poniedziałek, 25 stycznia 2016

73.



„Do kogo ja mówię?... Kto mnie wysłucha w tym mechanizmie ślepych sił, których stałam się igraszką?"

*****

Pacjentka od momentu wejścia do gabinetu bezgłośnie płakała. Nie przestawała mimo prób nawiązania swobodnej rozmowy, koniecznie nie na najtrudniejszy, nurtujący obie temat. Z uporem odmawiała przyjęcia chusteczki i uspokojenia się. Spięta i przerażona siedziała na brzegu krzesła. Idalia wiedziała, co to oznacza, szok minął i cała groza sytuacji wreszcie do niej dotarła. Cichocka poczuła empatię. I nic więcej. Nie obwiniała, nie oceniała. Wyłącznie współczuła.
Kobieta obojętnie przyjęła wszystkie wyjaśnienia - zarówno dotyczące powodu spotkania, szans i nadziei, jakie się z nim wiążą, jak i to, co ewentualnie nastąpi później. Sprawiała wrażenie zrozpaczonej, ale pogodzonej ze swoim losem.
Idalia mówiła spokojnie, wreszcie skończyła i odetchnęła z ulgą. Najbardziej oficjalną część i wstępną obserwację miała za sobą. Już wiedziała, jak ma pokierować dalszą rozmową.
- Julia, pamiętaj, że jestem tutaj dla ciebie. Od tego, co mi dzisiaj powiesz, zależy twoja dalsza przyszłość. Ale to wiesz i beze mnie.
- Nic nie powiem - odpowiedziała stanowczo.
- To pójdziesz do więzienia bez prawa do usprawiedliwienia się, bo dla policji sprawa jest oczywista - ton Idy był zupełnie neutralny.
- A czy na coś innego zasługuję w tej sytuacji?
- Każdy ma prawo się bronić. Sytuacja z tym nie ma nic wspólnego.
- Naprawdę tak myślisz?
- Nie siedziałabym tu z tobą, gdyby było inaczej. Wiem, że to nie jest proste, ale na ten krótki czas naszego spotkania postaraj się wyzbyć emocji. Inaczej każda z nas będzie miała błędny i niepełny pogląd na sprawę. Wtedy trudno o znalezienie wspólnej drogi, a moja praca polega na tym, żeby pójść twoją drogą. Praca policji natomiast na wymierzeniu sprawiedliwości. Pozornie to sprzeczne cele, od ciebie zależy, czy dojdzie do jakiegoś porozumienia i zbieżności naszych intencji.
- Bez emocji? Ale jak mam w tej sytuacji nie reagować emocjonalnie...?
Idalia się zastanowiła.
- Wyobraź sobie, że oglądasz film. To, co się stało, przez chwilę nie dotyczy twojego życia.
Spojrzała ciepło, zachęcająco. Po raz kolejny podała chusteczki. Tym razem nie napotkała sprzeciwu, chociaż twarz rozmówczyni nadal pozostała obojętna. Ida wstała i wyciągnęła do niej rękę.
- Połóż się na sofie, rozluźnij, jeśli chcesz, zamknij oczy. Nie musisz na mnie patrzeć. Ja i tak słyszę każde twoje słowo, czasem kiedy nie widzi się rozmówcy, jest odrobinę łatwiej.
Kobieta z ulgą, że ktoś przejmuje kontrolę nad jej wykolejonym nagle życiem, spełniła polecenie. Posłusznie zamknęła oczy.
- A teraz opowiedz mi. Tak, jak oglądałabyś film, co zaszło - od samego początku.
- To bardzo długa historia.
Ida usiadła na fotelu w pozycji półleżącej.
- Mamy mnóstwo czasu.
- Zacznijmy od tego, że to wszystko jest straszliwie banalne. Całe moje życie można by podsumować tym jednym zdaniem. Nigdy bym nie przypuszczała, że będzie tylko tyle warte. Popełniłam tak właściwie jeden błąd. I nie jest nim to, że zabiłam człowieka. Błędem jest, że mu uwierzyłam. Naprawdę chce ci się tego słuchać?
- Nie myśl o mnie. Skup się na zadaniu, to co ja myślę, nie ma teraz żadnego znaczenia.
- Nie umiem od początku. W głowie, rzeczywiście jak na filmie, mam przebitki z naszego życia. I świadomość, że wszystko przegrałam, bo nie ma tam zbyt wielu dobrych chwil. Rzecz w tym, że za późno to zrozumiałam.
- Opowiedz o tych chwilach.
- Pierwsza to nasze zaręczyny. Ogólna radość, wystrojone rodziny, tłum gości, my oszołomieni szczęściem jak silnym znieczuleniem. I wpatrujące się we mnie z niepokojem oczy mojej mamy. Świdrujące mnie do głębi, że aż boli. Nagle przestaję o tym myśleć, bo jego matka, to znaczy Krzyśka, ciągnie jakiś zwyczajny wątek w rozmowie przy stole. Nie spodobało mu się to, co powiedziała. Krzyknął na nią tak, że ze strachu brakło mi powietrza. W moim domu raczej nikt na nikogo nie krzyczał; nie miałam wprawy. Zapadła kompletna cisza. A on, możesz nie uwierzyć, nawet ja dzisiaj z trudem w to wierzę, w kilka sekund obrócił wszystko w żart.
I to była jego strategia - od zawsze, na zawsze. Wirtuozerska wręcz sztuka manipulacji. Mówić tak, żeby przekonać wszystkich, a zwłaszcza siebie, bo jeśli samemu w coś się wierzy, to, żeby uwierzyli inni jest tylko kwestią czasu i zaangażowania. To jest dar zniewalającej pewności siebie, który albo się ma, albo się ginie.
Ida z napięcia wstrzymywała oddech.
- Kiedy tego wieczoru wyszłyśmy z mamą po coś do kuchni, powiedziała mi tylko jedno zdanie: jeśli źle traktuje matkę, żonę będzie traktować tylko gorzej. Nie uwierzyłam. Właśnie dlatego, że osoba bliska mi od dwudziestu lat tego daru pewności nie miała; zginęłam, bo uwierzyłam już jemu.
