"Każda decyzja
jest wyrzeczeniem się tego, co nie zostało wybrane".
*****
- Miło cię widzieć, dziewczyno - Wiktoria ze wzruszeniem uścisnęła Oliwię. - Obejrzę cię, a ty opowiadaj, jak żyjesz.
- Jak na mnie, całkiem nieźle, pani doktor - dziewczynka uśmiechnęła się krzywo. - Pani Karolina dotrzymała słowa. Na razie zostaję w Warszawie. Mieszkam w rodzinnym domu dziecka. Jest spoko, ciocia i wujek fajni, wszyscy sobie pomagamy. No i nie mam tylu obowiązków. A potem, cóż... zobaczymy.
- Twoje zdrowie też ma się całkiem spoko. Chcę jeszcze, żeby obejrzał ci serducho kolega z interny, ale wygląda na to, że jakimś cudem wyszłaś z tego cało.
- A co z ludźmi, którzy mi to zrobili? Dorośli jak zwykle nic nie chcą mi powiedzieć.
- Bo tym razem raczej sami nie wiedzą. Policja szuka sprawców, ale jak to często bywa, kamień w wodę. Trudno w tej sytuacji o sprawiedliwość.
- Przynajmniej próbują. A ja nie jestem już dzieckiem, domyślałam się, że tak to się skończy. Wszyscy zostają przykładnie ukarani w filmach. Szkoda tylko innych ludzi, na których trafią.
Zadzwonił telefon lekarki.
- Tak... już lecę, szefie.
- Trudną ma pani pracę - skonstatowała Oliwia. - Często musi pani robić coś, na co nie bardzo ma pani ochotę...
- Do szefa zawsze chodzi się z niepewnością, trochę jak do dyrektora w szkole. Kolega Witek zaraz do ciebie przyjdzie. No a ja muszę lecieć.
- Dziękuję - rzuciła speszona nastolatka, spuszczając wzrok. - I przepraszam, że byłam taka wredna.
- Nie ma o czym mówić, mała, mam nadzieję, że życie jakoś ci się poukłada.
- Postaram się. A ja jestem straszliwie uparta - mała pacjentka uśmiechnęła się zawadiacko, machając Wiktorii na pożegnanie.
*
- Melduję się posłusznie, nie wiem, czym zawiniłam - Wiktoria dla żartu stanęła na baczność.
- Nie błaznuj, mała, tylko mi powiedz, co wiesz o Dawidzie Borewiczu.
Consalida westchnęła smutno i usiadła naprzeciwko Trettera.
- Szefie, co ja mam powiedzieć... muszą chłopaka gdzieś przyjąć, ja nie mogę mu pomóc. Powypadkowy, rozwalił się na motorze. Jeśli w ciągu godziny nie trafi na stół, straci nogę. A w każdym razie ja mu jej na pewno nie uratuję. Potrzebuję dobrego naczyniowca. Falkowicz jest na zagranicznej konferencji, nie ściągnę go. Nie mam lekarza.
- A Adam?
- Sam szef wie, co Adam... - powiedziała cicho.
- Nic nie wiem, Wiki, wiem, że wziął urlop, po którym podobno ma odejść. A skoro jeszcze wypowiedzenia ostatecznie nie dostałem, po prostu go ściągnij.
- Ale... ja...
- Nie ma żadnego ale. Chłopaka nie mogą wziąć nawet w wojewódzkim. A ich specjalista może u nas być najwcześniej wieczorem. Gdyby było jakieś inne wyjście, znaleźlibyśmy je razem.
- No tak... - Consalida wstała z wahaniem.
- Zoperujecie go razem? Dacie radę?
- Damy, tylko...
Spojrzała na niego błagalnie.
- Rozumiem, że to nie ordynator chirurgii, tylko ja mam go tu sprowadzić.
- Gdyby szef mógł, to skomplikowane.
- Oj, dzieciaki, na własne życzenie komplikujecie sobie życie. Żebyście tego kiedyś nie żałowali, rozwikłajcie to, póki czas. Niech ci będzie.
- Dzięki, szefie - rozpromieniła się. - Idę szykować salę i załatwiać krew.
- Na wczoraj - Tretter z ojcowską czułością patrzył za odchodzącą, piekielnie zdolną lekarką.
*
- Hej, Piotr, co tak siedzisz po ciemku? - zmęczona Hana usiadła na kanapie w salonie, oddychając z ulgą.
Nie doczekała się reakcji.
- Coś się stało? Coś z Sarą? - w jej głosie zabrzmiała panika.
- Nie, Sara śpi, nakarmiona, wykąpana i szczęśliwa - odpowiedział z trudem.
Lekarka mocno przytuliła się do męża.
- No to powiesz mi, o co chodzi? Ciężki dyżur?
Zrezygnowany, wtulił twarz w jej włosy, uspokajając się stopniowo pod wpływem znajomego ciepła.
- Jutro mam wolne. Zrobisz mi drinka? Nie przełknę tego na trzeźwo.
- Twoja prośba jest dla mnie rozkazem - uśmiechnęła się ciepło. - Poważna sprawa, nie pamiętam, kiedy ostatnio piłeś alkohol.
- A ja nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się aż tak podle, więc miejmy to lepiej za sobą: Tosia nie wraca ze stanów, zostaje z Magdą.
Hana zamarła w pół ruchu, ze szklanką w dłoni.
- Ale jak to...
