"W naturze
ludzkiej wszystko jest możliwe... Miłość. Szaleństwo. Nadzieja. Bezgraniczna
Radość".
*****
Agata z przerażeniem otworzyła oczy.
- Boże drogi,
zaspałam na dyżur!
- Spokojnie - rozpromieniony Marek stał w drzwiach, w rękach
dzierżąc dumnie tacę ze śniadaniem. W ilościach, trzeba uczciwie przyznać,
wojskowych. - Do dyżuru jeszcze dwie godziny.
- Ojej, śniadanko dla mnie - lekarce natychmiast zaszkliły
się oczy. - Chodź tu do mnie, kochany mój.
Rogalski postawił tacę na stole, uśmiech nie znikał z jego
twarzy. Kiedy tylko wsunął się do łóżka, Agata mocno go objęła. Czując bicie
jego serca pomyślała, że dla takich prozaicznych chwil, pozornie niewiele
znaczących, warto jest żyć.
- Wybacz, że tylko kanapki, wiem, że uwielbiasz naleśniki,
ale chyba nie są moją mocną stroną. Wada fabryczna, kochanie.
- Zwłaszcza po nocnym dyżurze, jesteś wspaniały - gładziła
go po policzku. Nerwowo, niecierpliwie, jakby obawiała się, że zaraz zniknie.
Mocniej do niego przylgnęła. - I z tego właśnie składa się życie.
- Co masz na myśli?
- Na przykład to, że jesteś wykończony szpitalną nocą, a nie
kładziesz się spać, tylko szykujesz mi pyszne zdrowe kanapeczki. Małe gesty,
które sprawiają nam radość. Nienachalny znak, że ci na mnie naprawdę zależy.
Nigdy nie sądziłam, że ktoś się będzie o mnie troszczył w ten sposób.
- Daj spokój, przecież to nic wielkiego, nic takiego - głaskał
ją po włosach, rozczulony jej radością.
- Tyle że dzięki temu nic dzisiaj nie jest w stanie zepsuć
mi humoru. Będę dla wszystkich miła, uprzejma i ciągle będę się uśmiechać, bo w
domu ktoś na mnie czeka i za mną tęskni. No to już, wstajemy, kawa stygnie.
- A gdyby jeszcze chwileczkę zaczekała? - niecierpliwie
odnalazł jej usta.
- To byłaby chwileczkę bardziej wystygnięta i niedobra,
idziemy jeść - wyswobodziła się z jego objęć z uśmiechem. - Takie przyjemności
muszą poczekać do wieczora. I do tej pysznej kolacji, którą za ten poranek
dostaniesz w nagrodę. Bo, musisz wiedzieć, moja kreatywność nie zna granic, w
każdym względzie.
*
Piotr był zrozpaczony, zupełnie nie wiedział, co robić
dalej. Kiedy objeżdżał wszystkie miejsca, w których mogła być jego dziewczynka,
czuł, że działa. Miał cel, obmyślał kolejne posunięcia, w coś się angażował.
Teraz siedział w samochodzie niedaleko własnego domu i zwyczajnie, zupełnie nie
po męsku chciało mu się płakać.
Strach, bezradność i wściekłość zawładnęły nim na dobre.
Jak ona mogła mu coś takiego zrobić, myślał w przypływie
złości, czy chociaż przez chwile zastanowiła się, co oni poczują? Jaką wyrządzi
im krzywdę swoim zachowaniem? Dlaczego nie przyszła do niego z problemem?
Później złagodniał. Jego zawsze rozsądna i uśmiechnięta
córeczka, z dojrzałością akceptująca mniej lub bardziej właściwe decyzje
dorosłych. Co musiało się wydarzyć, że zmusiło ją do kompletnie
nieodpowiedzialnego posunięcia?...
I nagle poczuł, że tęskni. Niewyobrażalnie, wręcz boleśnie.
