„Do kogo ja mówię?...
Kto mnie wysłucha w tym mechanizmie ślepych sił, których stałam się igraszką?"
*****
Pacjentka od momentu wejścia do gabinetu bezgłośnie płakała. Nie przestawała mimo prób nawiązania swobodnej rozmowy, koniecznie nie na najtrudniejszy, nurtujący obie temat. Z uporem odmawiała przyjęcia chusteczki i uspokojenia się. Spięta i przerażona siedziała na brzegu krzesła. Idalia wiedziała, co to oznacza, szok minął i cała groza sytuacji wreszcie do niej dotarła. Cichocka poczuła empatię. I nic więcej. Nie obwiniała, nie oceniała. Wyłącznie współczuła.
Kobieta obojętnie przyjęła wszystkie wyjaśnienia - zarówno dotyczące powodu spotkania, szans i nadziei, jakie się z nim wiążą, jak i to, co ewentualnie nastąpi później. Sprawiała wrażenie zrozpaczonej, ale pogodzonej ze swoim losem.
Idalia mówiła spokojnie, wreszcie skończyła i odetchnęła z ulgą. Najbardziej oficjalną część i wstępną obserwację miała za sobą. Już wiedziała, jak ma pokierować dalszą rozmową.
- Julia, pamiętaj, że jestem tutaj dla ciebie. Od tego, co mi dzisiaj powiesz, zależy twoja dalsza przyszłość. Ale to wiesz i beze mnie.
- Nic nie powiem - odpowiedziała stanowczo.
- To pójdziesz do więzienia bez prawa do usprawiedliwienia się, bo dla policji sprawa jest oczywista - ton Idy był zupełnie neutralny.
- A czy na coś innego zasługuję w tej sytuacji?
- Każdy ma prawo się bronić. Sytuacja z tym nie ma nic wspólnego.
- Naprawdę tak myślisz?
- Nie siedziałabym tu z tobą, gdyby było inaczej. Wiem, że to nie jest proste, ale na ten krótki czas naszego spotkania postaraj się wyzbyć emocji. Inaczej każda z nas będzie miała błędny i niepełny pogląd na sprawę. Wtedy trudno o znalezienie wspólnej drogi, a moja praca polega na tym, żeby pójść twoją drogą. Praca policji natomiast na wymierzeniu sprawiedliwości. Pozornie to sprzeczne cele, od ciebie zależy, czy dojdzie do jakiegoś porozumienia i zbieżności naszych intencji.
- Bez emocji? Ale jak mam w tej sytuacji nie reagować emocjonalnie...?
Idalia się zastanowiła.
- Wyobraź sobie, że oglądasz film. To, co się stało, przez chwilę nie dotyczy twojego życia.
Spojrzała ciepło, zachęcająco. Po raz kolejny podała chusteczki. Tym razem nie napotkała sprzeciwu, chociaż twarz rozmówczyni nadal pozostała obojętna. Ida wstała i wyciągnęła do niej rękę.
- Połóż się na sofie, rozluźnij, jeśli chcesz, zamknij oczy. Nie musisz na mnie patrzeć. Ja i tak słyszę każde twoje słowo, czasem kiedy nie widzi się rozmówcy, jest odrobinę łatwiej.
Kobieta z ulgą, że ktoś przejmuje kontrolę nad jej wykolejonym nagle życiem, spełniła polecenie. Posłusznie zamknęła oczy.
- A teraz opowiedz mi. Tak, jak oglądałabyś film, co zaszło - od samego początku.
- To bardzo długa historia.
Ida usiadła na fotelu w pozycji półleżącej.
- Mamy mnóstwo czasu.
- Zacznijmy od tego, że to wszystko jest straszliwie banalne. Całe moje życie można by podsumować tym jednym zdaniem. Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie tylko tyle warte. Popełniłam tak właściwie jeden błąd. I nie jest nim to, że zabiłam człowieka. Błędem jest, że mu uwierzyłam. Naprawdę chce ci się tego słuchać?
- Nie myśl o mnie. Skup się na zadaniu, to co ja myślę, nie ma teraz żadnego znaczenia.
