poniedziałek, 26 stycznia 2015

20.

"Słuchając jej oddechu poczułaś, co znaczy to zdanie nie do wiary, że Bóg przychodzi do nas przez drugiego człowieka".

*****

- Hej, mogę wejść, nie przeszkadzam?
Hana z trudem otworzyła oczy i szybko zasłoniła pieluchą niezbędne w czasie karmienia szczegóły anatomii. Agata przeszkadzała, wizyty podekscytowanych przyjaciół i kolegów były męczące. Ale nie mogłaby im o tym powiedzieć. Nie chciała. Już nie. Nie po tym, co ją samą spotkało. Zbyt dobrze pamiętała jeszcze, jak ciągnęło ją do młodych matek i ich dzieci. Czas, w którym śniła o własnym dziecku, a ono wciąż było marzeniem. Nieznośnym, niedościgłym, odległym. Teraz trzymała przy piersi swój prawdziwy maleńki cud. I doskonale rozumiała, cała była wyrozumiałością.
Nie umiała ciężko pracującym kolegom odmówić tej chwili wytchnienia wynikającej z patrzenia na bezbronność noworodka. Nie chciała sobie odmawiać obserwowania ich łagodniejących twarzy, mimowolnych uśmiechów, czułych spojrzeń. z fascynacją patrzyła, jak z ich ruchów znika napięcie, jak pod wpływem widoku dziecka ich pośpiech gdzieś znika, jak próbują, każde na swój sposób, mniej lub bardziej naturalnie współuczestniczyć w jej radości.
- Nie, wchodź, nie jesteś pierwsza i pewnie nie ostatnia. Drzwi nam się nie zamykają.
- Jesteście prawdziwą sensacją - Agata jak najciszej przystawiła krzesło do łóżka koleżanki. Usiadła. - Prześliczną sensacją, jak widzę. Cześć, nowy człowieku. Piękniutki z ciebie ufoludek.
Siedziały naprzeciwko siebie uśmiechnięte, bez słowa, w swobodnym, dobrym milczeniu. Agata jak urzeczona wpatrywała się w śpiącą Sarę. Hana z troską patrzyła w zupełnie spokojną twarz Agaty. Tak było właściwie.
- Ale nie tylko o to chodzi.
Agata westchnęła, Hana spojrzała pytająco.
- To znaczy oczywiście przyszłam pogratulować - internistka odchrząknęła zażenowana. - Ale przede wszystkim chciałam podziękować. Bardzo wiele dla mnie zrobiłaś. Byłaś przy mnie w najtrudniejszych chwilach. Nie żeby teraz było łatwo... I jakoś wcześniej nie było ciągle okazji.
Głos Agaty zadrżał. Niepewnie objęła się ramionami.
- Ale dzisiaj już o wszystkim wie Wiktoria, bo posłuchałam twojej rady. Składa mnie po nocnych koszmarach. W jej obecności wszystko powoli blaknie. Staje się łatwiejsze do zniesienia. Wtedy na początku, gdyby nie ty...
- Lubię być we właściwym czasie i miejscu. A to się naraz rzadko zdarza. Cieszę się, że przydarzył się nam ten wyjątek. Bardzo się cieszę.
- Wiesz, w końcu co było a nie jest, jeśli się stało, to nie odstanie i takie tam... no i jest jeszcze ktoś, kto zrobił się dla mnie niezwykle ważny. To też nie pozostaje bez znaczenia.
Nagle do sali ktoś lekko zapukał. Hana delikatnie odłożyła dziecko do łóżeczka, otworzyła drzwi i mocno się zdziwiła.
- Dzień dobry, nie, nie jestem duchem, ach, te pozory, bywa, że po dyżurze mogę wyglądać nieco... niekorzystnie. Wierzę, że moja trupia bladość was nie zniechęci.
- O, zdecydowanie nie tego kogoś miałam na myśli - Agata się roześmiała. - Chociaż i w tej sprawie udało się ostatnio zrobić co nieco. Cześć, Idalia. Miło cię widzieć, choć spodziewałabym się ciebie wszędzie, ale nie tu.
Woźnicka przelotnie zerknęła w twarz Idalii, ich spojrzenia się skrzyżowały. Uścisnęła szybko ramię lekarki. Mocno, krzepiąco. Nie uszło to uwadze Hany.
- Lubię zaskakiwać. I chyba nawet umiem.
- Umiesz, hej - ginekolog, nadal zaskoczona, wyciągnęła do kobiety rękę. Dość swobodnie, a przynajmniej bardzo się starała, żeby tak wyglądało.
- To teraz chyba powinnam was zostawić same, ale chciałabym udać, że nie widzę oczu Idalii krążących ode mnie do ciebie. I nader często zahaczających o drzwi. I nie mogę powstrzymać ciekawości, co tu się będzie działo. Tyle mnie ominie.
- Agata - powiedziały jednocześnie Hana i Idalia. I wtedy zetknęły się ich spojrzenia. Ciepłe i szczere oczy Hany na moment dotknęły smutnych i poważnych oczu Idalii. I chociaż obie przeszył ledwie dostrzegalny dreszcz, spojrzenia przetarły szlak.
- No wiem, wiem, maleństwa, rośnijcie duże - Agata pogłaskała delikatnie główkę śpiącego dziecka i ciepło uśmiechnęła się do Hany. Idalia stała spłoszona, sztywna, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Ani razu nie popatrzyła na dziecko.
- Hej, kosmitko, to był żart, wiesz, co to jest żart? - tym razem internistce nie udało się przyciągnąć spojrzenia koleżanki.
- Nie zapomnę zapytać Googla. Słowo.
- Uważaj, Hana - Agata otworzyła drzwi. - Ona właśnie taka jest.

