być przy takich sytuacjach. Inaczej
powinnam rozpocząć urlop. Ale tak, tym razem jestem. Bo jedynym uczuciem, które
we mnie dominuje jest wściekłość. Przez bezmyślnego człowieka zginął niewinny.
Wiem, co zaraz poczuje ta matka, największemu wrogowi bym tego nie życzyła.
*
- Co z Filipkiem? Pani doktor, proszę mi powiedzieć. Wolę
już najgorszą prawdę niż to ciągłe czekanie.
"Zaraz zmienisz zdanie" - pomyślała zrozpaczona
Idalia. "Nawet nie wiesz, jak cię dobrze rozumiem. A może właśnie nie
rozumiem? Ty nawet nie możesz się na to przygotować".
Jedno Idalia mogła stwierdzić na pewno, Wiktoria poradziła
sobie wspaniale. Starała się być opanowana, wręcz ciepła, co na co dzień u
koleżanki nieczęsto widywała. Ale w końcu słowa padły i żadna empatia nie była
w stanie ich złagodzić. Wszyscy czekali w napięciu, wstrzymując oddech.
Weronika Siejak, matka bez dziecka, najpierw zaczęła płakać.
Jeszcze w pełni nie przetworzyła otrzymanych informacji, jeszcze niezupełnie do
niej dotarło. Wiktorii w oczach stanęły łzy, Idalia bezszelestnie stanęła za
kobietą.
Nagle Weronice na moment zabrakło tchu. A potem z jej
obolałej, roztrzaskanej duszy wydarł się świdrujący, rozpaczliwy, przerażający
krzyk. Który kiedy już wybrzmiał, nie mógł się zakończyć. Kobieta rzuciła się w
histerii na podłogę, szaleńczo uderzając głową o płytki, w tym momencie Idalia
zrozumiała, że to najlepszy moment na wkroczenie, bo tej rozpaczy inaczej nie
uda się aktualnie powstrzymać.
Ubiegła ją pielęgniarka. Błyskawicznie padła na kolana,
przygważdżając pacjentkę do podłogi. Idalii nie pozostało już nic innego, tylko
wbić jej igłę w ramię.
*
Cichocka czuła, że dawno powinna iść do domu. Była zmęczona,
bolały ją plecy i brzuch przechowujący aktualnie synka, ale nie była w stanie
tego zrobić. Obezwładniało ją współczucie dla cierpienia matki.
Kobieta rzucała się po łóżku w niespokojnym, chemicznym
śnie. Lekarka z bólem serca patrzyła na jej zapuchnięte jeszcze od płaczu oczy,
drżące panicznie powieki, nienaturalnie ułożone usta. Patrzyła na nią, a
widziała siebie w pierwszych tygodniach rozpaczy. Kiedy była wściekła na
słońce, że może świecić i ogrzewać, podczas kiedy ona zupełnie traci grunt,
rozpada się i chwieje. Kiedy jej umysł odmawiał posłuszeństwa, bo słyszy
płaczące dzieci w pustym mieszkaniu, chce odpychać kobiety, wyrywać z ich rąk
małe rączki kilkulatków i biec, gnać, uciekać, choćby na koniec świata, byle
przerwać to nieustające pasmo bólu.
Otrząsnęła się z zamyślenia, wiedziała, że musi. W ostatnim
przebłysku zrozumienia dotknęła ręki Weroniki. I pochylając się, jakby mogła ją
usłyszeć, wyszeptała:
- Z każdym dniem będzie bolało o cząstkę mniej, Krok po
kroku, minuta po minucie, oddech po oddechu. Ale jest i zła wiadomość, nigdy,
przenigdy nie przestanie.
A po tych słowach stanowczo wstała. Wychodząc, cicho
zamknęła za sobą drzwi.