Julia wytarła łzy wierzchem dłoni, Ida podała jej chusteczki, z trudem wypowiadając słowa zachęty, chociaż wcale nie chciała dalej słuchać. Nagle zatęskniła za bezpiecznymi ramionami Wiktora, tak mocno, że niemal boleśnie.
- Druga chwila.
- Leżałam na patologii ciąży, z pięciomiesięcznym, walczącym z mojej winy o życie istnieniem. Dzisiaj ma na imię Kamil i ma moje oczy, dwanaście lat i ogromne zamiłowanie do składania modeli samolotów. Ale wróćmy do winy.
Przyczyny winy były dwie: pierwsza, że zechciałam mieć w tej sytuacji dziecko. Chciałam egoistycznie i obsesyjnie kogoś pokochać dla samej miłości. Jego już wtedy nienawidziłam. Bił mnie umiejętnie i regularnie, kilka razy w tygodniu. Nikt się niczego nie domyślał. Po czasie nawet brak pretekstu stawał się pretekstem.
Druga przyczyna - robiąc zakupy w supermarkecie spotkaliśmy moją licealną miłość. Kiedy zobaczył zaokrąglony brzuszek, spontanicznie się ucieszył. Gratulując mi, pocałował mnie w policzek. W prosty sposób zapewniając mi awanturę, ledwie przekroczyliśmy próg domu, a Kamilkowi patologię ciąży.
W środku nocy do sali wszedł lekarz. Powiedział, że nie wierzy w ani jedno moje słowo, że jest przekonany, że ten mąż, który dopytuje personel o moje zdrowie, czuwa przy mnie i przynosi kwiaty, za zamkniętymi drzwiami robi ze mnie worek treningowy. Że teraz jest być może ostatnia chwila, żeby mojego synka nie spotkał taki sam los.
Ale już było za późno, już byłam zainfekowana strachem. Tak długo przekonywałam tego człowieka, że naprawdę spadłam ze schodów, aż sama w to uwierzyłam.
- Kolejna chwila - Idalia z trudem przełknęła łzy.
- Już ostatnia. To ten obfity w wydarzenia wieczór.
Przede wszystkim musisz wiedzieć, że naprawdę był niezłym ojcem. Chyba najlepszym, jakiego znam, włączając mojego. Nigdy nie podniósł na Kamila ręki, mieli świetny kontakt, był dla niego czuły. O naszych wymianach myśli Kamil nie miał pojęcia. Przynajmniej tak mi się cały czas wydawało. Nigdy nie lekceważ intuicji dziecka, Idalia. Teraz już wiem, że nasz malutki milczał ze względu na odziedziczoną ode mnie nieumiejętność podejmowania decyzji. On najzwyczajniej w świecie nie umiał zdecydować, po której opowiedzieć się stronie. Czy lepiej ochronić matkę, czy zawieść ojca.
No i zapomniał dać nam do podpisania zgodę na wycieczkę, wszedł do sypialni bez pukania, rozemocjonowany, z karteczką w dłoni. Zobaczył, że ukochany tatuś kompletnie nad sobą nie panuje. W dłoni trzyma garść dopiero co wyrwanych mi włosów. Popatrzył na mój krwawiący nos. Nie przemyślał swojej decyzji. Rzucił się na Krzysztofa w mojej obronie, co oczywiście rozwścieczyło go jeszcze bardziej. I kiedy uderzył głową mojego dziecka o ścianę, coś się we mnie odblokowało.
Już jakiś czas temu pod łóżko schowałam kuchenny nóż do mięsa. Coraz częściej tracił nad sobą panowanie, bałam się, że kiedyś mnie zwyczajnie zatłucze na śmierć. Nie planowałam go nigdy użyć, raczej ostudzić jego głowę. Jeśli nie dotknąłby Kamila, dalej radośnie rujnowałby mi życie. Więc sam jest sobie winny.
Całość trwała krótko, niemal jak na filmach. Wyszarpnęłam nóż spod łóżka, całym ciężarem ciała rzuciłam się na synka, przygniatając go do łóżka. Nie mogłam dopuścić, żeby widział, co za chwilę nastąpi. Całą resztę już zapewne opowiedziała ci policja, z liczbą zadanych ciosów włącznie. Nie jestem ci w stanie powiedzieć, w ilu uderzeniach zamknęła się moja tłumiona latami wściekłość.
- Julia, to było działanie w afekcie, w związku z czym wymiar kary może zostać...
- Idalia, naprawdę doceniam twoje dobre intencje. Wymiar kary zupełnie mnie nie obchodzi. Znaczenie ma to, że nigdy więcej mnie nie uderzy.
- Ale Kamilek...
- Kamilka na przyzwoitego człowieka wychowa moja mama. Niczego mu nie zabraknie. Będę szczęśliwa, jak od czasu do czasu napisze mi, co u niego.
- Ale ty potrzebujesz pomocy specjalisty...
- I ty i ja wiemy, że niczego nie potrzebuję. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, co robię.
- Tylko że zostałaś sprowokowana, nie możesz pozostawić policji w niewiedzy, w więzieniu...
Julia podeszła do Idalii, biorąc jej ręce w swoje dłonie, spojrzała jej w oczy.
- W więzieniu wreszcie odpocznę. Nadrobię zaległości czytelnicze, może nauczę się języka, wreszcie przestanę się bać. Doceniam, że chcesz mi pomóc, ale jesteś pierwszą i jedyną osobą, która poznała moją historię. Teraz stąd wyjdę i nikomu nic nie powiem, z wyjątkiem przyznania się do winy. Zabiłam człowieka i zamierzam za to odpowiedzieć. A złagodzenie kary należy się według prawa wtedy, kiedy oskarżony żałuje popełnionego czynu. Ja będę tęsknić za Kamilkiem, ale mimo to bez wahania zrobiłabym to jeszcze raz. Jesteś wspaniałym, empatycznym i ciepłym lekarzem. Jestem pewna, że uratujesz jeszcze wiele ludzkich istnień przed ich bliskimi i nimi samymi.
Uścisnęła mocno dłonie lekarki i wyszła, cicho zamykając za sobą drzwi.
A Idalia przekręciła klucz w zamku i gorzko się rozpłakała.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

72.