*
To milczenie nie było dobre. Było ciężkie, niezręczne, niepokojące, sztywne. W końcu Idalia uniosła wzrok. Wyprostowała się, stanęła niemal na baczność.
- Ja właściwie tylko na chwilę. Mam nadzieję, że ci się nie narzucam. Nie chciałabym przeszkadzać.
- Usiądź. Mamy tu wielu gości. Wszyscy - poszukała spojrzeniem oczu Idalii. - są mile widziani.
Psychiatra nie usiadła. Wyraźnie się zdenerwowała. Przetarła dłonią twarz.
- Domyśliłam się już przy twoim pierwszym zaproszeniu na kawę, które natychmiast odrzuciłam, że wiesz. Byłam pewna, że następnego dnia będzie wiedział cały szpital. Do dzisiaj nie wie nikt. Źle, bardzo źle cię oceniłam. Dałam się zwieść pozorom.
Hana milczała, spokojnie czekała na dalszy ciąg.
- Dzisiaj przychodzę cię prosić o dwie rzeczy. Pierwsza prośba, ważniejsza, wybacz mi. Proszę, strasznie mi z tym źle, przykro.
Idalia zacisnęła dłonie w pięści. Hana jednak widziała, że próbowała ukryć ich drżenie.
- Dawno nikogo o nic nie prosiłam. Nie jest to łatwe. Tym bardziej szczerze proszę cię o wybaczenie. Druga prośba - niech to, co wiesz, zostanie dla ciebie. To, że znasz mojego byłego męża. I cała reszta.
- Usiądź, tym razem ja proszę - Hana podsunęła lekarce krzesło. Sara zapłakała cicho, Idalia zacisnęła powieki. Ginekolog patrzyła na nią uważnie, spokojnie, kołysząc córeczkę.
- Nie gniewam się i doceniam jasne postawienie sprawy, a co do drugiej prośby - to twoja prywatna rzecz. Nie zamierzam i nie chcę ingerować ci w życie. Właśnie dlatego, że dobrze znam Wiktora i sporo o tobie wiem. I to, że nie uwierzysz mi faktów nie zmieni - jest to sporo dobrego.
- Dzięki - słowo padło beznamiętnie, zbyt szybko.
- Kolejnym faktem jest to, że chciałabym lepiej poznać i ciebie, skoro już nadarzyła się okazja. Ja wbrew pozorom, które często mylą, będę mieć teraz dużo czasu.
W tym momencie drzwi otworzyły się po raz kolejny. Jak wicher wpadła przez nie Tosia, a za nią wszedł uśmiechnięty Piotr. I to był pierwszy raz, kiedy Hana nie cieszyła się na ich widok.
- To ja już pójdę - Idalia szybko podniosła się z miejsca.
- Przemyśl - młoda mama próbowała nie kończyć rozmowy, ale nić porozumienia została już brutalnie zerwana. Mimo to, ku zdumieniu Hany, kobieta ledwie dostrzegalnie kiwnęła głową.

*


- Stęskniłem się za wami, a Tośka chciała nareszcie poznać siostrzyczkę, przeszkodziliśmy w czymś? Co ona tu robiła?
- To co wszyscy - gratulowała, ale chciała też pogadać tak zwyczajnie. Niestety pewnie po raz ostatni.
- Jak będzie jej zależało, to wróci. Nie przejmuj się nią, wszyscy niespecjalnie darzą ją sympatią.
- A jak nie wróci, to ty do niej pójdziesz, czasami trzeba komuś pokazać, że się go lubi, wiem to z własnego doświadczenia - wtrąciła się Tosia.
- Mądrość przez ciebie przemawia, smarkulo - Piotr pocałował córkę w czubek głowy.
Powoli podeszli do łóżeczka.
- Poznaj, to małe stworzonko to właśnie Sara. Będziesz jej od teraz bardzo potrzebna, jesteś starszą siostrą, moja droga. Mam nadzieję, że zechcesz nam pomagać.
- Mogę wziąć ją na ręce? Jest taka słodziutka.
- Teraz śpi, jak się obudzi.
- Zróbmy wyjątek, ten jeden jedyny raz - Hana podeszła i ostrożnie wyciągnęła z łóżeczka dziecko, wsuwając je w ramiona Tosi.
- Cześć, Sara, ale jesteś śliczniutka. I pięknie pachniesz. Jestem twoją siostrą, wiesz?
- To wy się zapoznawajcie, a ja, korzystając z okazji, że Sarenka ma najlepszą opiekę, uciekam pod prysznic.
Telefon Hany oznajmił nadejście SMS-a.
Szybko odczytała wiadomość. W treści czekało na nią kolejne zaskoczenie. Napisała Magda.
"Przepraszam cię. Szczerze, bo tylko tyle mogę teraz zrobić. I jeszcze to, by Tosia mogła u ciebie bywać kiedy i jak długo zechce. Mam nadzieję, że i ja kiedyś będę mogła zabrać do siebie twoją córkę. Spróbuję na to zapracować. Wierzę, że odpowiednio ciężką pracą sprawię, że i dla mnie znajdzie się miejsce w waszym gronie".
"Przyjedź, wszyscy tu czekamy" - odpowiedziała Hana natychmiast, bez zastanowienia. Po czym usunęła obie wiadomości.
Namydlając się powoli, analizowała zdarzenia. Trzy kobiety, wszystkie dumne i silne. I trzy słowa, które zna każde dziecko: przepraszam, proszę, dziękuję. A pośród tego ona, pozornie zupełnie zwyczajna, a jednak to w jej rękach znalazły się na chwilę losy tych trzech niepowiązanych z sobą światów.
Świat Agaty - pełen poświęcenia i dobroci, jasny, przejrzysty świat prostych pragnień, zwykłego szczęścia, cichego spokoju i mocnej pewności.
Świat Idalii - pogmatwany, chaotyczny, niespokojny. Pełen niezrozumienia, wypełniony pracą i smutkiem. Świat bez ciepła.
A świat Magdy? Jego nie znała. Do niego dopiero otrzymywała klucz. Naprzeciw wychodziły jej samotność i tęsknota. Nie wiedziała, co jeszcze w nim napotka. Może lęk? A może ból? Tak różny od jej własnego.
Niezależnie, co stanie jej na drodze czuła, że nie będzie w stanie jej zdziwić. Bo nic od teraz nie mogło jej już zaskoczyć.

poniedziałek, 19 stycznia 2015

19.


"Dzień- nagle wytrącony ze zwykłej kolei, chociaż dla innych ludzi powszedni i zwykły. - ze wszystkich stopionych razem ostrych lśnień i błysków
rodzi się nowy słoneczny system:
dziecko i matka". 

