"Dobro i zło należy pamiętać wiecznie. Dobro, ponieważ wspomnienie, że kiedyś nam je wyświadczono, uszlachetnia nas. Zło, ponieważ od chwili, w której je nam wyrządzono, spoczywa na nas obowiązek odpłacenia za nie dobrem".
*****
Idalia - z mocnym postanowieniem natychmiastowego rozwiązania problemu - chwyciła telefon. Przeliczyła się - omal nie wypadł z jej drżących rąk.
"Nie, tak dobrze to nie będzie, nie jest to łatwe, fakt, ale trzeba zadzwonić, upewnić się, że to Wiktor i raz na zawsze z tym skończyć, właśnie tak" - myślała, racjonalizując sytuację.
Poradzi sobie, zawsze ze wszystkim sobie radzi, a to tylko głupia rozmowa, nic nadzwyczajnego.
Ale jak zacząć, zapytać, co u niego? A może uderzyć od razu, prosto jak strzelił, czemu, do wszystkich diabłów, nie chce dać jej spokojnie żyć?
Odnalazła numer na liście kontaktów, znów się zawahała. Nie mogła wcisnąć przycisku.
"Weź się w garść, to śmieszne" - jeśli nawet, taki argument nie pomagał. Nie przekonał ani jej dłoni, żeby wykonać ruch, ani mózgu, żeby ruch zainicjować.
- Kupię sobie kota, pani Krysia ma rację, przynajmniej przestanę gadać sama do siebie - powiedziała na głos. - Zracjonalizujmy, skoro tak muszę.
Szybko podeszła do okna, otworzyła je na całą szerokość i wciągnęła do płuc mroźne powietrze, - ile się tylko zmieściło - po czym usiadła na parapecie. Nawet jeśli wyglądała głupio, miała to gdzieś. Zawsze najlepsze pomysły przychodziły jej do głowy, kiedy nie dosięgała nogami podłoża i mogła nimi swobodnie majtać. Tak jej się dobrze myślało, wada fabryczna.
- Okej, w takim razie rozważmy wszystkie opcje. Jeśli włączy się poczta głosowa, poproszę go o oddzwonienie. Ważne, żeby pewnym, nie wyrażającym żadnych emocji tonem, bez problemu da się zrobić.
Przymknęła okno, na zewnątrz było diablo zimno. Chłód przenikał jej ciało do szpiku kości.
- Jeśli natomiast odbierze - bezwiednie wstrzymała oddech. - Powiem mu, że to idiotyzm, właśnie tak, cholerny idiotyzm, żeby bliscy kiedyś sobie ludzie, których tyle łączyło - na myśl o ich najistotniejszej wspólnej sprawie poczuła pieczenie pod powiekami, nie pozwoliła jednak wydostać się łzom. Ten etap miała już za sobą. - Żeby tacy ludzie udawali, że się nie znają. Że tego wszystkiego nie było. No więc ja, jako terapeuta, specjalista, a może jako była żona? W każdym razie ja wyciągam do niego rękę, do zgody, czy jakoś tak.
W zamyśleniu zasłoniła twarz dłońmi.
- A potem to już samo poleci, nie dam mu dojść do słowa. Każdego da się zagadać. No, pani doktor, wykonać.
Zeskoczyła z parapetu. Zawartość jej żołądka natychmiast poszybowała w górę. Prosto do gardła. Z trudem przełknęła ślinę i wcisnęła przycisk.
Wzięła głęboki oddech.
"Przepraszamy, nie ma takiego numeru, sprawdź numer i spróbuj ponownie".
W sekundę uszło z niej całe powietrze. Wypełniła się pustką.
"I co ja mam teraz robić" - pierwsza myśl.
Żadnej innej pomyśleć nie zdążyła. Pędem pognała do łazienki. Mimo prawie pustego żołądka wymiotowała widowiskowo - nieprzerwanie, gwałtownie i długo.
- Idalia! Zatrzymaj się! Co ty, biegasz w maratonach?
Internistka, zirytowana już mocno mimo rozpoczynającego się dopiero dnia, usiłowała dogonić pędzącą koleżankę.
- Agata, jestem spóźniona. Za piętnaście minut mam pacjentkę, a jestem kompletnie niegotowa, nie pamiętam nawet, jak ma na imię.
- Za piętnaście minut to świat może przestać istnieć. Wyuczysz się, spoko, powinnaś zdążyć przed wielkim bum.
- Optymistka - Cichocka nie zdołała powstrzymać uśmiechu. - Co jest?
- Kawa.
- Nie ma mowy, masz trzy minuty.
- Później kawa?
- Jest możliwość.
- Skoro nie kawa, to sprawa.
- Aga! Lecisz!
- Mam trzy minuty.
- Już dwie i pół.