"Dobrze jest mieć w sobie miłość, rozdawać ją i nie czekać na zyski, i nie bać się strat".

*****

Hana siedziała przy stole mocno sfrustrowana. Próbowała rozmawiać z dziewczynką podczas przygotowywania obiadu i później, ale Tosia wciąż się wycofywała. Wciąż z jakiegoś powodu bała się powiedzieć, co ją dręczy. Lekarka już miała tej sytuacji serdecznie dosyć, z jednej strony ząbkująca córeczka, z drugiej rozhisteryzowana Magda, z kolejnej ciągle podminowany Piotr. Zaczynało jej na to wszystko zwyczajnie brakować sił i cierpliwości.
Tymczasem od pół godziny Tosia siedziała przy kuchennym stole, niemrawo gryząc kanapkę. Hana przystąpiła do zmywania naczyń, żeby tylko powstrzymać się od komentarza.
Po kilku minutach dziewczynka wzięła do ust ostatni kęs.
- To co, jak tata skończy kąpać Sarę, myjesz zęby i mówimy sobie dobranoc?
- Mogę to zrobić? - wskazała głową brudne naczynia.
- Jasne, ale nie musisz.
- Wiem. Ale chcę pomyśleć. Mama zawsze mówi, że przy zmywaniu dobrze jej się myśli.
- Pomyśleć o czym?
- Jak wam to wszystko opowiedzieć. I czy to na pewno jest dobrze.
Hana pocałowała dziecko w czoło.
- Mądra dziewczynka. To dobra decyzja. Zobaczysz, od teraz będzie już tylko lepiej.

*

Piotr z rozpaczą patrzył, jak jego córka, siedząc na łóżku, kurczowo tuli mocno sfatygowanego misia. Ścisnęło mu się serce, natychmiast wziął dziecko na kolana i mocno do siebie przytulił. Hana usiadła obok nich.
Tosia natychmiast rozpoczęła nierówną walkę ze łzami. Siedzieli zupełnie spokojnie, nie zamierzali jej ponaglać. W końcu dziewczynka się uspokoiła i zaczęła neutralnym tonem.
- Powiedział mi, że nie mogę nikomu o tym wspominać, bo pożałuję. Ale nie mówił, co się dokładnie wtedy stanie. I to jest najgorsze, tato. Dlatego nic ci nie mówiłam.
- Tośka, możesz mi mówić o wszystkim, niezależnie od tego, czym grozi ci ktoś inny, ja jestem twoim ojcem i ochronię cię bez względu na wszystko. Bo cię kocham najbardziej na świecie.
- A mamę obronisz?
- Oczywiście. To twoja mama.
- Tylko że ona go kocha. A co jeśli mi nie uwierzy?
- Tym pomartwimy się później. Na razie muszę wiedzieć, o co chodzi.
Dziewczynka wstała, wolno podniosła leżący pod biurkiem plecak i zaczęła w nim nerwowo grzebać. W końcu wyjęła skarbonkę, którą miała od wczesnego dzieciństwa. Była pusta. W Piotrze zagotowało się od emocji. W jednej chwili zrozumiał wszystko. Z ogromnym trudem udało mu się zachować spokój.
- Gdzie są wszystkie pieniądze? Tu było tysiąc złotych, jeszcze z komunii i z twoich urodzin. Nie wierzę, że wydałaś wszystko.
Po słowach ojca dziewczynka zaniosła się płaczem. Hana objęła ją mocno.
- Bo nie wydałam. Ani grosza - wytarła łzy rękawem bluzy.
- Dlaczego dałaś mu te pieniądze, kochanie? - spytała ginekolog łagodnie.
- Nie dałam. Sam mi zabrał z mojego pokoju. Byłam wtedy w szkole.
- Dlaczego nie powiedziałaś mamie? - zapytał Piotr.
- Bo kiedy wróciłam, mamy jeszcze nie było, zawołał mnie i powiedział, że mama nie musi o niczym wiedzieć, A on niedługo wszystko mi odda, a nawet trochę więcej. Bo za moje oszczędności wygra dużo pieniędzy, tylko musi najpierw spłacić dług. Ale minęło dużo czasu, a on mi nic nie oddał.
- Kiedy je zabrał?
- Miesiąc temu. Miał oddać tydzień później. Zapytałam, kiedy odda, zdenerwował się. Pociągnął mnie za włosy i powiedział, że to jest jego sprawa, a mnie te pieniądze nie są potrzebne, bo wszystko kupuje mi mama. Nawet więcej niż potrzeba dziecku. A potem, kiedy mama poszła pod prysznic, kazał mi zabrać dwieście złotych z jej portfela. Jeślibym nie zrobiła tego, o co prosił, to on by sam wziął i powiedział mamie, że ukradłam, a swoje pieniądze już dawno wydałam. Mama chciała, żebym pieniądze ze skarbonki wydawała rozsądnie, strasznie by się wściekła.
- A co mama na zniknięcie tak dużej kwoty pieniędzy? - Piotr z trudem słuchał zwierzeń córki.
- Powiedziałam, że wzięłam na podręcznik do angielskiego i prezent urodzinowy dla koleżanki. Była trochę smutna, ale nie zdenerwowała się.
- A mamy nie zdziwiło, że nie bierzesz swoich oszczędności? - dodała Hana.
- Powiedziałam jej, że zbieram na rower - Odpowiedziała cicho.
Nagle się wyprostowała i z determinacją spojrzała na opiekunów.
- Tato, ja się go strasznie boję. Wiem, że ty nigdy nie pociągnąłbyś mnie za włosy. Kiedy on się złości na mnie, ma takie bardzo złe oczy. Jak rozdrażnione zwierzęta w cyrku. On mnie nie lubi i mówi, że kręcę się zawsze tam, gdzie nie powinnam. Na mamę też krzyczy, kiedy na przykład obiad mu nie smakuje albo mama nie zdąży czegoś zrobić przed jego powrotem do domu. Ona potem mi mówi, że on się tak denerwuje, bo nie może znaleźć pracy, a kiedy ją znajdzie, to wszystko przejdzie i żebym się nie martwiła, tylko ja już mamie nie wierzę w ani jedno słowo. A on pracy nie szuka. Albo całymi dniami siedzi w domu, albo wraca, kiedy dawno już śpimy. Wszystko, co robi, jest nieprawdziwe, to zawsze widać w oczach. Dla mnie jest miły tylko wtedy, kiedy mama patrzy. Kupuje mi słodycze i prezenty. A kiedy jej nie ma, a ja na przykład oglądam telewizję, każe mi wyjść, bo chce oglądać swoje programy. Ja mam wtedy siedzieć w swoim pokoju i się uczyć. Albo sprzątać mieszkanie, skoro mama tego nie zrobiła. Ale mama nigdy by mi w to wszystko nie uwierzyła. Bo ona udaje, że nic się nie dzieje. A ty mi wierzysz, tato?
- Dzieci takich rzeczy nie wymyślają, Tośka. Jesteś niesamowicie dzielnym małym skrzatem. Już ja mu się zdenerwuję - zirytował się Piotr, wstając. - Ja cię bardzo przepraszam, Hana, ale nie mogę dopuścić, żeby on ją...
- Piotr! - upomniała męża gwałtownie.
- Jedno jest pewne, zostaniesz z nami, dopóki w twoim domu będzie mieszkał ten człowiek, a pieniążki odda ci co do grosza, już ja o to zadbam - mężczyzna ochłonął nieco.
- Nawet gdybym musiała tam wrócić, wolałabym dom dziecka. Tylko co będzie teraz z mamą? Przecież ona przeze mnie znowu będzie sama. Ona go kocha. Chyba nawet bardziej niż mnie.
- Córciu, są na świecie gorsze rzeczy niż samotność. Mama to niedługo zrozumie. Problem polega na tym, że kiedy bardzo kogoś kochamy, często zachowujemy się, jakbyśmy nie byli sobą. Hana ci to lepiej wytłumaczy. Ja muszę teraz jechać do Magdy i spróbować ją przekonać do przyjazdu tutaj, albo chociaż poważnie z nią porozmawiać. Jedno i drugie nie będzie proste.