*****

Hana prasowała ostatnią partię ubranek. Była szczęśliwa i podekscytowana, nie tylko dlatego, że to już koniec prasowania.
Lekarka już wiedziała. Czuła. Instynkt jej nie zawiódł. A kiedy wiedziała, była też zupełnie spokojna i gotowa do działania. Dlatego, gdy nagle odeszły jej wody, pomyślała o dywanie i tym, że koniecznie, kiedy już będzie po wszystkim, trzeba oddać go do czyszczenia, bo przecież lubią ten dywan. A potem się roześmiała.
Ścierając z grubsza kałużę, wyobrażała sobie minę Piotra, kiedy mu opowie o swojej pierwszej myśli.
- Tatuś na pewno mi nie uwierzy, córeczko. Ale to może i lepiej - podniosła się z trudem. - Trzeba by do niego zadzwonić, ale że twoja mama jeszcze nie wie, jak mu to powiedzieć, żeby z pośpiechu nie zostawił komuś przykrego prezentu w brzuszku, to może najpierw prysznic. Co ty na to?
Stojąc pod letnim strumieniem, teraz już z przewagą ciepłej wody, za którą tak bardzo tęskniła, próbowała sobie wyobrazić jutrzejszy dzień. Nie była w stanie, mimo najszczerszych chęci. Nie wiedziała, co ją czeka, nie wiedziała, jaka będzie Sara. Wiedziała tylko jedno - zrobi wszystko, co w jej mocy, od dzisiaj poczynając, żeby wychować mądrą, dobrą, świadomą swojej wartości, ale empatyczną kobietę. A przy okazji nie paść ze zmęczenia. Była niezwykle wdzięczna losowi za Piotra, jednocześnie ogromnie współczując samotnym matkom. Wychowanie dziecka to nieprosta sprawa. Urodzenie dziecka - też niełatwa, a przynajmniej na to się zapowiadało.
Obmyśliwszy plan działania ubrała się w wygodne ciuchy, dopakowała torbę i zadzwoniła do męża.
- Hej, przyjedź. Nie spiesz się.
- Źle się czujesz?
- Nie, czas kończyć tę ciążę, zaczynamy rodzić. Skurcze co 15 minut, wody odeszły, jadąc, daj znać Wójcikowi, ale przekaż, że przyjedziemy na skurczach powiedzmy co cztery minuty. Za kilka godzin.
- Boże drogi. To naprawdę już? Jak się czujesz? Połóż się. I pamiętaj o oddychaniu.
- Nie panikuj, wszystko pod kontrolą. Oddychać nie da się zapomnieć, chcesz - spróbuj - nie zdołała powstrzymać uśmiechu.
- Nie kpij. Rodzisz moją córkę. Może wezwiemy karetkę? Może cię tu przywiozą?
- Piotr, ty chyba zwariowałeś, to może i sześć godzin trwać bez większego postępu. Przyjedź po prostu. Zjesz obiad...
- Jaki obiad?
- Ten, który właśnie gotuję.
- Co robisz? Masz skurcze, leż!
- Owszem, mam, ale tylko przez pół minuty, a potem jakieś 15 minut spokoju. Może mam w tym czasie medytować? Przyjedź, dzięki tobie nie umrę z nudów. Jak się pospieszysz, zdążysz jeszcze na nasz ulubiony serial.
- Jadę, natychmiast, ty jesteś szalona.
- Też cię kocham - przy ostatnim słowie kobieta ze świstem wypuściła powietrze z płuc.
- Hana?
- No i po skurczu.
- Kocham cię, moja wariatko. Wytrzymaj.
*
- Co to jest? - spytał Piotr, wskazując pakunek leżący na stole.
- Kanapki.
- Co?
- Kromki chleba z zawartością, dla ciebie, do szpitala. Sara nie jest warta twojej głodowej śmierci. To będzie trwać dość długo.
Nagle Hana z całej siły wbiła paznokcie w kuchenny stół, oddychała powoli i głęboko, mimo to na jej czole pojawiły się kropelki potu.
- Jesteś niezwykła. Niesamowita.
- Wiem - odpowiedziała z trudem. - Jak miliony matek.
Piotr zerknął na zegarek.
- Skurcze co siedem minut, co powiesz na masaż plecków?
- Może to i dobry pomysł. To jednak nieźle boli. A co gorzej - nie zamierza przestać. Ale usiądę na piłeczce.
Usiadła i postarała się rozluźnić. Piotr delikatnie i powoli zaczął masować jej plecy, zwłaszcza odcinek lędźwiowy.
- Mmmm, i kto tu jest niezwykły? Od razu mi lepiej. Córuniu, pięknie dzięki tatusiowi wstawi ci się główka w kanał rodny mamusi.
-Tylko ja nic nie mogę zrobić. Tak mało. A wy tak sprawnie działacie.
- Robisz bardzo wiele. Jesteś. Ja... - w pół słowa przerwał jej kolejny, wyjątkowo silny skurcz. Skrzywiła usta w podkówkę.
- Jak ja mam patrzeć, kiedy ciebie tak boli?
- Nie patrz, przynieś wody kobiecie. A ja sobie pobujam na piłce. Może trochę to panienkę obniży. Przyspieszamy, córcia. To nie może przecież trwać wiecznie, prawda?
Wypiła pół szklanki wody jednym haustem.
- Coś jeszcze mogę zrobić, coś mi chcesz powiedzieć?
- Kilka rzeczy. Boli jak cholera, diabelna cholera! Jedziemy do szpitala. Kolejne dziecko będziemy adoptować. Drugi raz się na to nie piszę. 