- Jeśli przyklepiesz kawę po południu, wyrobię się w dziesięć sekund.
- Stoi.
Uśmiechnięte lekarki mocno przybiły piątkę. W tym momencie zadzwonił telefon Idalii.
- Cichocka, słucham.
- Miłego dnia pracy, pani doktor. Myślę o pani ciepło.
- Kto mówi? Halo! Bez żartów, dość tego! Imię i nazwisko, natychmiast!
Usłyszała cichy, złowieszczy śmiech, po czym połączenie zostało przerwane, niewiele brakowało, żeby nie tylko telefoniczne, ale i Idalii z rzeczywistością. Bo nagle zrobiło jej się bardzo, bardzo słabo.
- Hej, hej, hej, wolnego, pani doktor! - Agata podtrzymała osuwającą się na ziemię kobietę. - Nie tracimy łączności! Świat jest fajny!
Idalia oddychała - szybko, płytko, rozpaczliwie. Walczyła z całych sił. Z trudem pokonała słabość.
- Już lepiej, dzięki.
- Nieźle mnie nastraszyłaś. Wszystko w porządku?
- Dawno wszystko nie było aż tak nie w porządku. Twoje dziesięć sekund. Czas, start.
- Na izbie czeka nasza była pacjentka, tak na mnie, jak i na ciebie.
- Co ty mówisz! Kto?
- Joasia Stawiarska, kojarzysz?
- Głupie pytanie, co się stało? Widziałam się z nią przedwczoraj...
- Dowiesz się na izbie.
- Prowadź więc.
"Nie, tak dobrze to nie będzie, nie jest to łatwe, fakt, ale trzeba zadzwonić, upewnić się, że to Wiktor i raz na zawsze z tym skończyć, właśnie tak" - myślała, racjonalizując sytuację.
Poradzi sobie, zawsze ze wszystkim sobie radzi, a to tylko głupia rozmowa, nic nadzwyczajnego.
Ale jak zacząć, zapytać, co u niego? A może uderzyć od razu, prosto jak strzelił, czemu, do wszystkich diabłów, nie chce dać jej spokojnie żyć?
Odnalazła numer na liście kontaktów, znów się zawahała. Nie mogła wcisnąć przycisku.
"Weź się w garść, to śmieszne" - jeśli nawet, taki argument nie pomagał. Nie przekonał ani jej dłoni, żeby wykonać ruch, ani mózgu, żeby ruch zainicjować.
- Kupię sobie kota, pani Krysia ma rację, przynajmniej przestanę gadać sama do siebie - powiedziała na głos. - Zracjonalizujmy, skoro tak muszę.
Szybko podeszła do okna, otworzyła je na całą szerokość i wciągnęła do płuc mroźne powietrze, - ile się tylko zmieściło - po czym usiadła na parapecie. Nawet jeśli wyglądała głupio, miała to gdzieś. Zawsze najlepsze pomysły przychodziły jej do głowy, kiedy nie dosięgała nogami podłoża i mogła nimi swobodnie majtać. Tak jej się dobrze myślało, wada fabryczna.
- Okej, w takim razie rozważmy wszystkie opcje. Jeśli włączy się poczta głosowa, poproszę go o oddzwonienie. Ważne, żeby pewnym, nie wyrażającym żadnych emocji tonem, bez problemu da się zrobić.
Przymknęła okno, na zewnątrz było diablo zimno. Chłód przenikał jej ciało do szpiku kości.
- Jeśli natomiast odbierze - bezwiednie wstrzymała oddech. - Powiem mu, że to idiotyzm, właśnie tak, cholerny idiotyzm, żeby bliscy kiedyś sobie ludzie, których tyle łączyło - na myśl o ich najistotniejszej wspólnej sprawie poczuła pieczenie pod powiekami, nie pozwoliła jednak wydostać się łzom. Ten etap miała już za sobą. - Żeby tacy ludzie udawali, że się nie znają. Że tego wszystkiego nie było. No więc ja, jako terapeuta, specjalista, a może jako była żona? W każdym razie ja wyciągam do niego rękę, do zgody, czy jakoś tak.
W zamyśleniu zasłoniła twarz dłońmi.
- A potem to już samo poleci, nie dam mu dojść do słowa. Każdego da się zagadać. No, pani doktor, wykonać.
Zeskoczyła z parapetu. Zawartość jej żołądka natychmiast poszybowała w górę. Prosto do gardła. Z trudem przełknęła ślinę i wcisnęła przycisk.
Wzięła głęboki oddech.
"Przepraszamy, nie ma takiego numeru, sprawdź numer i spróbuj ponownie".
W sekundę uszło z niej całe powietrze. Wypełniła się pustką.
"I co ja mam teraz robić" - pierwsza myśl.