*

Idalia spacerowała nerwowo, nie chcąc jeszcze wchodzić do szpitala. Dzisiejsze zadanie nieco ją przerastało. Bała się ciążącej na niej odpowiedzialności za nową pacjentkę.
Nagle spostrzegła siedzących w samochodzie i namiętnie się całujących Agatę i Marka. Uśmiechnęła się na ich widok. Zapragnęła, żeby przyjaciółka jak najdłużej była tak szczęśliwa i pewna, żeby miłość każdego dnia dodawała jej skrzydeł i motywacji do dalszego mierzenia się z życiowymi przeciwnościami.
Kiedy ją zauważyli, szybko, jak przyłapane dzieciaki, odskoczyli od siebie, co jeszcze bardziej ją rozbawiło. Agata pomachała do niej ręką. Podeszła do nich z ironicznym uśmiechem, unosząc dłoń w geście zwycięstwa.
- Nawet popatrzeć na szczęśliwych ludzi spokojnie nie dadzą, wy podli.
- No mówię mu, że robimy widowisko, a ten się nie przejmuje i tym sposobem w południe będzie o nas gadał cały szpital.
- Miej to gdzieś, niech ci zazdroszczą. Czy jest powód, czy nie ma - i tak gadają. Bo niczego innego nie potrafią. A mnie potrzeba teraz endorfin, jak na was patrzę, od razu jakoś mi lżej na sercu, więc jak dla mnie możecie kontynuować bez skrępowania.
Roześmiali się speszeni.
- Nie ma to jak oryginalni przyjaciele - rzekł Marek, ostatni raz racząc ukochaną pocałunkiem. - Pani doktor wojowniczo nastawiona dziś do świata - uścisnął ciepło dłoń Idy.
- Dzisiaj? Ona tak ma codziennie rano - mrugnęła uśmiechnięta internistka. - Kocha wszystko i wszystkich, dopóki dzieli ich bezpieczna odległość. Ale rzeczywiście, dzisiaj przedstawiasz sobą obraz nędzy i rozpaczy. Gdzie ten twój?
- Na dyżurze. Dzieci na świat podły transportuje.
- A twój dyżur?
- Za godzinę. Ale nie mogłam już wysiedzieć w domu. Koszmarnie się denerwuję tą rozmową.
- A byłaś już kiedyś w takiej sytuacji? - wtrącił się Marek.
Idalia pokręciła głową.
- To daj sobie prawo do zdenerwowania. Zawsze boimy się nie znanego, a ty zrobisz wszystko z korzyścią dla tej kobiety. A kobieta mojego życia już będzie umiała cię wesprzeć.
- Jej nie trzeba wspierać, ona doskonale wie, co i jak zrobić, tylko panikuje. Dlatego trzeba ją porządnie nakarmić i napoić kawą, wszystko!
- Kochani jesteście - Idalia się lekko wzruszyła.
- A ty wiesz, że jesteś najlepsza - Agata przytuliła przyjaciółkę.
- Tylko czasami o tym zapominasz - dodał Marek, ściskając jej ramię w geście otuchy.
Idalia mocno go przytuliła.
- No teraz dopiero będą gadali - roześmiała się Woźnicka.
- To ja im powiem, że od przybytku podobno głowa nie boli.
- Zastrzelę - Agata szturchnęła Idę łokciem. - Idziemy, czas nagli.
- Z pewnością chodzi nam wszystkim o ten niedobry czas - Idalia nie mogła powstrzymać komentarza.
- Do popołudnia, nie spóźnij się - cmoknęła Marka czule, po czym pociągnęła Idę do szpitala.
- Uważaj na siebie, bo co ja bym bez ciebie... - powiedział cicho Marek, ale odchodząca Agata już tego nie słyszała, zajęta wesołą paplaniną.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

71.