*
- No, nareszcie jesteście - Małgosia, położna, powitała ich z uśmiechem. - Darek kończy ciąć i do nas idzie. Mama na piłeczkę i oddychaj, niech nam się główka dobrze wstawi, tata relacjonuj, co tam na polu walki.
- Skurcze co 3-4 minuty. Strasznie ją to boli.
- Ano boli, prawo naturalne, Hana, ręka na brzuch i piękny, przeponowy oddech, pełna kontrola, mamuniu, między skurczami odpoczynek i płytki oddech. Spokój. Nie panikuj, widzę to w twoich oczach. Świetnie sobie radzisz, to naprawdę minie, jest 7 centymetrów rozwarcia, już naprawdę bliżej niż dalej. Spaceruj lub zmieniaj pozycje. Tatuś niech ci mówi, kiedy skurcz się zaczyna i kończy. Będziesz lepiej nad tym panowała. Łatwo nie będzie, ale już niedługo przytulasy. Obiecuję ci, Haneczka.
- Jestem, kochanie, poradzimy sobie - Piotr przetarł żonie spoconą twarz, zwilżył usta.
Hanę wypełniał wyłącznie ból. I powietrze. Przestała myśleć, stała się czuciem i wysiłkiem. Nagroda już blisko. Warto wytrzymać, należy się uspokoić. Trzeba się skupić. Koniecznie. Ale, do wszystkich diabłów, jak to zrobić, kiedy jest się bólem?
- Tatuś masuje plecy i podtrzymuje mamusię - komenderowała położna z werwą, pomagając tym obojgu. - Wspaniale sobie radzicie, oddychajcie spokojnie, jesteście na najlepszej drodze do początku nowego początku.
- Małgosia, ja już naprawdę...
- Masz jeszcze mnóstwo siły, więcej niż potrzebujesz, jesteś wspaniała. A Sara jest tak cudowna, że warto ją cierpliwie i powoli stamtąd wreszcie wydostać. Masz na to moją gwarancję.
- Boże drogi, a zwrotów jak rozumiem nie przyjmujesz? Dziecko, kosmito, wyłaź! Kruszynko moja, streszczaj się!
- Serduszko dzidziuta powyżej sto, piękna robota, Hana, głęboko oddychaj, bo blada jesteś, ja wiem, że boli, ale trzeba wytrzymać, dotleniaj ją mama, dotleniaj. Fantastycznie współpracujesz.
- O, widzę, że my tu się zbliżamy już powoli do wielkiego finału. Hana, wspaniale ci idzie - Wójcik z sympatią pogłaskał kobietę po wilgotnych włosach. - Proszę, piękne, stabilne serduszko, mocne skurcze, już niedługo.
- Robisz coś wspaniałego, kocham cię - Piotr wspierał żonę nadal, z ogromnym przejęciem.
- Jeśli to się skończy, wszystko wytrzymam.
- Ciasto już czeka w lodówce - Darek mocno ścisnął dłoń koleżanki po fachu. - Własnoręcznie przeze mnie upieczone. Pyszne.
- Nie będzie miała trzech i pół kilo - powiedziała Hana między oddechami, z niemałym trudem.
- Ale tobie zdecydowanie należy się nagroda. Zasługujesz na nią właśnie.
- Może być nią znieczulenie?
- Już niepotrzebnie. Dziesięć skurczów, wytrzymasz?
- Wytrzymam.
- Małgosiu, wesprzyj nas. Teraz, pani doktor, robota wysiłkowa. Na tych skurczach przesz. Nabierasz powietrza i przesz. Pięknie. Wymieniaj oddech i przyj, byle z wyczuciem, powoli, moja pani, kilka skurczów i masz córkę. Opłacało się, prawda?
Darek wytarł spocone czoło. Przejmował się mimowolnie jak własnym dzieckiem, tak samo, jak wcześniej dbał o koleżankę i jej wyczekane maleństwo.
- Mamunia, prawie jest główka. Odpoczywasz. I przy następnym znowu przesz kilka razy.
- Dawaj, mamusiu, dawaj - Małgosia była równie przejęta jak młodzi rodzice.
Piotrowi trzęsły się ręce przy każdym spojrzeniu na skrzywioną bólem twarz żony.
- Trzymaj się Piotr, jeszcze trochę. Pomagaj jej.
- Ja już nie mam siły.
- Dlatego nie ma skurczu, odpoczynek. Główka jest, moi państwo. Z całej siły, jeszcze trochę, ostatni raz... Ostatni raz i tulisz Sarę... JEST!! Urodzona dziewczynka, moja dzielna pacjentko, nie płacz.
Piotr trzymał Hanę w ramionach.
- Dokonałaś cudu, zrobiłaś to, urodziłaś ją. Dokonałaś czegoś wielkiego, nigdy ci tego nie zapomnę. Dziękuję ci Hana - głaskał i tulił czerwoną z wysiłku i ekscytacji twarz żony.
- Na brzuszek do mamy, wytulić, tatuś tnie pępowinę. A potem ważymy i mierzymy wasze szczęście.
- Piotr, liczymy paluszki na obślizgłych łapkach, ale jest cudowna, cześć, kruszynko, mój wspaniały, mokry potworku!
- Co ta mama do ciebie mówi? Pięknotko tatusiowa.
Pępowina została przecięta, łożysko urodzone, a mała Sara upodobniona do człowieka, zmęczonego wielkim pierwszym życiowym trudem.
- 3100 g, 52 cm, 10 punktów, nie mogłaś zrobić tego lepiej.
- Boli? - zaniepokoił się Piotr. Po policzkach ginekolog płynęły strumieniem łzy.
- Co? Nie, już absolutnie nic nie pamiętam

poniedziałek, 12 stycznia 2015

18.

"...są dary, których nie wolno przyjąć, jeśli nie jest się w stanie odwzajemnić ich... czymś równie cennym. W przeciwnym razie taki dar przecieknie przez palce, stopi się niby okruch lodu, zaciśnięty w dłoni. Zostanie tylko żal, poczucie straty i krzywdy..." 