- Nie umiem od początku. W głowie, rzeczywiście jak na filmie, mam przebitki z naszego życia. I świadomość, że wszystko przegrałam, bo nie ma tam zbyt wielu dobrych chwil. Rzecz w tym, że za późno to zrozumiałam.
- Opowiedz o tych chwilach.
- Pierwsza to nasze zaręczyny. Ogólna radość, wystrojone rodziny, tłum gości, my oszołomieni szczęściem jak silnym znieczuleniem. I wpatrujące się we mnie z niepokojem oczy mojej mamy. Świdrujące mnie do głębi, że aż boli. Nagle przestaję o tym myśleć, bo jego matka, to znaczy Krzyśka, ciągnie jakiś zwyczajny wątek w rozmowie przy stole. Nie spodobało mu się to, co powiedziała. Krzyknął na nią tak, że ze strachu brakło mi powietrza. W moim domu raczej nikt na nikogo nie krzyczał; nie miałam wprawy. Zapadła kompletna cisza. A on, możesz nie uwierzyć, nawet ja dzisiaj z trudem w to wierzę, w kilka sekund obrócił wszystko w żart.
I to była jego strategia - od zawsze, na zawsze. Wirtuozerska wręcz sztuka manipulacji. Mówić tak, żeby przekonać wszystkich, a zwłaszcza siebie, bo jeśli samemu w coś się wierzy, to, żeby uwierzyli inni jest tylko kwestią czasu i zaangażowania. To jest dar zniewalającej pewności siebie, który albo się ma, albo się ginie.
Ida z napięcia wstrzymywała oddech.
- Kiedy tego wieczoru wyszłyśmy z mamą po coś do kuchni, powiedziała mi tylko jedno zdanie: jeśli źle traktuje matkę, żonę będzie traktować tylko gorzej. Nie uwierzyłam. Właśnie dlatego, że osoba bliska mi od dwudziestu lat tego daru pewności nie miała; zginęłam, bo uwierzyłam już jemu.
Julia wytarła łzy wierzchem dłoni, Ida podała jej chusteczki, z trudem wypowiadając słowa zachęty, chociaż wcale nie chciała dalej słuchać. Nagle zatęskniła za bezpiecznymi ramionami Wiktora, tak mocno, że niemal boleśnie.
- Druga chwila.
- Leżałam na patologii ciąży, z pięciomiesięcznym, walczącym z mojej winy o życie istnieniem. Dzisiaj ma na imię Kamil i ma moje oczy, dwanaście lat i ogromne zamiłowanie do składania modeli samolotów. Ale wróćmy do winy.
Przyczyny winy były dwie: pierwsza, że zechciałam mieć w tej sytuacji dziecko. Chciałam egoistycznie i obsesyjnie kogoś pokochać dla samej miłości. Jego już wtedy nienawidziłam. Bił mnie umiejętnie i regularnie, kilka razy w tygodniu. Nikt się niczego nie domyślał. Po czasie nawet brak pretekstu stawał się pretekstem.
Druga przyczyna - robiąc zakupy w supermarkecie spotkaliśmy moją licealną miłość. Kiedy zobaczył zaokrąglony brzuszek, spontanicznie się ucieszył. Gratulując mi, pocałował mnie w policzek. W prosty sposób zapewniając mi awanturę, ledwie przekroczyliśmy próg domu, a Kamilkowi patologię ciąży.
W środku nocy do sali wszedł lekarz. Powiedział, że nie wierzy w ani jedno moje słowo, że jest przekonany, że ten mąż, który dopytuje personel o moje zdrowie, czuwa przy mnie i przynosi kwiaty, za zamkniętymi drzwiami robi ze mnie worek treningowy. Że teraz jest być może ostatnia chwila, żeby mojego synka nie spotkał taki sam los.
Ale już było za późno, już byłam zainfekowana strachem. Tak długo przekonywałam tego człowieka, że naprawdę spadłam ze schodów, aż sama w to uwierzyłam.
- Kolejna chwila - Idalia z trudem przełknęła łzy.
- Już ostatnia. To ten obfity w wydarzenia wieczór.
