"Najbardziej
bolesną rzeczą na świecie jest patrzeć na ból i bezsilność".
*****
Agata jak najciszej, na paluszkach, wślizgnęła się do sali Idalii. Psychiatra natychmiast otworzyła oczy.
- Cholera! Nie chciałam cię obudzić, a wyszło jak zwykle - uśmiechnęła się szeroko.
- Daj spokój, nic nie robię, tylko śpię, ile można, nawet czytać nie mam siły. A tak chciałam nadrobić zaległości na tym przymusowym urlopie. Wstrząsnęło mi jak widać też intelekt.
- To szpital tak działa. Miałam dokładnie identycznie. Ale - z trudem położyła na łóżku ciężką torbę. - W przerwach w odpoczynku polecam jeść. W chorobie można bezkarnie. O tym też coś wiem.
- Aga, zlituj się!
- No nie możesz mi zmarnieć. Naturalne dobrodziejstwo, no dobra, prawie - bananki, pomarańczki i soczek, od którego zacznij, bo świeżo wyciskany - Woźnicka z dumą zatarła ręce. - Tymi rękami, nie tam jakieś sklepowe zło.
- Dziękuję.
- Zaspokajasz mój instynkt opiekuńczy. Sama przyjemność. Tylko niestety muszę lecieć, mam noc na izbie, wpadnę, jeśli nie będziesz spać. Ale zapomniałam od Marka dokumentów. A jeśli ich dzisiaj nie odbiorę... lepiej, żebym się nie natknęła na Trettera. Obiecałam to zanieść na jego biurko już przedwczoraj. Tylko że potem w biegu na śmierć zapomniałam...
- Kto by tam o papierach pamiętał u Marka - Ida mrugnęła znacząco. - Poważna sprawa. Wybaczam za soczek.
Internistka cmoknęła Idę w czoło.
- Niech trwa regeneracja, ahoj.
- Agata, zaczekaj - Idalia wyciągnęła do niej rękę.
Kobieta spojrzała na koleżankę pytająco.
- Moje pytanie, twoja odpowiedź. Bez komentarza, wchodzisz w to? - zielone oczy Idalii wwiercały się w twarz Agaty.
- Też mi wybór, zaraz mnie przewrócisz tym wzrokiem bazyliszka. Będziesz miała na sumieniu, było nie było, inteligentnego człowieka! No dajesz!
- Wiktora wypisaliście. Był tu albo pytał o mnie?
Agata gwałtownie posmutniała. Idalia ujrzała w jej wzroku współczucie.
- Idalka...no co ja ci mam powiedzieć... Nie na oba pytania.
Patrzyły na siebie bez słowa. Agata otworzyła usta, żeby coś jeszcze dodać.
- Obiecałaś!
- Następnym razem dwa razy się zastanowię.
- Następnym razem nie zapytam.
*
Internistka, w strugach deszczu, wysiadła z samochodu. Nie oglądając się za siebie biegła do bloku Marka. Przy drzwiach na klatkę schodową niecierpliwie czekała, aż staruszek z psem zmusi opornego czworonoga do ruszenia naprzód. W końcu pędem, przeskakując po dwa schody, znalazła się pod właściwymi drzwiami. Energicznie wcisnęła przycisk dzwonka. Nie miała czasu, była wściekle głodna, zbliżał się dyżur, a na jej odwiedziny czekał jeszcze kot Idalii.
Kiedy drzwi, zamiast Marka, otworzył jego syn, z wrażenia zabrakło jej tchu.
- O, cześć - przywitała się zaskoczona.
- Czego pani tu szuka? - spytał nieprzyjemnym, odpychającym tonem, który nie pozostawiał wątpliwości co do intencji.
- Kogo. Twojego taty.
- Nie ma, tata musiał jechać do szpitala.
Chłopak stał w niedbałej pozie, z obojętnym wyrazem twarzy, całkowicie zasłaniając sobą wejście. Lekarka uważnie patrzyła na niego, zupełnie nie wiedząc, jak się porozumieć.