*****

Hana, zrozpaczona, gwałtownie płakała. Sukcesywnie zalewała łzami i tak już mokrą koszulę Piotra. Mężczyzna trzymał żonę w ramionach, ale i jego usta trzęsły się niebezpiecznie. Wiktoria podała obojgu szklanki z wodą, a Hanie również chusteczki. Kobieta z rozmachem wysiąkała nos, a potem oboje wypili wodę niemal na wyścigi, Hana część rozlewając przez nieskoordynowane ruchy drżących dłoni.
- Już, spokojnie, moi kochani - łagodnie uspokajał ich Wójcik. - Wadliwe urządzenie, to wszystko. Błąd pielęgniarki. Prosiłem, żeby odesłała ten aparat do naprawy. Nie wiem jeszcze, czy nie zdążyła, czy zapomniała.
- Osobiście dopilnuję, żeby poniosła tego konsekwencje - warknął Piotr, już prawie uspokojony, z powrotem opanowany, logiczny.
- Przepraszam cię - Hana zwróciła się do stojącej z boku położnej. - Moje zachowanie nie należało do profesjonalnych. Nie powinnam na ciebie wrzeszczeć. Na co dzień nie jestem taka straszna.
- Nie jesteś w pracy, nie musisz reagować profesjonalnie - Piotr zaciekle bronił swojego stanowiska. A przy okazji żony.
Kobieta uśmiechnęła się łagodnie, machając ręką na znak, że nie ma sprawy, po czym szybko wyszła.
Hana wstała z krzesła.
- Po wszystkim. Nie odstraszaj personelu - przesunęła dłonią delikatnie po policzku męża, czułym, łagodnym gestem, szczerząc zęby w uśmiechu.
- Niech tylko jeszcze raz coś wam tu zagrozi, a ten szpital nie wyrobi na odszkodowanie - powiedział Piotr sztywno, ale pod dotknięciem żony nieco złagodniał.
- Moi państwo, dość gadania. Hana, poleżysz mi pod KTG przez godzinę, tak wyłącznie dla pewności. A potem zbadam cię i zrobię USG.
- Tak jest, generale - powiedziała ze śmiechem kobieta, dla pewności układając się tym razem wyłącznie na lewym boku.
Wspaniały stukot serca usłyszeli natychmiast po włączeniu urządzenia.
*
- Jak zapowiadałem panienka jest drobna, na teraz jakieś 2800 gram. No i już jest bardzo nisko, KTG zapisuje słabe skurcze, ale dość często. Co ty na to, mamusiu? - Wójcik uśmiechnął się do Hany promiennie.
- Czuję, a jakże, brzuch mi twardnieje aż... niemiło.
Roześmiali się.
- Szyjka się powoli rozwiera. W zasadzie już zaniknęła. Słowem - równie dobrze może to być jutro jak za dwa tygodnie. Sama wiesz, jak bywa. Natury nie przeskoczymy, droga pani doktor.
- Darek?
- Aha?
- Boje się, jak cholera. Że nie dam rady wytrzymać bólu.
- To zupełnie normalne. Nie ma nic niezwykłego w fakcie, że boimy się nieznanego. A ty, moja droga, do tej pory poród znasz tylko w teorii. Nie zgrywaj twardzielki, stosuj się do rad, nie udawaj, że cię nie boli, próbuj wytrzymać, ale jeśli już nie będziesz mogła, bez oporu poproś o znieczulenie.
- Będziesz z nami?
- Jeśli tego chcesz...
- Bardzo.
- No to nie ma tematu. Często zmieniaj pozycję, korzystaj z pomocy Piotra, proś go o co zechcesz, o wszystko, o masaż pleców na złagodzenie bólu, o otarcie czoła, wodę do picia. I nie wstydź się swoich reakcji, również przed nami.
- Daruj sobie skarbie z łaski swojej wino i ostrygi - Piotr czułym gestem pogłaskał żonę po włosach.
Znów się uśmiechnęli.
- Będę przy tobie, razem damy radę. To w końcu nasza wspólna sprawa.
- O, no proszę, właśnie o to chodzi, to jak najbardziej prawidłowa postawa. I na Boga, słuchaj rad położnej, nie sprzeciwiaj im się i nie mędrkuj. Teraz wyda ci się to niemożliwe, ale w tym ogromnym bólu będziesz ty nam strasznie "doktorować". Więc uprzedzam, tam jesteś rodzącą pacjentką, nie ginekologiem, a my wiemy, co robić. Nawet, jeśli tobie wydaje się inaczej.
- Postaram się.
- A nade wszystko nie wpadaj w panikę i oddychaj, oddychaj i jeszcze raz oddychaj, dotlenisz siebie i malucha, z resztą damy sobie radę wspólnie.
- Dzięki, Darek, za wszystko - w oczach Hany, standardowo już w ciąży, zalśniły łzy.
- No, no, przecież wiesz, że to dla mnie przyjemność, mała. A teraz uciekać mi stąd, oboje, w podskokach. No, ty możesz mieć z tym pewien problem, piłeczko. Wyspać się porządnie i nie zadręczać, niedługo czeka was wielkie wyzwanie. Zapewniam was, takiego dnia jak ten jeszcze nigdy nie przeżyliście.
*
Agata była radosna. Jak skowronek. Złościła się za to na siebie, mitygowała, ale nijak nic nie mogła poradzić na tę wszechogarniającą ją radość. Wyskoczyła z łóżka z uśmiechem (pustego i przykro własnego łóżka), otrzymany sms o treści: "Kocham cię tak bardzo, że aż tęsknię i całuję" poszerzył jej uśmiech aż do bólu żuchwy. Pod prysznic weszła ze śpiewem na ustach. Fakt ten wywołał wściekle złośliwy chichot siedzącej w kuchni Wiki, a bujającego na kolanach marudzącą Franciszkę Przemka przyprawił o niemałe zdziwienie.
Agata była dziś dobra dla wszystkich, bo dobry i piękny był świat. Cóż można poradzić na miłość.
Więc bez pytania, prośby czy oporu zrobiła Przemkowi kawę i śniadanie, patrząc ze współczuciem na podkrążone z niewyspania oczy przyjaciela.