Że oddałby teraz życie za wiadomość, że Tosia jest cała i zdrowa. Mimo Hany i
Sary, które przecież kochał nade wszystko.
Hana. Przed oczami natychmiast stanęła mu twarz żony.
Ciepłej, empatycznej, a dzisiaj ze strachem w oczach i rezygnacją w gestach
niecierpliwie usypiającej ich córkę, ze wzrokiem utkwionym w telefonie, z
jedyną myślą, że ta koszmarna sytuacja niedługo po prostu dobrze się skończy.
Nieświadoma ich paniki dziewczynka wróci bezpiecznie do domu.
Hana ze swoją nadzieją.
Pomyślał o Magdzie. Zwykle niezależnej i opanowanej,
samowystarczalnej - dzisiaj histerycznej, chaotycznej, zrozpaczonej, o
płynących nieprzerwanie z jej oczu łzach, o jej wykrzywionej bólem i poczuciem
winy twarzy. Magdzie, obwiniającej wszystko i wszystkich, a zwłaszcza siebie.
Zrozumiał w jednej chwili, że wyraz przerażenia na granicy szaleństwa w jej
oczach, będzie powracał do niego w snach. Własnej reakcji przeanalizować nie
zdążył, ponieważ zadzwonił telefon.
Magda.
Dłoń Gawryły trzęsła się tak bardzo, że nie mógł odebrać
połączenia.
- Halo - powiedział zduszonym głosem.
Odpowiedź kobiety była tak cicha, że z trudnością zrozumiał
słowa.
- Tosia się znalazła.
*
Na początku jechali w milczeniu, ulga jednocześnie z
przerażeniem wypełniła ich bez reszty. Córka była cała i zdrowa, nic poza tym
się nie liczyło. Ale trzeba było dalej żyć, co więcej: jakoś się z tym życiem
zmierzyć i sprostać niechcianej sytuacji.
- To opowiedz mi wszystko jeszcze raz, tym razem spokojnie -
poprosił Piotr.
- Powiedziałam ci tyle, ile sama wiem. Pani Aurelia mieszka
w naszym dawnym bloku. Zna małą od wczesnego dzieciństwa, kiedy umarł jej mąż,
sporo jej pomogłam. A kiedy ja zostałam sama, ona mnie. Tosia jest u niej od
rana. Powiedziała, że ja o tym wiem, dlatego zadzwoniła tak późno. Naopowiadała
jej o jakimś moim wyjeździe w delegacje. Ale kiedy nadszedł wieczór i nie
chciała wcale wracać do domu, trochę się zaniepokoiła. Więc zadzwoniła, żeby
mnie uspokoić, że moje dziecko chce zostać u niej na noc i nic mu nie jest. Nie
miałam siły, żeby jej przyznać, że dotąd nie miałam pojęcia, gdzie jest.
Piotr nie powiedział ani słowa. Jego zaciśnięte mocno usta
wskazywały na poirytowanie.
- No wyduś to z siebie - krzyknęła Magda, znów na granicy
histerii. - Że się nie sprawdziłam, że sobie nie radzę i nie nadaję się na
matkę.
- Przestań się nad sobą użalać - warknął wściekły. -
Zastanów się nad rzeczami istotnymi, co takiego dzieje się w twoim domu, że
nasze zwykle spokojne, opanowane i przyjaźnie nastawione do ludzi dziecko chce
za wszelką cenę z niego uciec.
Mimo że Piotr bardzo się starał, żeby tak się nie stało,
słowa zabrzmiały jak wyrzut.
- Nie wiem - odpowiedziała prawie z płaczem. - Przysięgam.
Rozżalenie w jej szepcie dobitnie świadczyło o tym, że mówi
prawdę.
*
Po schodach biegli niemal na wyścigi. Magdzie brakowało
tchu, Piotr siłą woli powstrzymał się, żeby nie zacząć agresywnie walić w drzwi
mieszkania.