Przede wszystkim musisz wiedzieć, że naprawdę był niezłym ojcem. Chyba najlepszym, jakiego znam, włączając mojego. Nigdy nie podniósł na Kamila ręki, mieli świetny kontakt, był dla niego czuły. O naszych wymianach myśli Kamil nie miał pojęcia. Przynajmniej tak mi się cały czas wydawało. Nigdy nie lekceważ intuicji dziecka, Idalia. Teraz już wiem, że nasz malutki milczał ze względu na odziedziczoną ode mnie nieumiejętność podejmowania decyzji. On najzwyczajniej w świecie nie umiał zdecydować, po której opowiedzieć się stronie. Czy lepiej ochronić matkę, czy zawieść ojca.
No i zapomniał dać nam do podpisania zgodę na wycieczkę, wszedł do sypialni bez pukania, rozemocjonowany, z karteczką w dłoni. Zobaczył, że ukochany tatuś kompletnie nad sobą nie panuje. W dłoni trzyma garść dopiero co wyrwanych mi włosów. Popatrzył na mój krwawiący nos. Nie przemyślał swojej decyzji. Rzucił się na Krzysztofa w mojej obronie, co oczywiście rozwścieczyło go jeszcze bardziej. I kiedy uderzył głową mojego dziecka o ścianę, coś się we mnie odblokowało.
Już jakiś czas temu pod łóżko schowałam kuchenny nóż do mięsa. Coraz częściej tracił nad sobą panowanie, bałam się, że kiedyś mnie zwyczajnie zatłucze na śmierć. Nie planowałam go nigdy użyć, raczej ostudzić jego głowę. Jeśli nie dotknąłby Kamila, dalej radośnie rujnowałby mi życie. Więc sam jest sobie winny.
Całość trwała krótko, niemal jak na filmach. Wyszarpnęłam nóż spod łóżka, całym ciężarem ciała rzuciłam się na synka, przygniatając go do łóżka. Nie mogłam dopuścić, żeby widział, co za chwilę nastąpi. Całą resztę już zapewne opowiedziała ci policja, z liczbą zadanych ciosów włącznie. Nie jestem ci w stanie powiedzieć, w ilu uderzeniach zamknęła się moja tłumiona latami wściekłość.
- Julia, to było działanie w afekcie, w związku z czym wymiar kary może zostać...
- Idalia, naprawdę doceniam twoje dobre intencje. Wymiar kary zupełnie mnie nie obchodzi. Znaczenie ma to, że nigdy więcej mnie nie uderzy.
- Ale Kamilek...
- Kamilka na przyzwoitego człowieka wychowa moja mama. Niczego mu nie zabraknie. Będę szczęśliwa, jak od czasu do czasu napisze mi, co u niego.
- Ale ty potrzebujesz pomocy specjalisty...
- I ty i ja wiemy, że niczego nie potrzebuję. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co robię.
- Tylko że zostałaś sprowokowana, nie możesz pozostawić policji w niewiedzy, w więzieniu...
Julia podeszła do Idalii, biorąc jej ręce w swoje dłonie, spojrzała jej w oczy.
- W więzieniu wreszcie odpocznę. Nadrobię zaległości czytelnicze, może nauczę się języka, wreszcie przestanę się bać. Doceniam, że chcesz mi pomóc, ale jesteś pierwszą i jedyną osobą, która poznała moją historię. Teraz stąd wyjdę i nikomu nic nie powiem, z wyjątkiem przyznania się do winy. Zabiłam człowieka i zamierzam za to odpowiedzieć. A złagodzenie kary należy się według prawa wtedy, kiedy oskarżony żałuje popełnionego czynu. Ja będę tęsknić za Kamilkiem, ale mimo to bez wahania zrobiłabym to jeszcze raz. Jesteś wspaniałym, empatycznym i ciepłym lekarzem. Jestem pewna, że uratujesz jeszcze wiele ludzkich istnień przed ich bliskimi i nimi samymi.
Uścisnęła mocno dłonie lekarki i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
A Idalia przekręciła klucz w zamku i gorzko się rozpłakała.