- Ojojoj, kolejna zębata noc - uśmiechnęła się do dziewczynki, próbującej z uporem godnym lepszej sprawy, choćby zębatej, dosięgnąć kubka z kawą, stojącego jej zdaniem zdecydowanie zbyt daleko. - Efekty jakieś macie?
- Lewa dolna jedynka, tylko i wyłącznie. Zanim to się skończy, ja się pożegnam z życiem. Będziesz miała efekt.
- Bez przesady - wtrąciła się Wiki. - twardy jesteś zawodnik. A jeśli masz dość, niech młodą przejmie mama. Gdzie jest Ola?
- Ma dzisiaj dyżur.
- No właśnie, dzisiaj. więc mała z tobą powinna spędzić dzisiejszy dzień, a nie wczorajszy i noc.
- Tak, a potem Ola zrobi komuś krzywdę na izbie, kiepski pomysł, Wiki - skonstatowała Agata.
- Kiepskim pomysłem jest zwalać wszystko na Przemka, źle robisz stary, że jej na tyle pozwalasz.
- Ona ma pracę, ja nie - mężczyzna spojrzał na chirurg znacząco. - Więc chyba normalne, że to ja nie przesypiam nocy, czuwając przy małej. A nie Ola, skoro idzie leczyć ludzi, nieprawdaż? Poza tym o ile dobrze pamiętam, niewolnictwo to nie w tych czasach.
- Tylko mi się tu nie kłóćcie, szkoda energii - powiedziała Agata, stawiając na stole przed nimi talerz z kanapkami. Z górą kanapek.
- Też mogę? Kochana jesteś - uśmiechnęła się Wiktoria.
- Jasne, a ty choć do mnie, królewno, tatuś przygotował ci mleczko i chyba o nim zapomniał, bo butelka stoi i stoi. I to nie ten kubek z kawą tak cię interesuje jak mniemam. Na szczęście masz ciocię Agatkę, jedyną rozsądną osobę w tym gronie.
Wzięła małą na ręce i ostrożnie, bo bez wprawy, podała jej butelkę do otwartej w oczekiwaniu buzi.
- Ale tematu nie skończyliśmy, Przemo - Wiki popatrzyła na niego poważnie, smutno.
- Podnieś jej wyżej główkę - młody tato natychmiast zatroszczył się o pociechę.
- Da sobie radę, a ty nie zmieniaj tematu.
- O co ci chodzi, Wiktoria? - Przemek westchnął znacząco.
- Popełniacie błąd, cholerny, być może nie do naprawienia. To nie chodzi o to, że ja was oceniam, okej, że ja ją oceniam. Tutaj chodzi o więź.
- Nie rozumiem.
- Tak się składa, że też mam córkę. I tak się składa, że też nie zajmowałam się nią, kiedy była maleńka. Nie wytworzyłam z nią więzi. Mniejsza o powody.
Wiktoria się zamyśliła, posmutniała.
- Nie będę ci prawić kazań. Płaciłam za to wiele lat, cholernie drogo za to płaciłam. Bo moja córka na mój widok reagowała krótkim "cześć mamo", nawet nie odrywając się od wykonywanej czynności. To na widok mojej matki leciała do przedpokoju, piszcząc z radości, to do niej się tuliła i jej bajek chciała słuchać przed zaśnięciem. Przemek, ja nie jestem ślepa, widzę, do kogo Frania lgnie, że to do ciebie wyciąga rączki, przy tobie się uspokaja. Nie pojmuję, jak Ola przez drobne sprzeczki między wami mogła się wyprowadzić i tworzyć małej dwa domy - ten prawdziwy, z tobą, i ten chwilowy - z nią, taki, w którym tylko bywa. Ja byłam młoda i głupia, ona się tym Frani nie wytłumaczy. I wiem, naprawdę wiem, że to nie moja sprawa. Długo nad tym myślałam.
Niespodziewanie po policzku Wiktorii spłynęła niechciana łza. Starła ją wierzchem dłoni, szybko, gwałtownie, ze złością. Bo Wiktoria nigdy, przenigdy nie płacze.
- Ja o zaufanie i miłość Blanki walczyłam 10 lat, a mimo to czasem wydaje mi się, że moja matka nadal jest jej bliższa, bo ona była tą pierwszą. Zajęła w jej sercu moje miejsce. Nie chodzi o to, że tam nie ma być ciebie. Serce dziecka ma wiele miejsca na miłość. Ale nie może w nim zabraknąć matki. Bo to do matki dziewczynka powinna przychodzić ze swoimi problemami, o których nie opowiada się facetom. Tak jest naturalnie, prawidłowo, tak jest dobrze.
- Już rozumiem, Wiki, i dziękuję - Przemek niezdarnie objął przyjaciółkę.
- Pogadaj z nią, stary, na spokojnie, powiedz jej, że będzie tego kiedyś cholernie żałować. A twojego miejsca w sercu i życiu małej ona i tak nie zajmie, o to możesz być spokojny. Jesteś dla niej najwspanialszym na świecie tatą.
- Nie żeby coś - Agata znacząco pociągnęła nosem. - Ale chyba pieluszka wymaga interwencji.
- No, no, to droga wolna, pani doktor, czyżbyś tego już nie umiała się podjąć w swym rozsądku? - Wiki roześmiała się przesadnie, a głos dziwnie jej drgnął, czyżby wzruszeniem? - Szykować potrzebny asortyment i dawaj!
- Ha, ha, ciekawe, czy ty jeszcze coś pamiętasz.
- Ja, moja droga, pamiętam więcej niż myślisz, zaraz się przekonasz.
- Dobra, dobra, udowadniać będziesz kiedy indziej, dzisiaj ja to zrobię, więź ma i ten mniej przyjemny wymiar, prawda, córeczko? Wymiar iście pieluchowy.
Tym razem to Przemek ze śpiewem na ustach oddalił się, żeby spełnić dziejową powinność opiekuna wobec najmłodszych członków stada.
Po kanapkach na stole zostały zaledwie okruszki. Bardzo niewiele okruszków.
- Nie żeby coś - Agata wyjątkowo lubiła dzisiaj powtarzać tę frazę. - Ale strasznie mądra z ciebie mama, pani doktor. Nawet, jeśli niedoskonała. Bo tylko głupiec jest pewien, że nigdy nie popełnia błędów.