"Ziemia się nam stale kręci pod nogami, nasze życie ucieka, boimy się, chcemy się czegoś uchwycić. Czegoś stałego. Łapiemy się swojego stołu, swojego miejsca, swojego domu, łapiemy się swojego człowieka."

*****

- Co z moim mężem? Dlaczego nic nie wiadomo? - żona pacjenta wbiła w Agatę nieruchomy wzrok. Jej ton nie zdradzał żadnych emocji.
- Operacja trwa, kiedy się zakończy, lekarze na pewno panią poinformują o stanie zdrowia męża - odpowiedziała sztywno. W towarzystwie żony rannego pacjenta czuła się dziwnie nieswojo. Z trudem hamowała impuls, który nakazywał jej wstać i odejść. Powołanie, do którego została wybrana, było silniejsze niż instynkt. Podejrzewała, że kobieta po prostu jest w szoku. Od kilku godzin siedziała w bezruchu, prawie nie zmieniając pozycji. Twarz miała nieruchomą, wzrok utkwiony w drzwiach, zza których w każdej chwili mógł wyjść lekarz z informacją. Agata bardziej obawiała się kobiety, niż jej współczuła. Niemniej jednak postanowiła przy niej trwać, choćby dla samej myśli, że gdyby musiała znaleźć się w jej sytuacji, chyba pękłoby jej serce. Kilka razy próbowała zacząć rozmowę lub pocieszyć zdruzgotaną kobietę, wszystko bez rezultatu. O pytaniu jej, jak właściwie doszło do tragedii, nie było mowy.
W zaistniałej ciszy wibracje telefonu internistki zabrzmiały niemal niestosownie. Lekarka szybko opuściła poczekalnię.
- Co tam, Idalia?
- Znajdź Wiktorię i obie przyjdźcie do mnie, to pilne.
- Wika operuje, a ja siedzę z żoną, nie masz pojęcia, co tu się dzieje.
- Niestety mam. Nalegam, bądźcie u mnie, jak tylko skończy.
W tonie Idalii było coś na tyle niepokojącego, że internistka nie oponowała dalej.

*

We trzy stały w gabinecie Idalii. Agata zaniepokojona, Wiktoria zmęczona kilkugodzinną operacją, Idalia blada jak ściana.
- Robiliśmy wszystko co w naszej mocy - chirurg z trudem dobierała słowa. - Niestety się nie udało, człowiek dostał krwotoku. Umarł nam na stole. Chcę, żeby skończył się już ten dzień... a jeszcze muszę jej powiedzieć... Ida, jeśli pozwolisz...
- Czekaj - odpowiedziała ostro.
Podeszła do okna, popatrzyła na szarość, szukając pomocy. Nie miała pojęcia, jak przekazać koleżankom posiadaną w tej sprawie wiedzę.
- Najlepiej wprost i od razu, Iduś - zmotywowała ją przyjaciółka.
Idalia spojrzała na nie ze smutkiem, wzięła głęboki oddech.
- Cała rzecz w tym, że to ta żona dźgnęła go nożem. Tak więc, z której strony by nie patrzeć, wygląda na zabójstwo.
- Co? - spytała zszokowana Wiktoria, ciężko opadając na krzesło.
Agata zasłoniła twarz dłońmi.
- Tretter rozmawiał z policją i ze mną. Ustalili z całą pewnością, że to ona. Przyczyny próżno szukać. Mam z nią wstępnie porozmawiać, ewentualnie uspokoić, Agata ma ją zbadać, potem zostanie przewieziona do aresztu. Wszystko rzecz jasna w towarzystwie policjanta. Już jest skuta.
- Tylko że ona jest zrozpaczona, nie agresywna! To musi być pomyłka! - nie wytrzymała Agata.
- Nie ogarniam, jak można zabić kogoś, komu przysięgało się miłość i wierność na dobre i na złe - rzuciła wściekle Wiktoria, wychodząc i trzaskając drzwiami.
- Chodźmy, Agata - Ida podeszła do internistki. - Trzeba to zakończyć.
- Jakie chodźmy, jakie zakończyć! Ona zabiła męża, czy do ciebie to dociera? Kim trzeba być!
- Uspokój się, nie masz pojęcia o powodach.
- A ty masz?
- Nie, ale mam nadzieję, że długo jej namawiać na zwierzenia nie będę. Sprawa jest prosta, wszystko, co mi teraz powie, będzie świadczyć albo przeciwko niej, albo na jej korzyść. Obawiam się, że w areszcie mało kto potraktuje ją życzliwie i będzie chciał słuchać. Jedyna nadzieja dla niej to rozmowa ze mną. I nasze badanie.