- Witam, niezmiernie miło cię widzieć - pani Aurelia z
uśmiechem zwróciła się do Magdy. Ta obejmując dawną sąsiadkę wybuchnęła
niepohamowanym płaczem. Jej nie było miło, odczuwała to spotkanie jako życiową
porażkę.
Gawryło tylko uprzejmie skinął głową.
- Gdzie ona jest?
- Spokojna i nakarmiona śpi w salonie. Chodźmy. Widzę, że
musicie się upewnić, że wszystko w porządku.
*
Patrzyli na spokojnie uśpioną twarz córeczki i przepełniała
ich miłość. Oboje czuli, że zawiedli, czegoś nie dopilnowali. Dostali od życia
trudną lekcję. Odrębnie, każde w swoich myślach, przyrzekli sobie to samo:
nigdy więcej nie musieć się znajdować w takiej sytuacji, nigdy więcej nie
zawieść zaufania dziecka.
- Nie wy pierwsi i nie ostatni - odezwała się cicho pani
Aurelia. - Jesteśmy tylko ludźmi, wszyscy się mylimy, ważne, żebyście umieli
wyciągnąć wnioski. Żebyście mieli taką możliwość, ja jej nie dostałam.
- Nie rozumiem - odezwał się Piotr.
- Po śmierci mojego męża córka bez słowa wyjaśnienia
wyjechała za granicę. W kuchni na stole zostawiła mi kartkę z prośbą, żebym jej
nie szukała. Przechowuję ją do dzisiaj, dosyć tragiczna pamiątka, prawda? Jej
pokój stoi tak, jak go zostawiła. Jakby na chwilę wyszła do sklepu.
Najprawdopodobniej nigdy się nie dowiem, co ją do tego skłoniło. Wasza sytuacja
jest inna. Jesteście szczęściarzami.
- Bardzo mi przykro - rzekł szczerze chirurg.
- Muszę jakoś z tym żyć, choć uwierzcie mi, najbardziej na
świecie chciałabym wiedzieć dwie rzeczy: że jest bezpieczna i co jej takiego
nieodwracalnego zrobiłam. Co przegapiłam.
Tosia nadal spokojnie spała, jakby dziejąca się właśnie
scena była czymś nierealnym, nierzeczywistym, fragmentem snu. A oni we troje
stali i na nią patrzyli, jak zahipnotyzowani, jakby czas na moment przystanął, żeby zapytać o
kierunek dalszej drogi.
Aurelia, dodając im uśmiechem otuchy, mówiła dalej:
- Robimy dla nich wszystko. Od tej pierwszej decyzji,
stygmatyzującej całe nasze dalsze życie, od niepowstrzymanej chęci ich
posiadania. Poświęcenia im naszego czasu, snu, troski i wiary, od tego
genetycznie uwarunkowanego przekonania, że się opłaca. A w pewnym momencie
spływa na nas druzgocąca świadomość, że przecież to nie są nasze kopie, że
dzieci są odrębnością. Że nie mamy prawa ich do siebie upodabniać, nie możemy
ich zaprogramować, wpływać na ich wybory. Jedyne, do czego mamy prawo, a i na
nie jak widać trzeba sobie zapracować, to tylko przy nich trwać. Możemy podać
im rękę, kiedy upadają, zapewnić ich, że jest tak jak na samym początku, że
niezależnie czy są z nami chociaż myślami, czy o nas dawno zapomnieli,
niewyobrażalnie ich kochamy. Daliśmy im, co mieliśmy do ofiarowania, a teraz
już sami wybierają swoje drogi.
Chcieli tyle powiedzieć, sypać na oślep argumentami. Nie
zdążyli, Tosia otworzyła oczy.
Na widok rodziców jej zaspaną buzię rozjaśnił uśmiech. Magda
natychmiast wyciągnęła do niej ręce, dziewczynka się zasłoniła.
- Pojadę teraz z tatą. Chcę, żeby teraz tam był mój dom. I
mam do tego prawo!