poniedziałek, 5 stycznia 2015

17.

"Bo w życiu boimy się rzeczy małych i błahych... Dopiero w obliczu zagrożenia dostrzegamy prawdziwą istotę grozy". 

*****

Agata czuła się zmęczona, zwyczajnie po ludzku padnięta. Przyczyną był dwunastogodzinny, ciężki dyżur, który poprzedzała prawie bezsenna noc wypełniona koszmarami. Szła do domu z uczuciem ulgi, jakiego dawno nie doznała. Przemierzając szpitalne korytarze chciała jak najszybciej znaleźć się przy wyjściu. Od niechcenia odpowiadała na pozdrowienia nielicznych o tej porze pracowników i uprzejme skinienia rodzin pacjentów. Marzyła o gorącym prysznicu, porządnej kolacji i ciepłym łóżku. Więcej pragnień nie miała.
Wyszła z budynku i pełną piersią odetchnęła rześkim, mroźnym powietrzem. Chwilę stała, wzrok przyzwyczajał się do nieprzeniknionej ciemności panującej wokół. Nagle w oddali mignął jej jakiś cień, trochę się wystraszyła. Szczelniej otuliła się kurtką i szybkim krokiem ruszyła do domu.
Nie uszła daleko, znienacka ktoś zastąpił jej drogę i przysłonił oczy rękami. Bez namysłu, instynktownie zaczęła wrzeszczeć, jak najgłośniej umiała, z całej siły okładając napastnika pięściami.
- Hej, Aga, spokojnie, to tylko ja - Marek chwycił ją stanowczo za nadgarstki, żeby powstrzymać kolejny cios w brzuch. - Chciałem ci zrobić niespodziankę... tak dawno się nie widzieliśmy...
Słysząc znajomy głos, lekarka zupełnie opadła z sił i wybuchnęła niekontrolowanym płaczem. Gdyby mężczyzna jej nie podtrzymał, upadłaby na ziemię jak szmaciana lalka.
Marek patrzył na nią z zatroskaną miną, spokojnie czekał. Potem objął ją ostrożnie, a gdy nie napotkał oporu, trzymał ją w ramionach, w silnym, opiekuńczym uścisku, a ona trzęsąc się na całym ciele, zapominając, gdzie jest, nie zdając sobie sprawy, że z zimna prawie nie czuje już rąk, wypłakiwała cały żal i strach. Po kolei, z rozmysłem, opłakiwała każdą sekundę tamtej fatalnej nocy, która zmieniła ją na zawsze, każdy senny koszmar przypominający jej o tamtym zdarzeniu, każdy poranek, kiedy tylko wrodzony perfekcjonizm nakazywał podnieść jej się z łóżka, bo serce i umysł podpowiadały bezustannie, że dalsze życie nie ma już sensu.

*

Co było dalej - nie pamiętała zbyt dobrze. Jakoś dotarli do samochodu, dojechali do Marka i weszli do jego nowego mieszkania, którego wygląd ledwie zarejestrowała w pamięci.
Lekarz pomógł jej zdjąć kurtkę, posadził ją na kanapie i włożył w zmarznięte dłonie kubek gorącej herbaty. Grzała na nim palce i mówiła, mówiła, mówiła, a z każdym słowem w jej serce wstępowała ulga. Każdy łyk herbaty upewniał ją w przekonaniu, że tego potrzebowała i chciała od samego początku. Najpierw patrzyła w zawartość kubka, usiłując zdusić w sobie poczucie winy, nie czuć upokorzenia, które tak mocno chciało się w niej zakorzenić. Później, zbierając całą odwagę, spojrzała mężczyźnie w oczy. Łzy na jego policzkach upewniły Agatę, że podjęła właściwą decyzję. Wybrała odpowiedniego człowieka, który nigdy jej nie oskarży, będzie dla niej wsparciem, zniesie wszystkie nastroje i gorsze dni. Serce kobiety Zalała fala czystej, orzeźwiającej, tak długo skrywanej miłości. Pierwszy raz od bardzo dawna poczuła się naprawdę szczęśliwa.
Wyciągnęła rękę i przez stół położyła na dłoni Marka, spletli palce w czułym, kojącym uścisku.
- No, to wszystko już wiesz - uśmiechnęła się z trudem.
- Nic nie wiem poza tym, że jesteś najdzielniejszą kobietą, jaką znam. Nie wiem, jak to wytrzymałaś, co robisz, że udaje ci się funkcjonować, normalnie żyć. Tak samo wypełnia mnie teraz szacunek do ciebie, jak nienawiść do tego człowieka. Gdybyś wiedziała, kto to jest, zabiłbym go bez mrugnięcia. Obiecuję ci, Agata, niezależnie, czy mnie kiedyś będziesz kochać, czy nie, nigdy nie pozwolę, żeby ktokolwiek zrobił ci krzywdę. Nie mam pojęcia, ile odwagi musiało cię kosztować opowiedzenie mi tego wszystkiego...
- Marek, ja chyba na razie...
- Wiem, dam ci tyle czasu, ile będziesz chciała. Przecież już to wiesz, podtrzymuję - promiennie się do niej uśmiechnął.
- Jesteś cudowny - powiedziała ciepło.
- I nawzajem. - mężczyzna kucnął i wziął twarz kobiety w swoje dłonie. - Mogę ci jakoś pomóc? Zrobić coś, żeby było ci łatwiej?
- Bądź przy mnie. I się nie zniechęcaj, nie wiem, kiedy uda mi się traktować twoje gesty bez strachu... Potencjalnego zagrożenia... czy w ogóle się cieszyć naszą bliskością...
- Domyślam się, nie zrobię nic, czego byś nie chciała, a jeśli tak, musisz mi o tym powiedzieć, zgoda?
Przytaknęła.
- Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić?
- Tak.
Marek spojrzał pytająco.
- Kolację. Umieram z głodu.
I pierwszy raz ten nowy, prawie niezamieszkany jeszcze dom wypełnił śmiech dwojga ludzi, przed którymi stało otworem całe życie.