*

Tosia pchała wózek z Sarą, szła obok Hany ze spuszczoną głową, zamyślona i milcząca.
- Bardzo mi przykro, kiedy jesteś taka smutna, trudno na to patrzeć. Wejdziemy do sklepu i kupisz sobie coś słodkiego, co najbardziej lubisz, to czasem pomaga, co ty na to?
- Fajnie - odpowiedziała mała bez entuzjazmu.
Hana nie chciała nalegać, szły więc dalej w ciszy. Jedynie Sara z wózka konwersowała ze światem pogodnie.
- Hana, mogę cię o coś zapytać?
- Zawsze, przecież wiesz.
- Co byś zrobiła, gdybyś widziała coś złego, czego nie powinnaś widzieć? I od czego wszyscy będą nieszczęśliwi?
- Ja uznałabym, że mam problem i poszukałabym rozwiązania. Ale ty nie jesteś mną. Jesteś małą dziewczynką i obowiązkiem dorosłych jest opiekować się tobą. Dlatego sama rozwiązania szukać nie musisz, od tego jesteśmy my, dorośli, żeby ci je podpowiedzieć.
- A jeśli ktoś przez to będzie nieszczęśliwy?
- To będzie taki na własne życzenie. Nie przez ciebie. Rozmawiałyśmy już kiedyś na temat dorosłych i złych decyzji , które mają wpływ na ich ukochane dzieci.
- Tylko że ja strasznie kocham moją mamę, wolałabym, żeby była szczęśliwa i uśmiechnięta - drążyła nadal.
- Ale nigdy nie możemy być szczęśliwi, kiedy ktoś nas krzywdzi. I dzieje się coś złego.
Mała się zastanowiła, w końcu spytała pogodniejszym tonem:
- A jak wrócimy ze sklepu, zrobisz mi czekoladę?
- Jasna sprawa.
- A kiedy coś ci opowiem, nie powiesz tacie?
- Nie powiem, bo będę mieć nadzieję, że ty mu powiesz, chodź - przytuliła dziecko mocno. - Pyszności już na nas czekają. Ty wybierasz, co dzisiaj jemy na obiad.

*

Consalida zagrodziła drogę koleżankom.
- Nie ma sensu, żebyście tam teraz wchodziły. Jest z nią policjant.
- Ale ja muszę jej powiedzieć o...
- Ida, ja już jej powiedziałam.
- Co, dlaczego? Od tego ja tu jestem - zjeżyła się Cichocka.
- A ja muszę ją zbadać, zaraz kończę dyżur - wyjaśniła Agata.
- Dlatego że to ja próbowałam wyratować człowieka, któremu ona bezkarnie odebrała życie. Chcę, żeby o tym wiedziała!
- Nie wszyscy muszą o tym wiedzieć i oglądać twoje wzburzenie, to nie jest teatr, żebyś spektakle urządzała - syknęła Idalia.
- Dajcie obie spokój, co? Jak pies z kotem dosłownie! - zirytowała się Woźnicka. - Co z tą kobietą, Wiki?
- Wpadła w histerię, dostała leki uspokajające - odpowiedziała, nadal wyzywająco patrząc na Cichocką. Ta prychnęła pogardliwie, nie chcąc denerwować przyjaciółki. Ostatecznie jednak nie wytrzymała i dodała:
- Wspaniale, uniemożliwiłaś mi rozmowę z nią, od której może zależeć jej życie.
- Swoje życie to ona właśnie przegrała, pani doktor.
Agata wzięła głęboki oddech, żeby nie wybuchnąć po raz drugi.
- No to sprawa jest prosta, ze względu na stan zdrowia musimy ją zatrzymać do jutra, skoro tak dobrze ci idzie, przekaż to policjantowi. Ja idę do domu - rzuciła w przestrzeń.
Woźnicka odeszła zmęczona i zła. Wiktoria weszła na oddział. Idalia, wzruszając ramionami ruszyła za przyjaciółką.
- Agu? - spytała cicho.
- Nie pytaj mnie, co mi jest, bo nic mi nie jest i wiem, że wybucham bez potrzeby, jak mała dziewczynka. Ale mam dość tej całej sytuacji - jej oczy zaszkliły się łzami. - Rozumiesz to?
- Wszystko rozumiem. I przepraszam, ale ona mnie tak...
- Wyobrażasz sobie, że ja z tą kobietą siedziałam podczas trwania operacji? Współczułam jej! Próbowałam pocieszyć, bałam się, jak zareaguje, bo była w szoku. A okazuje się, że jest winna, że tak po prostu dała sobie prawo do odebrania życia drugiego człowieka. Nie mam do tego siły. Mnie uczono, żeby leczyć ludzi, żeby chronić ludzkie życie, a nie tak! Po co to wszystko!
Zrozpaczona przytuliła się do Idalii.
- Jedź do domu, to najlepsze, co możesz teraz zrobić. Ja niestety nie umiem nic ci odpowiedzieć, bo zwyczajnie masz rację. Brakuje pojęcia.
- Jeśli ty nie wiesz, co powiedzieć, znaczy sytuacja jest beznadziejna.
- I należy się ewakuować.
- Tak jest, a ja nawet wymyśliłam już, co zrobię z resztą wieczoru. I tobie radzę to samo, dobrze wam to z Wiktorem zrobi na miłość.

*

Marek wyciągnął ramiona do stojącej w drzwiach Agaty, widząc jednak jej zachmurzoną twarz, zawahał się.
- Jest kolacja i... w ogóle.
- Wszystko później, teraz mam jedną prośbę.
- Wszystko, co zechcesz.
- Chodźmy na spacer. Opowiem ci po drodze, co mnie dzisiaj spotkało, muszę ochłonąć.