- No, poszukiwania może pani uznać za zakończone. Cześć - na twarzy Radka pojawił się triumfalny uśmiech.
- Zostawiłam tutaj ważne dokumenty. Leżą u taty na biurku, są mi bardzo potrzebne - tłumaczyła szybko i niezdarnie, czując, że za moment drzwi się zatrzasną.
- I co?
- I gdybyś mógł mnie na moment wpuścić, to zajmie tylko chwilę...
- Problem polega na tym, że nie wolno mi wpuszczać obcych. Od dziecka - nastolatek nawet nie próbował kryć rozbawienia.
- Przecież jestem związana z twoim tatą, Radek, to ważne.
- Nazywajmy rzeczy po imieniu, jest pani jego kochanką - odparował ostro. - Ale dla mnie jest pani obca. No chyba, że ma pani klucze, wtedy może sobie wejść bez pytania mnie o zgodę. Ludzie, którzy nie są mojemu tacie obcy - na przykład ja i moja mama - mają klucze. O, proszę, coś takiego - bezczelnie i na pokaz własnej przewagi, z kieszeni dżinsów wyjął pęk kluczy. Agresywnie i ostentacyjnie pomachał nimi przed oczami kobiety.
Woźnicka poczuła pieczenie pod powiekami, Głęboko odetchnęła, starając się przybrać stanowczy i neutralny ton.
- Przynieś, proszę, białą teczkę. Leży na biurku po prawej stronie.
Radek roześmiał się wymuszenie.
- Chyba nie myśli pani, że będę wynosił z domu dokumenty taty i je rozdawał, komu popadnie.
- To są moje dokumenty.
- A na to mam tylko pani słowo.
- Zadzwoń do taty, żeby się upewnić.
- Nie mam w zwyczaju przeszkadzać mu w pracy - wyciągnął przed siebie prawą nogę, zmuszając Agatę do nieznacznego wycofania się.
- Posłuchaj. Obiecałam twojemu tacie, że postaram się nawiązać z tobą dobry kontakt, nie jestem twoim wrogiem, moglibyśmy się dogadać. Ale ty mi tego nie ułatwiasz.
- Może dlatego, że ja niczego tacie nie obiecywałem.
- Twoim rodzicom nie wyszło, a Marek jest dumny, że to rozumiesz i akceptujesz. A skoro rozumiesz, nie powinieneś się dziecinnie wkurzać, kiedy układa sobie życie od nowa.
- To, że akceptuję rozwód rodziców, nie znaczy, że będę kochał panią. A że najlepiej tacie samemu, niedługo się przekona, kwestia czasu. Radziłbym się zacząć z tym godzić.
Lekarka zbladła.
- W swoim genialnym planie nie przewidziałeś jednego: kocham twojego tatę, a on kocha mnie. Nie jesteś w stanie tego zmienić.
- A założymy się? Mamie też się wydawało, że kocha nowego partnera, ale okazało się, że jednak mnie bardziej.
- Co ty chcesz zrobić? - spytała zduszonym głosem
- Tylko to, co dla taty najlepsze.
Woźnicka włożyła wszystkie siły w zachowanie spokoju i kamiennego wyrazu twarzy.
- Po co nam to, Radek? Ciągłe kłótnie, nieporozumienia, pretensje. Naprawdę warto martwić tatę? Nie możemy się po prostu tolerować? Spróbować żyć obok siebie?
- No nie bardzo. Bo ja ani pani nie lubię, ani nie toleruję, ani nie zamierzam żyć obok pani. Takie jest życie, nie można mieć wszystkiego.
- Na przykład moich dokumentów?
- Gratuluję pierwszorzędnej dedukcji!
Agata odwróciła się, dalsza rozmowa stała się ponad jej siły. Powoli, żeby nie upaść, schodziła po schodach.
- Jeszcze jedno! - dobiegł ją triumfujący głos Radka.
Nie spojrzała na chłopaka, ale przystanęła.
- Wie pani, czym różnią się dzieci zapracowanych rodziców od innych dzieci?
Nie zamierzała odpowiadać.