*

Hana i Piotr wyszli z kina zaśmiewając się jak nastolatki. Trzymali dłonie w kieszeni płaszcza mężczyzny, grzejąc się wzajemnie swoim ciepłem.
- Nie wiem jak ty, ale ja z tego filmu nic nie pamiętam - zaśmiał się Piotr. - Cały czas patrzyłem na ciebie. Czuję się jak w czasach, kiedy się poznaliśmy. Nie mogę oderwać od ciebie wzroku. Szkoda, że już nigdy nie chcesz być w ciąży. Promieniejesz optymizmem, moja pani.
- To moja osoba w takim razie była tematem przewodnim, bo ja starałam się z całej siły nie zamknąć oczu, a jak już oparłam głowę na twoim ramieniu, to nie zasnęłam chyba tylko siłą woli. Nie nadaję się już na takie eskapady, strasznie cię przepraszam. Obawiam się, że zepsułam nam randkę.
- To co, kolacyjka jakaś? Ja będę cię podziwiał, a ty w oczekiwaniu na jedzenie na przykład będziesz drzemać. Czy umiesz sobie wyobrazić coś bardziej romantycznego, madame? - Piotr mrugnął do żony.
- Kusząca propozycja - Hana pogładziła policzek męża. - Ale gdyby tak gorąca czekolada? Mam straszną ochotę, w nagrodę jak już wrócimy do domu, zrobię ci coś pysznego do jedzenia. Masz moje słowo.
- Według życzeń, pytanie, gdzie ja ci o tej porze znajdę czynną kawiarnię?
- A może po prostu chodźmy do domu, ja zrobię kolację, i będzie tak fajnie, i wypijemy kakao? Z naciskiem na kakao.
- No i randkę diabli wzięli - mężczyzna pocałował żonę w usta. - Ale cóż, przyzwyczajajmy się, niedługo już tak łatwo razem nie wyjdziemy. I szczerze mówiąc, ja też najchętniej wróciłbym do domu - Piotr otworzył Hanie drzwiczki samochodu.
- Tak źle nie będzie. Postaram się, żeby nasz związek nie ucierpiał z powodu małej - lekarka wgramoliła się z trudem na siedzenie pasażera. Mimo ciążowego brzucha zapięła pas bezpieczeństwa, starając się usytuować go jak najniżej, na kościach biodrowych. Ruszyli.
- Teoria teorią, praktyka pewnie nieraz nas przerośnie. A ty jesteś jakaś smutna albo zmęczona. Może to nie był dobry pomysł? Dobrze się czujesz?
- Pewnie to nic takiego. Nie chcę cię denerwować. Prowadź spokojnie.
- Już mnie zdenerwowałaś, co jest grane?
- Od samego rana sprzątałam, prasowałam, układałam ubranka, odkurzałam, byłam w ciągłym ruchu, więc kołysałam Sarę, to pewnie dlatego.
- Ale co dlatego?
- Kiepsko czuję ruchy, właściwie w ogóle. Nie mogę zarejestrować z dzisiejszego dnia w pamięci nawet kilku. Ale nie zwracałam na to uwagi. Trochę się martwię.
- W ostatnich tygodniach to normalne, sama tak mówiłaś.
- Normalne jest słabe odczuwanie, a ja nie mogę sobie przypomnieć, czy od rana do teraz czułam ją choćby kilka razy. Raz, może dwa, to za mało. Nie umiem naliczyć obowiązkowych dziesięciu, to jest już pewien problem.
- Jedziemy na izbę? Sprawdzimy i tyle. Po co masz panikować.
- Jedźmy do domu, spróbuję się położyć, wypiję zimne mleko albo słodkie kakao, żeby ją zmusić do odzewu, jeśli nic to nie da, pojedziemy... Ale na pewno robi nam na złość tylko.
Kobieta westchnęła ciężko, resztę drogi przebyli w milczeniu, pogrążeni w myślach, zaniepokojeni.

*

W domu Hana wypiła duszkiem szklankę mleka, zjadła kawałek czekolady i wykonała kilka tak zwanych "kocich grzbietów", żeby pobudzić dziecko do aktywności.
Potem położyła się na lewym boku i czekała, od czasu do czasu potrząsając brzuchem, usiłując zmusić dziecko do zmiany pozycji. Ze wszystkich sił starała się nie wpadać w panikę. było to jednak coraz trudniejsze do wykonania.
- A stetoskopem nie chcesz spróbować? Jesteś bardzo blada, nie denerwuj się, pojedziemy, sprawdzą, to na pewno nic takiego. Sama wiesz, każda ciąża jest inna. Nasza przebiega jak dotąd prawidłowo. Widzisz, jak trzęsą ci się ręce? Postaraj się nad sobą zapanować, tym stresem bardziej jej szkodzisz.
- To nie takie proste. Już wolę jechać na KTG, jak nie będę mogła choćby przez chwilę namierzyć jej serca stetoskopem, dopiero wpadnę w paranoję. Jedźmy. Niech to już będzie za nami.
- W takim razie nie ma na co czekać, gotowa?

*

Na izbie powitała ich zdziwiona Wiktoria.
- Ojej, hej, co wy tu robicie, czyżby to już? Macie jeszcze przecież trochę czasu!
- Chcemy zrobić KTG, możliwie szybko - Piotr odpowiedział za żonę, Hana nie mogła ze zdenerwowania wykrztusić słowa.
- A co się dzieje?
- Wiki, zawołaj nam położną, potem pogadamy. Słowo harcerza.
- Jasne. Nie ma sprawy.
Wiki szybko wyszła, żeby poinformować ginekologię i zorganizować sprzęt do badania.
- Dlaczego od razu nie idziemy do ciebie na oddział? - spytał Piotr. - Usiądź, zaraz będzie po wszystkim. Spróbuj się rozluźnić.
- Nie róbmy paniki - powiedziała Hana cicho, niepewnie.
- Spokojnie, nakręcamy się niepotrzebnie już oboje, zaraz wszystko się wyjaśni i będziemy się z tego śmiać... Tacy jesteśmy nadopiekuńczy teraz, co będzie później - Piotr nadrabiał miną, próbując przejąć kontrolę nad sytuacją.
Kiedy na izbę dotarła położna, szybko, bez zbędnych słów i ceregieli, Hana została podłączona Pod KTG. Kobieta zamontowała na jej brzuchu pasy z czujnikami i włączyła urządzenie. Wszyscy z niecierpliwością oczekiwali uczucia ulgi, które wywoła rytmiczny stukot - bicie serca małej Sary.
Żaden dźwięk nie wypełnił jednak ciszy. Powietrze aż wibrowało od emocji.
Hana nie mogła złapać tchu, trzęsła się na całym ciele.
- Hej, no dajcie spokój, na pewno pani to źle podłączyła, proszę spróbować jeszcze raz! - w głosie Hany narastała histeria. - Można zwariować! Podłączyć nawet nie umie jak należy! Profesjonalizm! I to na moim oddziale!
- Doktor, spoko, spoko, wezwałam ginekologa - Wiki stanęła u wezgłowia kozetki, położyła rękę na ramieniu koleżanki. - Tylko dokładnie teraz podłączcie - zerknęła stanowczo na położną ponad ramieniem ciężarnej w taki sposób, żeby Hana nie zauważyła jej spojrzenia. - Co zawsze powtarzasz pacjentkom, jak dziecko się nie znajduje od razu? Takie rzeczy się zdarzają, Hana, luz, luzik!
Piotr wziął w swoje ręce zimną dłoń żony.
Położna jeszcze raz, z pozoru spokojnie, choć lekko drżącymi rękami, przepięła urządzenie. Potrząsnęła brzuchem pacjentki i ponownie je włączyła. Czas mijał.
Jednak zamiast bicia serca powietrze wypełnił krzyk. Rozpaczliwy, przeraźliwy, świdrujący wrzask nieprzytomnej ze strachu matki.