- Zwyczajnie. Nie wmawiaj mi, że się tego nie spodziewałaś.
- No wiesz...
- Ona jest jej matką od zawsze, ja ojcem od kilku lat, jakie to proste - Piotr pociągnął ze szklanki spory łyk alkoholu. - Każda wymówka jest dobra, a brzmi - na pół roku, dla języka angielskiego. Oboje wiemy, Hana, że pół roku zamieni się w pół życia, przy optymistycznych prognozach.
- Cholernie mi przykro, Piotr, nawet nie wiem, co mogłabym powiedzieć, też do niej mocno przywykłam, kocham ją i tęsknię - w oczach lekarki zalśniły łzy.
Gawryło zaciskał usta, usiłując powstrzymać swoje.
- Najgorsze jest to, że jak mi jej strasznie brakuje uświadomiłem sobie dopiero po tej ich nowinie. I że Magda doskonale to wszystko zaplanowała. Usilnie przez wakacyjne miesiące pracowała nad małą, żeby uwierzyła, że tak jest najlepiej. Nie wiem czym - opiekuńczością, miłością, przekupstwami... W każdym razie wygrała. Tośka zostaje z nią z własnej woli, tysiące kilometrów ode mnie, i nie mam pojęcia, kiedy znowu ją zobaczę. Takie prawo matki.
Ginekolog wyjęła z dłoni męża pustą szklankę.
- Chodźmy do Sarenki. Nasza córka będzie na ten smutek najlepszym lekarstwem.
Stanowczo wzięła za rękę zrozpaczonego męża.
Sara spała spokojnie, co jest cechą charakterystyczną dzieci szczęśliwych. Z zaróżowionymi snem policzkami i wyciągniętymi za głową rączkami wyglądała jak aniołek.
- Dla niej i dla mnie nie możesz poddać się rozpaczy. Jesteś z nami złączony na śmierć i życie, a my z tobą.
Czule pocałowała męża w usta. Mocno przygarnął ją do siebie.
- Na szczęście was nikt mi nie może odebrać, to jedyne dla mnie teraz pocieszenie.
Pochylił się nad córeczką, składając na jej czole czuły, ojcowski pocałunek. Dziewczynka poruszyła się przez sen, posapując cichutko, jakby rozumiała, że dzięki trosce rodziców jej dziecięcemu, małemu światu jeszcze absolutnie nic nie może zagrozić.
- Nie mogę się na nią napatrzeć - Piotr nareszcie się uśmiechnął. - Jest idealna. Chociaż nie mam pojęcia, jak nam się to udało.
- Też nie wiem jak, ale może, tak sobie ostatnio coraz częściej myślę, warto byłoby spróbować dokonać tego jeszcze raz?
Oczy Gawryły zaokrągliło zdziwienie.
- Jesteś pewna? A twój strach?
- Spróbujemy pokonać go wspólnymi siłami.
Piotr pomyślał, że życie pisze niezwykłe scenariusze: jeden z najgorszych dni jego życia w krótkiej chwili może stać się najszczęśliwszym.
- A co powiedziałabyś na to - sprawnym ruchem wziął zaskoczoną żonę na ręce, niosąc do sypialni. - Żebyśmy próby stworzenia drugiego ideału zaczęli od zaraz?
*
- To powoli kończymy, jak parametry? - Adam odsunął się od stołu, pozwalając Wiktorii dokończyć zabieg.
- Stabilny - odpowiedziała swoim zwykłym opanowanym tonem doktor Ziemiańska.
- No to w drogę, na pooperacyjną. Zrobiliśmy co można, reszta w twoich rękach, chłopaku - dodała Wiktoria.
- Skoro już, jakby powiedziała moja mama, zwiałeś grabarzowi spod łopaty - uśmiechnął się Adam.
Myli się w milczeniu. Bali się nawet na siebie spojrzeć. Żadne z nich nie chciało przeciąć tej kruchej nici porozumienia nieuważnym słowem lub gestem. Żadne nie chciało zostać opacznie zrozumiane. Jednocześnie oboje wiedzieli, że być może w tej właśnie chwili widzą się po raz ostatni, że to być może jedyna szansa na zgodę.
- Zrobiliśmy to kolejny raz, razem - pierwsza poddała się Wiki.
- Na motor już z pewnością nie wsiądzie, ale będzie chodził - ostrożnie ciągnął temat Krajewski.
Nagle jak na komendę odwrócili się do siebie i spojrzeli sobie w oczy. Jednocześnie otworzyli usta, żeby coś powiedzieć, a po chwili tak samo razem się rozmyślili.
- Ty pierwsza - zdecydował lekarz.
- Chciałam tylko zapytać, co teraz?
- Sam chciałbym wiedzieć.
- Ja wiem, że tutaj jest twoje miejsce. Ten szpital bez ciebie wiele straci.
- A ja wiem, że nie jestem w stanie tu zostać, dopóki jest jak jest.
- To może czas coś zmienić? - spytała Consalida i odwróciła wzrok.
Przez moment panowała cisza, chirurg nadal na nią patrzył.
- Kończę za godzinę- odważyła się ostatecznie.
- W sam raz, żebym zdążył napić się kawy w bufecie.
Uśmiechnęli się do siebie nieśmiało.
- Czekam - dorzucił Adam, wychodząc.
- Przyjdę - odpowiedziała Wiktoria poważnie. Z niebywałą stanowczością, bo dawno nie była niczego bardziej pewna.