*

- I co Idalia? - spytał zaciekawiony Marek.
- Nie miała jak z nią porozmawiać, poruszona jak my wszystkie, choć jak zwykle opanowana, ja histeryzuję, Wiki się miota. Nie przychodzi mi do głowy nic, co musiałbyś mi zrobić, żebym chciała pozbawić cię życia.
- To jesteś szczęściarą. Bo ona na pewno nie zrobiła tego bez przyczyny.
- Przyczyna czy nie, nie miała prawa - chwyciła mocniej dłoń ukochanego, trzymając się go kurczowo.
- Prawa nie, ale w sytuacji ostatecznej, w sytuacji zagrożenia zachowujemy się tak, jak nigdy byśmy nie podejrzewali.
- A skąd ty o tym wiesz?
- Bo oglądam to codziennie. Nie masz pojęcia, co ludzie robią, żeby zapewnić bliskim leczenie. Chcą przyspieszać przeszczep, szukając dawców na czarnym rynku, zadłużają mieszkania, biorą kredyty... A to wszystko, wystaw sobie, z miłości.
- Czyli ona go z miłości zabiła?
- Nie, ale od miłości do nienawiści jest już tylko krok, to bynajmniej nie jest pusta fraza.
- Czyli zabiła go z powodu zagrożenia...
- Najprawdopodobniej tak. Dowieść tego to Idalii rzecz. A ona dobrze wykonuje swoją pracę.
- Obyś miał rację, inaczej stracę kolejną cząstkę wiary w człowieka.
- Z czym?
- Że tylko na pierwszy rzut oka ona jest katem, a w rzeczywistości była ofiarą.
- Jestem tego prawie pewien, a jeśli nie, ty idziesz na urlop.
- Bo?
- Kobieta jest zła do szpiku kości.

poniedziałek, 4 stycznia 2016

70.

"Kiedy go dotykała, nie mogła do niego mówić, kiedy go kochała, nie mogła od niego odejść, kiedy mówiła, nie mogła słuchać, kiedy walczyła, nie mogła wygrać".

*****

Idalia wbrew woli płakała. Łzy strumieniami spływały po jej policzkach. Im rozsądniej powtarzała sobie w myślach, że za wszelką cenę musi nad sobą zapanować, tym trudniej przychodziła jej realizacja tego postanowienia. Wszystko przemyślała, było doskonale zracjonalizowane: to musi potrwać, czuje się podle nie pierwszy i nie ostatni raz, a Wiktor nie pochwaliłby jej zachowania, jej smutek wywołałby w nim niepotrzebny niepokój. Więcej - sama przed sobą czuła się śmieszna. Ale mimo to mocno bolało, tęsknota za niespełnionym marzeniem w jednej chwili całkowicie przesłoniła jej świat. Zniweczyła misternie przemyślany plan.
Odkręciła wodę w umywalce, zlała zaczerwienioną twarz i oczy nieprzyjemnie zimnym strumieniem, wytarła ją mocno ręcznikiem i stojąc przed lustrem ubrała w uśmiech - niepewny i niezbyt szczery, ale to przecież jakiś początek.
Powtórzyła sobie kolejny raz, że nie takie sztormy przetrwała, na pewno nie da za wygraną. Zmusi los, przeznaczenie czy Boga, ktokolwiek tą ludzką drogą dowodzi, do realizacji jej planów. Pewnego dnia będą szczęśliwi.
Wyprostowała się i jednym oszczędnym gestem wrzuciła do kosza na śmieci negatywny test ciążowy, krzywiąc się przy tym z obrzydzenia. Wiktor nie ma prawa wiedzieć, pomyślała z przekonaniem, zapanowując nad własną niemocą.
Nie ma takiej możliwości, ona nigdy się nie podda!
A pierwszym krokiem do zrealizowania celu będzie życie w taki sposób, jakby nic się nie wydarzyło. Punkt pierwszy - rodzinne szczęście, starannie chronione i z niemal macierzyńską czułością pielęgnowane. Nawet, jeśli na razie we dwoje.
Postanowiła zacząć natychmiast. Uśmiechając się do postaci w lustrze, tym razem już jak najbardziej szczerze i życzliwie, wyszła z łazienki, żeby takim samym uśmiechem obdarzyć męża. I przygotować dla niego śniadanie.


*

- Nigdy na to nie pozwolę! Rozumiesz to? To jest moja córka, jest dla mnie najważniejsza na świecie, ona tu nie zostanie! - Magda trzęsła się jak w febrze, całkowite zawładnięcie nią przez histerię było tylko kwestią czasu. Niedługiego czasu.
- Jest tak samo moja jak twoja - odrzekł spokojnie Piotr. - Dobrze wiesz, że ma prawo być z każdym z nas. A swoim zachowaniem na pewno jej nie pomagasz, wręcz mnie upewniasz, że powinna zostać z nami.
- Ale ja ją kocham - Magda zgięła się wpół, jakby pod ostatecznym ciosem. Łzy odebrały jej oddech.
Hana poczuła, że dłużej nie zniesie tej druzgocącej sceny i musi interweniować. Podeszła i mocno przytuliła rozpaczającą kobietę.
- Jakbyś ty się czuła, gdyby twoje dziecko tak powiedziało, że nie chce z tobą zostać, wrócić do domu, który mu z trudem tworzysz?! - gorzko płakała w ramionach lekarki.
- Czułabym się podle bezużyteczna, zupełnie tak jak ty. Ale Piotr ma rację. Tosia powinna z nami na razie pomieszkać.
- A co ze mną, co ja mam zrobić?
- Spokojnie poczekać. Otoczymy ją opieką, zejdzie z niej to napięcie, spróbujemy dyskretnie ją wypytać, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. Ty porozmawiaj poważnie ze swoim partnerem, tak będzie najlepiej. Gwarantuję ci, że jeśli teraz spełnisz jej prośbę, będziesz codziennie do niej dzwonić i ją odwiedzać, za chwilę odpuści ona. To twoja córeczka, jesteś dla niej najbliższa na świecie. To tylko zwyczajny kryzys, zatęskni, zobaczysz.
Matka Tosi uspokajała się w milczeniu.
- Nie wytrzymam tego - wyszeptała zgnębiona.
- Poradzisz sobie, możesz na nas liczyć - wtrącił się Piotr pragmatycznie. - Ona na pewno, kiedy trochę ochłonie, powie nam, dlaczego właściwie odstawia cyrk.
- Piotr, to nie jest cyrk - zaprzeczyła zdecydowanie Hana. - Waszej małej źle dzieje się w domu. Znam Tośkę, nie jest histeryczką. I to powinien być teraz twój cel - spojrzała na matkę dziewczynki. - Ustalić przyczynę ucieczki.
- Chcę się z nią pożegnać - Magda z trudem, ale jednak się opanowała.
- Jasne, chodź - Piotr troskliwie, po przyjacielsku wziął ją za rękę.
Cicho weszli do pokoju, mała leżała twarzą do ściany, miała zamknięte oczy, ale po nierównym oddechu łatwo wywnioskowali udawany sen. Piotr gestem nakazał Magdzie nie pokazywać, że o tym wie. Zostawił je same.
Matka przyklęknęła obok łóżka jedynego dziecka.
- Pamiętaj, skarbie, że bardzo cię kocham. Nade wszystko i wszystkich, nikt na świecie nie jest dla mnie tak ważny jak ty. Nawet, kiedy nie umiem tego okazać, a ty mi nie wierzysz.
Nie doczekała się reakcji.
Wstała, z czułością całując dziecko w policzek.
Odwróciła się do wyjścia.
- To wyrzuć go z naszego domu, on nie kocha ani ciebie, ani mnie - padły ciche i stanowcze słowa.
Magdzie brakło tchu. Przez chwilę stała z dłonią na klamce, próbując udźwignąć powagę tych słów. Ale było dużo za wcześnie. To nie był właściwy czas ani na odpowiednią reakcję, ani na wiążące decyzje. Poczuła tylko chłód traconego poczucia bezpieczeństwa. Zaciskając powieki, żeby powstrzymać podchodzące znów do gardła łzy, cicho wyszła, zamykając za sobą drzwi.
A poduszka z Kubusiem Puchatkiem szybko namokła dziecięcymi łzami i przytłaczającą samotnością, zwykle omijającą dzieci, taką przeznaczoną wyłącznie dla dorosłych.