- Zawsze dostają to, czego chcą.
*
W samochodzie bez tchu wybrała numer Marka. Zgłosiła się poczta głosowa. Drżącymi dłońmi włożyła telefon z powrotem do torebki. Nie miała pojęcia, skąd weźmie siły na tę mocno nierówną walkę o własne szczęście. Zrozpaczona oparła głowę o kierownicę i wybuchnęła płaczem. Nagle poczuła, że teraz już nigdzie się nie spieszy.
*
- To ten! - przejęty Wiktor machał ręką, wskazując stalkera. - Jak to jest, kurwa, możliwe, że policja go do tej pory nie złapała!
Dwaj siedzący wraz z nim w samochodzie mężczyźni spokojnie pokiwali głowami.
- Facet jest bezbarwny jak kameleon - odezwał się jeden z nich. - Ale do czasu.
- Zróbcie coś! - wrzeszczał lekarz. - Wsiada do samochodu, zaraz znowu zwieje! Za co wzięliście ode mnie kasę!
- To niech pan za nim jedzie - rzekł niższy mężczyzna.
- Chyba pan nie myśli, że wykonamy zadanie pod szpitalem, w tłumie ludzi - kpił drugi.
- To gdzie? Skurwiel ciągle tu przesiaduje! Albo pod domem mojej żony!
- Na jego terenie - wyższy facet głośno siorbnął napój z puszki. - Ale to już nie powinno pana obchodzić, jeśli nie chce pan mieć ze sprawą nic wspólnego.
- Nie zrozumieliśmy się, panowie - Wiktor zmierzył towarzyszy groźnym wzrokiem. - Pozwólcie, że powtórzę wam swoje oczekiwania. Tym razem słuchajcie uważnie.
*
Wiktor nacisnął dowolny przycisk domofonu.
- Halo? - zapytał kobiecy głos.
- Poczta!
Drzwi się otworzyły.
Trzej mężczyźni prawie bezszelestnie szli po schodach. Energicznie zapukali do drzwi na pierwszym piętrze. Otworzyły się niespodziewanie, niemal natychmiast.
Pierwszy mężczyzna zasłonił stalkerowi twarz kominiarką, drugi bezgłośnie pozbawił go tchu. Wiktor spokojnie wszedł za nimi do mieszkania i cicho zamknął za sobą drzwi.
- Nie wiem, czy sobie zdajesz, gnoju, sprawę z tego, że to już koniec. Nie krępujcie się, panowie, ja zaraz pozwolę sobie was opuścić - spokojnie mówił Wiktor. Wyższy z mężczyzn bez wysiłku rzucił prześladowcę Idy na ścianę. Drugi go przydusił. - Panowie wyświadczą mi teraz drobną przysługę. Będą cię tutaj po cichutku tłuc jak psa. Co najmniej tak, jak ty biłeś moją Bogu ducha winną żonę, może nieznacznie mocniej. Na co dzień brzydzę się przemocą fizyczną, ale prosiłem cię, groziłem, błagałem nawet, żebyś ją zostawił w spokoju. Nie posłuchałeś. Wmawiałeś mi, że kochasz Idalię, jednocześnie nazywając ją dziwką. Panowie wytłumaczą ci, ile warta jest miłość, która każe zatłuc kobietę do nieprzytomności. A jak już obieca - Wiktor spojrzał na niższego z mężczyzn. - Że więcej się do Idalii nie zbliży, dajcie mi panowie o tym niezwłocznie znać.
Przez chwilę patrzył na siniejącego stalkera.
- To ja się będę powoli zbierał, ilość panów cennego czasu nie gra roli. Do skutku. Tylko bez filmowej brawury. No i oczywiście wszystkim nam zależy, żeby dzisiejsze spotkanie z panem Adamem nie wyszło na światło dzienne. Ale doszły mnie słuchy, że panowie są profesjonalistami. Przerwijcie na moment, gdyby sąsiedzi. Aha - kiedy skończycie, zadzwońcie na policję. Ułatwmy im nieco zadanie.