Żadnej innej pomyśleć nie zdążyła. Pędem pognała do łazienki. Mimo prawie pustego żołądka wymiotowała widowiskowo - nieprzerwanie, gwałtownie i długo.
*
Internistka, zirytowana już mocno mimo rozpoczynającego się dopiero dnia, usiłowała dogonić pędzącą koleżankę.
- Agata, jestem spóźniona. Za piętnaście minut mam pacjentkę, a jestem kompletnie niegotowa, nie pamiętam nawet, jak ma na imię.
- Za piętnaście minut to świat może przestać istnieć. Wyuczysz się, spoko, powinnaś zdążyć przed wielkim bum.
- Optymistka - Cichocka nie zdołała powstrzymać uśmiechu. - Co jest?
- Kawa.
- Nie ma mowy, masz trzy minuty.
- Później kawa?
- Jest możliwość.
- Skoro nie kawa, to sprawa.
- Aga! Lecisz!
- Mam trzy minuty.
- Już dwie i pół.
- Jeśli przyklepiesz kawę po południu, wyrobię się w dziesięć sekund.
- Stoi.
Uśmiechnięte lekarki mocno przybiły piątkę. W tym momencie zadzwonił telefon Idalii.
- Cichocka, słucham.
- Miłego dnia pracy, pani doktor. Myślę o pani ciepło.
- Kto mówi? Halo! Bez żartów, dość tego! Imię i nazwisko, natychmiast!
Usłyszała cichy, złowieszczy śmiech, po czym połączenie zostało przerwane, niewiele brakowało, żeby nie tylko telefoniczne, ale i Idalii z rzeczywistością. Bo nagle zrobiło jej się bardzo, bardzo słabo.
- Hej, hej, hej, wolnego, pani doktor! - Agata podtrzymała osuwającą się na ziemię kobietę. - Nie tracimy łączności! Świat jest fajny!
Idalia oddychała - szybko, płytko, rozpaczliwie. Walczyła z całych sił. Z trudem pokonała słabość.
- Już lepiej, dzięki.
- Nieźle mnie nastraszyłaś. Wszystko w porządku?
- Dawno wszystko nie było aż tak nie w porządku. Twoje dziesięć sekund. Czas, start.
- Na izbie czeka nasza była pacjentka, tak na mnie, jak i na ciebie.
- Co ty mówisz! Kto?
- Joasia Stawiarska, kojarzysz?
- Głupie pytanie, co się stało? Widziałam się z nią przedwczoraj...
- Dowiesz się na izbie.
- Prowadź więc.
*
Na kozetce w gabinecie siedziała Joanna. Przyciskając spuchniętą rękę do siebie i bezskutecznie próbując powstrzymać grymas bólu.- Co się stało? - spytała Idalia, wzdychając.
- Koniecznie muszę z tobą porozmawiać!
- Nie tak szybko - Agata stanęła naprzeciwko poszkodowanej. - Najpierw ja obejrzę rękę. Ida, zbyt dobrze to nie wygląda. Ręka w nadgarstku co najmniej zwichnięta. Pacjentka uważa, że się przewróciła, to jest możliwe pod jednym warunkiem: albo ktoś ją popchnął, albo skądś spadła. Zwykły upadek tak nie przebiega. Zwiększona ciepłota w miejscu urazu, silny obrzęk i ból, ruchy czynne niemożliwe, bierne...
Woźnicka poruszyła delikatnie ręką Joanny.
- AAA! Boli!
- Bierne bardzo bolesne. Robimy zdjęcie rtg, pani Joanno. Natychmiast.
- Wracam za godzinę, porozmawiamy sobie myślę o tym "przewrocie". Jeśli mnie w tym widzisz, szykuj wersję bez ściemy - powiedziała wyraźnie wściekła Idalia, pospiesznie wychodząc.
- Mówiłam pani, że tak będzie. Idalia ma obowiązki do wypełnienia. A pani ręka jest teraz naszym największym problemem, no, już, już, idziemy się fotografować. Prędziutko! Życzę serdecznie braku złamania.
*
Ręka na szczęście okazała się nie być złamana. Zwichnięty nadgarstek został nastawiony i unieruchomiony.
- Udało się.
- Nie rozumiem.
- Pierwsza dobra rzecz, pamiętasz? Mówiłaś mi przy naszym spotkaniu po próbie samobójczej, że kiedy zrobię pierwszą dobrą, udaną rzecz w nowym życiu, będziesz ze mnie dumna. Zrobiłam coś dobrego.
- Chyba komuś się nie spodobała twoja ingerencja, skoro tak cię urządził. Opowiedz po kolei. W żołnierskich słowach, bo nie mam wiele czasu.
- Jeśli obiecasz, że mi pomożesz.