*

- Cześć - Agata weszła do gabinetu Wiktorii. - Jaki dyżur?
- Nie najgorszy, ale na tym niewygodnym łóżku w hotelu lekarzy jakoś nie mogę się wyspać. A ty?
- A ja w silnych ramionach wysypiam się, wystaw sobie, doskonale. Za to o ciebie się trochę martwię. I to nie z powodu niewygód łóżkowych.
- A jakich? - uśmiechnęła się rudowłosa.
- Małżeńskich - Woźnicka spoważniała. - Wiki, co jest z wami? Już po świętach, a wy szopki odstawiacie.
- A co ma być, pozew złożony, czekamy na rozprawę, z domu mnie wyrzucił. Unikamy się.
- To wiem. Ale reszta?
- Jaka reszta? Agata! W ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Kiedy mnie mija na korytarzu, mam wrażenie, że z trudem powstrzymuje odruch trzaśnięcia mnie w twarz.
- I jak sobie to dalej wyobrażasz? Pracujecie obok siebie, będziecie wzajemnie konsultować sobie pacjentów. Zamierzasz żyć z nim w tak napiętych stosunkach?
- A co mam zrobić twoim zdaniem - mam go na kolanach przepraszać, że nam wygasło domowe ognisko? Nie rozśmieszaj mnie! Bo to słaby żart.
- A nie prościej byłoby po prostu usiąść z nim i mu za wszystko podziękować?
- O czym ty do mnie właściwie teraz mówisz?
- Za to, że się tobą zaopiekował, kiedy było ci źle i byłaś zrozpaczona samotnością - kontynuowała niezrażona internistka. - Nie widzisz tego? Naprawdę? Że złamałaś mu serce? Że to jest dobry facet, tylko po prostu nudny i przewidywalny? Wysoką cenę zapłacił za swój dobry charakter. Nie doliczaj mu za to, że zakochałaś się, wróć, od początku kochałaś kogoś innego. Nie przyszło ci do głowy, że łatwiej mu będzie wszystko sobie ułożyć i wybaczyć, a przynajmniej spróbować, kiedy dowie się, że się nim nie zabawiłaś, tylko po prostu wam nie wyszło? Co przecież tak często się zdarza! Że tak samo jak on się starałaś, chciałaś i naprawdę przedtem i teraz nic nie łączyło cię z Adamem!
- Ale ja to wszystko mu już mówiłam, Aga...
- Jasne, w nerwach, przy rozstaniu, pakując walizkę. Wiki, przemyśl to spokojnie, ja nie będę ci układać życia, bo nie taka moja rola. Ale na jego miejscu poczułabym się lepiej ze świadomością, że po tobie to nie spłynęło i że chcesz ułożyć te puzzle. Ani ty, ani on nie zasługujecie na wzajemną nienawiść i jesteście to w stanie przepracować. Tylko musicie dać sobie czas na ochłonięcie.
- Żeby to było takie proste.
- To jest łatwiejsze niż myślisz, wiem, co mówię. A wiesz dlaczego? Bo on cię naprawdę kocha, a ty w to wchodziłaś ze szczerymi intencjami.
- Z tobą od razu wydaje się mniej skomplikowane. Wpadnij wieczorem.
- Nie ma mowy, siedzę tu dzisiaj do późna, a teraz już muszę uciekać na oddział. Życzę rozsądku. W ilościach hurtowych - posłała jej buziaka, robiąc groźną minę. - Ale jeszcze tu wrócę i wtedy chcę usłyszeć o postępach w sprawie.
- Agatka - życiowa optymistka.
- Gdzie tam, ja po prostu na maksa w ciebie wierzę.

*

W drodze na oddział lekarce przeszkodził świdrujący krzyk. Gwałtownie przyspieszyła.
Nie musiała pytać, co się stało. Na noszach pogotowia leżał mężczyzna. W jego brzuchu tkwił nóż, wbity niemal po trzonek. Krew była wszędzie. Na podłodze, ścianach, ratownikach. Agacie zrobiło się niedobrze, choć zwykle panowała nad takimi odruchami. Zasłoniła usta dłonią.
Nie wiele myśląc, pobiegła z powrotem do Wiktorii. Operacja na ostro była tak pewna, jak ich niedawna rozmowa.