- Powoli, nie składam obietnic, o których nie mam pojęcia.
- Bardzo mi zależy, żeby komuś pomóc. Wszystko dotąd robiłam tylko dla siebie. Pierwszy raz chcę to zmienić. Ida, błagam cię, pomóż mi. Bez twojej pomocy to się nie uda.
Lekarka milczała, siedziała w bezruchu, z zamkniętymi oczami, czekając na ciąg dalszy opowieści.
- Dobrze więc, krótko i na temat. Moja sąsiadka, Klaudia, osiemnaście lat, mama dwumiesięcznego Maksa. Nieplanowana ciąża. Tatuś się ulotnił, rodzice ze wsi, opinia sąsiadów ponad wszystko, wstydu nie zniosą. Wynajęli jej mieszkanie w Warszawie, przesyłają trochę grosza i poza tym nic, już i tak czują się fajni. Nie chcą córki znać.
- Nadal nie widzę związku ze mną.
- Bo nie umiem być dostatecznie żołnierska.
- Wybacz, ciężki dzień.
- Ani przez chwilę się nie gniewałam. No więc, ciąża minęła spokojnie, pomagałam jej, na ile pozwalała, kupowałam wyprawkę dla dziecka, bo ze swoich pieniędzy nie miałaby szans nawet na wózek czy łóżeczko. Dawałam jej jeść. Wspólnymi siłami utuczyłyśmy zdrowego Maksa, i tu zaczęły się schody.
- Jest ciągle niewyspana, zmęczona i sfrustrowana.
- Niekoniecznie. Najpierw była złą matką, bo nie umiała go karmić, nic takiego, butelka to nie arszenik, tylko spróbuj ją o tym przekonać. Potem było źle, bo płakał, a ona nie wiedziała dlaczego. Zajmowałam się małym, żeby ją odciążyć. Myślałam, że to normalne i przejściowe. Od dwóch tygodni jest przekonana, że Maks umrze lub jest bardzo poważnie chory i że to, rzecz jasna, jej wina. Ida, to zdrowy, śliczny, spokojny maluszek, nie ma podstaw do niepokoju. Dbam o niego, jak umiem. Klaudia ignoruje jego płacz, prawie nic nie je i nie wstaje z łóżka. Pomóż mi. Zrób coś, porozmawiaj z nią, proszę. Jesteś ich jedyną nadzieją.
- Zadzwoń po karetkę, matka powinna się poddać leczeniu. To są typowe objawy depresji poporodowej. Nie podejmie prawidłowej opieki nad dzieckiem. A jeśli była w stanie popchnąć cię aż tak mocno, że zwichnęłaś nadgarstek, z dzieckiem więzi nie stworzy, wręcz mu zagraża, potrzebuje fachowej pomocy. Nie ma na co czekać.
- Proszę. Dobrze wiesz, że jeśli zadzwonię po karetkę, opieka społeczna zabierze Maksa do pogotowia opiekuńczego. Wszystko się skomplikuje. Na żadną więź nie będzie szans, jak ruszy machina prawna, nawet odzyskać go nie będzie łatwo. Idalia, to jest dobra dziewczyna. Ona się naprawdę na niego cieszyła!
- Dobro matki i dziecka jest najważniejsze. Matka potrzebuje opieki medycznej, dziecko opieki w ogóle. Nie ma nad czym deliberować. Asia, ja nie mam czasu być niańką depresyjnej pacjentki, nie mam jej gdzie wcisnąć, a ona nie zechce ze mną najpewniej w ogóle rozmawiać. To nie jest katar.
- Zajmę się Maksem.
- Bezprawnie.
- Nikt się o tym nie dowie, a jego mama niedługo odzyska motywację do walki, jeśli nam pomożesz.
- Nie mogę wam pomóc.
- Nie chcesz.
- Asia, całodobowa psychiatryczna opieka medyczna, rozumiesz sens?
- Idalia, jedna rozmowa, proszę.
Przez chwilę siedziały w milczeniu. Joanna patrzyła błagalnie, Idalia ciągle się zastanawiała.
- Okej, dzisiaj wieczorem. Jedno spotkanie i robimy, jak powiedziałam.
- Wiedziałam! - kobieta objęła lekarkę, z rozpędu obiema rękami. - Cholera, zapomniałam, jak to jednak boli, jesteś cudowna! Zobaczysz, wszystko będzie dobrze! Wspólnymi siłami uratujemy rodzinę!
"Idealistka" - pomyślała psychiatra, ale entuzjazm Joanny rozlał się spokojem w jej sercu. "Cóż, czas czekać wieczoru".
I chociaż sama przed sobą nie chciała się przyznać, a już tym bardziej informować o tym kobiety - jak zapowiadała, była dumna ze swojej pacjentki - bardzo dumna.